Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 18
PERSPECTYWY
Jacek Tittenbrun
MARKSISTOWSKIE ROZRACHUNKI
3. Marksizm po Marksie
ОглавлениеChociaż zamierzenia inicjatorów tej książki są nakierowane, jak się zdaje, głównie na rodzimy marksizm, ewentualnie z rozszerzeniem na Europę Wschodnią, kilka słów wypada poświęcić dziejom nurtu wywodzącego się od Marksa po jego śmierci. W ramach artykułu nie można porywać się z motyką na słońce, próbować jakiejś alternatywnej wizji wobec historii przedstawionej w Głównych nurtach marksizmu, polemika z którą to pracą mogłaby śmiało zająć resztę tekstu. Dlatego wspomnimy tu jedynie o momentach z punktu widzenia tej historii węzłowych.
Oceniając tę historię jako całość, kontynuatorom Marksa należy sporo zarzucić. Sam autor Kapitału był niewątpliwie umysłem genialnym13, ale pracował w określonych warunkach, często brał na siebie za dużo zadań, czego efektem było niekończenie wielu kluczowych projektów. Brak teorii, ba, definicji klas stał się czymś w rodzaju klątwy ciążącej na kolejnych pokoleniach marksistowskich badaczy, przynajmniej jeśli wnioskować na podstawie wypowiedzi wielu z nich. I jest to dobry przykład, ilustrujący szerszą regułę – od kontynuatorów Marksa prędzej można było doczekać się narzekań na brak w jego dorobku tego lub owego lub wręcz otwartej krytyki myśli Marksowskiej niż rzeczywiście twórczego rozwijania teorii materializmu historycznego wychodzącej z przesłanek sformułowanych przez autora Kapitału; ale właśnie takie wychodzenie poza przesłanki obecne w dziele Marksa wymaga poważnego wysiłku i samodzielnej pracy intelektualnej; znacznie łatwiejsze jest szermowanie kilkoma cytatami, powtarzanie, że Marks nie zbudował teorii klas ani teorii formacji społeczeństwa, teorii cen towarów itd., itp. Litanie tych gorzkich żalów, mających w efekcie zasłaniać i tłumaczyć własne nieróbstwo, zajmują znaczną część spuścizny badaczy postmarksowskich. Paradygmatycznym przykładem takiego traktowania jest Marksowska teoria wartości, wśród krytyków której jest zapewne więcej nominalnych marksistów niż nie-marksistów. Nieuprzedzonemu laikowi przyszłoby prawdopodobnie do głowy, że może warto najpierw spróbować rozwinięcia tej teorii w pewnych miejscach, gdyż jej odrzucanie stanowi, jak się okazało, klasyczny przypadek wylania dziecka razem z kąpielą. Ci, którzy nie popełnili tej omyłki, śmiali się w kułak podczas ostatniego globalnego kryzysu, jaki wstrząsnął podstawami systemu kapitalistycznego, gdyż rzekomo przestarzała, nienaukowa, „metafizyczna” i bóg wie jaka jeszcze teoria okazała się nieodzownym narzędziem interpretacji przyczyn i mechanizmów kryzysu.
Nie znaczy to, że takich prób w ogóle nie było, ale ich liczba była na tyle skromna, że nie wytworzyły one masy krytycznej pozwalającej na przejście w nową jakość. W każdym razie ta skromna liczba pozwala nam wymienić tu choćby najważniejsze przykłady takich pozytywnych dokonań. Są one związane przede wszystkim z badaniami historyków, w tym nad ważnym historycznie i kluczowym teoretycznie okresem przejścia z feudalizmu do kapitalizmu. Ogólnie rzecz biorąc, godne uwagi jest, w jak znacznym stopniu te współczesne prace potwierdziły stanowisko Marksa wyrażone najpełniej w Kapitale, w rozdziale o pierwotnej akumulacji kapitalistycznej. Jednakże potwierdzając tam przedstawioną teorię w ogólnym zarysie, historycy wnieśli też pewne uzupełnienia bądź korekty do obrazu nakreślonego przez Marksa. Inny nowatorski wątek w marksizmie także wiąże się ze wzmiankowaną już kategorią, choć tym razem za jej rozwinięcie, przejawiające się w zastosowaniu do obszarów życia społecznego, do jakich jej dotychczas nie odnoszono, odpowiedzialni byli ekonomiści i przedstawiciele innych nauk społecznych. Ten nurt okazał się bardzo płodny szczególnie w odniesieniu do badania globalizacji, gdzie pozwolił zademonstrować swoiście materialistyczno-historyczne podejście, wychodzące poza powtarzane bez końca przez innych autorów frazesy i komunały na temat owego procesu czy raczej splotu procesów14.
