Читать книгу Trawers - Remigiusz Mróz - Страница 12
CZĘŚĆ PIERWSZA
10
ОглавлениеIstniały tylko dwa sposoby, by Forstowi udało się ustalić, gdzie znajduje się Bestia z Giewontu. Właściwie żaden z nich nie był dobry, ale innej możliwości nie było.
Wiedział, że musi zacząć od zdobycia komórki. W zakładach karnych wbrew pozorom nie było to nader skomplikowane. Telefony często dostarczali członkowie rodziny czy znajomi, przesyłając odpowiednio skonstruowane paczki z drugim dnem. Wprawdzie w celi niełatwo było skorzystać z przeszmuglowanej komórki, ale istniały miejsca, które nadawały się do tego wprost idealnie. Jednym z nich była więzienna szwalnia. W niejednej maszynie osadzeni chowali telefony, a potem wyciągali je, kiedy przychodziła pora pracy. Ciche rozmowy były skutecznie zagłuszane przez kakofonię pracujących urządzeń.
Forst postanowił zdobyć telefon od tego samego człowieka, który pośredniczył w załatwianiu mu kompotu. Przedstawiał się jako Czachor i trudno było powiedzieć, czy to ksywa czy nazwisko.
By się z nim rozmówić, Wiktor musiał wyjść na spacerniak. Nie było to najmądrzejsze posunięcie, biorąc pod uwagę, ilu więźniów się tam kręciło, ale skorzystanie z jeszcze jednego pośrednika nie wchodziło w grę. Musiał załatwić to bezpośrednio z Czachorem.
Wyszedł na niewielki plac i ściągnął poły pomarańczowej kurtki, którą narzucił bodaj po raz pierwszy. Chłód doskwierał wszystkim, ale niewielu zdecydowało się na pozostanie w celach.
Ci, których Wiktor zdążył poznać, ignorowali go jak zawsze. Problem stanowili pozostali, z którymi dotychczas nie miał styczności. Wszyscy znali go z przekazów medialnych, ale nie wszyscy zdążyli przekonać się, że nie warto go ruszać.
Próbując wypatrzyć Czachora, starał się nie rozglądać zbyt nerwowo. Raz po raz jednak musiał zerknąć gwałtownie w bok. Cały czas miał wrażenie, że kilku osadzonych na niego dybie.
W końcu zobaczył tego, na którego czekał. Czachor rozmawiał z dwoma innymi więźniami. Miał na sobie dmuchaną kurtkę z kapturem. Były komisarz zbliżył się i odchrząknął.
– Mam sprawę – oznajmił.
Osadzeni odwrócili się do niego i zmierzyli go wzrokiem. Jeden z nich już otwierał usta, zapewne po to, by w niewybrednych słowach go odprawić, ale Czachor szybko uniósł rękę.
– Spokojnie. Ta kurwa przychodzi tylko w interesach.
Forst trwał w bezruchu, z kamiennym wyrazem twarzy.
– Pies to pies. Nie powinieneś…
– Zamknij ryj – uciął Czachor, a potem skinął na bok.
Wiktor odszedł z nim kawałek, ignorując ciężkie spojrzenia, które go odprowadzały. Musiał przyznać, że idący obok więzień miał ikrę. Ubijanie biznesu z trędowatymi tego świata z pewnością nie należało do najroztropniejszych rzeczy. Z drugiej strony mógł więcej zarobić. Stawki dla byłych policjantów były chyba najwyższe.
– Zrozum jedną rzecz, charcie – zaczął Czachor. – Rozmawiamy tylko dlatego, że płacisz na czas i nie odpierdalasz żadnych numerów. Dopóki będziesz tak robił, możesz na mnie liczyć.
Forst nie miał zamiaru odpowiadać.
– Słyszysz?
– Potrzebuję czegoś – oznajmił Wiktor. – I to na już.
– Lepszej hery?
– Nie. Ta w zupełności mi wystarcza.
– Do czasu. Jak będziesz chciał skuteczniej odciąć się od całego tego gówna, daj mi tylko znać.
