Читать книгу Moich 12 żon - Olgierd Świerzewski - Страница 12

POKÓJ 46

Оглавление

Był na tyle nieostrożny, że po kilku miesiącach znajomości przedstawił Nelly rodzicom. Podczas karnawałowego balu maskowego, jaki zorganizowała marynarka wojenna, Nelly przebrała się za arabską tancerkę. Komandor Starski nie potrafił ukryć pożądania. Malcolma to bawiło. Miał świadomość wygranej. Wreszcie po latach upokorzeń odczuwał nad ojcem przewagę. Chyba wtedy po raz pierwszy pomyślał o sobie jako o mężczyźnie, który odniósł sukces.

„Płuca pełne powietrza – myślał. – Właśnie tak. Pełne. Wygrywam w kraulu. O pięć długości. Mężczyzna kochający na zatracenie…”

W tym samym czasie zaczął karierę w kancelarii Dipp Lipton Abbott jako obiecujący prawnik, asystując partnerowi w obsłudze prawnej oddziału farmaceutycznego giganta GlaxoSmithKleine, mieszczącego się w Montrose. Był dobrym, obowiązkowym prawnikiem, obdarzonym analitycznym umysłem. Miłość uskrzydlała go w pracy i dodawała odwagi w kontaktach z klientami. Nelly wpadała do niego do St. Cyrus, gdzie zamieszkał po śmierci babci Zofii. Rzucała jedną pracę po drugiej, twierdząc, że nikt nie docenia dostatecznie jej intelektu. Czasem spędzali ze sobą weekendy, czasem zostawała na dłużej. Spacerowali po plaży, latali nad wybrzeżem samolotem wypożyczonym z aeroklubu. Gotował dla niej, gdy zawinięta w koc, czytała książki lub oglądała kilka odcinków z rzędu House of Cards. W duszy śmiał się do siebie, mając ją tuż obok.

Nelly uważała, że Malcolm mógłby być najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała, ale jako mężczyzna zupełnie jej nie pociągał. Irytowała ją jego nadmierna czułość. Wolała, aby czasem był szorstki, zdecydowany, by nie powtarzał tej irytującej formułki: „Jak chcesz, kochanie. Zrobimy tak, abyś była szczęśliwa”. Nigdy nie podszedł i nie wziął jej ot tak, po prostu, z czystej zachcianki, kiedy na przykład wracała po joggingu i mokra od potu wchodziła pod prysznic.

Chciał się jej oświadczyć, ale dręczyła go natarczywa myśl, że seks z nim ją rozczarowuje, doszedł więc do wniosku, że zanim wyjmie z czerwonego pudełka pierścionek zaręczynowy, powinien ją do siebie przekonać. Lęk przed jej oceną przeradzał się powoli w seksualną nerwicę. Przed pójściem z Nelly do łóżka ogarniała go panika na myśl o tym, że nie będzie miał wzwodu. Za każdym razem kończył przed czasem, co wprawiało go w jeszcze większe zakłopotanie. Mimo wielu prób nie potrafił się też otworzyć na eksperymenty, o których jedynie szeptali, leżąc przy zgaszonym świetle. Każda śmiała fantazja wydawała mu się skalaniem Nelly. Kiedy prosiła, by mocnym, aroganckim głosem wołał: „Weź go do buzi, kurwo”, coś ściskało go za gardło i głosem nastolatka przechodzącego mutację bełkotał coś na kształt: „Weź go sobie, koniu[1]”, co wywoływało u niej atak histerycznego śmiechu. Czuł, że musi coś z tym zrobić. Stawał więc nago przed lustrem, próbując oswoić się z własną cielesnością, i w pustym domu wypowiadał na głos to, o czym fantazjowała jego ukochana. Zniżał głos do szeptu, po czym wykrzywiał arogancko usta i mówił nonszalancko, że zerżnie ją tak, że będzie krzyczała i nie ma co liczyć na litość. Po trzech tygodniach takiego treningu poczuł, że jest gotów na pierwszą próbę. Ogarnęła go przy tym taka ekscytacja, jakby ponownie mieli przed sobą swój pierwszy raz.

Natomiast Nelly odkryła w sobie upodobanie do odgrywania roli dziwki, do znoszenia upokorzeń, spełniania czyichś zachcianek. Wyszukiwała w internecie ostrą pornografię, sceny, w których kobieta jest traktowana przedmiotowo. Czuła podniecenie i wyjątkowo silną pokusę, by zrealizować swoje fantazje, przekonać się, czy w rzeczywistości smakują tak samo.

Natknął się na nich przypadkowo. W lobby Park Hotel czekał na klienta kancelarii, który zrelaksowany porannym golfem na przyhotelowym polu, miał przystąpić do negocjacji związanych ze sprzedażą patentu na leki. Ujrzał ich, gdy czekali, aż recepcjonista poda im klucz do pokoju. Komandor Starski położył dłoń na biodrze Nelly, gdy szli razem po schodach. Malcolma ogarnęła dziwna słabość. Siedział w lobby dobre pół godziny, zupełnie nie zważając na klienta, który krążył wściekły opodal recepcji i spoglądał co chwila na zegarek. Nagle Malcolm wstał, podszedł do recepcjonisty i poprosił o sprawdzenie, czy komandor Starski jest w pokoju, bo od kwadransa czeka na niego kierowca. Mężczyzna zadzwonił, a Malcolm zanotował w pamięci numer pokoju: 46.

Nie chciał pukać, nie chciał być świadkiem ich zażenowania, a może gorzej – triumfu i pogardy w oczach ojca. Przyłożył ucho do drzwi. Rozpoznał jej głos. Intensywność, z jaką krzyczała, odebrała mu ostatnią nadzieję, że może ojciec nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Zdawał się przewyższać go również jako kochanek. Malcolm pogładził palcami drzwi jakby w geście pożegnania. Właśnie przed momentem dowiedział się, że własny ojciec uwiódł miłość jego życia i rżnął ją za drzwiami pokoju numer 46 w Park Hotel.

Moich 12 żon

Подняться наверх