Читать книгу Antykruchość Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy - Nassim Nicholas Taleb - Страница 49

Ewolucja a nieprzewidywalność

Оглавление

Powiedziałem, że koncepcje mitrydatyzmu i hormezy to przejawy protoantykruchości, bardzo wstępne koncepcje: są wręcz odrobinę naiwne i będziemy je musieli dopracować, a nawet wykroczyć poza nie, żeby przyjrzeć się złożonemu systemowi jako całości. Hormeza jest metaforą, antykruchość jest zjawiskiem.

Primo, mitrydatyzm i hormeza to bardzo słabe formy antykruchości, które przynoszą systemom ograniczone korzyści ze zmienności, przypadku lub szkód, a po przekroczeniu określonej dawki przestają mieć pozytywne lub ochronne działanie. Są interesujące głównie dlatego, że ich brak jest szkodliwy, czego intuicyjnie nie dostrzegamy — naszym umysłom trudno jest zrozumieć skomplikowane reakcje (myślimy w sposób liniowy, a reakcje uzależnione od dawki przebiegają nieliniowo). Nasze liniowe umysły nie lubią niuansów i redukują informacje do dwójkowego podziału na „szkodliwe” albo „pomocne”.

Secundo, co jest ich największą słabością, ich perspektywa jest zewnętrzna i traktują organizm jako całość, pojedynczy byt, podczas gdy obraz ten można trochę zniuansować.

Z procesem ewolucji wiąże się inna, mocniejsza odmiana antykruchości, która wykracza poza hormezę — a w zasadzie jest zupełnie inna od hormezy; to wręcz jej przeciwieństwo. Można ją określić mianem hormezy z silniejszą reakcją na szkodę, jeśli spojrzymy na nią z zewnątrz, a nie od wewnątrz. Ta inna odmiana antykruchości jest ewolucyjna i działa na poziomie informacyjnym — geny są informacją. W odróżnieniu od hormezy jednostka nie wzmacnia się w reakcji na stres, tylko umiera. Zachodzi jednak transfer korzyści; inne jednostki mogą przetrwać — a te, które przetrwają, są wyposażone w cechy, które wzmacniają zbiorowość, prowadząc do modyfikacji określanych zbiorczo w podręcznikach i w dziale nauki we wtorkowym wydaniu „New York Timesa” mglistym terminem „ewolucja”. Zatem antykruchość, o której tu mowa, dotyczy nie tyle słabych z natury organizmów, co kodu genetycznego, który po sobie zostawią. Ów kod nie dba szczególnie o dobro jednostki — wręcz przeciwnie, ponieważ niszczy wiele rzeczy w jej otoczeniu. Robert Trivers wyjaśnił rywalizację między genem a organizmem w swojej koncepcji samolubnego genu.

Właściwie najbardziej interesującym aspektem ewolucji jest to, że działa wyłącznie dzięki swojej antykruchości; jest zakochana w stresorach, przypadkowości, niepewności i nieładzie — chociaż poszczególne organizmy są stosunkowo kruche, pula genów wykorzystuje wstrząsy, żeby poprawić swoje dostosowanie.

Ten przykład ukazuje napięcie między naturą a poszczególnymi organizmami.

Wszystkie żywe lub organiczne byty w naturze żyją przez określony czas, a później umierają — nawet Matuzalem nie dożył tysiąca lat. Ale to, co umiera, najpierw się rozmnaża, produkując potomstwo z kodem genetycznym różnym w pewien sposób od kodu rodzica; ze zmodyfikowanymi informacjami. Informacja genetyczna Matuzalema jest wciąż żywa w Damaszku, Jerozolimie i oczywiście na nowojorskim Brooklynie. Z perspektywy natury organizmy żywe nie wydają się specjalnie potrzebne, gdy ich zdolności rozrodcze zostaną wyczerpane (poza szczególnym przypadkiem zwierząt żyjących w grupach, o czym świadczy instytucja babci w społecznościach ludzi i słoni; bo babcie pomagają przygotować potomstwo do przejęcia sterów). Natura woli kontynuować grę na poziomie informacyjnym, na poziomie kodu genetycznego. Zatem organizmy muszą umierać, żeby natura była antykrucha — natura jest oportunistyczna, bezlitosna i egoistyczna.

Wyobraźcie sobie, w ramach eksperymentu myślowego, nieśmiertelny organizm, bez wyznaczonej daty ważności. Żeby przetrwać, musiałby być idealnie przygotowany na wszystkie zdarzenia losowe, jakie mogą wystąpić w danym środowisku; wszystkie przyszłe nieprzewidziane okoliczności. Tymczasem, jak na złość, zdarzenia losowe są, no cóż, przypadkowe. Nie ogłaszają swojego nadejścia z wyprzedzeniem. Nie pozwalają organizmom się przygotować i wprowadzić odpowiednich modyfikacji, by mogły przetrwać wstrząs. Dla nieśmiertelnego organizmu preadaptacja w przygotowaniu na wszystkie takie ewentualności byłaby koniecznością. W momencie zdarzenia losowego jest już za późno. Organizm powinien być przygotowany na wstrząs albo pożegna się z życiem. Przekonaliśmy się już, że nasze ciała reagują trochę za mocno w odpowiedzi na stresory, ale to niewystarczające zabezpieczenie, bo nie potrafią przewidzieć przyszłości. Umieją przygotować się na następną wojnę, ale nie umieją jej wygrać. Adaptacja post factum, nawet najszybsza, zawsze przychodzi za późno14.

Żeby spełnić warunki takiej nieśmiertelności, organizmy muszą idealnie przewidzieć przyszłość — nie wystarczą niemal idealne prognozy. Tymczasem, pozwalając organizmom przeżyć po jednym życiu, po kolei, i dokonując modyfikacji pomiędzy kolejnymi pokoleniami, natura nie musi przewidywać przyszłych warunków. Wystarczy jej przybliżone pojęcie, w jakim kierunku zmierza świat. W zasadzie nawet to przybliżone pojęcie nie jest niezbędne. Każde zdarzenie losowe niesie ze sobą antidotum w postaci zmian ekosystemu. To tak, jakby natura zmieniała się na każdym kroku i w każdym momencie modyfikowała swoją strategię.

Przełóżmy to na życie gospodarcze i instytucjonalne. Gdyby natura rządziła gospodarką, nie zapewniałaby bezustannie wsparcia swoim ożywionym elementom, żeby żyły wiecznie. Zlikwidowałaby stałe departamenty do spraw administracji i planowania, które usiłują przechytrzyć przyszłość, i nie dopuściłaby do tego, żeby kanciarze z Urzędu do spraw Administracji i Budżetu popełniali błędy wynikające z arogancji poznawczej.

Jeśli potraktujemy historię jako złożony system przypominający naturę, okaże się, że — podobnie jak natura — historia nie pozwala jednemu imperium na zawsze zdominować naszej planety, chociaż każde supermocarstwo: od Babilonu przez Egipt, Persję, Rzym aż po współczesną Amerykę, wierzyło w wieczność swojej dominacji i produkowało historyków, którzy przedstawiali potwierdzające ją teorie. Systemy poddane losowości — i nieprzewidywalności — budują mechanizm wykraczający poza wytrzymałość, żeby móc odradzać się z każdym pokoleniem, przy ciągłej zmienności populacji i gatunków.

Podstawowa zasada zarządzania Czarnymi Łabędziami: natura (i systemy przypominające naturę) woli różnorodność między organizmami od różnorodności w obrębie jednego, nieśmiertelnego organizmu, chyba że za ów nieśmiertelny organizm uznać samą naturę, jak w panteizmie Spinozy i religiach azjatyckich albo w stoicyzmie Chryzypa lub Epikteta. Jeśli spotkacie przypadkiem historyka cywilizacji, spróbujcie mu to wyjaśnić.

