Читать книгу Moich 12 żon - Olgierd Świerzewski - Страница 11
NELLY MCDERMOTT
ОглавлениеMiała na imię Nelly. Nelly McDermott.
– Warto zapamiętać to nazwisko – mówił profesor Carmichael. – To będzie duma palestry.
Malcolm zapamiętał je nie ze względu na prawnicze umiejętności koleżanki z roku. Wystarczyło mu parę chwil w jej pobliżu, by pojąć, że to jest właśnie to uczucie, które opisywali i rozsławiali w swych poematach Macpherson, Scott, Byron czy Shelley. Była rozkosznie miękka, jej ponętne usta budziły pragnienie, długie, kasztanowe włosy sprawiały, że na jej widok przygryzał z żądzy wargę, a jej jasna cera upewniała go w przekonaniu, że stworzył sobie ten idealny obraz na długo przed ich pierwszym spotkaniem.
Kiedy po zdanym ledwie przeciętnie egzaminie z prawa rzymskiego wyszedł uradowany, Nelly tylko wzruszyła ramionami z dezaprobatą. Nie wyjaśnił jej, że marna ocena jest wynikiem tego, że podczas studiowania kodeksu Justyniana wciąż fantazjował na jej temat.
Szybko stała się jego Panią z Jeziora, Leilą, Izoldą, Amalią i Lottą, jego sennym marzeniem i erotyczną obsesją. Wiedziony romantycznym przekonaniem, że są sobie przeznaczeni, po niemal dwóch latach cierpienia w milczeniu, zaprosił ją na randkę.
Był wysoki, przystojny, może zbyt nieśmiały, ale przy tym wydawał się jej zabawny z tym swoim staromodnym szarmanckim podejściem do kobiet. Zgodziła się. „Czemu nie spróbować” – pomyślała. Szybko poszli do łóżka. W zaciszu swojego pokoju skrzywiła się na wspomnienie jego zbyt nerwowych pieszczot i nieco nudnego seksu, który skojarzył się jej z wiktoriańskim małżeństwem, szykującym się do aktu współżycia. Jakże był on daleki od erotyzmu, niczym turecka sauna pełnego gorącej wilgoci, którym się niegdyś ekscytowała z koleżankami z college’u, zaspokajając swą ciekawość podczas oglądania filmów porno. Malcolmowi brakowało władczej pewności siebie, która tak bardzo ją pociągała. Ale lubiła go. Był cierpliwy, wyrozumiały i uroczy, kiedy tak się starał, aby nie dać po sobie poznać, że realizacja jej fantazji – takich jak podróż pociągami po Europie – wymaga od niego pokonania własnej introwertycznej natury. Czuwał, gdy jechali nocą, a ona ufnie spała, położywszy głowę na jego ramieniu. Czuła jego miłość w każdym dotyku, którym ją obdarzał. Może za delikatnym, może za czułym, ale za to pełnym oddania. Odrobinę nudnym w swym sentymentalnym uwielbieniu… ale może niepotrzebnie wybrzydzała?
Podczas podróży nocowali gdzie popadło. Zaczęli od pachnącego trawką Amsterdamu, w którym nie wiedzieć czemu Malcolm odczuwał przykrość na widok witryny z prostytutkami, twierdząc, że nie powinno się traktować kobiet w ten sposób. Do reszty stracił humor, gdy Nelly powiedziała, że każda kobieta jest po trosze dziwką i że ona też chętnie stanęłaby w takiej witrynie, aby bawić się pożądliwym wzrokiem mężczyzn.
Zaimponował jej, gdy nie mogąc znaleźć wolnego pokoju w hotelu, wkręcił się, dosłownie się wkręcił, w jakieś wesołe towarzystwo, po czym wszyscy razem spędzili wieczór na imprezie odbywającej się na przycumowanej do brzegu barce. Był pełen fantazji. Nie znała go od tej strony. Był też cholernie oczytany. Znał się na mnóstwie rzeczy – od pilotowania samolotów, przez motocykle, po Marię Stuart Donizettiego. A przy tym całe pozytywne wrażenie potrafił zepsuć w minutę. Po zaciągnięciu się trawką robiło mu się niedobrze i wciąż powtarzał jak głupiec, że „rozchwiał mu się błędnik”.
