Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 17
PERSPECTYWY
Jacek Tittenbrun
MARKSISTOWSKIE ROZRACHUNKI
2. Marksizm czy materializm historyczny i dialektyczny?
ОглавлениеPierwszym zagadnieniem, jakim wypada się zająć, jest sprawa, którą redaktorzy „Przeglądu Filozoficznego” przesądzili z góry, tj. sensowności samego pojęcia marksizmu. Jak wspominano, sam autor Kapitału nie zachwycał się, delikatnie mówiąc, tym określeniem, co można by ewentualnie zbyć, wskazując na kontekstowy, konkretno-historyczny charakter owych zastrzeżeń. Jednakże istnieją poważniejsze racje, skłaniające do krytycznego przyjrzenia się naszemu terminowi. Zasadniczą cechę – i zarazem słabość – rozpatrywanego pojęcia stanowi jego odniesienie do konkretnego myśliciela. Rola autora Kapitału jako ojca-założyciela danego prądu myślowego nie ulega dyskusji, jednak stwierdzenie to, historycznie rzecz biorąc, przyniosło bodaj więcej szkody niż pożytku. Formuła „marksizmu” stwarza bowiem określone niebezpieczeństwa. Po pierwsze, jeśli w zakres marksizmu wchodzi twórczość Marksa, to pogląd taki prowadzi w rezultacie do stawiania na jednej płaszczyźnie bardzo niejednakowych teoretycznie i filozoficznie twierdzeń i kategorii. Chodzi tu nie tylko o to, że w niektórych listach i pismach ulotnych ich autor prezentował stanowisko, jakie autor Kapitału mógłby tylko potępić; osobowość teoretyczna i fizyczna nie muszą się bowiem pokrywać – jedna osoba może być twórcą dwóch i więcej, nawet istotnie się różniących, teorii. Tak właśnie sprawy się mają z autorem Rękopisów ekonomiczno-filozoficznych z 1844 r., znanych m.in. z powodu tzw. teorii alienacji, jaka miała być w tym dziele sformułowana. W dziejach marksizmu i socjalizmu istniał – zrozumiały socjologicznie – okres po upadku stalinizmu, kiedy to prawem akcji i reakcji stalinowski dogmatyzm ponadludzkich „żelaznych praw historii” zamieniono na humanizm świeżo odkryty we wcześniej niepublikowanych pismach Marksowskich. Rzecz w tym, że mimo genialnych intuicji, jakie spotyka się w Rękopisach paryskich, są one wyrazem stanowiska idealizmu filozoficznego, jak to szerzej udowadniano gdzie indziej. Nieprzypadkowo już w Ideologii niemieckiej za sztandarową kategorię owej ideologii zostaje uznane właśnie pojęcie alienacji, a na późniejszym etapie twórczości Marks zarysował pozytywną interpretację danej kategorii, wyrażając jej ujęcie z perspektywy materializmu historycznego. Takie bowiem miano nosi naukowa teoria społeczeństwa i historii, jaką klasycy wypracowali nie od razu, ulegając początkowo wpływom młodoheglistów, samego Hegla, Feuerbacha i innych.
Jednocześnie mianem materializmu dialektycznego można oznaczyć ogólną teorię przyrody, zręby której położył Engels. Dysponując oddzielnymi terminami dla oznaczenia ogólnej teorii społeczeństwa oraz przyrody, zyskujemy możność oceny w ich świetle poglądów i twierdzeń samych autorów Ideologii niemieckiej, które przestają od tej pory być automatycznie częścią zbioru pt. „marksizm”. Aby zatem nie stwarzać wrażenia, jakoby „marksizm” to wyłącznie dorobek Marksa, i potrafić oddzielić w owym dorobku materialistyczne ziarno od idealistycznych plew, najlepiej by było w sumie zrezygnować z owego terminu. Oczywiście piszący te słowa zdaje sobie sprawę z utopijności takiej propozycji; termin „marksizm” jest na to zbyt zakorzeniony w świadomości naukowej i pozanaukowej. Nie będzie to stwarzać problemów, jeśli pamiętać się będzie o ograniczeniach tej formuły i uwagę zwracać na ryzyka poznawcze, jakie ze sobą niesie. W końcu w psychologii także używa się raczej terminu „psychoanaliza” niż „freudyzm” albo „jungizm”. „Teoria ewolucji” jest bardziej informatywna od „darwinizmu”; nie słyszałem też, by jakiś fizyk próbował mówić o „einsteinizmie” zamiast o „teorii względności” itd.
Takie „odpersonalizowane” postawienie sprawy jest też bardziej zgodne z intencjami redakcji „Przeglądu Filozoficznego”, o tyle że wprost zmusza do uznania faktu, że marksizm nie skończył się, a jedynie zaczął wraz z Marksem, a późniejsze pokolenia badaczy dorzucały swoje cegiełki do tego budowanego międzynarodowymi siłami gmachu. Czy Polacy także wnieśli własny wartościowy wkład do rozwoju tego, jakkolwiek by go nazwać, nurtu? Co najmniej pośrednia odpowiedź na to pytanie będzie wynikała z dalszych rozważań, które są – to zastrzeżenie jest konieczne, choć skądinąd oczywiste – naznaczone piętnem subiektywizmu; nie da się wszak wyzbyć własnego, od lat wypracowywanego stanowiska teoretyczno-metodologicznego lub, mówiąc inaczej, ontologiczno-epistemologicznego. Max Weber mógł namawiać do uprawiania nauki „wolnej od wartości”, lecz miał rację jedynie w raczej patologicznych, co nie znaczy, że niewystępujących w rzeczywistości, przypadkach świadomego wypaczania przebiegu procesu badawczego pod wpływem takiego lub innego wartościującego konceptu; ogólnie jednak formuła weberowska nie docenia złożoności kulminującej w splocie wzajemnych oddziaływań sfery wartościująco-ocennej i działaniowo-behawioralnej.