Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 20
PERSPECTYWY
Jacek Tittenbrun
MARKSISTOWSKIE ROZRACHUNKI
5. Uwagi końcowe
ОглавлениеJakie jest więc ostatecznie saldo tego bilansu? Kwestie jakościowe nie są przekładalne na język liczb, zatem ścisłej odpowiedzi na postawione pytanie pewnie udzielić się nie da; problem jest bowiem złożony, wieloaspektowy i w zależności od tego, na jakie elementy położy się nacisk, końcowe wnioski będą przedstawiały się inaczej. W każdym razie da się powiedzieć tyle, że ci, którzy już zacierają ręce, widząc „oczyma duszy swej” rozlepione klepsydry z wieściami o definitywnym zejściu z areny marksizmu, wysunęli się przed szereg. Dzisiejszy żywot marksizmu nie przypomina także jakiegoś widma czy zombie; do tej orientacji przyznają się tuziny badaczy na wszystkich kontynentach: piszemy o tuzinach z ostrożności, by nie pisać o setkach, choć można się założyć, że i to drugie określenie nie byłoby dalekie od prawdy. Co najważniejsze, nie zachowują się owi badacze na wzór i podobieństwo owych widmowych upiorów – prowadzą wartościowe badania, publikują interesujące prace, a że z ich perspektywy ciągle można o świecie powiedzieć coś takiego, czego myśl czy nauka konwencjonalna nie jest w stanie zaoferować, można było zaobserwować na przykładzie ostatniego globalnego kryzysu. Z pewnym rozbawieniem obserwowałem powtarzającą się cyklicznie sytuację, gdy system kapitalistyczny wchodzi w określoną fazę cyklu ekonomicznego właśnie przejawiającego się jako załamanie lub kryzys. Nagle wszystkie teorie samoregulacji rynku, automatycznego equilibrium itp. idą w kąt i okazuje się po raz kolejny z rzędu, że nauka oficjalna czy głównonurtowa nie jest zdolna wyjaśnić podłoża i mechanizmów kryzysu w kapitalizmie, że jedynie marksiści traktują go jako coś organicznie przynależnego temu systemowi, zakorzenionego w socjoekonomicznych sprzecznościach, które są jego wewnętrzną siłą napędową. Ale tak daleko żadna myśl burżuazyjna nie może się posunąć bez utraty gruntu pod nogami. Przypomina się powiedzenie anonimowego kapitana z Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego: „Jeśli Boga nie ma, to cóż ze mnie za kapitan?!”. W adaptacji do naszej problematyki, jeśli się zaakceptuje tezę o sprzecznościach tkwiących w samym sercu systemu, to kapitalizm już nigdy nie będzie wyglądał jak kiedyś i żadna kuracja odmładzająca czy inna mu nie pomoże. Otwiera się natomiast perspektywa do uznania nienaturalności i niewieczystej konieczności kapitalizmu, a jego historycznej przejściowości. Czy ktoś, łącznie z największymi sowietologami, liczył serio na to, że system radziecki kiedyś upadnie? Nic podobnego. Wydawało się to niemożliwe, a w latach przyspieszonej industrializacji ZSRR (który to kraj odgrywał na arenie światowej mutatis mutandis rolę Chin z ich piorunująco szybkim wzrostem gospodarczym) znany ekonomista, laureat Nagrody Nobla i autor wielu podręczników do ekonomii, Paul Samuelson, pisał w jednym z nich w latach pięćdziesiątych, że według zamieszczonego tamże wykresu ZSRR dogoni gospodarczo USA za określoną, nie tak wielką liczbę lat. Nie bądźmy więc tacy pewni trwałości kapitalizmu, który dzisiaj rzeczywiście zajmuje niekwestionowaną pozycję dominującą na kuli ziemskiej. Możemy jedynie suponować, że w ewentualnym upadku tego systemu marksiści odegrają swoją rolę.
Przekonanie to pozwala nam ustosunkować się do jeszcze jednego kontrowersyjnego problemu wiązanego z marksizmem. Mianowicie wielu krytyków, od Poppera po Kołakowskiego, zarzuca marksizmowi – niezgodny z zapowiedziami jego twórcy – brak mocy predyktywnej, który sytuuje go poza granicami myśli naukowej, na terenie ideologii. W tym kontekście ponownie przydatne jest rozróżnienie między marksizmem a materializmem historycznym. Nie warto oponować, że wśród wielu wypowiedzi Marksa, a tym bardziej późniejszych marksistów, są i takie, które pasują do zarysowanego tu modelu, w którym podnosi się zazwyczaj z triumfem, że socjalizm narodził się nie tam, gdzie przewidywano, czyli na rozwiniętym Zachodzie, a zapowiadany komunizm w ogóle nie nadszedł itp.
A jednak zarzuty te, głoszone tak często, że pogodziła się z nimi i spora część samych marksistów, opierają się na nieporozumieniu, u korzeni którego leży przenoszenie na nauki społeczne modelu praw nauki obowiązującego w naukach przyrodniczych, a zatem nieprawomocna uniwersalizacja tego modelu. Tematowi można by poświęcić odrębną rozprawę, więc tu ograniczymy się do wskazania na węzłowy punkt, w którym owa linia krytyki załamuje się. Najważniejsza różnica między światem społecznym a światem przyrody i swoistość tego pierwszego polega na tym, że jego materia jest utkana z działań ludzkich. Niby fakt ten nie jest nieznany, ale nie uświadamia się często wszystkich jego konsekwencji. W interesującym nas kontekście rozróżnienie to przypomina różnicę między modelem przewidywania astronoma z jednej strony a szachisty albo brydżysty z drugiej. Ta pierwsza sytuacja to klasyczny przypadek, w jakim obserwator nie ma wpływu na zjawiska obserwowane, choćby takie jak niedawne przejście planety Merkury na tle tarczy słonecznej. Astronomowie wiedzą, że zjawisko takie może wystąpić tylko na początku maja albo listopada, co daje im mocną podstawę do przewidywania konkretnych uobecnień danego fenomenu. Badacz społeczeństwa generalnie nie ma takiego luksusu, jeśli ktoś uważa to za ideał – tu bowiem wydarzenia dokonują się na zasadzie splotu efektów nieraz masowych działań ludzkich, które krzyżują się między sobą, tworząc niezwykle skomplikowane konfiguracje. Nic w tym dziwnego, skoro najbardziej skomplikowaną strukturą w całym wszechświecie jest mózg ludzki, którego związek z owymi działaniami został dokładnie nakreślony – naturalnie jednak zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy – w Kapitale. Krótko mówiąc, przewidywać w życiu społecznym można jedynie z pozycji jego uczestnika, to znaczy można przewidywać częściowo efekty własnych działań, biorąc pod uwagę łańcuchy przyczynowo-skutkowe, jakie mogą one uruchomić w bliższym i dalszym otoczeniu. Jest to zadanie skomplikowane, mające tym więcej szans na względne powodzenie, w im większym stopniu podmiotem danego działania są duże, zorganizowane grupy ludzi, którym przypisuje się na ogół moc sprawczą tworzenia historii, przede wszystkim klasy społeczne. Można spróbować przymierzyć ten model do konkretnych realnych sytuacji historycznych, by sprawdzić jego efektywność poznawczą. Tak zatem zarzuty przeciwników marksizmu biorą się w tym punkcie z totalnego niezrozumienia natury nie tylko materializmu historycznego, nie tylko natury nauk społecznych w ogólności, lecz także świata społecznego. I aby na koniec oddać Marksowi to, co Marksowskie, warto przypomnieć, iż ten wątek działaniowy czy praxistyczny był wielekroć podnoszony przez twórców materializmu historycznego.
Co, nawiasem mówiąc, wskazuje, że Marks przynajmniej nie miał szczególnych kłopotów z rzekomo nieprzezwyciężalną opozycją znaną w naukach społecznych pod nazwą antynomii structure versus agency. A to z kolei oznacza, że późniejsze rzekome rewelacje twórców takich jak Bourdieu, przechwalających się, iż rozwiązali te i wszelkie inne podstawowe dylematy nauk społecznych, należy brać z przymrużeniem oka27.
27
Szersza krytyka myśli Pierre’a Bourdieu w Tittenbrun (2016a).