Читать книгу Oskar i Lucynda - Peter Carey - Страница 17
Оглавление13
Rodzynki
Po raz drugi w życiu Oskar oglądał rodzynki. Wydłubywał je z czegoś, co nazwano „pasterskim plackiem” i układał rządkiem na krawędzi talerza. Zdobiły owo nakrycie pogańskie scenki, które chłopiec przysłaniał rodzynkami. Ale nie czynił tego z rozmysłem. Był zbyt przejęty, by zdobyć się na takie kalkulacje.
Po raz pierwszy w życiu jadł rodzynki w czymś, co nazywano „diabelskim przysmakiem” – w puddingu bożonarodzeniowym.
Teraz wszystkie mięśnie jego wąskiej szczęki pozostawały mocno zaciśnięte. Sięgnął po widelec i nóż i spróbował wyłączyć całkowicie zmysł powonienia. Powietrze na plebanii było skwaśniałe. Nigdy jeszcze i nigdzie Oskar nie czuł się tak obco. Odnosił wrażenie, że w polu widzenia nie znalazłoby się nic, co nie byłoby pokryte warstewką wilgoci, wyczuwalną przy dotknięciu. Wskutek tego nawilgocenia wszystko wydawało się martwe. Chłopiec cofnął ręce, nie ujmując sztućców, twarz mu się ściągnęła. Zauważono to. Oblał się rumieńcem i wcisnął dłonie w suche kieszenie ubrania.
Przypominający woń ptasiego gniazda zapach domu Strattonów był jednak gorszy od wypełniającej go wilgoci. Chłopiec czuł się tak, jakby czyjaś dłoń w rękawiczce przyciskała mu do nosa starą, zbutwiałą księgę. Kiedy wszedł do pokoju, zapach jakby się poderwał i opadł go zewsząd jak mszyce mrowiące się na różanym krzewie. Książki, pisma, różne papierzyska osaczyły go ze wszystkich stron, nie tylko z półek, ale również z wysokich, chwiejnych stosów ułożonych na podłodze.
Usiedli we troje i wpatrywali się w żółtawą poświatę wieczoru. Oskara przeniknęła melancholia, poczuł niemal dławiący żal.
Pomyślał, że ten pokój jest salonikiem anglikańskiego pastora. Nikt inny w Hennacombe nie miał saloniku. Kątem oka dostrzegł (nie mógł poświęcić tym obserwacjom całej uwagi, ponieważ wypytywano go właśnie o stan zdrowia drobiu jego ojca), jak służąca uprząta duży, prostokątny stół. Zebrała czasopisma i gazety i ułożyła na wierzchu owych stosów piętrzących się pod ścianami. Upychała je też w szafach, które – oprócz tego, że były wyłożone papierem, a nie płótnem – przypominały bieliźniarki przeznaczone do przechowywania pościeli. Sprzątnęła wszystko ze stołu, nakryła go obrusem i zaczęła wnosić nakrycia.
Wywiedziawszy się już od Oskara wszystkiego na temat ojcowskiego drobiu, państwo Stratton posadzili chłopca u szczytu stołu, sami zaś usiedli po jego bokach. Wydawało mu się to nie na miejscu, ale wszystko tutaj było takie. Niedostateczne oświetlenie uniemożliwiało przyjrzenie się wschodnim bóstwom (w taki bowiem, błędny sposób odgadł znaczenie sielskich motywów na zastawie stołowej), a co gorsza, ów tak zwany pasterski placek przypominał wyglądem placek ziemniaczany podlany skąpo sosem. Smak miał bardzo osobliwy – przyprawiono go curry – ale ponieważ Oscar nigdy nie jadł tej przyprawy, nie wiedział, co to takiego.
I były w owym placku rodzynki. Nie rozumiał, dlaczego tak jest, ale pomimo uwielbienia dla bożonarodzeniowego puddingu, w którym również się znalazły, rodzynki mu nie odpowiadały. Niepodobna w ciągu pięciu minut odciąć pępowinę łączącą człowieka z Bractwem z Plymouth. Chłopiec przysłonił rodzynkami oblicza pogańskich bóstw.
Należało jednak zjeść wszystko, co położono na talerzu – rychło to sobie uświadomił. Kiedy pozostały już tylko rodzynki, pani Stratton pochyliła się nad stołem i położyła pełną łyżkę tego przysmaku na talerzu Oskara.
– Dziękuję – powiedział. I pożałował, że się znalazł w tym domu.
– To tylko rodzynki – wyjaśniła pani Stratton, popatrując na chłopca z mroku.
– Tylko rodzynki! – rzucił pastor. – Funt kosztuje cztery pensy, a ty powiadasz: tylko rodzynki!
– Tak, kochanie – potwierdziła jego żona. Rodzynki (najlepsze, gatunku elemes) przysłał w podarunku jej ojciec pocztą kolejową z Oksfordu, w pudle po herbacie zawierającym także różne inne „przydatne drobiazgi”. – On pewnie nie jest do nich przyzwyczajony. Czy już jadałeś rodzynki?
– Tak, tak – odpowiedział Oskar – oczywiście.
Sprawiło mu przyjemność, że może się wymówić od ich zjedzenia w tak prosty sposób. Poprosił cichutko o zabranie talerza i napił się herbaty. Uśmiechnął się smutno, a pastor Stratton również próbował okazać dobrą wolę.
Pastor odczuwał rosnące napięcie. Odłożył widelec na pusty talerz i wypił łyk czegoś, co chłopiec uznał za „trunek”.
– A czy widziałeś kiedy pomarańczę? – spytała pani Stratton.
Oskar pomyślał, że pastorowa ma ładną twarz, wydatne, miękkie usta i jasne, błyszczące oczy, wszystko w niej jednak było większe, niż powinno być.
– Tak.
– To świetnie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej