Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 19
PERSPECTYWY
Jacek Tittenbrun
MARKSISTOWSKIE ROZRACHUNKI
4. Stalin i potomkowie Stalina
ОглавлениеKlasyczny przykład poglądu reprezentującego idealizm obiektywny w teorii procesu dziejowego stanowi system stworzony przez Hegla. Duch, rozum występuje tu nie tylko jako siła niezależna od ludzi, ich myślenia, motywów działania itd.: „niezmierzony ogrom aktów woli, interesów i działań ludzkich – to jedynie narzędzia i środki ducha świata”, ducha, który jest rzeczywistym podmiotem dziejów, głównym sprawcą ruchu historycznego. Mimo że wprawdzie niewielu chyba dzisiejszych socjologów, ekonomistów i historyków podpisałoby się pod poglądem, że świat zawisły jest od nadprzyrodzonego ducha, to jednak pewne odpowiedniki heglizmu, rozumianego jako określony styl myślenia, określona struktura teoretyczna, są bardzo żywe we współczesnej, w tym uchodzącej za marksistowską, myśli o społeczeństwie. Aby dostrzec możliwości przenikania idealistycznej koncepcji ducha na teren teorii z założenia empirycznych, wystarczy zwrócić uwagę na fakt, że dla samego Hegla duch ten objawia się w społeczeństwie i historii pod postacią praw. Prawa rozwoju dziejów to nic innego jak prawa działania ducha. Istnieją one niezależnie od ludzi, ich świadomości i woli, jako idealne, rozumowe zależności rządzące rzeczywistością historyczną. Widać więc, że koncepcja Hegla może mieć całkowicie świecki, niewyznaniowy sens; w myśleniu o społeczeństwie z rozumowaniem analogicznym do niej spotykamy się – jak wspomniano – wszędzie tam, gdzie mówi się (lub częściej milcząco zakłada się taką tezę) o występowaniu w dziejach praw, idei ujmowanych na obraz i podobieństwo ponadludzkich podmiotów, determinujących działania ludzi, wyznaczających kierunek rozwoju historycznego. Rzeczywistość historyczna dzieli się w takich koncepcjach na działających ludzi, ich motywy, zamiary itd. oraz prawa jako odrębny element historii. Obecność w danej koncepcji tak pojmowanych praw historii zdradza często sam jej język; charakterystycznymi pojęciami są tu „nieubłagane wyroki (koła) historii”, „(żelazne) konieczności dziejowe”, „historyczne przeznaczenie” itd.
Z pozycji socjologii wiedzy nietrudno pojąć, dlaczego nowy sekretarz generalny partii rządzącej Kraju Rad najchętniej zapewne otwarcie przedstawiałby się jako jeden z „wielkich ludzi”, którym w systemie Hegla przypada rola wcielania ducha dziejów na danym etapie jego samorozwoju; bo też omawiana dalej koncepcja stanowiła idealne narzędzie uzasadniania i sankcjonowania bieżących decyzji podejmowanych przez Stalina: od polityki ekonomicznej po posunięcia w dziedzinie politycznej i innych sferach życia. No cóż, Stalin nie był ani pierwszym, ani ostatnim w historii dyktatorem poszukującym intelektualnej racjonalizacji swych bieżących posunięć, a „twórczo zaadaptowana” koncepcja heglowska służyła temu celowi doskonale.
Taki quasi-heglowski charakter ma zatem m.in. koncepcja czterech praw dialektyki Stalina: prawa współzależności wszystkich zjawisk, prawa ciągłej zmienności świata, prawa rozwoju polegającego na przechodzeniu ilości w jakość oraz odbywającego się w drodze walki przeciwieństw. Prawa te tak się mają do rzeczywistości jak prawa dialektyki Hegla (których substancją jest duch). Historia jawi się na gruncie koncepcji Stalina jako wynik działania owych praw. Wszystkie zjawiska rzeczywistości są wyjaśniane jako element, konsekwencja rządzących nimi praw. „Wszystko ulega zmianie”, jak głosi drugie prawo dialektyki, dlatego kapitalizm zostanie zastąpiony socjalizmem, „podobnie jak ustrój feudalny został w swoim czasie zastąpiony przez ustrój kapitalistyczny”. A że „prawem rozwoju jest przejście powolnych zmian ilościowych w szybkie i nagłe zmiany jakościowe”, „przejście od kapitalizmu do socjalizmu i wyzwolenie klasy robotniczej spod jarzma kapitalistycznego może być urzeczywistnione nie drogą powolnych zmian, nie drogą reform, lecz jedynie drogą jakościowej zmiany ustroju kapitalistycznego, drogą rewolucji” (Stalin 1949, s. 541). W „wyjaśnieniach” Stalina występują wprawdzie terminy teorii struktur społecznych, nie ma jednak rzeczywistego badania tych struktur. Co więcej, jest tu ono właściwie zbędne, skoro prawidłowości rozwoju owych struktur, mechanizmy przechodzenia jednych w drugie itd. są już zawarte w czterech prawach „diamatu”16, dla ich poznania wystarczy „rozciągnięcie zasad materializmu dialektycznego na życie społeczne”. Mimo więc, że Stalin traktuje swoje stanowisko jako „przeciwieństwo idealizmu”, który uważa, iż świat jest wcieleniem „idei absolutnej”, „ducha świata”, „świadomości”, w rzeczywistości jest ono niczym więcej niż zawoalowanym idealizmem, podwajającym świat, wyróżniającym w nim obok ludzi, ich stosunków i działań także zawiadujące nimi, traktowane jako samoistne byty – prawa.
Do owych praw rozwoju należą także, nazwane tak przez Stalina, „pierwsza i druga cecha szczególna produkcji”. Pierwsza cecha szczególna produkcji polega na tym, że nie stoi ona nigdy przez dłuższy czas na jednym miejscu, lecz zawsze znajduje się
w stanie przeobrażenia i rozwoju, przy czym przeobrażenia w sposobie produkcji wywołują nieuchronnie zmianę całego ustroju społecznego, idei społecznych, poglądów politycznych, instytucji politycznych, wywołują przebudowę całego układu społecznego i politycznego (Stalin 1949, s. 542).
Druga cecha szczególna produkcji polega na tym, że
zmiany w produkcji i jej rozwój zaczynają się zawsze od zmian i rozwoju sił wytwórczych, a przede wszystkim – od zmian i rozwoju narzędzi produkcji. Siły wytwórcze są przeto najbardziej ruchliwym i rewolucyjnym czynnikiem produkcji. Najpierw zmieniają się i rozwijają siły wytwórcze społeczeństwa, potem zaś, w zależności od tych zmian i odpowiednio do nich – zmieniają się stosunki produkcji między ludźmi, stosunki ekonomiczne ludzi […]; wcześniej czy później stosunki produkcji muszą zostać – i rzeczywiście zostają – dostosowane do poziomu rozwoju sił wytwórczych, do charakteru sił wytwórczych. W przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z zasadniczym naruszeniem jedności sił wytwórczych i stosunków produkcji w systemie produkcji (Stalin 1949, s. 542).
Nie mówimy tu już o okresie stalinowskim jako takim, kiedy to wierność wobec owoców myślenia „wielkiego językoznawcy” była traktowana jako coś bezdyskusyjnego, przynajmniej w oficjalnym życiu naukowym i akademickim. Co ciekawsze jednak, ani zgon Stalina, ani słynne przemówienie Chruszczowa, które złamało kręgosłup utrzymującemu się przez lata systemowi, ani następująca później „odwilż” i destalinizacja nie położyły kresu popularności, jaką w kręgach marksistowskich do dzisiaj, można rzec bez przesady, cieszy się wspomniana teoria Stalina.
Rozwinięciem idei cech szczególnych produkcji stała się szeroko znana koncepcja słynnego polskiego ekonomisty17 Oskara Langego „trzech podstawowych praw socjologii”. Koncepcja ta, bez zmian lub z niewielkimi modyfikacjami, została przyjęta przez większość działających w XX wieku polskich marksistów, urastając do rangi podręcznikowego kanonu.
Zmiana w historii dokonuje się, zgodnie z koncepcją Langego, w następujący sposób: działanie prawa postępującego rozwoju sił wytwórczych18 podważa zgodność stosunków produkcji z charakterem sił wytwórczych. Ponieważ jednak obowiązuje prawo „koniecznej zgodności stosunków produkcji z siłami wytwórczymi”, ludzie muszą podjąć niezbędne działania w celu przywrócenia tej zgodności. Tym samym jednak zmieniają stosunki produkcji, co wprowadza dysharmonię w stosunkach między bazą a nadbudową społeczeństwa. Znowu więc musi zadziałać prawo, na mocy którego dokona się usunięcie owej sprzeczności. Wypada dodać, że wzmianki o ludziach stanowią pewną niekonsekwencję wobec koncepcji Langego: w oryginalnym sformułowaniu mówi się w niej wyłącznie o samych „prawach”, w całkowitej abstrakcji od „czynnika ludzkiego” (Lange 1978, s. 44). „Ta hipoteza nie była mi potrzebna” – mógłby powtórzyć autor odpowiedź, którą francuski uczony Laplace dał Napoleonowi, gdy ten zapytał go, dlaczego w swojej Mechanice nieba ani razu nie wspomniał o stwórcy świata. Jeśli wprowadziliśmy do koncepcji Langego w gruncie rzeczy zewnętrznego w stosunku do niej człowieka, to dla uwypuklenia zasadniczo biernej roli, jaką przypisuje się człowiekowi w tym schemacie. Jest tu on jedynie – jak u Hegla – realizatorem pewnych nadrzędnych imperatywów, nieubłaganych nakazów sformułowanych w prawach koniecznej zgodności.
