Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 16
PERSPECTYWY
Jacek Tittenbrun
MARKSISTOWSKIE ROZRACHUNKI
1. Ziarno i plewy
ОглавлениеRedaktorzy „Przeglądu Filozoficznego” oczekują, jak się wydaje, od autorów artykułów zamieszczonych w tym tomie czegoś w rodzaju mowy pogrzebowej. Cóż jednak, gdy ktoś, jak właśnie piszący te słowa, uważa, że owe (notabene od lat głoszone) pogłoski o śmierci marksizmu są nieco przedwczesne. Liczba badaczy na świecie identyfikujących się i identyfikowanych przez społeczność akademicką z prądem myślowym zapoczątkowanym przez Marksa, a przede wszystkim ilość badań zrealizowanych pod tymi auspicjami nijak wprawdzie się mają do szczytowego okresu popularności tego kierunku, ale z pewnością każą tezę o jego zejściu ze sceny uznać za uproszczenie i nieporozumienie. Z punktu widzenia autora tego tekstu konstatacja ta stawia więcej pytań, niźli dostarcza odpowiedzi; przede wszystkim dotyczy to kluczowej kwestii przyczyn wskazanego stanu rzeczy. Odpowiedź wiąże się, jak się zdaje, z pewną komplikacją, z jaką musi się liczyć autor tego artykułu. Z usposobienia i predyspozycji największą ochotę miałby on na ograniczenie dyskusji do ściśle naukowych aspektów tego, co się ogólnie marksizmem nazywa, a więc zapewne głównie materializmu historycznego, najbliższego też mu z racji jego socjologicznej profesji. Jednakże właśnie socjolog musi zdawać sobie sprawę, że w obiegowej świadomości akademickiej, nie mówiąc już o świadomości społecznej i potocznej, pojęcie marksizmu funkcjonuje jako swego rodzaju klisza czy raczej worek, do którego dosyć dowolnie nawrzucano różnych rzeczy. Szczególną trudność sprawia odróżnienie – pomijając fakt, iż jego zapoznanie bywa dla wielu wygodne z powodów ideologicznych bądź politycznych – marksizmu i socjalizmu. Z punktu widzenia autora obecnego artykułu nie ma sensu pisanie np. o „krajach czy społeczeństwach żyjących w systemach marksistowskich” (tym bardziej, naturalnie, o „narodach w jarzmie systemów marksistowskich”). Występuje tu jaskrawe pomieszanie materii, którego przesłanki więcej mówią o społecznym funkcjonowaniu myśli Marksa i wszystkiego, co się z nią wiąże, niż o samej tej myśli. Nie da się jednak procedować dalej bez wyjaśnienia tej, dla autora raczej elementarnej, kwestii. Polska i inne społeczeństwa bloku RWPG, aby wybrać jakiś relatywnie neutralny identyfikator, stanowiły przykład formacji socjalistycznej, jaką w języku ideologii zwano „socjalizmem realnym”. Termin ten, mimo swego ideologiczno-politycznego rodowodu, miał pewne uzasadnienie – chodziło o przeciwstawienie rzeczywiście funkcjonującego systemu systemowi idealnemu, jaki można by odczytać z pism Marksa i Engelsa. Tu wszelako należy wnieść ważne zastrzeżenie. Uwagi Marksa i Engelsa dotyczą docelowego stanu ludzkości, jakim ma być komunizm, i w znacznie mniejszej mierze etapu przejściowego do tego końcowego stadium, tj. socjalizmu. W każdym razie treść tych refleksji pozwala rozprawić się z jeszcze inną interpretacją danych społeczeństw – tym razem jako komunistycznych. Jest to określenie ideologiczne w dwojakim sensie: po pierwsze, jego autorzy i użytkownicy posługują się nim, jak i innymi terminami z tej rodziny, takimi jak „komuna”, w intencjach, łagodnie mówiąc, krytycznych wobec tak ochrzczonego obiektu, a po drugie, ideologiczne w rozumieniu, jakie nadawali temu pojęciu Marks i Engels, którzy utożsamiali je z idealizmem. Taki sposób definiowania społeczeństw formacji socjalistycznej opiera się na idealizmie epistemicznym, próbie dedukowania rzeczywistości z apriorycznej idei, bez konkretnego badania owej rzeczywistości. To ostatnie, nawet w pobieżnym wymiarze, wystarcza każdemu, kto porówna jego rezultaty z wizją komunizmu w pracach klasyków (o ile zgadzamy się, iż to one mają stanowić punkt odniesienia), aby dostrzec jaskrawą nieprzystawalność do realiów owych społeczeństw ideału „wolnych wytwórców” i innych cech, jakimi powinien się odznaczać system prawdziwie komunistyczny.
Czy jednak wynika z tego jednoznacznie, że należy przyznać rację urzędowemu zadekretowaniu społeczeństw, o jakich mowa, jako „socjalizmu realnego”? Była to operacja prawomocna i nieprawomocna zarazem: to pierwsze o tyle, o ile termin przypominał o dystansie dzielącym realia radzieckie czy NRD-owskie od ideałów dających się wyczytać z pism klasyków. W tym sensie termin z założenia włączony jako filar urzędowej ideologii był w gruncie rzeczy wywrotowy, a co najmniej głęboko krytyczny wobec realiów, w jakich żyła na co dzień ludność danych społeczeństw. Taka zmiana funkcji nie jest z punktu widzenia socjologa niczym wyjątkowym; przeciwnie, stanowi raczej prawidłowość. Sięgając do nie tak dawnej historii, można przypomnieć robotnicze zrywy, których uczestnicy przez długi czas skutecznie wykorzystywali elementy oficjalnej ideologii opisującej i sankcjonującej podstawy systemu społeczno-politycznego do jego klasowej krytyki. Dotyczyło to również warstwy symbolicznej – dopiero po kolejnych rozczarowaniach polityką władz, która po krótkim okresie przemian powracała w stare koleiny, robotnicy wyparli się Międzynarodówki jako symbolu zawłaszczonego przez, jak to wówczas określano, „czerwoną burżuazję”.
Chociaż pojęcia „socjalizmu realnego” nie należy przekreślać tylko dlatego, że zostało ono wymyślone przez oficjalnych ideologów, a następnie uczynione instrumentem owej ideologii, z teoretycznego punktu widzenia obronić jego zastosowania do krajów obozu się nie da. Z tego ostatniego punktu widzenia Polska, ZSRR i inne społeczeństwa tej kategorii należałoby zakwalifikować jako socjalizm formalny raczej niż realny. Za socjalizm uznajemy je ze względu na to i tylko na to, że ich podstawę stanowiły stosunki własności publicznej, społecznej, ogólnonarodowej. Jest to, socjologicznie rzecz biorąc, jedynie pierwsze przybliżenie; w różnych krajach bloku w różnych okresach zaznaczały się silniej lub słabiej tendencje do prywatyzacji majątku oficjalnie noszącego nazwę państwowego. Do czasu była to paraprywatyzacja, niemanifestująca się jawnie na powierzchni życia społecznego. Użycie słowa „państwowy” w zdaniu skłania do wyjaśnienia jeszcze jednej kontrowersyjnej kwestii, mającej zastosowanie nie tylko zresztą do sporów o naturę socjalizmu. W szczególności bowiem jako alternatywę dla „socjalizmu realnego” proponowano w naukach społecznych określenie „socjalizm państwowy”, a o „majątku państwowym” mówi się powszechnie w niemal każdej dyskusji na temat owego ustroju. Otóż termin ten wyrasta z jurydycznej koncepcji własności, a przypomnijmy, że np. Max Weber zaliczył jurysprudencję do nauk formalnych, przeciwstawianych naukom empirycznym, badającym świat realny. I też, istotnie, pojęcie państwa jako właściciela to przykład zastosowania jurydycznego pojęcia osoby prawnej. Z socjologicznego i filozoficznego punktu widzenia pojęcia takie odnoszą się do pewnych fikcji, utworzonych dla wygody prawa i przez to ostatnie wyposażanych w pewne właściwości realnych, konkretnych jednostek, jakie na gruncie tej doktryny nazywa się „osobami fizycznymi”; te ostatnie, a z nimi osoby prawne, są podmiotami w rozumieniu prawa, wyposażonymi w zdolność działania oraz stosowną do tego wolę, interesy itp. Zarówno Marks, jak i niemiecka szkoła historyczna Webera oraz szkoła austriacka poddawały krytyce fikcyjność owych tworów myślowych, przestrzegając przed niebezpieczeństwami wynikającymi z ich przedostania się na obszar myśli naukowej. Nie oznacza to, rzecz jasna, totalnej negacji tego rodzaju kategorii; przeciwnie, okazują one swoją dużą przydatność w granicach prawa i tylko w granicach prawa. Dzięki istnieniu pojęcia korporacji czy spółki jako osoby, np. pracownik, który uległ wypadkowi z tzw. winy zakładu pracy, może procesować się z tym ostatnim o odszkodowanie, mimo że, dajmy na to, kierownictwo, które dopuściło do danego zaniedbania, nie pracuje już w firmie. Jednakże przenoszenie tego rodzaju pojęć na teren życia społecznego i stosowanie zgodnie ze wskazaniami prawa na równi z pojęciami odnoszącymi się np. do konkretnych jednostek ludzkich może, bez należytej kontroli myślowej, prowadzić do najbardziej fałszywych rezultatów. Identyfikacja państwa jako właściciela nie zamyka, lecz dopiero rozpoczyna proces badawczy z punktu widzenia socjologa; pod określeniem tym mogą bowiem kryć się, i historycznie faktycznie się ukrywały, najróżniejsze stosunki: od społeczeństw formacji azjatyckiej przez narody nowoczesnego Zachodu po Europę Wschodnią i Środkową – a dokładniejsze badanie każdego z tych przypadków odkryłoby zapewne jeszcze bardziej złożoną sieć stosunków własnościowych.