W Paryżu przypiął kłódkę do mostu Pont des Arts, kluczyk zaś wrzucił do Sekwany. Zrobił to z takim namaszczeniem, jakby właśnie brali ślub. Zresztą przez cały pobyt w Paryżu miał świetny humor. W muzeum Rodina odtworzyli razem Pocałunek. To był jego pomysł. Na jej uwagę, że powinni być nadzy jak postacie z pierwowzoru, bez słowa, choć nie bez wstydu, zrzucił z siebie ubranie. Przyjęła wyzwanie. Rozebrała się, usiadła obok i oddała mu swe usta do pocałunku. Oczarowana ich widokiem grupa Japończyków robiła zdjęcia, błyskając fleszami. Nie wiedziała, że stać go na taką spontaniczność. Zmieniał się, dla niej pracował nad sobą. To było miłe, ale czy fascynujące? Chyba nie…
Nelly była taka paryska. Malcolm nie wiedział dokładnie, co to oznacza, ale tak właśnie czuł. Naturalna, pewna siebie, kochająca seks, tajemnicza i nieokiełznana, szukająca wciąż nowych wrażeń. Należało za nią podążać, spełniać jej kaprysy i pieścić ją, gdy miała na to ochotę. Nelly była jego światem, on to wiedział i czuł, że bez niej byłaby tylko czarna próżnia, której nie potrafiłby niczym zastąpić.
Zdecydowanie nie przypadł mu do gustu jej pomysł udawania prostytutki przy Lasku Bulońskim, żądającej dziesięciu tysięcy dolarów za noc. W ciągu kilku minut znalazł się pierwszy klient. Zabawa przestała być śmieszna, gdy pojawili się agresywni sutenerzy i kazali jej zabierać swoją „bladą dupę”.
Malcolm był zły, że Nelly naraziła się na niebezpieczeństwo. Nie przyznał się do tego, że w momencie, gdy ją osłaniał przed napastliwymi alfonsami, dostał potężny cios butem w nerki, od którego pierwszy raz w życiu zrobiło mu się czarno przed oczami.
Kiedy nad ranem dostrzegła siniak, skłamał, że spadł po pijaku ze schodów. Nie miał zbyt silnej głowy. Martwiło ją to, bo nie zamierzała się nim opiekować. Lubiła, jak kalecząc francuski, zamawiał potrawy u kelnerów, których wyraźnie się obawiał. To był cały on – nadrabiający dobrą miną i tuszujący swoją nieśmiałość w kontaktach z ludźmi. Ale wystarczyło, by ktoś dał mu szansę, okazał zainteresowanie, a wtedy przejmował inicjatywę i gadał, gadał, gadał… Kiedy on imponował swoim rozmówcom, ona miała ochotę na seks. Była gotowa zrobić mu loda w toalecie i poczuć satysfakcję, gdy doprowadzała go do rozkosznych konwulsji. Trząsł się cały tak, jakby w tamtym momencie spływała na niego łaska boża.
Nelly była dla Malcolma fascynującym żywiołem. Pełna luzu, dzika, namiętna i grzeszna. Diabelnie inteligentna i znudzona wszystkim, co banalne. Każdego dnia piła espresso, wygrzewając się w słońcu przy małym, okrągłym stoliku w ciemnych okularach na oczach. Nie mógł uwierzyć, że Nelly McDermott, o której Carmichael mówił, że stanie się przyszłością palestry, będzie kochać się z nim i połykać jego nasienie, jakby to było poranne cappuccino.
Był zabawny, gdy starając się jej zaimponować, uczył się hiszpańskiego w drodze do Barcelony. Barcelony Zafóna, dekadenckiej, lewackiej, oszałamiającej konstrukcjami Gaudiego. Jedli sandwicze, siedząc na piasku na plaży. Nagle zrzuciła z siebie ubranie i w samych majtkach pobiegła do wody. Nie czekał długo. Pobiegł za nią. Czuła jego pożądanie. Zepsuł nastrój, czekając na nią z ręcznikiem, aby okryć ją przed wzrokiem ciekawskich.
Chodzili z przewodnikiem w dłoni, poszukując miejsc opisywanych w Cieniu wiatru. Czytał jej na głos fragmenty powieści. Starał się zniżać głos, by brzmiał bardziej męsko, by poczuła żądzę. W czasie gdy brała prysznic, wynajdywał w internecie ciekawostki o Barcelonie, aby później rzucać niby od niechcenia jakieś uwagi na temat historii miasta.
Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo zakochał się w Rzymie. Zresztą tam po raz pierwszy poczuła się zazdrosna. Gapił się jak zahipnotyzowany na Włoszkę dzwoniącą złotymi bransoletkami jak jakaś pieprzona pin-up girl. Cycki miała wielkie, ale bez klasy. Wulgarna, wyzywająca – co on w niej widział? Gdyby wszedł z taką do porządnej restauracji, wywołałby uśmiech politowania. Nawet nie miał pojęcia, że rozdziawił się jak dziecko. To było żałosne. Oczywiście zaprzeczał. Już by wolała, żeby powiedział: „Ekscytują mnie trójkąty, spróbujmy we trójkę z taką cycatą, włoską dziwką”. Zamiast tego usłyszała: „Kochanie, o czym ty mówisz? Zamyśliłem się, nic więcej”. Dupek.
W Wiedniu górował nad nią znajomością Freuda, Klimta i Mozarta. Za to ona znała niemiecki! Wcześniej o tym nie wspomniała. Ani słowem. A wsiadłszy do taksówki, zaczęła tak szwargotać z kierowcą, że Malcolma zatkało. Przyszłość brytyjskiej palestry, w pełnym blasku. Gdzie się do cholery nauczyła tak gadać, nie miał pojęcia. Nie chciała powiedzieć. Nalegał. „Zepsuję ci humor” – ostrzegła. Co miała na myśli? Że niby będzie zazdrosny, że taka jest zdolna? Głupia, a przecież cudowna. Był z niej tak dumny! Tak ją naciskał, aż w końcu się zezłościła i oświadczyła: „Bzykałam się z jednym Niemcem przez pół roku. Podniecało mnie, jak wydawał mi komendy po niemiecku. Kazałam mu nauczyć mnie mówić w swoim języku. Zadowolony?”.
Nie, nie był zadowolony. Miał ochotę umrzeć. Poczuł niepokój, gdy w kawiarni obok nich pojawił się młody, przystojny mężczyzna trzymający przy uchu komórkę. Malcolm nabrał nagle obsesyjnych podejrzeń, żew rzeczywistości facet z nikim nie rozmawia, tylko mówi do niej po niemiecku: „Cześć, ruda cipciu. Po co ci ten smutny kutas? Chodź ze mną, a pokażę ci, jak się to robi po tyrolsku”. Malcolm tymczasem siedział nad zasranym torcikiem Sachera i uśmiechał się, nic nie rozumiejąc. Kiedy ona brała widelczyk i lubieżnie zlizywała z niego bitą śmietanę, gość z pewnością komentował: „Właśnie tak, o tak, ruda rozpustnico”. Jego Lotta, Natasza, Solvejga… Kurwa, pierdolić ten Wiedeń!