Jak pisze Lange, są one „prawami konserwacji formacji społecznych” (Lange 1978, s. 40). Źródła wszelkich zmian są tu sprowadzone do jednego czynnika: owego nieubłaganego rozwoju sił wytwórczych. On właśnie powoduje zachwianie wewnętrznej równowagi formacji, przywracanej następnie w wyniku działania dwóch następnych „praw dostosowujących” stosunki produkcji do sił wytwórczych oraz nadbudowę do bazy. Skąd jednak ten dynamiczny charakter sił wytwórczych?
W tłumaczeniu tego faktu Lange wprowadza elementy idealizmu, tym razem o charakterze subiektywnym. Mianowicie „powszechną prawidłowością zachowywania się ludzi jako biopsychicznych organizmów” jest to, że wykazują oni skłonności do rutyny, powielania określonego rodzaju zachowań. Dlatego też „stosunki i cała świadomość społeczna odznaczają się konserwatyzmem, swoistą inercją, polegającą na tym, że zmiany następują tylko wskutek zewnętrznych bodźców”. Bodźców tych dostarcza wyjęta spod działania podwyższonej „powszechnej prawidłowości” sfera stosunków człowieka z przyrodą. O ile w stosunkach z innymi ludźmi człowiek jest konserwatystą, o tyle wobec przyrody występuje on jako rewolucjonista, niespokojny duch, nieustannie zmieniający siły wytwórcze. Człowiek ze swej natury zmierza do podtrzymywania stosunków społecznych; inny charakter ma ta strona natury ludzkiej, która wyraża się w stosunku do przyrody. Włodzimierz Wesołowski, tłumacząc fakt, że „wobec przyrody człowiek jest bardziej giętki niż wobec zwyczajów, norm i ustalonych stosunków międzyludzkich”, odwołuje się do takiej właściwości wiecznej natury ludzkiej, jaką jest „stan niedosytu” – jedyna, według tego autora, „nieodłączna cecha człowieka” (Wesołowski 1964, s. 34–35)19.
Lange podejmuje próbę wyjaśnienia owej aktywności wykazywanej przez człowieka w kontaktach z przyrodą. Mianowicie konieczność ciągłego rewolucjonizowania sił wytwórczych uznaje on za „wynik powstawania coraz to nowych bodźców, które – zmieniając sztuczne środowisko materialne, tworzone przez człowieka w społecznym procesie produkcji – zmieniają też sposób wzajemnego oddziaływania człowieka i przyrody” (Lange 1978, s. 43). Jednakże wcześniej owo „sztuczne środowisko materialne” zostało przez niego określone jako „bodziec powodujący zmianę postępowania w dalszym procesie społecznej produkcji” (Lange 1978, s. 41–42). Tym samym konieczność ciągłych zmian sił wytwórczych ma wynikać z powstawania „coraz to nowych bodźców”, które zmieniają bodźce tworzone przez człowieka, jako że to on przecież „wytwarza sobie nowe środowisko materialne” (Lange 1978, s. 41–42).
Zatoczyliśmy zatem pełne błędne koło, ukazujące, że wyjaśnienie rozwoju sił wytwórczych jest na gruncie koncepcji Langego niemożliwe bez przypisania im z góry tendencji do takiego rozwoju. Procesowi społecznemu nadaje się w niej w sposób ukryty i aprioryczny teleologiczną strukturę. Czy jesteśmy tu daleko od finalizmu heglowskiego?
Wątki idealizmu zarówno obiektywnego, jak i subiektywnego występują także w wychodzącej pozornie z odmiennych założeń niż koncepcja Langego, popularnej wśród części marksistów tzw. adaptacyjnej teorii materializmu historycznego. O jej intelektualnym zapleczu będzie jeszcze mowa dalej, więc w tym miejscu ograniczamy się do własności powiązanych z zagadnieniem rozważanym wcześniej.
Również zatem na gruncie tej koncepcji utrzymuje się, że rozwój sił wytwórczych ma decydujące znaczenie dla procesów rozwoju społecznego, stanowi dla nich niejako „czynnik główny”, ale mechanizm tego procesu rozwoju społecznego przybiera jednak nieco inną niż u Langego postać zewnętrzną. Określa się go wprawdzie podobnie jak w koncepcji Langego jako mechanizm „adaptacji stosunków produkcji do stanu sił wytwórczych” (odpowiednio adaptacji nadbudowy polityczno-prawnej do bazy ekonomicznej). Jednakże sposób jego działania polega na tym, że spośród różnych systemów produkcji zwycięża zawsze ten, który zapewnia właścicielom środków produkcji największy produkt dodatkowy. Innymi słowy, przejście od jednego do drugiego sposobu produkcji dokonuje się tu wskutek istnienia „prawa historii” (maksymalizacji produktu dodatkowego); nic tu do rzeczy nie mają ludzie, ich potrzeby, stosunki i konflikty – „prawo” realizuje się poza i ponad walką klas. Gdy natomiast reprezentanci omawianego sposobu pojmowania materializmu historycznego podejmują próbę „głębszego” wyjaśnienia przyczyn rozwoju sił wytwórczych, schodzą wówczas nieuchronnie na pozycje subiektywnego idealizmu (por. Kasznia 1978, s. 79). Jeden z przedstawicieli „adaptacyjnej interpretacji materializmu historycznego” daje psychologistyczny portret realizatora owych zmian, właściciela, który „chce zwiększenia produktu dodatkowego”, „wybiera taki system organizacji pracy produkcyjnej, o którym sądzi, że zapewni wzrost produktu dodatkowego”, „dochodzi do wniosku, iż się pomylił” itd. (Nowak 1973).
„Adaptacyjna” wykładnia materializmu historycznego nie była jednak na gruncie dwudziestowiecznej polskiej myśli marksistowskiej jedyną alternatywą wobec koncepcji Langego. Być może częściowo pod wpływem uzasadnionej krytyki tej ostatniej teorii, wskazującej na zastąpienie centralnej kategorii dialektyki, kategorii sprzeczności, sprzyjającym myśleniu mechanistycznemu pojęciem „koniecznej zgodności”, inni autorzy podjęli próbę „udialektycznienia prawa postępującego rozwoju sił wytwórczych”. Na przykład wielu marksistów ujmuje rozwój sił wytwórczych jako rezultat konfliktu między potrzebami ludzkimi a możliwościami ich zaspokojenia. Jeden z przedstawicieli tego stanowiska w następujący sposób uzasadnia pogląd, według którego „siły wytwórcze są bezwzględnie dynamicznym elementem życia społecznego, który dzięki temu stanowi fundamentalne (ostateczne czy pierwotne) źródło dynamizmu wszystkich pozostałych elementów życia społecznego, całości życia społecznego”:
proces ludzkiej pracy wytwarzający środki zaspokajania ludzkich potrzeb rodzi potrzeby nowe, a tym samym potrzebę nowych środków działania i nowych sposobów działania, pociągając za sobą z bezwzględną koniecznością rozwój narzędzi pracy ludzkiej i rozwój ludzkich dyspozycji wytwórczych. Z drugiej strony rozwój narzędzi pracy w sposób konieczny pociąga za sobą przemiany w stosunkach wytwarzania (Cackowski 1977, s. 324).
Dyskusyjna jest już wyjściowa przesłanka tej koncepcji, zakładająca istnienie stałego wzrostu potrzeb ludzkich. Zamiast wydumanej koncepcji dialektyki i dialektyczności zwolennicy tego ujęcia lepiej by zrobili, poświęcając czas na przestudiowanie faktów rzeczywistej historii ludzkości.
Na przykład w społeczeństwach przedburżuazyjnych o żadnej uniwersalnej tendencji tego rodzaju wzrostu nie może być mowy; potrzeby były reglamentowane tradycją, a sama ich zmiana wielce utrudniona. Nawet jednak przyjęcie prawomocności tej podstawowej przesłanki nie ratuje omawianej koncepcji. Wszak sama sprzeczność między potrzebami a możliwościami ich zaspokojenia nie wystarcza bynajmniej do tego, aby stworzyć nowe środki pracy (które to pojęcie jest szersze od pojęcia narzędzi pracy). Sprzeczność ta była w praktyce bardzo różnie rozwiązywana. Można wskazać na takie przykłady z dziejów społeczeństw ludzkich, w których niemożność zaspokojenia potrzeb przy użyciu aktualnie danych środków produkcji nie prowadziła do rozwijania sił wytwórczych, lecz do ograniczania i redukowania samych potrzeb, aż do zamarcia egzystencji. Zjawisko to występuje zwłaszcza w przypadkach dużej zależności gospodarki od stanu i zmian przyrody, tj. przede wszystkim w kulturach opartych na rolnictwie. Ponadto procesu powstawania i rozwiązywania sprzeczności między potrzebami a produkcją nie można analizować niezależnie od struktury klasowej danego sposobu produkcji. „Zapotrzebowanie społeczne, tzn. to, co stanowi o zasadzie popytu – pisał Marks – uwarunkowane jest w głównej mierze przez wzajemny stosunek poszczególnych klas i przez ich sytuację ekonomiczną, określoność tych potrzeb jest nad wyraz elastyczna i chwiejna” (Marks 1957, s. 193, 201). Każdy system ekonomiczny zaspokaja potrzeby ludzkie, kształtuje je i tłumi zgodnie z charakterystyczną dla siebie strukturą własnościowo-klasową. Gospodarka kapitalistyczna reaguje wzrostem produkcji tylko na takie potrzeby, które zapewniają zysk. Pewne potrzeby mas, niepoparte dostateczną siłą nabywczą, nigdy nie doprowadzą do stworzenia środków produkcji mających służyć ich zaspokojeniu. Mogą natomiast przynosić tego rodzaju efekt potrzeby grup najsilniejszych ekonomicznie. Na produkcję wpływają nie potrzeby – pojęcia antropologiczne, lecz efektywny popyt – kategoria ekonomiczno-socjologiczna.
Niezależnie od takich lub innych różnic w wyjaśnianiu naczelnego „prawa rozwoju” jego zwolenników łączy to, że uznają je za rzeczywiste prawo rozwoju społeczeństw ludzkich. Tymczasem analiza historii tych społeczeństw wykazuje dowodnie, że żadne prawo ciągłego rozwoju sił wytwórczych w niej nie obowiązuje. Wszyscy zwolennicy tego prawa uważają się za marksistów. Dlaczego więc nie dostrzegają tych wypowiedzi Marksa w Kapitale, w których podkreśla on, że „rewolucyjność technicznej bazy” społeczeństwa kapitalistycznego stanowi raczej osobliwość niż regułę historyczną, że różni je ona radykalnie od „bazy wszystkich poprzednich sposobów produkcji, która była z istoty swej konserwatywna” (Marks, Engels 1968, s. 579). „Pierwszym warunkiem istnienia wszystkich dawniejszych klas przemysłowych – formułuje dobitnie tę myśl Marks – było zachowanie bez zmian starego sposobu produkcji. Ustawiczne przewroty w produkcji, bezustanne wstrząsy ogarniające całość życia społecznego, wieczna niepewność i wieczny ruch odróżniają epokę burżuazyjną od wszystkich poprzednich”. Oczywiście krytyka pod adresem zwolenników „prawa ciągłego rozwoju sił wytwórczych” dotycząca braku znajomości podstawowego dzieła marksizmu nie wyczerpuje zagadnienia. Znacznie poważniejszy charakter ma zarzut wskazujący na ich nieznajomość historii. W ten sposób powracamy do już sygnalizowanego wątku: krytyki idealistycznych koncepcji praw rozwoju dziejowego; dla sformułowania tych koncepcji historia jest w zasadzie niepotrzebna, nie nakłaniają one do analizy konkretnej rzeczywistości historycznej, lecz przeciwnie, odwodzą od jej badania. Konfrontacja z faktami realnego rozwoju ekonomiczno-społecznego musiałaby wszak prowadzić do ich odrzucenia – jako będących sprzecznymi z tymi faktami.
W pracach autorów stosujących koncepcję „trzech praw materializmu historycznego” rzadko występuje jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistego procesu historycznego, a jeśli tak, to jedynie dla celów oderwanych, pojedynczych ilustracji, nigdy zaś w zamiarze rzetelnego studiowania owego procesu w całym bogactwie i skomplikowaniu. Koncepcja ta może bowiem pełnić wygodną funkcję zwalniania od obowiązku rzetelnej analizy społeczeństwa: po co je badać, skoro i tak wiadomo, że rozwija się zgodnie ze „świętą trójcą” podstawowych praw?
Jakkolwiek oczywiście rozwoju marksizmu zarówno w Europie Wschodniej, jak i Zachodniej nie da się zredukować do roli jedynie dalszego ciągu bądź dopisków do stalinizmu, to jednak wpływy tego ostatniego, zdogmatyzowanego sposobu myślenia okazały się bardziej trwałe, niż wielu sądziło. Interesująca kwestia, w jakiej mierze trwanie to odzwierciedlało pewne realne tendencje w życiu społecznym, wykracza poza ramy tego artykułu, choć można tu zasygnalizować, że w pierwszym z tych rejonów okres nominalnie poststalinowski naznaczony był silnym piętnem wszechstronnej zależności (pomijając najbardziej złowrogie przejawy terroru państwowego) od mechanizmów rządzących życiem tych narodów w poprzednim okresie dziejowym. O ile zaś o społeczeństwach włoskim czy francuskim jako całości tego orzec się żadną miarą nie da, to partie lewicowe, w tym komunistyczne, których znaczenie dla rozwoju myśli marksistowskiej w tych krajach było oczywiste, z trudem wyzwalały się z okowów stalinowskiego dogmatyzmu.
Jeśli mowa o marksizmie zachodnim, to na wyróżnienie zasługuje z pewnością niemała liczba badaczy i myślicieli, lecz my znowu, poprzednim zwyczajem, ograniczymy się do punktów najbardziej krytycznych z punktu widzenia tematu artykułu, co nieuniknienie musi prowadzić do pewnej pobieżności i niesprawiedliwości, z jaką będzie się traktować (lub pomijać) takich lub innych teoretyków.
Upadek stalinizmu nieprzypadkowo – w kategoriach socjologii wiedzy – dał początek popularności czy raczej odrodzeniu się mody na humanistyczne, par excellence antropologiczne podejście do marksizmu, w czym celowali m.in. różni autorzy francuscy. Intelektualną podstawą tych przedsięwzięć stało się odkrycie dla opinii publicznej wczesnych tekstów Marksa, w tym szczególnie wzmiankowanych Rękopisów ekonomiczno-filozoficznych z 1844 r. Teoria alienacji i kategorie jej pokrewne okazały się dobrym środkiem do rozładowania napięć gromadzonych przez lata stalinowskiej ciemni, odreagowania ich w sposób, który przy tym na zewnątrz przynajmniej wydawał się konweniować z myślą Marksowską, tyle że myślą nową, świeżą, traktowaną przez wielu niemalże jak objawienie. Istniały – jak częściowo już sygnalizowano – bardziej prozaiczne i nie tak wzniosłe powody tak szerokiego zainteresowania ideami antropologii filozoficznej. Takie ustawienie ośrodka zainteresowań sytuowało autora wygodnie w łańcuchu tradycji myśli filozoficznej, pozwalając na wykorzystanie nabytej wiedzy. Poirytowani czytelnicy mogą na to odpowiedzieć, że przecież nie każdy ma predylekcję do ekonomii, do zagłębiania się w tajniki mechanizmów życia ekonomicznego. Niby prawda, ale nieuwzględniająca podstawowego faktu uwarunkowania kierunku zainteresowań badawczych nie tyle przez nieuchwytny wrodzony „talent” czy tym podobne czynniki, ile warunki społeczne stwarzające zapotrzebowanie lub co najmniej skłaniające do wyboru takich a nie innych opcji; są to sprawy dobrze znane socjologii nauki. Nie przesądza się tym samym, rzecz jasna, że wskazany tu motyw działał w odniesieniu do każdego przedstawiciela nurtu antropologicznego w marksizmie, jednak jako ogólną prawidłowość jestem skłonny twierdzenie to podtrzymywać.
Dodamy, że równe, jeśli nie większe zainteresowanie rzeczony nurt wzbudził w niektórych krajach Europy Wschodniej, w tym szczególnie w Polsce, gdzie jego znaczącymi eksponentami byli m.in. Adam Schaff, Tadeusz M. Jaroszewski i inni. Jak już wskazano, podłoże owego zainteresowania wydaje się naturalne, a etyczne pobudki wielu autorów piszących w tym nurcie – niepodważalne. Oceny moralne nie przekładają się jednak na naukowe; reprezentanci marksistowskiego antropologizmu – niezależnie od swych bardziej lub mniej szczytnych intencji – przyczynili się do zarażenia kierunku, jaki chcieli uprawiać, silnymi wątkami idealistycznymi. Na przykład opierając się na koncepcji alienacji, Leszek Kołakowski zreinterpretował marksizm w całości jako w gruncie rzeczy świecką teologię. W tej charakterystyce bez trudu odnajduje się cechy heglowskiej koncepcji samoalienacji ducha jako motoru dziejów. W identyczny sposób Kołakowski ujmował obecną u Marksa wizję komunizmu – jako konieczny wynik działania prawa heglowskiej triady, zwieńczonej syntezą, którą miałby być, w tej interpretacji, komunizm według Marksa. Trafiamy tu na kolejną kwestię, potwierdzającą owocność dokonanego wcześniej rozróżnienia między marksizmem rozumianym jako całokształt wypowiedzi Marksa a materializmem historycznym jako ogólną teorią społeczeństwa, której zręby ten myśliciel położył. Według pierwszego sposobu rozumowania należałoby stoczyć walkę na cytaty – praktykę aż nazbyt dobrze znaną z dorobku wielu autorów minionego i nie tylko minionego okresu, co często jest zadaniem jałowym, gdyż może okazać się, że obie strony sporu mają na poparcie swoich argumentów równie mocne potwierdzenie w słowach wypowiedzianych przez Marksa. Tyle tylko, że zaciera się wówczas przy okazji różnicę między młodym a starym Marksem, tzn. myślicielem zdradzającym silne przejawy uzależnienia od myśli idealistycznej a dojrzałym twórcą własnej teorii społeczeństwa w postaci przełomowego pod wieloma względami materializmu historycznego, czyli – mówiąc w kategoriach teoretycznych, filozoficznych – między idealizmem a materializmem. Jeśli natomiast wyjdzie się z perspektywy, którą otwiera struktura teoretyczna materializmu historycznego, pojawia się całkowita sprzeczność z podstawowymi założeniami teleologicznego schematu, o jakim była już mowa. W dialektycznej koncepcji życia społecznego rozwijanej przez autora Kapitału jedynym prawomocnym odnośnikiem pojęcia praw rozwoju historycznego są sprzeczności – oczywiście nie te postulowane z góry czy narzucane materiałowi empirycznemu, lecz odkrywane w samym tym materiale, co notabene nie daje się sprowadzić do modelu prostej indukcji już choćby dlatego, że teoretyczna kategoria sprzeczności zostaje przyjęta jako przesłanka i narzędzie badania (por. szerzej Tittenbrun 2012).
Jak sygnalizowano, ten i podobne wątki metodologiczno-badawcze w twórczości Marksa nie doczekały się wyraźnie zauważalnej kontynuacji w dziele jego następców. Proszę wybaczyć motyw poniekąd osobisty, ale – na co także zwrócił uwagę anonimowy autor recenzji wydawniczej mojej książki – po wydaniu Gospodarki w społeczeństwie musiałem z niejakim skonsternowaniem skonstatować, że co najmniej w kilku miejscach okazałem się eksplorować tereny dziewicze, nietknięte lub ledwie muśnięte zarówno przez samego twórcę materializmu historycznego, jak i jego późniejszych kontynuatorów. Podejście reprezentujące swoistą ontologię i epistemologię społeczną zostało ochrzczone mianem strukturalizmu socjoekonomicznego, aby z góry wykluczyć jałowe spory o zgodność przedstawianych przez autora rozwiązań z jakkolwiek pojmowanym marksizmem. Zarówno w tej pracy (Tittenbrun 2012), jak i wszystkich licznych moich książkach wydawanych za granicą, dług zaciągnięty wobec Marksa czyni się dla czytelników oczywistym. Zarazem nie ukrywa się, że wspomniane stanowisko teoretyczne zawdzięcza też wiele innym klasykom, takim jak Max Weber, Georg Simmel, Emil Durkheim czy Talcott Parsons. W każdym razie do obiektywnych faktów należą – jako się rzekło, nieistniejące dotąd w ogóle lub niewystępujące w tym wymiarze – zarówno szczegółowe prezentacje teorii poszczególnych formacji społeczeństwa oraz odpowiadających im struktur klasowo-stanowych, jak i analizy konkretnego ważkiego fragmentu rzeczywistej historii: rewolucji przemysłowej – w kategoriach sprzeczności, ilustrujące zatem płodność tej kategorii jako narzędzia badań. Enumeracja odpowiada w znacznej mierze na pytanie, jakie obszary w marksizmie piszący te słowa uważa bądź uważał za niedostatecznie rozwinięte, nie rezygnuje przy tym z niestety niezbędnego zadania sprzątania stajni Augiasza, tzn. krytyki innych stanowisk (por. m.in. Tittenbrun 2011, 2013a, 2015a, w druku). Za bardziej praktyczne podejście niż zwyczajowe wylewanie krokodylich łez nad rzeczonymi lukami i brakami w Marksowskiej spuściźnie, niewypełnionymi przez pokolenia jego następców, uznał on podjęcie próby załatania tych dziur samemu. Ponieważ bliższa mi jest kultura angielska niż amerykańska, usiłowania owe zostały zrealizowane bez akompaniamentu autoreklamy i marketingu, z których to umiejętności znani są niektórzy autorzy także rodzimego chowu.
Jak z tego wynika, należało oczekiwać, że w ramach wypełniania białych plam w marksizmie, tu pojętym jako zbiór wypowiedzi Marksa, znaczna część usiłowań jego następców skieruje się na teorię klas, której znaczenie (przynajmniej dla samych zainteresowanych) jest oczywiste dla każdego, kto liznął choć odrobinę marksizmu. Wysiłki te przyniosły jednak mieszane rezultaty, m.in. ujawniając zasadnicze słabości teorii i metodologii przyjmowanych przez badaczy identyfikujących się z marksizmem. Za podsumowanie mogłaby wystarczyć już ta jedyna konstatacja, że przez te wszystkie lata w marksizmie zachodnim pojawił się zaledwie jeden autor nastawiony na badania empiryczne. Chodzi tu o amerykańskiego socjologa Erika Olina Wrighta, a wynikiem tej luki jest opanowanie socjologii empirycznej przez alternatywny, mało wartościowy schemat klas autorstwa Johna Goldthorpe’a i jego współpracowników. Schemat ten ma niewiele wspólnego z myślą Marksa, więcej już – Webera, chociaż sam Goldthorpe odżegnuje się od takiego zaszeregowania20.
Ujmując rzecz w dużym skrócie, wadą poważnej części rozważań marksistów zachodnich nad definicją i teoriami klasy społecznej jest formalizm. Ten ostatni nie wziął się oczywiście znikąd; „idee nie spadają z nieba”, jak trafnie zauważył włoski marksista Giorgio Labriola. Można, jak sądzę, wskazać dwa główne źródła owego stylu myślenia panującego wśród niemałej grupy marksistów. Od pogrzebu Stalina mogły już upłynąć lata, lecz idee nie dają się tak łatwo składać do grobu. Wśród innych swoich cech pisarstwo Stalina miało i tę będącą dziedzictwem specyficznego wykształcenia autora, który młodzieńcze lata spędził w seminarium, wynosząc stamtąd łatwo rozpoznawalny w jego pismach styl pytań i odpowiedzi: Dlaczego zachodzi zjawisko X? – Bo jest ono wyrazem takiej a takiej ogólnej prawidłowości – brzmiała najczęstsza odpowiedź. Na ile wyjaśniała ona sprawę, to już odrębna kwestia. W każdym razie według tego katechizmowego schematu, który ani nie zdradza przesadnego ogromu pracy intelektualnej autora, a tym bardziej nie wymaga takiego wysiłku od czytelnika bądź słuchacza, Stalin konstruował swoje prace, których pozycja była ongiś niepodważalna. Złe nawyki nie ustępują tak łatwo i stalinowski dogmatyczny sposób myślenia przeżył o lata swego nosiciela, znajdując – naturalnie niekoniecznie w tej dosłownie postaci – naśladowców wśród wielu marksistów, skądinąd szczerze uważających się za antystalinistów i takoż przez otoczenie identyfikowanych. Jednakże potępienie Gułagu i innych praktyk okresu stalinowskiego nie musi bynajmniej wykluczać przejmowania znamion sposobu rozumowania Wielkiego Inżyniera21.
Drugie źródło wspomnianego formalizmu uobecniło się w nieco późniejszym okresie w innej przestrzeni kulturowej. Jednym z najbardziej znaczących kierunków myślowych w powojennej Europie był niewątpliwie strukturalizm, w naukach społecznych, najbardziej nas tu z oczywistych powodów interesujących, reprezentowany przede wszystkim przez antropologa i filozofa społecznego Claude’a Lévi-Straussa. Najwybitniejszym marksistowskim strukturalistą był niewątpliwie Louis Althusser, postać ważna nie tylko dla swoich własnych dokonań, choć tych nie należy bagatelizować, lecz także – co widać z perspektywy czasu – może przede wszystkim ze względu na wpływ, jaki wywarł na liczne grono badaczy22. Niezależnie od zasług, jakie Althusser i jego uczniowie położyli na polu popularyzacji marksizmu, przemożną wadę ich myślenia stanowił dotkliwy formalizm, adialektyczność. Właśnie owa cecha przede wszystkim uległa, by użyć terminu antropologicznego, dyfuzji, rozprzestrzeniając się zresztą nie tylko wśród samych marksistów z nazwy, oddziaływanie bowiem kręgu Althussera było szersze. W dziedzinie teorii klas działał uczeń Althussera, Nicos Poulantzas23. Jego podejście do przedmiotu podziela pewne formalistyczne własności z szerszym gronem autorów, wśród których wymienić można m.in. socjologa i ekonomistę Guglielmo Carchediego, ekonomistę Charlesa Bettelheima i innych.
Jak powiedziano, wpływy szkoły Althussera, a zatem strukturalizmu, były szerokie, wykraczające nawet poza Francję. Bardzo wyraźne oznaki tego samego typu formalizmu można odnaleźć w myśli np. Emanuela Castellsa, a nawet Immanuela Wallersteina, nie mówiąc już o Eriku Olinie Wrighcie.
