Читать книгу Moich 12 żon - Olgierd Świerzewski - Страница 10

MALCOLM STARSKI

Оглавление

Eleanor Rigby. Z tą piosenką Beatlesów kojarzyła się Malcolmowi matka. Był gotów przysiąc, że nigdy nie dostrzegł na jej twarzy uśmiechu. Miała niepokojąco przenikliwe oczy, które sprawiały, że nie opuszczało go uczucie, iż znała każdą jego myśl, nawet tę, którą pragnął ukryć przed sobą samym. Kiedy w głowie chłopca pojawiały się fantazje seksualne, czuł ten wzrok na sobie i przygniatało go poczucie winy. Towarzyszyło mu też przekonanie, że stanowi dla swoich rodziców ciężar i że byłoby lepiej, gdyby oddano go do sierocińca albo po prostu gdyby ze sobą skończył, jak ten chłopiec z Montrose z opowieści dziadka Charlesa, który podciął sobie żyły i którego nie dało się uratować.

Dom w Glasgow, w którym Malcolm dorastał, babka Zofia określiła po krótkiej wizycie jako Ker-Paravel, stolica Narnii, podczas panowania stuletniej zimy. W wielkim mieście chłopak czuł się obco. O swojej odmienności dowiedział się zresztą już w pierwszej klasie szkoły podstawowej, gdy zdał sobie sprawę, że jego nazwisko znacząco różni się od nazwisk pozostałych dzieci. Szybko zorientował się, że aby przetrwać w grupie, musi się nauczyć ukrywać łzy. Gdy zwierzał się w domu ze swoich cierpień, matka powtarzała mu słowa jakiejś świętej: „Cierpliwość przetrwa dni ziemskich znój”. Wolał wyobrażać sobie, że jest Williamem Wallacem pośród angielskich najeźdźców, co zresztą robił do czasu, gdy Graeme Brown uświadomił mu podczas bójki, wybijając przy tym mleczną dwójkę, że z nazwiskiem Starski Malcolm jest „zabłąkanym kundlem”, który nie pasuje do szkockiej ziemi. Nie chciał być „kundlem”. Chciał być samotnym wilkiem z powieści Curwooda. Nigdy więcej nie uronił łzy, nawet wtedy, gdy dostawał od ojca lanie szpicrutą cienką jak ogon szczura. Liczne sińce i zadrapania zdobyte w szkolnych bójkach tłumaczył matce kontuzjami podczas grania w piłkę i rugby. Na widok stłuczeń i guzów Lizzy McCormack dostała ataku histerii i stanowczo zażądała od swego ojca, aby wypisał dla jej syna zwolnienie lekarskie z zajęć sportowych na cały rok z góry. Komandor Starski poprosił teścia, by tego nie robił, argumentując, że dzieciak nie może wyrosnąć na „jakąś cholerną ciotę”, i z sadystycznym uczuciem satysfakcji przyglądał się cierpieniom swej żony. Malcolmowi zaś sińców przybywało wraz z rodzącą się rywalizacją o dziewczyny, ale w przeciwieństwie do poprzednich te sińce były dlań powodem do męskiej dumy.

Wakacje u dziadków w malowniczym St. Cyrus, leżącym na północ od Montrose, okazały się dla chłopca zastrzykiem miłości, których na próżno szukał w domu w Glasgow. Przytulenie się do dziadka lub babci czy męskie rozmowy podczas kąpieli nago w zimnym morzu były dlań jak nauka okazywania czułości przez dziecko przygarnięte z sierocińca. To nic, że podczas łowienia ryb wbił sobie haczyk w wargę i nie udało mu się ukryć przed matką rany. Doktor McCormack, który wykonał zabieg usunięcia haczyka, stwierdził, że najwidoczniej Polakom brakuje wyobraźni i poczucia odpowiedzialności za dziecko.

Malcolm kochał rytuały, które wypełniały dom dziadków niczym dym z kadzidła. Popołudniowa herbata, czytanie na głos powieści lub poematów, brydż, do którego dziadkowie zapraszali sąsiadkę wdowę Hutchison, czy przejażdżki rowerem. Jednakże najważniejsze było to, że Malcolm miał w St. Cyrus prawdziwych przyjaciół. Percy Stewart, Gareth Morrison i Molly Dalglish, w której się zadurzył, stanowili jedną drużynę. Jeżeli chodzi o Molly, to Percy i Gareth przekonali go, że każda kobieta potrafi poróżnić najlepszych przyjaciół, więc oni dwaj zawarli pakt, że żaden z nich nie zbliży się do Molly. Malcolm przystał do paktu z żalem, ale i nie bez dumy cechującej ascetów; wszak wyrzekł się miłości w imię ich męskiej przyjaźni.

– Gdyby chodziło o twoją babkę, zawarłbym pakt z diabłem, byleby ją mieć dla siebie – podsumował to postanowienie dziadek Stanley, czym uświadomił wnukowi, że życie składa się z ciągłych wyborów, w obliczu których nawet najmądrzejsi potrafią zbłądzić.

Zresztą wkrótce potem Malcolm poznał Anne Patterson, koleżankę Molly. Anne miała bardzo długie, ciemne włosy. Jej twarz z wyrazistymi brwiami przypominała mu rysy cesarzowej Elżbiety Bawarskiej, której portret widział w książce czytanej przez babkę. Aby się zbliżyć do Anne, Malcolm wymyślił wyprawę rowerową do zielonych pagórków przy ujściu North Esk, połączoną z piknikiem. Anne, podobnie zresztą jak ukochana Percy’ego, Emma McBraid, odmówiła. Mimo to w sercach obu młodzieńców tliła się nadzieja, że uda im się nakłonić obie dziewczyny do zmiany decyzji.

Niezrażony odmową, Malcolm przybył w niedzielny poranek pod dom Anne w towarzystwie Percy’ego i Garetha. Stamtąd mieli jechać po Molly oraz sympatię Garetha Lily Boyd. Malcolm zastukał do drzwi. Najpierw nieśmiało, potem nieco głośniej. Po kilku minutach, ponaglany przez przyjaciół, odważył się użyć dzwonka elektrycznego. Nie był to najszczęśliwszy pomysł. Po niemal kwadransie otworzył mu ojciec Anne, Steve Patterson, sprzedawca ze stacji benzynowej przy Wilson’s Garage. Zanim chłopak zdążył powiedzieć „dzień dobry”, poczuł mocny zapach whisky i usłyszał serię przekleństw pod swoim adresem, co zmusiło go do salwowania się ucieczką. Dalsze desperackie próby nawiązania kontaktu z Anne, polegające na używaniu dzwonków rowerowych, okrzykach i rzucaniu żwirem w okno, także nie przyniosły zamierzonego efektu. Malcolm i Percy musieli przełknąć gorzką pigułkę rozczarowania. Czara goryczy przelała się w momencie, gdy Molly poinformowała ich, że do wyprawy dołączy Ian McPherson, którego w rozmowach Molly nazywała „mój przyszły”. Tak więc Malcolm i Percy musieli się zadowolić własnym towarzystwem, spoglądając ukradkiem i z ciekawością podlaną pikantnym sosem zazdrości, jak Gareth i Lily oraz Molly i „jej przyszły” odkrywają przyjemność pierwszych pocałunków z języczkiem.

Aby odwrócić uwagę wnuka od miłosnych rozczarowań, Stanley Starski rozpalił w Malcolmie nową pasję – loty samolotem. Zabierał go na podniebne przejażdżki, od czasu do czasu oddając mu w drżące z przejęcia dłonie stery i śmiejąc się, gdy powiew wiatru rzucał małym samolocikiem.

Na tym nie koniec. Stanley Starski nie lubił półśrodków. Chcąc do reszty zatrzeć we wnuku bolesne wspomnienia, wyciągnął z garażu motocykl Rudge Ulster z 1939 roku, który po niewielkiej renowacji nadal wydawał z siebie cudowny niski warkot.

Odtąd Malcolm i Percy Stewart nie należeli już do klubu odrzuconych przez kobiety, lecz do dwuosobowego klubu motocyklistów, odzianych w czarne skórzane kurtki, na które zarobili, pracując przy koszeniu trawników. Plakat z podobizną Jamesa Deana na motocyklu z papierosem w ustach zawisł w maleńkim pokoju Malcolma na poddaszu.

– Nawet jesteś do niego podobny – orzekła Zofia Gordon, przynosząc na górę kolację zaczytanemu w Hamlecie wnukowi.

To był najpiękniejszy komplement. Malcolm poderwał się z łóżka i spojrzał na swoje odbicie w szybie okna. Na dworze zapadał zmrok. Chłopak dostrzegł ognisko rozpalone na wrzosowisku przez jego przyjaciół. Miał do nich dołączyć, lecz zapomniał o tym pod wpływem lektury Szekspira. Kochał to miejsce, kochał swoich przyjaciół, z którymi spędzał całe lato.

Końca wakacji i powrotu do Glasgow oczekiwał z jeszcze większym smutkiem niż rówieśnicy, a pełna teatralnej sztuczności troska matki odpychała go tak samo jak niczym nieskrywana obojętność ojca.

Gdy Malcolm skończył college, uzyskał licencję pilota na małe, jednosilnikowe samoloty. Nie wiązał jednak swojej przyszłości z RAF-em. Nienawidził wojska tak samo zresztą jak zawodu lekarza. Po pewnych wahaniach wybrał prawo na uniwersytecie w Edynburgu. Był skupiony, ambitny, trochę nieśmiały, lecz jednocześnie pełen marzeń i zgodnie z życzeniem dziadka bardzo pragnął otworzyć swoje serce na miłość.

Moich 12 żon

Подняться наверх