– Potrzebuję komórki.
Czachor mruknął przeciągle, jakby był jubilerem mającym oszacować wartość kawałka diamentu. Szli wzdłuż ogrodzenia, z rękoma w kieszeniach, nie rozglądając się. Załatwiali interesy dokładnie tak, jak wszyscy inni więźniowie – i klawisze doskonale o tym wiedzieli. Najwyraźniej jednak szkoda im było czasu i energii, by zawczasu zapobiegać kontrabandzie. Woleli działać po fakcie, może dlatego, że wówczas mogli pstryknąć zdjęcie i pochwalić się potem swoimi osiągnięciami.
– Jakiej?
– Obojętnie.
– Mogę coś mieć. Kilka dni temu dostałem w mięsie.
Forst przez moment chciał zapytać, co to sformułowanie oznacza w gwarze więziennej, ale szybko zrozumiał, że to nie żadna metafora. Telefony często chowano w produktach spożywczych, a mięso nadawało się do tego wprost idealnie. Inną popularną metodą było wsadzanie cienkich smartfonów do podeszew butów czy umieszczanie ich w innych towarach elektronicznych.
– To stary, gówniany model.
– Ile ma minut?
Czachor spojrzał na niego, jakby urodził się wczoraj.
– Minutami się nie przejmuj, to już nie te czasy. Teraz wszyscy liczą gigabajty transmisji. Ale twoim komem nie wejdziesz do sieci. Jak chcesz smartfona, będziesz musiał poczekać do następnego…
– Chcę tylko dzwonić.
– Więc ten, co mam, wystarczy.
Forst przypuszczał, że tanio nie będzie, ale nie miał zamiaru się tym przejmować. Praca w policji nie należała może do najlepiej płatnych, ale kiedy nie miało się nikogo na utrzymaniu i zasadniczo chodziło się w jednej koszuli, można było odłożyć całkiem sporo. W porównaniu do innych osadzonych Wiktor był bogaczem. Przynajmniej jeśli brać pod uwagę legalne obroty.
– Ile? – zapytał.
– Czterysta pięćdziesiąt.
– Za dużo.
– To idź do gada, sprzeda ci minimum za pięć i będziesz musiał dokupić sobie kartę, a potem ją doładować. U mnie masz wszystko w pakiecie.
– Trzysta – skontrował Forst.
– Nie ma mowy.
– Trzysta pięćdziesiąt.
– Cztery stówy i jest twoja.
– W porządku.
Wiktor musiał przyznać, że ubił całkiem niezły interes. Nie musiał się targować, ale z pewnością robiło to lepsze wrażenie, niż gdyby przyjął pierwszą propozycję. Przez ten czas poznał cennik więzienny na tyle dobrze, by wiedzieć, że Czachor go nie okantował.
Klawisze – czy gady, jak nazywali ich osadzeni – sprzedawali szereg artykułów i usług. Za komórkę rzeczywiście trzeba było zapłacić około pięciuset złotych. Za gram marihuany trzy dychy, a amfetaminy kilka złotych więcej. Najdroższe były przysługi. Przeniesienie do innej celi wiązało się z wydatkiem rzędu trzech tysięcy, a dobra opinia od wychowka kosztowała dziesięć. Na to stać było tylko tych, którzy przed znalezieniem się za kratkami zdążyli nakraść najwięcej.
– Kiedy możesz mi ją dostarczyć?
– Za pół godziny w celi.
– Niech będzie.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
– Numer do urzędu pocztowego w Chełmie.
Więzień nie pytał, do czego mu potrzebny. Ten charakterystyczny brak zainteresowania stanowił jeden z niewielu atutów tego miejsca.
– Sprawdzę w necie.
Forst skinął głową i odszedł. Czuł na sobie spojrzenia strażników i przypuszczał, że przed ciszą nocną czekać będzie go przeszukanie. Nie musiał uściskać sobie ręki z Czachorem, by wiedzieli, że doszło do zawarcia jakiejś umowy.