Formalizm ten przypomina w wielkim stopniu poczynania Lévi-Straussa, nazywane przezeń metodą strukturalną, przez co termin ten zyskał niewątpliwie złą sławę. Tak jak „papież strukturalizmu” konstruował mniej lub bardziej arbitralne atomy konceptualne, z jakich potem tworzył szerszą analizę czy to związków pokrewieństwa, czy mitów, czy innych fenomenów, tak też marksistowscy badacze klas strukturalistycznej proweniencji wyodrębniali swoje „atomy definicyjne”, z których usiłowali zbudować mniej lub bardziej spójne definicje klas24. Merytorycznie rzecz biorąc, kardynalnym defektem owych koncepcji było niedocenianie albo też – co na jedno wychodzi – nieumiejętność teoretycznego poradzenia sobie z kategorią własności. Wielu spośród tych autorów zdawało sobie mniej lub bardziej jasno sprawę ze związku łączącego teorię klas w marksistowskim rozumieniu z koncepcją własności, lecz na tym zgoda się kończyła. Teorie własności formułowane w pracach, o których mowa, odznaczały się niemal bez wyjątku przedmiotowym ubóstwem, teoretycznym formalizmem, w szczególności wyrażającym zależność myślenia autorów od doktryn prawniczych; ekonomiczne pojęcia własności odznaczały się nieusuwalnymi wadami, m.in. myląc treść kategorii własności z jej przesłankami oraz następstwami25.
Przechodząc teraz do oceny sytuacji we współczesnym marksizmie polskim, autorowi tych słów można oczywiście zarzucić tendencyjność, subiektywizm itp., lecz według jego uczciwej oceny, opierającej się na znajomości odpowiedniej literatury, stwierdzić można, iż oryginalny wkład do marksizmu pojmowanego jako materialistyczno-historyczna teoria społeczeństwa, a więc tym samym do socjologii i nauk społecznych w ogólności, wniosła szkoła poznańska badań nad własnością, skupiona wokół Stanisława Kozyr-Kowalskiego. Do grupy tej należeli przede wszystkim: Jacek Tittenbrun, Zbigniew Klupś, Jerzy Heymann, Michał Chmara i inni, których związek z intelektualnym trzonem środowiska był luźniejszy bądź własny wkład badawczy do dorobku szkoły był wyraźnie mniejszy w stosunku do wymienionych. W opisywanym przypadku można śmiało mówić o szkole nawet nie tyle ze względu na obecność uczniów, chociaż i ona rzeczywiście miała znaczenie, ile ze względu na przeważająco zbiorowy tryb pracy zogniskowany wokół wspólnych seminariów, na których w ogniu długich nierzadko dyskusji wykluwały się później artykułowane w druku stanowiska teoretyczne.
Jak wspomniano, za największe osiągnięcie tej grupy badaczy należy uznać wypracowanie istotnie nowego spojrzenia na własność, kluczową kategorię materializmu historycznego, a przede wszystkim kluczową strukturę życia społecznego, bez której znajomości trudno wyobrazić sobie rzetelne badanie jakiegokolwiek zjawiska w obrębie społeczeństwa. Jakkolwiek przełomowo nowy, sposób pojmowania własności przyjęty przez dane środowisko stanowił zarazem odnowienie i przypomnienie tradycji myślowej obejmującej Hegla, Simmla, Marksa, ale także np. Adolfa Berlego i Gardinera Meansa, którzy swe miejsce w historii myśli zawdzięczają istotnie przełomowemu pod wieloma względami traktatowi The Modern Corporation and Private Property, wydanemu po raz pierwszy w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Z wielu powodów ośrodek ten znajdował się poza tzw. głównym nurtem, oznaczającym aktualnie aprobowane przez władze wersje marksizmu, za czym szły różnorakie profity i beneficja. Tych ostatnich nie było dane zakosztować grupie, którą opatrywano mianem „rewizjonistów”, co z punktu widzenia czysto intelektualnego było zapewne per saldo korzystne, pozwalało bowiem na większą swobodę, niż by to było możliwe w sytuacji przyjęcia na siebie takich lub innych zobowiązań łączących się z wymogami partyjno-państwowymi.
Nazwę „szkoły poznańskiej” z dodatkiem „metodologiczna” stosuje się zwykle w stosunku do innej, konkurencyjnej grupy badaczy i twórców z tego samego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i tego samego Wydziału Nauk Społecznych, obejmującego także filozofię, której adeptami byli w większości przedstawiciele owej grupy. Chodzi tu o szkołę wyposażoną w ramy niemal quasi-instytucjonalne, które nadał jej, zamieniając ją w nader wydajną fabrykę doktoratów, tekstów naukowych, publikacji itp., Leszek Nowak, chociaż wielką rolę intelektualną w ukształtowaniu założeń metodologicznych owego zgrupowania odegrał Jerzy Kmita. Wspomniano już o ocenianiu jakości marksistowskiej produkcji podług stopnia jej formalizacji w postaci aparatu matematycznego czy logicznego; albowiem podstawowy problem stanowią pojęcia, jakie mają być oblekane w ową z założenia nowoczesną szatę, a dokładniej mówiąc, ich przedmiotowość; jeśli pojęcie jest puste albo mętne, to ubranie go w jakąkolwiek szatę nic mu nie pomoże, pozostanie żałosnym epatowaniem formą przysłaniającą nieistniejącą lub ledwo dającą się odcyfrować treść. Nie znaczy to naturalnie, że samo przez się zastosowanie aparatu logiki formalnej czy matematyki należy z miejsca traktować jako podstawę zarzutu o formalizm. Istota rzeczy kryje się w relacji między ową bardziej lub mniej skomplikowaną formą a treścią. I to jest właśnie casus tego odgałęzienia marksistowskiego ośrodka poznańskiego, odważymy się suponować.
Owa nowoczesność środków wyrazu bardziej zapewne niż sama substancja proponowanych rozwiązań okazała się niezwykle atrakcyjna dla ówczesnych decydentów życia naukowego. Oto władze mogły się pochwalić przed towarzyszami z zagranicy posiadaniem oryginalnego myśliciela marksistowskiego, artykułującego przy tym wyniki swoich deliberacji w zmodernizowanym języku mało przypominającym skostniały język diamatu i hismatu. Taka była przynajmniej opinia wspomnianego głównego nurtu, łaskami którego Leszek Nowak i jego grupa przez dłuższy czas się cieszyli. Poparcie to ustało dopiero z chwilą przejścia Nowaka na nowe pozycje polityczne, co łączyło się wprawdzie z rozwinięciem pewnych względnie nowych koncepcji, jednak metodologicznie rzecz biorąc, mieściło się w ramach tego samego paradygmatu, co uprawiany do tej pory.
W tym pierwszym, „marksowsko-marksistowskim” okresie rozwoju grupy, jej filar metodologiczny stanowiła początkowo koncepcja idealizacji spopularyzowana w wersji Leszka Nowaka, choć, jak zaznaczano, osoby będące bliżej tego środowiska potrafiłyby zapewne powiedzieć dokładniej, jaka konkretnie była rola Jerzego Kmity w powstaniu owej teorii. W wersji zaprezentowanej przez Nowaka czytelnik miał odnieść wrażenie, iż dana teoria zrodziła się z bezpośredniej inspiracji marksowskiej. W istocie rzeczy chodziło głównie o jeden cytat, który nie bez pewnej tolerancji wprawdzie dawał się tak interpretować, ale w ujęciu Nowaka wyinterpretowana czy wypreparowana z owej wypowiedzi koncepcja idealizacji została zgeneralizowana, urosła do rozmiarów uniwersalnego narzędzia, stosowalnego w każdej dziedzinie jako rodzaj panaceum. Samo pojęcie idealizacji nie było, prawdę rzekłszy, niczym nowym; Max Weber pisał o „typach idealnych”, a inni badacze wyodrębniali podobne kategorie, takie jak „czyste typy” itp. Formalizm podejścia do tej kategorii ze strony Leszka Nowaka przejawił się nie tyle oczywiście w zapisie treści wyeksplikowanej koncepcji w sposób formalny. Świadczyły o nim raczej pozostałe kroki wykonywane w stosunku do rozpatrywanego konceptu. Z materialistycznego punktu widzenia – a sam Nowak, nawet na etapie, kiedy, jak uważał, porzucił już stanowisko Marksa, nadal używał w stosunku do własnej teorii określenia „materializm” – droga obrana przezeń była wyjątkowo mało płodna; stanowiła w gruncie rzeczy ćwiczenie intelektualne, którego wykonanie można by zlecić komuś znajdującemu się na znacznie niższym szczeblu akademickiej drabiny niż profesor filozofii. Miast tego upajano się perspektywami roztaczającymi się przed grupą po „odkryciu”, że metoda idealizacji obowiązuje w zasadzie wszędzie, co istotnie może i było atrakcyjne z punktu widzenia potrzeb awansu akademickiego i przyznać trzeba, że pod tym względem metodologiczna szkoła poznańska funkcjonowała jak dobrze naoliwiony mechanizm, regularnie wypuszczając na świat nowe doktoraty i habilitacje. Jednakże trudno nie zauważyć, że takie podejście do kryteriów sukcesu w nauce grzeszy wielokroć wzmiankowanym tu formalizmem; abstrahując od aspektu zawodowych karier danych osób, z punktu widzenia ich wkładu do nauki tym, co się liczy, nie są ich stopnie i tytuły, lecz przedmiotowe treści zawarte w tych i innych pracach: czy pozwalają one na odkrycie jakichś nieznanych dotąd aspektów życia zbiorowego, czy rzucają nowe światło na znane skądinąd zjawiska?
Uprzedzając wywód, odpowiedź piszącego te słowa na te pytania jest negatywna. I znowu, podobnie jak we wcześniejszych przypadkach, dyskusja nie może nie być ograniczona i podobnie jak w owych innych sytuacjach, istnieją teksty autora, poszerzające artykułowany tu krytyczny punkt widzenia (Tittenbrun 1982, 1986).
Aby zatem powrócić do klejnotu koronnego omawianej szkoły, który w jej wczesnym zwłaszcza stadium stanowiła koncepcja idealizacji, zacząć wypada od przypomnienia, iż do jej zalet na pewno nie należała oryginalność ani tym bardziej rewolucyjność myślowa; wystarczy wskazać bliźniacze pojęcie typu idealnego Maxa Webera, a szerszy przegląd pozwoliłby poszerzyć tę listę o różne „czyste typy” i tym podobne kategorie proponowane przez innych autorów. Oczywiście stwierdzenie to samo przez się nie pogrąża bynajmniej rzeczonej teorii; o absolutną oryginalność czy nowatorstwo w nauce, w tym w naukach społecznych, niełatwo, więc nie taki powinien być podstawowy zarzut kierowany pod jej adresem. Poważniejszy jednak charakter ma oskarżenie o pasywność intelektualną. Po wypreparowaniu, jak głoszono, z tekstu Marksa pewnego konceptu dalsza praca nad nim ograniczała się do klonowania go w celu uzyskiwania zwierciadlanych odbić w różnych przedmiotowych dziedzinach, które odpowiadały mniej więcej zainteresowaniom rosnącego zbioru badaczy gromadzących się wokół Leszka Nowaka. Nie podjęto natomiast żadnej ambitniejszej próby przemyślenia tej kategorii, niekoniecznie w duchu obiegowego pojmowania typów idealnych, czystych itp. Jak wspominano, materializm, za jakim Nowak się zawsze opowiadał, dawał takie możliwości; z tej perspektywy pojęcia oznaczane cytowanymi wcześniej nazwami nie opisują, wbrew dominującej interpretacji, istniejących stanów rzeczy. Już bardziej właściwe byłoby ich określenie jako oczyszczonych od zależności i relacji przesłaniających zasadniczą strukturę, której poznaniu służy owo pojęcie. Nie jest to też sprawa jedynie eksperymentów myślowych; warunki skrajne, graniczne, jak wiadomo, uzyskuje się w określonych środowiskach, np. w kosmosie, gdzie można wytwarzać pewne pierwiastki czy związki ze względu na możność utworzenia układu izolowanego, jakiego na Ziemi nie da się stworzyć. Listę takich przykładów można by ciągnąć dalej, ale jest to zbyteczne, chodzi o pewien kierunek rozumowania, niestety zupełnie nieobecny w omawianej grupie marksistów. Nie, wbrew pompie, jaka otaczała w swoim czasie Leszka Nowaka i jego metodę idealizacji, nie uważam, iżby szkoła ta mogła uznać tę metodę za swoje szczególne osiągnięcie; prawdę mówiąc, jak pokazał zamieszczony tu komentarz, przechwałki z nią związane mogą być nieco ryzykowne ze względu na to, że bliższa analiza pozwala ujawnić raczej ogólne słabości danego środowiska intelektualnego: unikanie trudnych problemów naukowych i zastępowanie nieprzyjemnego zadania konfrontacji z nimi przez ucieczkę w rozwiązania formalne, co ma w sobie coś z myślenia magicznego, tak jakby sam język był zdolny rozwiązywać problemy, a przynajmniej sugerować, że się je rozwiązało. O ile to pierwsze nie mogło się powieść, o tyle drugi cel istotnie był osiągany, a dani autorzy nie są skądinąd jedynym przykładem ilustrującym możliwość takiego oddziaływania na opinię publiczną koncepcji, których sukcesy i powodzenie mają więcej wspólnego z szatą zewnętrzną, w jaką je obleczono, niż z substancjalną treścią i poznawczą wartością. Dobry przegląd takich „znakomitości” na polu nauk społecznych daje Stanisław Andreski w swej dowcipnej książce Nauki społeczne jako czary. Nie we wszystkich sądach autor ten, chłoszczący niemiłosiernie każdego, u kogo dopatrzył się tego, co uznaje za żargon, jest – uważam – sprawiedliwy, a ponadto od jego czasów tendencja ta rozpleniła się niesłychanie, czego głośną egzemplifikacją jest moda na wszelkiego rodzaju „kapitały”: mamy kapitał społeczny, kulturowy, ale także naturalny, językowy, prawny, erotyczny i bóg wie jaki jeszcze. I w tym wypadku mogę odesłać czytelników do swojej monografii, w której dokonałem krytycznego przeglądu całej panoramy owych „kapitałowych” pojęć (Tittenbrun 2013b), cieszących się również, nie trzeba przypominać, popularnością w kręgach marksistowskich; dość powiedzieć, że uważany przez wielu za marksistę Pierre Bourdieu był z pewnością najbardziej produktywnym fabrykantem całej plejady „kapitałów”, daleko wyprzedzając na tym polu noblistę Gary’ego Beckera, któremu też skądinąd umiejętności w tej dziedzinie nie można odmówić.
Metoda idealizacji nie była naturalnie jedynym dokonaniem metodologicznej szkoły poznańskiej. Wspomniano już o powstałej w tym kręgu tzw. adaptacyjnej interpretacji materializmu historycznego, która, jak wykazywano, obciążona była poważnymi wadami niezgodnymi z ową materialistyczną etykietą. Jednakże również przymiotnik „historyczny” w skojarzeniu z kształtem, jaki przybrała owa adaptacyjna koncepcja, nie wydaje się na miejscu. Jak dowodziłem w artykule pod znamiennym tytułem Materializm historyczny czy biologiczny?, do wcześniej wyliczonych grzechów doszedł nieukrywany biologizm, mający w tle dyskusyjną co najmniej, łagodnie mówiąc, wykładnię nauk biologicznych, ten problem nie będzie nas tu jednak zajmować. Po szczegóły tej krytyki można odesłać czytelnika/czytelniczkę do stosownej pracy (Tittenbrun 1981), a zaoszczędzone tą drogą miejsce możemy poświęcić innym składnikom konstrukcji teoretyczno-metodologicznej wzniesionej przez omawiany krąg badaczy. Analiza ta pogłębia wrażenie, iż za zasadniczą cechę, chciałoby się rzec, wręcz cechę rozpoznawczą owej szkoły można uznać formalizm. Szersze uzasadnienie znajduje się w powoływanych tu publikacjach, więc w tym miejscu zajmiemy się wątkami w tamtych pracach wprost nieporuszanymi.
Otóż kolejny element wspomnianej struktury myślowej stanowiła tzw. dialektyka kategorialna, zakładająca ze swej strony esencjalistyczną ontologię.
Zdaniem autora niektóre pojęcia znalazły się w tym wykazie w sposób jawnie nieuprawniony – dotyczy to przede wszystkim terminu „dialektyka”, z jakim zarówno omawiana koncepcja, jak i zresztą dorobek poznańskiej szkoły metodologicznej, nie ma wiele wspólnego (w najlepszym razie da się tu mówić o efekcie krzywych zwierciadeł, w których zniekształconym obrazie na upartego można doszukać się jakichś szczegółów trudno rozpoznawalnego lub zgoła nierozpoznawalnego oryginału). Sami zwolennicy omawianej orientacji zaczęli posługiwać się pojęciem marksizmu analitycznego jako zapewne z założenia podnoszącym prestiż ich poczynań. Nie ma tu miejsca na dogłębne eksplorowanie tematu, więc tylko ogólnie powiemy, że, po pierwsze, przyjmowana przez ten kierunek logika racjonalnego wyboru, m.in. jako pociągająca za sobą indywidualizm metodologiczny, jest nie do pogodzenia z materializmem historycznym; po drugie, bardziej szczegółowa analiza Wrighta jednej z dość wpływowych odmian tej orientacji, manifestującej uderzający formalizm, znajduje się w odpowiedniej pracy (Tittenbrun 2011, 2014b).
Aby nie stwarzać podejrzenia o tendencyjną interpretację, posłużę się oryginalnym cytatem jednego z przedstawicieli tego ośrodka myśli marksistowskiej:
Esencjalistyczna ontologia przyjmowana w ramach kategorialnej interpretacji dialektyki zakładała, że na badane zjawisko wpływa szereg czynników, które w różny sposób nań oddziałują. Tworzą one strukturę esencjalną danego zjawiska, składającą się co najmniej z dwóch poziomów. Na jej poziomie głębokim występują jedynie czynniki główne, na poziomie powierzchniowym – czynniki główne wraz ze wszystkimi czynnikami ubocznymi. W analogiczny sposób można odtworzyć strukturę nomologiczną badanego zjawiska, czyli zależności zachodzące między czynnikami a determinowanymi przez nie zjawiskami (Brzechczyn 2005, s. 389–390).
