Читать книгу 444 - Maciej Siembieda - Страница 20
ОглавлениеRozdział 15
Myślał, że śni, gdy poły namiotu się rozchyliły i do wnętrza wszedł starzec – wódz Maurów. Klęknął przed Abelardem i pochylił się, dotykając czołem ziemi przed jego stopami.
– Bądź pozdrowiony – rzekł w języku krainy Portucale. – Noszę imię Al-Hakan i pochodzę z królewskiego rodu Umajjadów. Jestem emirem południowych marchii i wiernym sługą Allaha, który dziś nagrodził mnie zaszczytem odnalezienia ciebie, wysłannika prawdy i dobroci.
Twarz Abelarda musiała wyrażać bezgraniczne osłupienie, więc starzec postanowił dać mu ochłonąć, klasnął w dłonie i w namiocie natychmiast pojawili się słudzy, tym razem z tacami pełnymi jadła i dzbanami z aromatycznym naparem z suszonych owoców. Gospodarz uprzejmym gestem dłoni zachęcił młodzieńca do skosztowania poczęstunku. Po chwili usadowił się obok Abelarda na poduszkach, rozpromieniony uśmiechem przyjaźni i wdzięczności.
– Widzę, panie, że nie jesteś świadom swojego powołania – rzekł, starając się dobrze dobierać słowa. – Posłuchaj zatem: istnieje przepowiednia, znana tylko chrześcijańskim papieżom i przywódcom islamu, która mówi, że nasze religie rozdarte nienawiścią mogą się pojednać i żyć w zgodzie. Dziś, kiedy rozdziela nas święta wojna i morze przelanej krwi, wydaje się to niemożliwe, ale Bóg postanowił inaczej. Bóg, który jest jeden, choć ma wielu proroków, w tym Mahometa i Jezusa Chrystusa, dał ludziom wolną wolę, ale ludzie nie użyli jej do życia w pokoju. Dlatego proroctwo arby, czyli czwórki, mówi, że Bóg ofiaruje światu cztery możliwości pojednania chrześcijaństwa z islamem.
Może się to dokonać za sprawą czterech wybrańców, którzy począwszy od roku tysięcznego, co czterysta czterdzieści cztery lata mogą przynieść światu wieczny pokój, o ile świat przyjmie ich misję. Proroctwo arby mówi o czterech sposobnościach: w roku tysięcznym, tysiąc czterysta czterdziestym czwartym, tysiąc osiemset osiemdziesiątym ósmym i dwa tysiące trzysta trzydziestym drugim. Pierwszą z nich otrzymałeś ty, panie. Jesteś wybrańcem Boga. – Al-Hakan głęboko się pokłonił. – Mamy rok dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy. Za dwa lata z woli Boga możesz stać się najważniejszym człowiekiem na Ziemi, sługą pojednania odwiecznych wrogów niszczących tysiące istnień w imię fanatycznej nienawiści. Jeśli się jednak okaże, że przepowiednia arby jest prawdziwa, bo pojawił się pierwszy wybraniec, przywódcy naszych światów mogą w nią uwierzyć, posłuchać jej mądrości i zaprowadzić pokój. Wyznawcy Chrystusa przekazują sobie znak pokoju. My witamy się słowami salam alejkum, co znaczy: pokój z wami. Dlaczego się zabijamy?
Abelardo słuchał w milczeniu, próbując uporządkować myśli. Nie było to łatwe, zwłaszcza dziś, w dniu, w którym zwycięska bitwa zamieniła się w pogrom, zginął Aurelio, matka z zaświatów wysłała doń kolejną tajemnicę wyrytą na płytce amuletu i zawartą w ostatnich słowach wiernego sługi, a on sam zamiast ścięcia mieczem dostąpił czci wyrażanej przez potężnego emira, bijącego przed nim pokłony i opowiadającego rzeczy, które przekraczały granice świadomości. Po długiej chwili ciszy, w której brzmiało ostatnie pytanie Al-Hakana, Abelardo powrócił do rzeczywistości.
– Czemu sądzisz, panie, że to ja jestem wybrańcem z tej przepowiedni?
Emir pokiwał głową, doceniając logikę pytania.
– Nosisz znamię arby, o którym mówi przepowiednia. Wyraźny znak arabskiej czwórki leżącej nad prawą brwią. Z proroctwa można też wyczytać, że wybrańcy będą potomkami dwóch różnych religii. Czy twoi rodzice i dziadowie, panie, wszyscy byli chrześcijanami?
Abelardo pokręcił głową.
– Nie. W zasadzie jestem półkrwi Arabem. Po matce, która zanim przyjęła chrzest, była wyznawczynią islamu.
Al-Hakan nie wydawał się zaskoczony.
– Oto kolejny dowód. Czy zechcesz, panie, opowiedzieć o matce? Jak to się stało, że została żoną niewiernego?
– Niewiele o niej wiem. – Abelardo wyraźnie posmutniał. – Umarła wkrótce po moim przyjściu na świat. Nawet jej nie pamiętam. Ale na pewno poślubiła mojego ojca z miłości. Tego jestem pewien.
– Ma sza Allah. – Stary emir się rozpromienił. – Bogu się to podobało. Jak widzisz, panie, religie nie muszą dzielić. Kim była twoja matka?
– Jak już mówiłem, nie wiem zbyt wiele. Ojciec ocalił ją z jakiejś bitwy. Mieszkała w naszym zamku. Opowiadano mi, że miała możliwość powrotu do swoich, ale zakochała się w moim ojcu i została. Potem ja się urodziłem, a ona odeszła. Miała na imię Muszira.
– Muszira – powtórzył stary emir. – Oznacza kobietę mądrą, dającą rady. Rzadko się to imię spotyka. Szkoda, że wiesz o niej tak niewiele.
– Wiem tyle, ile opowiedział mi jej wierny sługa, człowiek, który mnie wychował, a dziś zginął w bitwie.
Abelardo opuścił głowę, aby nie pokazać łez, które napłynęły mu do oczu, ale zaraz się wyprostował. Sięgnął ręką do szyi i zdjął z niej amulet otrzymany rano od Aurelia. Podał go emirowi:
– To należało do mojej matki i zostało mi przekazane dopiero dziś. Może potrafisz, panie, odczytać te znaki?
Al-Hakan wziął amulet z czcią, obydwoma dłońmi, spojrzał na niego i zbladł. Metalowy kwadrat omal nie wypadł mu z rąk.
– Wybacz – rzekł nieswoim głosem. – Wybacz staremu człowiekowi. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień. Poczułem się strudzony. Odpocznę teraz. Słudzy wskażą ci namiot, w którym i ty zaznasz snu. Niech Bóg da ci pokój i wytchnienie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej