Читать книгу Oskar i Lucynda - Peter Carey - Страница 13

Оглавление

9

Kości zostały rzucone

Oczywiście to Oskar wyrysował „diabelskie znaki”. Miały mu posłużyć do odgadnięcia prawdziwej woli Boga.

Litera Δ oznaczała Theophilusa który, z kolei reprezentował sobą objawienie rozumiane tak, jak je przedstawiało Bractwo z Plymouth oraz cały system wierzeń, dotychczas przyjmowanych przez Oskara bez zastrzeżeń.

Ten znak oznaczał, że pójdziesz do piekła, jeśli będziesz jadł pudding.

„Dz” oznaczało baptystów i stanowiło skrót od wyrazu „dziedzic”, który był ich miejscowym przedstawicielem. Oskar wychował się w przekonaniu, że baptyści zostaną potępieni. Ale być może Bóg skarci jego ojca, a na dziedzica spojrzy łaskawym wzrokiem. Wyrysowanie tego znaku było pytaniem w tej kwestii skierowanym wprost do Boga.

VIII – liczba porządkowa wyróżniająca Henryka VIII, nawiązywała w zawoalowany sposób do króla Henryka i do reformacji, dopuszczając niewiarygodną możliwość, że Kościół katolicki nie jest dziełem antychrysta, ale prawdziwym Kościołem. Później Oskar przeląkł się, że ów kod jest zbyt czytelny, i dodał do tego symbolu X, czyniąc zeń XVIII.

Alfa – α – była zaszyfrowaną literą A i oznaczała anglikanów. Początkowo chłopiec nie chciał rysować takiego znaku, ale nie miał czym zapełnić tego pola. Wiedział, że Kościół anglikański jest potęgą w świecie otaczającym Hennacombe, ale tutaj wydawał się wprost żałosny. Nikt nie uznawał wielebnego ojca Strattona za odpowiedniego przewodnika, mogącego poprowadzić kogokolwiek ciernistą ścieżką do wiecznego zbawienia. Pastor nie potrafił nawet sprawić kurczęcia.

Po wypełnieniu owych czterech pól Oskar dodał jeszcze dwa, aby upodobnić cały wzór do dziecięcej gry w klasy. Na pierwszym z nich wypisał zero, ponieważ ono nic nie wnosi, a na drugim znak omega, ponieważ oznacza zakończenie gry. Następnie zaś, kiedy stwierdził, iż tym samym niechcący wprowadził do układu symboli cytat z Objawienia Świętego Jana 1, 8[1], uznał, że to nie jest przypadek, co więcej, wiedział, że to nie przypadek, i choć inni mogli widzieć tu jedynie zbieg okoliczności, on wiedział, że jest to słowo Boże i Boże błogosławieństwo.

U szczytu układu pól wyrysował jedno jeszcze pole i pozostawił je puste. Dał w ten sposób wyraz swej czci.

Najwcześniejsze z owych znaków były te, które ojciec odrysował w swym notesie; Oskar umieścił je na wąskiej ścieżce wiodącej na szczyt skarpy wzdłuż jej zachodniego zbocza. Nakreślił je, drżąc cały, nieopodal starej, drewnianej ławki o szczerbatych listewkach, zarośniętej bluszczem. Zrobił to po południu, około trzeciej, gdy dzień ustępował już miejsca zmrokowi. Na północnym nieboskłonie jarzyła się zorza, ale to nie ona przyprawiała chłopca o drżenie. Wyczuwał niemal namacalnie, że oto staje na skraju wieczności. Ścieżkę zalegały zwiędłe liście, które wiatr zmiatał w kupki i miotał nimi we wszystkich kierunkach. Oskar miał piętnaście lat. Myśli zaprzątały mu śmierć, potępienie, zbawienie. Do wprowadzenia w życie swego zamiaru wybrał specjalny żółty kamyk wyróżniający się spośród miliona innych, zalegających plażę. Powinien teraz wyszorować wiadro na mleko w strumieniu płynącym poniżej – słyszał grzechotanie kamieni z dna potoku, dostających się wraz z lodowatozimną wodą do wnętrza wiadra. Oscar posłużył się specjalnym kamykiem. Nie miał więcej niż cztery centymetry długości i kształtem był trochę podobny do serca. Chłopiec nie uświadamiał sobie tego podobieństwa, lecz w żadnym razie nie uznałby go za przypadkowe. Przysiadł przy rysowaniu znaków, odchylając się ku tyłowi, zęby mu szczękały.

Kiedy nakreślił już wszystkie symbole, stanął na piętach na polu oznaczonym omegą, tyłem do całego układu, z twarzą zwróconą ku zapachowi morza.

I wypowiedział zdanie z Księgi Sędziów, cichutko, niemal nie otwierając ust: „A on: Jeślim, pry, nalazł łaskę przed Tobą, daj mi znak, żeś Ty jest, który mówisz do mnie”[2].

Wiatr stawał się mokry, wzbierał deszczem. Ciął go po twarzy. Oskar wziął do ręki kamyk – swój „amulet” – i cisnął za siebie.

Kamyk upadł na pole oznaczone literą alfa.

Chłopiec stał przez dłuższą chwilę pochylony, wpatrując się w ów znak. Zrobiło mu się ciężko na sercu. To nie może być prawda. Ale to musi być prawda. A jeśli jest, on nie może nadal przebywać w ojcowskim dworku. Musi się przenieść do domu anglikanów. Pochylił się jeszcze bardziej, podniósł kamyk i schował go do kieszeni.

Miał na sobie długą ceratową pelerynę tego samego przypalonego koloru, co kurtka ojca. Ponieważ wykrojono ją z jakiegoś większego okrycia, kieszenie umieszczone były nisko, przy samej ziemi. Próbował wyjąć coś z jednej z nich, ale mu się to nie udało. Ruszył niepewnie przed siebie wzdłuż brzegu, z ręką nadal w kieszeni, a po chwili przysiadł na zarośniętej bluszczem ławce. Słyszał pobrzękiwanie wiadra, targanego bystrym prądem strumienia. Sięgnął ręką w głąb kieszeni i wyjął zawiniątko okręcone w chusteczkę do nosa. Rozwinął je i wydobył ołówek oraz gruby notes.

Ponieważ rozpadało się już na dobre, uniósł połę peleryny i utworzył z niej rodzaj namiotu, pod którego osłoną mógł zanotować wynik doświadczenia. Napisał: „1. poniedziałek po południu. Epifania: Alfa”. Po czym schował notes, ołówek, „amulet” i zwiniętą w kłębek chusteczkę do kieszeni i niedbale zatarłszy butem swą „grę w klasy”, ruszył nad strumień, na pomoc wiadru na mleko. Drżąc z chłodu, przemył je pośpiesznie i wrócił z rozmokniętego brzegu strumienia na ścieżkę.

Pobiegł do domu, licząc kroki. Po drodze musiał minąć plebanię anglikańską. Kolana mu drżały. Wystawił twarz na uderzenia deszczowych kropli. Chciał już się znaleźć w domu, przy ogniu, w czystym pokoju o chłodnych kamiennych ścianach, w którym wraz z ojcem będą straszyć panią Williams, omawiając rzeczowo i ze szczegółami słynne zabójstwa. Takie rozmowy najbardziej ich zbliżały. A potem ojciec da mu kuksańca i potrze policzek swą szorstką brodą, powodując chichot i łachotanie. Nazywali to „goleniem na sucho”, było ono wyrazem miłości.

Ale Bóg wskazał pole z literą alfa i Oskar nie wiedział, jak powiedzieć o tym ojcu.

Anglikańskie probostwo było oddalone od znaków o sto dwadzieścia pięć kroków. Żywopłot, skłębiony i miejscami wyłysiały, przywodził na myśl brodę kogoś schorowanego. Oskar zaczerpnął powietrza. Przez krzewy widział podwórko na zapleczu domu, na którym anglikański pastor wraz z żoną próbowali zabić świniaka, nie uciekając się do pomocy rzeźnika. Tego świniaka powinno się było zabić już po Wszystkich Świętych, a nie teraz. Pastor uderzył go w łeb, z boku. Świnia kwiknęła na cały głos. Oskar się skrzywił. Anglikański duchowny wziął z rąk swej anglikańskiej żony nóż do oprawienia tucznika, ręce miał czerwone, nie od krwi, ale od mułu, którym świnia była wybrudzona. Zadawał jej cios po ciosie, twarz miał jeszcze bardziej wykrzywioną niż Oskar. Chłopiec usłyszał wreszcie odgłos wiatrów wydobywających się z odbytu zwierzęcia. Rozwarł zaciśnięte dłonie i zobaczył, że odgniótł sobie wewnątrz paznokciami krwawe ślady.

To niemożliwe, żeby ci ludzie byli sługami Bożymi. A przecież muszą nimi być.

„I zawołał Pan Samuela. Który odpowiadając, rzekł: Owom ja!”[3].

Anglikański duchowny nie usłyszał tych słów, ale zobaczył chłopca stojącego przy żywopłocie.

– Odejdź stąd – powiedział doń. Rzucił w chłopca grudką gliny. – Ty wstrętny smarkaczu, zabieraj się do domu!

Oskar poszedł do domu i ukrył swój notatnik.

[1] „Jam jest Alfa i Omega, Początek i Koniec, mówi Pan Bóg, który jest i który był, i który przyjdzie: Wszechmogący”, przeł. Jakub Wujek (przyp. tłum.).

[2] Księga Sędziów 6, 17, przeł. Jakub Wujek (przyp. tłum.).

[3] Pierwsza Księga Samuela 3, 4, przeł. Jakub Wujek (przyp. tłum.).

Oskar i Lucynda

Подняться наверх