Nie przejmował się tym. Było wiele miejsc w celi, gdzie mógł schować telefon. Wystarczyło zresztą obiecać jednemu ze współwięźniów, że będzie mógł zadzwonić do żony czy kochanki, a ten chętnie weźmie na siebie ryzyko.
Wrócił do celi i spojrzał na zegarek. Czasu przeznaczonego na spacer pozostało już niewiele. Jeśli chciał dać sobie w żyłę, powinien zrobić to teraz. Migrena jednak mu nie dokuczała, przynajmniej na razie. Uznał, że poczeka.
Po półgodzinie dostał telefon. Dostarczył go inny osadzony i nie musiał nawet specjalnie się kryć. Klawisze zaglądali do cel tylko co pewien czas, a nawet wtedy nietrudno było ich przechytrzyć.
W komórce był już wprowadzony numer z kierunkowym osiemdziesiąt dwa. Forst rozejrzał się, a potem poszedł do wnęki stanowiącej namiastkę toalety. Jeśli będzie miał pecha, trafi akurat na moment, kiedy jeden ze strażników wpadnie na kontrolę. Jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, zdąży wszystko załatwić. Pozostali więźniowie raczej nie stanowili problemu – z drugiej strony nie mógł też liczyć na ich pomoc. Gdyby ktokolwiek inny dostał komórkę, zaraz zapewniliby go, że dadzą znać, gdy tylko gad pojawi się na horyzoncie.
Forst wybrał numer.
– Urząd pocztowy w Chełmie, słucham – oznajmiła mechanicznie urzędniczka.
– Dzień dobry – powiedział Wiktor najuprzejmiej, jak potrafił. – Potrzebuję informacji o nadawcy listu…
– Nie odebrał pan przesyłki? – wpadła mu w słowo.
– Odebrałem, ale…
– Udzielamy informacji, jeśli przesyłka jest rejestrowana i nie została odebrana w terminie. Można to zrobić ustnie lub pisemnie po udokumentowaniu uprawnienia w przeciągu…
– Niestety ten list nie był rejestrowany.
– A więc przekaz pocztowy?
– Też nie.
– W takim razie nie mogę udzielić informacji.
– To zwykły list.
– Proszę więc wprowadzić numer na naszej stronie internetowej. Być może…
– Nie mam dostępu do sieci – odparł Forst, wyciągając zmiętą kopertę. – Poza tym przesyłka nie ma numeru.
– Więc jak mam panu pomóc?
– Interesuje mnie tylko, kiedy została nadana i czy…
– Przepraszam, ale nie udzielamy takich informacji.
– Przecież to…
– Monitorujemy tylko te przesyłki, które są w systemie. Jeśli chce pan uzyskać więcej informacji, proszę skontaktować się z infolinią. Podaję numer: osiemset jeden, trzysta trzydzieści trzy…
Forst rozłączył się i zaklął w duchu. Powinien spodziewać się, że tak to będzie wyglądało. Cóż, i tak nie miał wielkich nadziei. Nawet gdyby urzędniczka była skora do przeprowadzenia małego dochodzenia, nie ustaliłby zbyt wiele. Przy odrobinie szczęścia być może udałoby się skontaktować z osobą przyjmującą list, ale wówczas i tak musiałby liczyć na to, że pracownik poczty wykazałby się świetną pamięcią.
Wsunął telefon za pasek, a potem odsłonił zasłonkę i wyszedł z toalety. Jeden z więźniów spojrzał na niego kontrolnie. Ilekroć ktoś wchodził za parawan bez wyrecytowania odpowiednich formułek, budził w najlepszym przypadku umiarkowane zainteresowanie, w najgorszym agresję.
Forst wyszedł na korytarz i się rozejrzał. Na froncie pocztowym nie poczynił żadnych postępów, ale był jeszcze drugi, znacznie bardziej obiecujący. Problem polegał na tym, że wiązał się z pewnym ryzykiem.
Uzyskawszy pozwolenie od klawisza, Wiktor poszedł w kierunku celi, którą zajmowali najniebezpieczniejsi z więźniów. Znajdowała się na samym końcu bloku i kosztowała pewnie niemało. Jej lokatorów jednak było na to stać – i nie tylko na to. Tajemnicą poliszynela było, że jeden z nich zapłacił niemal sto tysięcy za przerwę w odbywaniu wyroku.