Przyjrzyjmy się, w jaki sposób ewolucja korzysta z nieprzewidywalności i zmienności (oczywiście w określonych dawkach). Do pewnego poziomu, im więcej szumu i zakłóceń w systemie (wyłączając skrajne wstrząsy, prowadzące do wymarcia gatunku), tym większy wpływ będzie miało przetrwanie najsilniejszych i przypadkowe mutacje na kształtowanie cech kolejnego pokolenia. Załóżmy, że jakiś organizm ma dziesięcioro młodych. W idealnie stabilnym środowisku cała dziesiątka będzie mogła się rozmnażać. Jednakże jeśli niestabilność środowiska wyeliminuje pięcioro z nich (najczęściej słabszych od rodzeństwa, któremu udało się przetrwać), będą się rozmnażać te, których ewolucja uznała (po chwili zastanowienia) za lepszych. Dzięki temu geny trochę się wzmocnią. Będzie podobnie, jeśli wśród potomstwa występuje pewna różnorodność wywołana sporadyczną, przypadkową, spontaniczną mutacją, czymś w rodzaju błędu kopiowania w kodzie genetycznym — wówczas najlepsi powinni się rozmnażać, zwiększając stopień dostosowania gatunku. Zatem ewolucja czerpie korzyści z przypadkowości na dwa sposoby: korzysta z przypadkowości mutacji i przypadkowości środowiska — obie w podobny sposób wywołują zmiany w cechach przyszłych pokoleń; tych, którym uda się przetrwać.

Nawet jeśli w wyniku jakiegoś skrajnego zdarzenia wyginie cały gatunek, nie stanie się nic wielkiego, to część gry. Wynika to z procesu ewolucji. Gatunki, które przetrwają, okażą się najlepiej dostosowane, dlatego zajmą miejsce dinozaurów — w ewolucji nie chodzi o gatunek, tylko o służbę całej naturze.

Zauważcie jednak, że ewolucja lubi przypadkowość w pewnych granicach15. Jeśli jakaś katastrofa zniszczy życie na całej planecie, to nawet najlepiej dostosowani nie przetrwają. Podobnie jest, gdy przypadkowe mutacje zdarzają się zbyt często: wówczas wzrost dostosowania może się nie utrwalić, a zdarza się wręcz, że kolejna mutacja odwraca korzystny efekt: jak stale powtarzam, natura jest antykrucha do pewnego poziomu, choć trzeba przyznać, że to dość wysoki poziom — może znieść wiele, bardzo wiele wstrząsów. Gdyby katastrofa jądrowa zlikwidowała większość, ale nie całość życia na Ziemi, jakiś szczur albo bakteria pojawiłyby się znikąd, być może na dnie oceanu, i cała historia zaczęłaby się od początku, bez nas i, oczywiście, bez pracowników Urzędu do spraw Administracji i Budżetu.

Zatem, w pewnym sensie, podczas gdy hormeza opisuje sytuacje, w których jednostkowe organizmy czerpią korzyści z bezpośredniej szkody, jakiej doznają, ewolucja ma miejsce wtedy, gdy szkoda uśmierca jednostkowy organizm, a korzyści zostają przeniesione na inne organizmy — te, które przetrwały — oraz na przyszłe pokolenia.

Przykładem tego, że rodziny organizmów lubią wyrządzane im szkody, ponieważ dzięki nim mogą ewoluować (znów — do pewnego stopnia), choć nie w postaci pojedynczych organizmów, jest zjawisko odporności antybiotykowej. Im bardziej próbujesz zaszkodzić bakteriom, tym silniejsze będą te, którym uda się przetrwać — chyba że zdołasz całkowicie je wyeliminować. To samo dotyczy terapii nowotworów: dość często te komórki rakowe, które przetrwają toksyczną chemioterapię i radioterapię, reprodukują się szybciej i zajmują miejsce słabszych komórek.

Antykruchość Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy

Подняться наверх