Przykładem o znaczeniu historycznym są fundamentalne prace brytyjskiego badacza Erica Hobsbawma, który zdołał sobie nimi zaskarbić powszechne właściwie uznanie w obrębie społeczności naukowej, niezależnie od orientacji ideologicznej i sympatii politycznych, co nie jest, niestety, częstym zjawiskiem.
Ogólnie za przekleństwo ciążące nad dziejami marksizmu należy uznać – powiem rzecz niepopularną w tomie zrodzonym z inicjatywy filozofów – słabość nurtu naukowo-badawczego z przewagą nurtu filozoficzno-spekulacyjnego. Oczywiście autor tych słów nie separuje metafizycznie nauki i filozofii; wszak wiadomo, że do pomyślenia są różne modele tej relacji; chodzi tu o krytykę idealizmu marksistowskiego, jaki w pewnych okresach nawet przeważał.
Po zejściu z areny dwóch klasyków wydawało się, że tron po nich zajął Karl Kautsky. Jego myślenie odznaczało się jednak zasadniczymi wadami, a pozycja Kautskiego w ruchu marksistowskim sprzyjała upowszechnieniu tych wad. Na przykład Kautsky nie pojmował dialektyki, a w teorii klas promował z gruntu błędne stanowisko sprowadzające relacje klasowe do stosunków antagonistycznych, który to pogląd będzie miał później reperkusje także pozanaukowe.
Generalnie mówiąc, idealizm przedostawał się do marksizmu dwiema drogami, związanymi, odpowiednio, z idealizmem obiektywnym oraz z idealizmem subiektywnym. Wiąże się to z obecnością w marksizmie dwóch dość wyraźnie zaznaczających się nurtów: „miękkiego” i „twardego”, czego nie należy rozumieć, jakoby ten pierwszy był pozbawiony związków z idealizmem typu obiektywnego.
Dobry przykład takiego połączenia stanowi twórczość filozoficzna Györgya Lukácsa. Ogólnie biorąc, należy go zaliczyć do kierunku humanistycznego, antropologicznego, jednak realizacja tych zasad wikłać go mogła w idealistyczno-obiektywne rozwiązania, czego koronnej egzemplifikacji dostarcza jego najważniejsze dzieło, Historia i świadomość klasowa, interpretująca kapitalizm według schematu bliskiego młodomarksowskiej koncepcji alienacji. Tę ostatnią zastępuje u węgierskiego filozofa zasada reifikacji, którą uznaje on za fundamentalną dla systemu kapitalistycznego. Jest to esencjalizm w czystej postaci; świat rządzony jest przez jedną idealną zasadę, której status nie odbiega od idei (form) platońskich; jedna zasada przenika wszelkie przejawy życia społecznego w systemie kapitalistycznym. Nie ma tu żadnego badania realnych społeczeństw burżuazyjnych, jest jedynie garść refleksji i obserwacji dobranych tak, aby zgadzały się z a priori ustanowioną ideą.
Nasz wykład nie ma koniecznie charakteru ściśle chronologicznego, kieruje nim raczej merytoryczna logika wywodu. Przejdziemy dlatego do drugiego bieguna, wspominając wprzódy o nadzwyczaj płodnym okresie, jakim zarówno dla praktyki politycznej, jak i myśli teoretycznej była rewolucja rosyjska. Powstało wtedy wiele znaczących prac, w tym filozofów przyrody i materialistów historycznych (taki właśnie był tytuł podręcznika napisanego przez Mikołaja Bucharina). Polemika Lenina, który wytykał Bucharinowi w niesłychanie dowcipny sposób przede wszystkim niezrozumienie dialektyki, zachowuje po dziś dzień doniosłość metodologiczną. Ogólnie biorąc, polemiki Lenina wypadały lepiej, kiedy ich autor posługiwał się w boju skalpelem, a nie młotkiem, choć trzeba pamiętać o historycznie kontekstowym politycznym ciśnieniu, niemogącym nie wywierać wpływu na treść owych tekstów. Dla nauki największą wartość ma chyba socjologiczna praca o rozwoju kapitalizmu w Rosji, oparta na rozległym materiale empirycznym poddawanym interpretacji teoretycznej.
Pazur teoretyczny w zastosowaniu do empirycznych faktów demonstruje Lenin także w pracy o imperializmie. Wreszcie do historii myśli marksistowskiej weszła triumfalnie jego definicja klasy społecznej. Autorytet Iljicza jako wodza rewolucji został przeniesiony na jego dorobek intelektualny, który tym samym przestał w środowisku marksistów wschodnioeuropejskich podlegać dyskusji Oczywiście mowa tu już o erze zastoju, jeśli nie regresu stalinowskiego i poststalinowskiego. Rzecz jasna w nauce, w tym marksistowskiej, nie może być żadnych innych autorytetów poza autorytetem prawdy. Wszelkie próby ograniczenia wolności wypowiedzi, a nie brakowało ich – od zakazu publikacji określonych prac zarówno Marksa, jak i innych, w tym rodzimych autorów, po sztuczne duszenie polemiki, dyskryminację myślicieli nieortodoksyjnych i poszczególne interwencje cenzorskie, a także wiele innych. Ale akurat kwestia owej definicji, choćby ze względu na jej niesłabnącą popularność, jest doniosła; definicja, mimo że sformułowana – to już urok rewolucyjnych czasów – w ramach wiecowego przemówienia, nakłaniającego robotników do, by użyć późniejszej nomenklatury, czynów społecznych, odznacza się określonymi zaletami: uznaje istnienie klas poza produkcją, chociaż w ramach gospodarki, oraz traktuje jako czynnik klasogenny własność siły roboczej. Jednocześnie jednak Lenin powtarza wspomniany błąd Kautskiego, uznając stosunek wyzysku, czyli przyswajania produktu dodatkowego, za konieczną cechę stosunków klasowych. Otóż można mówić, że Marks nie zbudował koherentnej teorii klas, jednak z tego nie wynika, aby w jego dziele nie można było znaleźć wyraźnych wskazówek odnośnie do tego, jak autor chciał klasy pojmować. Otóż wbrew nader częstemu poglądowi, przypisującemu autorowi Kapitału dwubiegunową koncepcję klas (interpretacji takiej dokonuje się zazwyczaj na podstawie oderwanych cytatów z Manifestu komunistycznego), w rzeczywistości jego pogląd na strukturę klasową był z pewnością bogatszy; wystarczy wspomnieć prace historyczne, jak Walki klasowe we Francji czy 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte, gdzie zarysowana zostaje znacznie szersza panorama klasowa. Bo też w rzeczy samej nieuleczalny defekt definicji klas jako grup antagonistycznych, pozostających ze sobą w stosunku wyzyskiwacza i wyzyskiwanego, jak np. przez dłuższy czas głosił najsłynniejszy współczesny badacz stosunków klasowych, Erik Olin Wright15, jest kontrfaktyczny; we wszystkich znanych historycznie społeczeństwach klasowych (których dzieje, przypomnijmy, stanowią znikomy ułamek historii ludzkości) oprócz klas podstawowych, złączonych wymienioną relacją, występują inne klasy społeczne, niemieszczące się w tym schemacie, przede wszystkim prywatni posiadacze środków gospodarowania niezatrudniający cudzej siły roboczej. Prawdą jest, że ich produkt może podlegać wtórnemu zawłaszczaniu, jednak jest to stosunek o zasadniczo innym charakterze niż ten definiujący klasy na poziomie podstawowym.
Jednakże patrząc z perspektywy czasu, już wkrótce będzie można się przekonać, że rozwój marksizmu został obciążony skazami znacznie cięższego kalibru. Te intelektualne wydarzenia są fragmentem realnej historii, w której występuje wyraźna różnica między, powiedzmy w skrócie, epoką leninowską a erą Stalina. Nie tylko intelektualnie epoki te dzieliła przepaść; jej miarą może być autentyczne i wcale nie niezwykłe w tym czasie wydarzenie, kiedy to na jednym ze zjazdów partii bolszewickiej po wystąpieniu Lenina na trybunę wszedł tzw. zwykły robotnik i wypalił bez ogródek, że on rozumie, że towarzysz Lenin może być zmęczony, ale… i był to wstęp do ostrej krytyki ze strony przedstawiciela tzw. opozycji robotniczej. Stenogramy tych zjazdów to istna kopalnia wiedzy o tym okresie kipiącej aż demokracji, a także o zadziwiająco wysokim poziomie teoretycznym zjazdowych debat. Naturalnie w czasach Stalina takie zjawisko byłoby nie do pomyślenia, a nawyki wyuczone w okresie stalinowskim nie dały się wykorzenić z życia partyjnego i w okresie poststalinowskim.
13
Dowody szerokiej świadomości tego faktu są liczne; jakieś parę lat temu BBC przeprowadziła za pośrednictwem internetu plebiscyt na największego filozofa wszech czasów. Zwyciężył nie Arystoteles, Platon czy Kant, lecz brodaty mędrzec z Trewiru.
14
Tej tematyce jest także poświęcony rozdział w jednej z moich książek (Tittenbrun 2011).
15
Por. szerszą krytykę poglądów Wrighta w: Tittenbrun (2012 i w druku).