Wcześniej był to wydatek rzędu sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu tysięcy, ale po tym, jak media nagłośniły podobną sprawę we wrocławskim więzieniu przy Kleczkowskiej, ceny poszły w górę.
Forst zatrzymał się przed celą, nabrał tchu, a potem stanął w progu. Spojrzał na czterech osadzonych.
– Coś nie tak? – rzucił jeden z nich.
Dwaj leniwie na niego spojrzeli. Byli przyzwyczajeni do nieplanowanych wizyt – jeśli na Podgórze trafiał ktoś, kto orientował się co nieco w temacie, wiedział, do której celi się skierować, by załatwić to i owo.
Czwarty z więźniów podniósł się z pryczy i dał towarzyszom znak, że wszystko jest w porządku. Podszedł powoli do Forsta i oparł się o framugę.
– Co jest? – spytał. – Komórka nie działa?
– Działa.
– Więc co tu robisz?
Była w tym pytaniu nuta pretensji. Najwyraźniej Czachor nie podzielił się ze swoimi kumplami tym, że pomaga byłemu policjantowi w zdobywaniu narkotyków i innych rzeczy.
– Mam dla ciebie propozycję – odparł Wiktor.
– Nie interesuje mnie.
– Nie wiesz nawet, jaką mam na myśli.
– Nie muszę – powiedział Czachor i wyjrzał na zewnątrz. – Jest teraz zbyt gorąco, dopiero co dostałeś telefon.
– Nikt o tym nie wie.
– Nikt? – spytał więzień i się zaśmiał. – A nie zauważyłeś, jak klawisze na ciebie łypali podczas biegu na kołowrocie?
– Zauważyłem.
Czachor wciąż rozglądał się po pawilonie. Strażnicy na tej zmianie najwyraźniej byli opłaceni, bo wszyscy omijali szerokim łukiem celę czterech wpływowych więźniów.
– Będą cię trzepać, gadzie – oznajmił skazaniec. – Im więcej ode mnie dostaniesz, tym gorzej będziesz miał. Sama komórka to pół biedy, ale jeśli chcesz więcej heleny, będą problemy.
– Mówiłem ci, że kompot mi wystarcza.
Czachor zmarszczył czoło i się skrzywił.
– Więc o chuj ci chodzi?
– O informacje.
– Jakie?
– Takie, za które dobrze zapłacę. Znacznie więcej niż za telefon.
Więzień skrzyżował ręce na piersi i się uśmiechnął.
– Trzeba było tak od razu.
Forst przypuszczał, że kiedy rozmówca dowie się, o co chodzi, nie będzie w tak dobrym humorze. Wiedział, że musi odpowiednio mu to sprzedać. Nie tylko jeśli chodziło o cenę, ale także o formę.
– Wiesz, za co tu trafiłem?
Czachor wzruszył ramionami z tak teatralną obojętnością, że mógłby tym samym zapewnić sobie nominację do przyszłorocznych Oscarów.
– Białka nie okazałeś – odparł.
Rzeczywiście, nie okazał. Każdy na wejściu do celi musiał się odpowiednio wylegitymować – pokazać dokument z informacją o aresztowaniu i paragrafie, z którego postawiono mu zarzut. W przypadku Wiktora mijało się to z celem. Po przeniesieniu z aresztu śledczego każdy wiedział, kim jest.
– Chcieli mnie też zamknąć za te zabójstwa w górach.
– Ta?
– Postawili mi cały szereg zarzutów.
– Ale obskoczyłeś garunek tylko za Ukraińca?
– Tak – odparł Forst, starając się skupić na teraźniejszości, nie przeszłości. Mimo to oczami wyobraźni widział przez moment twarz Łowotara. – Resztę udało się prawnikowi obalić.
– I na cholerę mi to wiedzieć?
– Bo ten, który zabijał, nadal jest na wolności.