Jak wynika nie tylko z przytoczonego tekstu, mamy tu po prostu do czynienia ze starą teorią czynników, której istnienie, i dodajmy, raczej nieuleczalne wady, zostały zidentyfikowane dość dawno temu. Ale w końcu przecież wiadomo, że natłok literatury jest tak olbrzymi, że nie ma takiego mądrego, który by to wszystko zdążył przeczytać, a na dodatek jeszcze zrozumiał. Nie miejmy zatem zbytnich pretensji, pamiętając też o różnorakim rodowodzie członków PSM, że użyję tego samooznaczenia jako świadectwa mej dobrej woli, braku chęci do obierania łatwej drogi łapania za słówka. Niestety jednak trudno będzie tezę tę podważyć; w konkretnych aplikacjach wspomniana teoria przybiera postać wielu „czynników”, takich jak czynnik ekonomiczny, polityczny i inne, wyróżnianych raczej dowolnie, bo żadnych wyraźnych kryteriów w tej mierze nie sposób się doszukać; badacze z kręgu PSM mogliby pewno odrzec na to, że wszak – przynajmniej gdy chodzi o najistotniejsze dla badacza czynniki główne – są one, jak wiadomo, ukryte przed okiem niepowołanych i jedynie zapewne filozof, w dodatku wyszkolony na tekstach poznańskiej szkoły metodologicznej, ma szansę, by się do owej głębinowej struktury dostać, odsłaniając prawdziwe sprężyny procesów obserwowalnych na powierzchni życia społecznego. Ponownie, tak jak to bywało już co najmniej kilkakrotnie, potwierdza się zasadność rozróżnienia zobiektywizowanej struktury teoretycznej pod nazwą materializmu historycznego i „marksizmu”, do którego to godła roszczą sobie prawo autorzy reprezentujący najrozmaitsze kierunki myślowe i tendencje teoretyczne czy orientacje filozoficzne, w dodatku często mogąc istotnie powołać się na tę lub inną wypowiedź samego Marksa. Także zatem i w tym kontekście nie należy wątpić, że nie tak wiele wysiłku wymagałoby odnalezienie w pismach autora Grundrisse cytatu zewnętrznie odpowiadającego naszkicowanej tu „esencjalnej” wykładni. Jednakże twierdzi się tutaj, że jakkolwiek by interpretować takie pojedyncze cytaty, oderwane od całości struktury teoretyczno-metodologicznej, którą stanowi materializm historyczny, ten ostatni jest, nomen omen, głęboko niezgodny ze wzmiankowanym podejściem. Esencjalizm im bardziej uczciwy, tym mocniej pachnie idealizmem. O ile ten ostatni był historycznie nierzadki pośród marksistów, a i w twórczości samego Marksa niemało jest idealistycznych ześlizgów, o tyle, jak informuje sama nazwa, jest jaskrawo sprzeczny z kształtem, jaki myśl Marksa przybrała na dojrzałym etapie jego ewolucji intelektualnej, czyli z materializmem historycznym.
Nawet abstrahując od tej kwestii, teoria czynników, także w wersji PSM, nie jest w stanie się obronić; jest to koncepcja niezwykle uboga przedmiotowo i upraszczająca rzeczywistość do granic, gdzie kończy się już myślenie naukowe, a zaczyna potoczne, zdroworozsądkowe. Zastępowanie pojęcia struktury ekonomicznej, rozumianej jako jedna z podstruktur społeczeństwa jako całości, a zarazem będącej złożoną strukturą, zawierającą w sobie wiele podlegających analizie strukturalnych komponentów, pojęciem „czynnika ekonomicznego” woła wprost o pomstę do nieba. Za pomocą tak ubogiej kategorii nie da się powiedzieć nic interesującego o rozważanej rzeczywistości, pozostają komunały, półprawdy lub niedopuszczalne symplifikacje i to tego rodzaju, że zaczyna się nabierać wrażenia, że autorom brakło najwyraźniej samowiedzy teoretycznej – zamiast metody idealizacji jako swój filar epistemologiczno-metodologiczny powinni oni przyjąć otwarcie metodę symplifikacji z jej produktem finalnym w postaci „typów prostych” – mających wszelako istotnie pewną zasadniczą cechę wspólną z idealizacją w ich pojmowaniu: mianowicie owe twory myślowe stanowią też myślowe fikcje, dla których nie sposób wskazać konkretnego przedmiotowego odnośnika w rzeczywistości społecznej. To samo dotyczy innych „czynników”. Państwo to nie jakiś tam „czynnik polityczny”. Badacze PSM nie mówią, dlaczego tyle i takich właśnie a nie innych „czynników” należało wyodrębnić, która to dowolność jest oczywiście niesłychanie wygodna dla każdego posługującego się tą aparaturą. Pozostawia drogę otwartą do dowodzenia niemal każdej tezy, jaka się spodoba, granicę stwarza tu jedynie wyobraźnia badacza.
Polemikę tę także można by ciągnąć długo, lecz przecież nie powinno się stwarzać wrażenia, jakoby Poznań stanowił jedyny znaczący ośrodek myśli marksistowskiej, bo byłoby to bardzo dalekie od prawdy. Dlatego nie przedłużając polemiki, przejdziemy do innych tematów, choć początkowo jeszcze związanych z rozważanym poprzednio26, jako że filozof, o którym będzie mowa, Wacław Mejbaum, był przez znaczny czas, choć luźniej, związany z PSM. Ogólnie jednak biorąc, reprezentował on, nadając inne znaczenie terminowi pochodzącemu z tytułu słynnej książki równie sławnego, a wzmiankowanego już antropologa francuskiego, „myśl nieoswojoną”. Pod tym względem, choć nie z punktu widzenia szczegółowej orientacji teoretycznej, gdzieś niedaleko sytuuje się Jan Kurowicki, osobowość iście renesansowa, imająca się poezji i wielu innych dziedzin, mająca znaczące dokonania m.in. na polu estetyki. W następnym pokoleniu badaczy tą dziedziną zajmuje się m.in. Ryszard Różanowski, którego teksty przeczytać można m.in. w czasopiśmie filozoficznym „Nowa Krytyka”, wydawanym na Uniwersytecie w Szczecinie przez działającego tam Jerzego Kochana. Autor ten ma szersze zainteresowania i taki także charakter posiada wspomniane czasopismo, w którym można znaleźć teksty różnej natury, ale nawiązujące bądź do marksizmu, bądź do innych postępowych prądów myślowych, takich jak feminizm (który zresztą posiada, jak wiadomo, swoją silną odnogę marksistowską). Redaktor naczelny wczesne szlify naukowe pobierał w ramach zasługującej na miano szkoły grupy skoncentrowanej wokół Jarosława Ładosza na Uniwersytecie Wrocławskim. Ośrodek ten dzięki wymienionemu myślicielowi okazał się nader efektywną fabryką produkującą zdolnych marksistów, obecnie rozsianych w różnych punktach akademickich i nieakademickich struktur w kraju. Sam Ładosz bardzo dobrze czuł się w materializmie historycznym – w tę stronę popychał go często nacisk chwili bieżącej, bo niedawna polska historia była, jak wiadomo, dość burzliwa. Opublikował m.in. bardzo klarowny wykład marksistowskiego stanowiska w kluczowej kwestii walki klas oraz napisał wraz ze Stanisławem Kozyr-Kowalskim podręcznik Dialektyka i społeczeństwo. Jednakże naszym zdaniem najwybitniejsze jego osiągnięcie stanowi praca z dziedziny materializmu dialektycznego, mianowicie poświęcona filozoficznym podstawom matematyki. Nie została ona właściwie doceniona, czemu w zasadzie dziwić się nie należy; zawodową filozofią wszystkich chyba matematyków jest platonizm; tu zaś próbowano udowodnić, że abstrakcyjne twory matematyki mają w rzeczywistości realne podłoże materialne. Praca ta do dzisiaj zaskakuje świeżością spojrzenia i śmiałością myślenia autora, przypominającego może nieco brytyjskiego marksistę Chistophera Caudwella, równie śmiało poczynającego sobie na polu estetyki czy socjologii sztuki.
Dzieło to nie zamyka listy dzieł wybitnych powstałych w marksizmie polskim w okresie poprzedzającym, że użyjemy tej kliszy pojęciowej, przełom ustrojowy.
Zygmunt Bauman, który później miał się stać wraz z innymi ofiarą niesławnych „porachunków marcowych”, podczas których motywy walki frakcyjnej w łonie partii rządzącej walczyły o lepsze z nigdy niewykorzenionym do końca antysemityzmem i zwykłymi socjologicznymi motywacjami grup pokoleniowych, które były dotąd odstawione od ustrojowych beneficjów (wtedy narodził się termin „docent marcowy”), a teraz ujrzały szansę, z której należało skorzystać, opublikował Wstęp do socjologii, zdaniem piszącego te słowa swoją najlepszą pracę – choć zapewne sam autor nie byłby skłonny zgodzić się z tą oceną. Późniejszy, brytyjski okres twórczości Baumana nie miał już charakteru marksistowskiego, choć autor pozostawał na pozycjach lewicowych, stając po stronie „skrzywdzonych i poniżonych”. Ale lewicowości nie należy mylić z materializmem historycznym jako systemem teoretycznym, którego kierunek praktycznych zastosowań nie jest bynajmniej z góry przesądzony i ograniczony jedynie do postępowej, lewicowej orientacji. Nic podobnego, wiedza z zakresu materializmu historycznego może być równie dobrze wykorzystywana w interesie zachowania, a nie przemiany status quo przez myśl konserwatywną, a nie rewolucyjną. Natomiast we wspomnianej pracy Bauman rozwija marksistowską teorię społeczeństwa, wprowadzając w tym celu wiele innowacji terminologicznych, które jednakowoż nie dają się zakwalifikować – w myśl „metody Andreskiego” – jako jedynie udziwnienia, za którymi nie stoi żadna przedmiotowa treść.