Wracając zatem do zasygnalizowanej już potrzeby zdystansowania się wobec określenia „socjalizm realny”, mogącego wprowadzać w błąd co do natury rzeczywistości socjoekonomicznej rozpatrywanych społeczeństw, stwierdzić należy, że bardziej adekwatna definicja określa te ostatnie mianem socjalizmu formalnego. Określenie to nawiązuje do pojęcia „kapitalizmu formalnego” wprowadzonego w Kapitale. Marks rozumiał przez to ten etap rozwoju kapitalizmu, w którym nie wykształcił on jeszcze swoistej dla siebie bazy materialnej, funkcjonując na podstawie sił wytwórczych przeniesionych z poprzedniego systemu.
Zachodzi tu analogia z dziejami socjalizmu: można nawet postawić tezę, że na dalszą metę kluczowym źródłem dziejowej klęski formacji socjalistycznej było to, iż pozostała ona do końca socjalizmem formalnym, nie wykształciła swoistych dla socjalizmu środków produkcji. Rzecz nie tylko w wielokrotnie podkreślanej małej innowacyjności tych gospodarek, która ograniczała się w zasadzie do przemysłu zbrojeniowego i związanych z nim badań kosmicznych. Słabością tego rodzaju utyskiwań jest zwykle ograniczona perspektywa krytyków, którzy ubolewając np., że socjalizm nie dał nam Coca-Coli, przykładają doń kapitalistyczną miarkę, żądają, jednym słowem, aby socjalizm był kapitalizmem, tylko jeszcze lepszym. Z perspektywy autora tego tekstu ten błąd myślenia tunelowego jest skądinąd zrozumiały i – pomnożony przez n jego ofiar – także wyjaśnia w znacznym stopniu przebieg historii najnowszej nie tylko w tym kraju. Środki produkcji specyficznie socjalistyczne są konstruowane nie jak narzędzia i maszyny w ustroju opartym na własności prywatnej – tj. pod kątem zysku, wartości dodatkowej, jaką się da z nich wycisnąć – lecz pod kątem potrzeb i interesów bezpośrednich producentów, tych, którzy najbardziej bezpośrednio mają z nimi do czynienia i odczuwają zarówno wszelkie negatywne, jak i pozytywne skutki ich funkcjonowania. To wystarcza za wyjaśnienie, dlaczego pojęcie socjalizmu formalnego w naszkicowanym pojmowaniu można uważać za adekwatnie opisujące naturę społeczeństw nazywanych przekornie „realno-socjalistycznymi”.
Zanim będzie można dotrzeć do tego, co autor traktuje jako najbardziej odpowiedni przedmiot tego tekstu, należy zwrócić uwagę na jeszcze jedno skojarzenie, często, jeśli nie powszechnie, wiązane z marksizmem. Chodzi o znane pojęcie „ideologii marksistowskiej”. Jak już stwierdzono, dla samych Marksa i Engelsa termin ten byłby jakimś dziwolągiem; nie dość, że samo pojęcie marksizmu nie budziło w nich entuzjazmu12, to pojęcie ideologii rezerwowali oni dla pewnych typów filozoficznego idealizmu – jeśli zatem przez „marksizm” rozumieć materializm historyczny, do której to sprawy wrócimy dalej, to zbitka obu wyrazów stanowi oksymoron, z tym zastrzeżeniem, iż w pewnych swoich wydaniach, zwłaszcza stalinowskim, marksizm przybierał jak najbardziej postać idealizmu obiektywnego. Jednakże jeżeli dane pojęcie rozumieć jako odnoszące się do systemu idei i poglądów stanowiących motywację działania, to przeprowadzona przed chwilą analiza daje co najmniej częściową odpowiedź na pytanie o status tej kategorii w ramach socjalizmu realnego czy, jak tu wolimy go nazywać, formalnego. Otóż formalność owa w najgłębszym swoim wymiarze oznaczała, że ośrodki decyzyjne w danych krajach bynajmniej nie kierowały się w swoich działaniach wspomnianą ideologią. Błąd perspektywy, popełniany przy rozważaniu tego zagadnienia, bierze się m.in. z zapoznawania znanego w socjologii rozróżnienia między wartościami odświętnymi a realizowanymi. Tak więc, istotnie, bonzowie partyjni mieli zawsze pod ręką odpowiednia hasełka, zaczerpnięte z obowiązującej ideologicznej dostawy; obecność marksizmu w życiu społecznym z tego punktu widzenia była widoczna, a nawet natarczywa: akademie, pochody pierwszomajowe, obowiązkowe wykłady z filozofii marksistowskiej dla studentów itp. Jednakże był to jedynie ornamentowy sztafaż, którego epifenomenalność wyszła na jaw przy mającej wkrótce nastąpić zmianie ustroju, którego nikt nie bronił.
Po tych wstępnych uwagach można już przejść do merytorycznego sedna.
12
Jak wiadomo, Marks, by zaakcentować fakt, iż teoretycznie niewiele ma wspólnego z identyfikującym się w ten sposób gronem jego zwolenników, ogłosił rozpaczliwie: „Co do mnie, nie jestem marksistą”.