– No i?
– Zamierzał zrzucić na mnie winę, ale…
– Do rzeczy, kurwa, nie mam całego dnia.
– Chciał mnie wrobić – podkreślił Forst, wychodząc z założenia, że wszelkie przejawy donosicielstwa ustawią tę rozmowę na odpowiednim torze. – A teraz śmieje mi się w twarz.
Więzień sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar machnąć ręką i wrócić do celi.
– W jakiś sposób dobrał się do twojej przesyłki.
– Co? – rzucił Czachor.
– Ta gąbka, w której był kompot…
– Co z nią?
Wiktor skrzywił się, rozejrzał, a potem splunął na korytarz.
– Skurwiel skropił ją perfumami kobiety, którą zabił. Kobiety, na której mi zależało.
– O czym ty mówisz, człowieku?
– Olga Szrebska. Musiałeś o niej słyszeć.
Czachor przez moment się zastanawiał, a potem najwyraźniej połączył wszystko w umyśle, bo w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Przez moment wbijał wzrok w Wiktora, zastanawiając się nad czymś.
Forst miał wrażenie, że zbliża się do osiągnięcia celu. Największy kłopot polegał na tym, że żaden więzień nie zamierzał rozmawiać z byłym policjantem o ludziach, którzy dostarczają kontrabandę do więzienia. Tymczasem Wiktorowi potrzebny był do nich bezpośredni kontakt.
– Niemożliwe – ocenił w końcu Czachor. – To zaufana grupa. Nie bujają się z konfidentami.
– A jednak…
– Nie.
– Daję ci słowo – zaoponował Forst.
– Które jest dla mnie warte mniej niż gówno spuszczane w kiblu. Co ty kombinujesz, gadzino?
A jednak nie poszło do końca po jego myśli.
– Posłuchaj…
– Nie – uciął Czachor. – Spierdalaj stąd, zanim dostaniesz oklep, przy którym tamta afera bęckowa z Monte będzie tylko miłym wspomnieniem.
Trzech pozostałych osadzonych ożywiło się. Nie podnieśli się z prycz, ale spojrzeli kontrolnie w kierunku progu, gotowi działać.
– Zapłacę więcej, niż byłbyś…
– Wypierdalaj!
Forst usłyszał, jak towarzysze Czachora podrywają się na równe nogi. Szybko się wycofał, klnąc w duchu. Dobrze przygotował grunt, był ostrożny, ale ostatecznie tylko łut szczęścia mógł sprawić, że ta rozmowa potoczy się po jego myśli. A w jego przypadku uśmiech losu był równie prawdopodobny, co stabilna pogoda w sierpniu w Tatrach.
Wrócił do celi i ułożył się na pryczy. Poczuł nadchodzący ból głowy i uznał, że najwyższa pora przyjąć kolejną dawkę kompotu. Miał zamiar poleżeć chwilę, złapać oddech, a potem zabrać się do roboty.
– Słyszałeś? – rozległ się głos jednego ze współosadzonych.
Wiktor w pierwszej chwili go zignorował. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem któryś z więźniów sam się do niego odzywał.
– Psie.
Forst spojrzał w bok i przekonał się, że przy pryczy stoi najstarszy ze skazańców.
– Pytałem, czy słyszałeś, co mówią w NSI.
– Nie.
– Ten kabel, co zeznawał przeciwko tobie, wyhuśtał się na tygrysie.
– Co takiego?
– Bez bałachu. Michał Sznajderman, tak?
Wiktor usiadł na łóżku i spojrzał w oczy rozmówcy.
– Mówili przed chwilą – dodał więzień. – Znaleźli go, jak dyndał już kilka godzin.
Forst potrzebował chwili, by ta informacja do niego dotarła. Michał Sznajderman nie należał do osób o słabej psychice – przeciwnie, miał głębokie poczucie misji, przez co trudno było spodziewać się, że przedwcześnie zakończy swoje życie.
Wniosek mógł być tylko jeden. Bestia z Giewontu zacierała ślady. Przygotowywała się do kolejnego etapu swoich działań.