Ten krótki przegląd stanu marksizmu w Polsce Ludowej, w którym z konieczności pominięto wiele nazwisk, ukazuje jedno – że myśl rodzima nie rozwijała się w izolacji od szerszych prądów intelektualnych kształtujących oblicze marksizmu, i to zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie tego słowa. Zaczynając od mniej przyjemnej strony, półżartem rzec można, iż rodzime wydanie formalizmu marksistowskiego nie ustępowało w niczym wersji prezentowanej przez marksizm zachodni. Więź rodzimego marksizmu z zagranicznym otoczeniem miała na szczęście i inny aspekt. Oprócz rzeczywistej wymiany myśli na wielu forach, z których można tu wymienić poświęconą tematowi zróżnicowania społecznego międzynarodową konferencję w Rydzynie, zorganizowaną przez pierwszy z wymienionych tu zespołów poznańskich, na której pojawiło się wielu znanych uczonych z kraju i zagranicy, m.in. Margaret Archer, Ralph Miliband, Guglielmo Carchedi, Reinhard Kreckel, Margaret Betilsson i wielu innych, a także bardziej bezpośrednie konfrontacje, kiedy to na zaproszenie tego samego ośrodka zjeżdżali do Poznania na dyskusje Jürgen Habermas i kilka innych „gwiazd” nauki, należy tu skupić się przede wszystkim na merytorycznym wkładzie tego i innych zespołów polskich marksistów do korpusu światowej myśli marksistowskiej; wskazywano już, że pod tym względem na swoim koncie marksizm krajowy może, przy rzetelnym rachunku, zanotować określone osiągnięcia.
Dowodem omawianych dokonań, zarówno w ramach marksizmu zachodniego, jak i pozostałego, jest fakt, że – jak podkreślano – na pisanie epitafiów dla marksizmu na pewno jeszcze za wcześnie. Wielokroć skądinąd grzebana już teoria żyje ciągle (złośliwy przeciwnik powie, że życiem wampira albo zombie), czego namacalnym przejawem są takie lub inne struktury instytucjonalne istniejące w obu tu omawianych rejonach. Wydawane są z powodzeniem czasopisma naukowe o wyraźnie marksistowskim obliczu, jak „Capital and Class”, „Monthly Review” czy „Science and Society”, by wymienić tylko kilka najbardziej znanych, bo lista jest znacznie dłuższa. W Polsce obok wspomnianej „Nowej Krytyki” nieco zbliżony profil posiada wydawany w Internecie „Recykling Idei”, a sieć z powodzeniem wykorzystuje też dla wymiany idei grupa dyskusyjna pod nazwą „Marxistaxis”, której poszczególne posty to nierzadko teksty na wysokim poziomie teoretycznym i zajmujące się najróżniejszymi sprawami, bynajmniej nie tylko związanymi z bieżącą sytuacją polityczną. Wznowiło działalność w nowym składzie i pod nowym zarządem (dawniej kierowane przez Jarosława Ładosza) Stowarzyszenie Marksistów, które nie tylko dysponuje własną stroną internetową, lecz także prowadzi sieciowe Centrum Badań i Studiów Marksistowskich (CBSM), do którego należy m.in. biblioteka stale poszerzająca zbiory, w tym także o przekłady dzieł autorów zagranicznych. Stowarzyszenie przymierza się zarówno do działalności publikacyjnej, jak i badawczej. Słowem, watch this space!
Należy też odnotować, że z wielu powodów nie tylko badacze o orientacji marksistowskiej rozsiani są po całej Polsce, lecz także niektórzy z nich funkcjonują poza strukturami akademickimi. Na przykład dotyczy to Włodzimierza Bratkowskiego, którego celne pióro zna każdy, kto trafił na portal internetowy dyktatura.info, prowadzony przezeń razem ze związaną z Instytutem Politycznym PAN Ewą Balcerek. Wspomniane tu fora publikują, jako się rzekło, teksty nie tylko o wymowie bieżącej, lecz także stawiające przede wszystkim pewne cele teoretyczne. Oczywiście marksiści pojawiają się i w innych miejscach kosmosu Gutenberga, zarówno w sieci, jak i poza nią (vide czasopisma „Le Monde Diplomatique”, „Praktyka Teoretyczna”, „Rewolucja” i in.).
16
W swojej niepublikowanej pracy magisterskiej (ale por. Tittenbrun 1990) zajmowałem się filozofią pracy Stanisława Brzozowskiego, m.in. poruszając temat jego krytyki „engelsizmu”, charakterystyka którego odpowiada modelowi myślenia paraheglowskiego zarysowanego w tekście. Brzozowski uznał obiekt swej krytyki za rozciąganie praw kosmosu na rzeczywistość społeczną, z ducha będąc fichteanistą, któremu na pewno było dużo bliżej do antropologicznego niż strukturalistycznego odczytania marksizmu, a tym bardziej materializmu dialektycznego, zwłaszcza w jego bardziej lub mniej nieuniknionym charakterze „teorii skaczącej”, jak transponując terminologię Ludwika Petrażyckiego, można by nazwać tę koncepcję, której faktyczny zakres stosowania jest szerszy od tego wytyczanego ścisłą definicją jej przedmiotu.
17
Wzmianka o ekonomistach pozwala poruszyć szerszy temat inspirowanych marksizmem osiągnięć teoretycznych, których dokonano wbrew wszelkim przeciwnościom w okresie stalinowskim lub bezpośrednio po nim następującym. Do takowych można zwłaszcza zaliczyć koncepcję nakładów i wyników opracowaną na bazie Marksowskich tabeli reprodukcji przez ekonomistę Leontiewa, która szerokiemu światu znana jest jako input-output analysis, co wiąże się z emigracją jej autora do Stanów Zjednoczonych, gdzie opublikował wyniki swoich przełomowych badań pod nazwiskiem Leontieff. Historia ta ilustruje ogólną prawidłowość, zidentyfikowaną tu w ramach rozważań na temat socjalizmu formalnego. Nawet jeśli w socjalizmie rodziły się rewolucyjne idee i przełomowe wynalazki, często to kontekst społeczno-polityczny, a nie oryginalność czy jakość danego produktu, decydowały o ich odrzuceniu. Dodajmy, że socjalizm nie ma monopolu na tę słabość; wystarczy wspomnieć analogiczną historię amerykańskiego wynalazcy kółek jakości, które początkowo nie znalazły uznania w jego macierzystym kraju i dopiero Japończykom udało się z powodzeniem zaszczepić tę ideę w przemyśle samochodowym i innych gałęziach. Dopiero sukcesy japońskich producentów zwróciły uwagę firm amerykańskich na wynalazek pochodzący z ich własnego kraju, co rozpoczęło międzynarodową karierę tego mechanizmu zarządzania. O tym, że nie należy traktować całego okresu istnienia ZSRR jako czasu straconego dla nauki i filozofii, świadczą również dokonania innych badaczy, by wymienić tu tylko, tytułem przykładu, interesującego myśliciela filozoficznego Iljenkowa.
18
Lange przyjmuje koncepcję sił wytwórczych jako „technicznych metod produkcji, środków produkcji, a zwłaszcza narzędzi pracy, jak również doświadczeń ludzi i ich umiejętności posługiwania się środkami produkcji, wreszcie samych ludzi, którzy takie doświadczenie i taką umiejętność posiadają. Innymi słowy, społeczne siły wytwórcze to zespół wszystkich czynników, które stanowią o wydajności społecznej pracy na danym szczeblu” (Lange 1978, s. 22). To ujęcie prowadzi go do odróżnienia pojęć sił wytwórczych i stosunków produkcji.
19
Na temat przyjmowanego przez Wesołowskiego pojęcia „wrodzonej innowacyjności człowieka” por. też Wesołowski (1977, s. 128–129).
20
Szersze omówienie krytyczne schematu EGP, bo taką oficjalną nazwę koncepcja ta nosi od pierwszych liter nazwisk swych twórców, można znaleźć w moich pracach (Tittenbrun 2011, 2014a, w druku).
21
Nie chcąc przekształcać tego tekstu w zbyt techniczny wykład krytycznej analizy, na jaką naszym zdaniem zasługują liczne zbudowane przez marksistów modele struktury klasowej, do szczegółów tej polemiki odsyłam zainteresowanych czytelników (Tittenbrun 2011, w druku), tutaj ograniczając się do kilku najważniejszych uwag.
22
Analizę krytyczną fenomenu althusseryzmu w naukach społecznych w wydaniu Balibara zawiera artykuł (Tittenbrun 1980).
23
Krytykę koronnej koncepcji Poulantzasa – teorii państwa zawiera praca (Tittenbrun 1983).
24
W zakresie teorii formacji odpowiednikiem tego podejścia jest praca brytyjskich marksistów Barry Hindessa i Paula Hirsta, Precapitalist Formations (1975), na wskroś scholastyczna, gdzie historii używa się z rzadka tylko jako ilustracji wydedukowanych kategorii, których przedmiotowość dąży asymptotycznie do zera, a w wielu przypadkach kres ten osiąga.
25
Szersze omówienie znajduje się w książkach (Tittenbrun 2011, 2013a, 2015a, w druku).
26
O tyle również kojarzyć się może z rozważanym tu przypadkiem metodologiczna książka Heleny Kozakiewicz, powstała na bazie – dyskusyjnej, dodajmy od razu – interpretacji dzieł Lenina.