W Pradze chodzili wiecznie pijani. Czuł się tam naprawdę dobrze do momentu, gdy zgubił portfel, a może po prostu mu go skradziono. Odwracał wzrok w upokorzeniu, gdy płaciła za nich oboje. Omal nie spóźnili się na pociąg. Przekonywał ją, że powinni udać się na piechotę do Czeskich Budziejowic. Nigdy dotąd nie był tak pijany jak wtedy, gdy siedział w przedziale drugiej klasy pociągu kolei czeskich. Z trudem utrzymując się na siedzeniu, powtarzał sobie w duchu: „Nie kompromituj się przed dziewczyną. Staraj się opanować senność i ten cholerny zawrót głowy. Karuzela… Boże, po cholerę wypiłem tyle tego czeskiego piwa”.
Obudziła go na dworcu w Warszawie. Ale obciach. Zasnął kompletnie uwalony. Już po wyjściu z dworca sprawiła mu przykrość, bo krytykowała wszystko, co widziała. Pierwszy raz był w kraju swojego dziadka, chciał, aby dzieliła z nim jego wzruszenie, tymczasem ona wciąż chodziła zirytowana, twierdząc, że ma okres, że ludzie są smutni, jakby w tym kraju panowała wieczna jesień, i na dodatek patrzą na nią nieufnie. Cholera, jak mógł się tak zaprawić, jadąc do Polski, kraju, dla którego dziadek Stanley walczył z narażeniem życia.
Berlin Malcolma przeraził. Nelly znowu rozmawiała po niemiecku. W klubach, w których muzyka techno i narkotyki sprawiły, że poczuł lęk przed piekłem, jakie niechybnie czeka go po śmierci. Kiedy mówiła po niemiecku, odczuwał coś w rodzaju masochistycznej ekscytacji. Wciąż cierpiał z powodu tego, co mu wyznała, czując jednocześnie erotyczne podniecenie na myśl, że jego ukochana jest kimś, kto wymyka się prostym schematom, kto żyje poza kręgiem jego ciasnego świata. Myśli o Nelly mówiącej w tym obcym języku i kochającej się z innym mężczyzną stały się dla Malcolma obsesją. Bał się o tym rozmawiać, bał się, że nie zniesie kolejnych szczegółów. Starał się więc pocieszać się w myślach, że była to jednorazowa przygoda, której Nelly zapewne żałuje i na której wspomnienie cierpi tak samo jak on. Na tyle sugestywnie się przekonywał, że w końcu zrobiło mu się jej żal, jakby padła ofiarą gwałtu. Tym bardziej więc postanowił otoczyć ją swą troskliwą miłością.
Sztokholm położył go na obie łopatki. Zakochał się w mieście, gdzie Lisbeth Salander walczyła z grzechami współczesnego świata i gdzie w uroczej kamienicy zbierał się komitet noblowski, by unieśmiertelnić czyjeś nazwisko.
Czasami Malcolm bywał facetem, którego Nelly naprawdę pragnęła. Silnym i zdecydowanym, pełnym zaskakujących sprzeczności. Gdyby to miało się udać, powinni byli zostać w Sztokholmie na zawsze i uprawiać seks w mroźne wieczory.
Wrócili. Poczuł ulgę, zasypiając z nią w domu w St. Cyrus. Pierwsza studencka wyprawa w filmowym romantycznym stylu została zaliczona. Nikt już nie powie, że jest nudnym fiutem, który zabrał swoją dziewczynę na ryby. Czuł się jak kolarz po zakończeniu Tour de France, czyli po prostu „zjebany” tym stresem, wysiłkiem, aby jej nie zawieść, aby nie pomyślała, że ma faceta do dupy. Kurwa, jakie to męczące. Tyle że bez tego życie nie ma sensu. No nie ma. Przytulił ją mocniej. Dziadek miał rację, ten stary, cudowny wariat miał rację. Jak niedotarty silnik… kto tego nie odczuł, nigdy tak naprawdę nie żył. Płuca pełne powietrza. Cudownie. Fantastycznie. Boże… Chwilo, trwaj!
*