Читать книгу Trawers - Remigiusz Mróz - Страница 8
CZĘŚĆ PIERWSZA
6
ОглавлениеIwo Eliasz wyszedł z Carrefoura przy Zakopiańskiej i skierował się do auta. Zrobił porządne zakupy, jak zawsze, kiedy już zmuszał się do tego, by odwiedzić supermarket. Kiedy mógł, zaopatrywał się w małych sklepikach, ale od czasu do czasu musiał zrobić większe zapasy. Miał w końcu na utrzymaniu nie tylko siebie.
Poczekał, aż zamkną się za nim drzwi, a potem obejrzał się przez ramię. Nie znosił takich miejsc. Mimo że supermarkety w Rabce-Zdroju były wielkości sklepików osiedlowych z Krakowa, Eliasz miał wrażenie, jakby oddechy innych ludzi go oblepiały. Niemal dostrzegał, jak wszystkie bakterie wydobywają się z ich ust, a potem wiszą w powietrzu, tylko czekając, by przylgnąć do niego jak pajęczyna, w którą nieopatrznie się wchodzi.
Wzdrygnął się i zerknął na zegarek sportowy. Włączył stoper, po czym ruszył w kierunku Tetmajera. Od domu dzielił go półgodzinny marsz, może nawet nieco dłuższy, jeśli pójdzie przez Park Zdrojowy. Zakupy niósł w przepastnym plecaku, który niedawno zakupił. Uznał, że niemądrze byłoby wracać w Tatry z tym samym, co poprzednio.
Nie pomylił się w swoich szacunkach. Do ostatniego budynku przy Tetmajera, niedaleko ściany lasu, dotarł w trzydzieści sześć minut. Wszedł do środka i od razu skierował się do piwnicy. Otworzył górny i dolny zamek pierwszych, a potem drugich drzwi. Dopiero wtedy znalazł się w pomieszczeniu, które tak długo przygotowywał dla swojej lokatorki.
Nie było zbyt przestronne, ale miało wszystko, czego potrzebowała. Składało się z jednego pokoju wyposażonego w niewielką wnękę z kotarą, za którą było łóżko, oraz z łazienki.
Iwo zrzucił plecak z ramienia.
– Przyniosłem zakupy – powiedział, kładąc go na fotelu. Obok stała kanapa, a przed nią telewizor, na którym lokatorka mogła oglądać niektóre kanały w wyznaczonych przez Eliasza porach. – I mam awokado, choć musiałem się go naszukać.
– Dziękuję.
Podeszła do niego, ale jak zawsze miała spuszczony wzrok. Pochyliła się nad plecakiem i zaczęła wyciągać z niego produkty.
– Popatrz na mnie.
Wykonała polecenie natychmiast, bez wahania. Dawno nauczył ją, że to opłacalne. Za dobre zachowanie nagradzał ją nie tylko prawem oglądania telewizji, ale czasem także innymi rzeczami. Raz przyniósł jej nawet butelkę wina, ale szybko okazało się to pomyłką. Wystarczyło, że na moment się obrócił, a ona wlała w siebie niemal połowę, zanim wyrwał jej butelkę.
Musiał wymierzyć jej karę, ale nie sprawiało mu to wielkiej satysfakcji. Wolał, kiedy konsekwencje dotykały jej psychiki, a nie przybierały fizyczną postać. Ale takie uciążliwości musiał przygotować zawczasu.
Spojrzał na nią. Trwała w zupełnym bezruchu, jeśli nie liczyć spokojnych mrugnięć. Stała obok, wbijając w niego wzrok, tak jak przykazał. Jeszcze jakiś czas temu był przekonany, że jej uległość będzie sprawiać mu przyjemność, ale od kilku dni czuł się zawiedziony. Poczuł, że wreszcie ją złamał, pokonał jej upór. W końcu mu się podporządkowała, co wiązało się z poczuciem zwycięstwa, ale…
Nie wystarczało mu to. Teraz to rozumiał. Cała przyjemność tkwiła w dążeniu do celu, nie w napawaniu się jego osiągnięciem.
– Rozpakujesz resztę zakupów? – zapytał.
Skinęła głową, po czym zabrała się do roboty. Iwo usiadł na fotelu i wodził za nią wzrokiem, gdy chowała produkty do szafek.
Przez moment się zastanawiał. Potem zaśmiał się pod nosem.
– Wiesz… – powiedział. – W sklepie łapałem się na tym, że nadal zastanawiam się, czy dana rzecz będzie bezpieczna.
Zatrzymała się w pół kroku i obróciła do niego. Machnął ręką, by kontynuowała.
– Ściągam produkt z półki, a potem analizuję, czy z jego pomocą przypadkiem nie udałoby ci się osiągnąć tego, co tyle razy próbowałaś zrobić.
– Nie mam już zamiaru odbierać sobie życia.
– Wiem, że nie. Ale przyzwyczajenie zostało.
– Możesz kupować wszystko, co chcesz.
Iwo nie odpowiedział. Nie był do końca przekonany, czy tak w istocie jest. Lokatorka nie była w ciemię bita, kilkakrotnie próbowała podejść go w żałosny, wręcz żenujący sposób. Udawała pokonaną tylko po to, by uśpić jego czujność. Eliasz jednak ani razu nie dał się zwieść.
– Zachowam ostrożność jeszcze przez jakiś czas – powiedział w końcu.
– Nie musisz.
– Niby nie – przyznał. – Bo gdybyś naprawdę chciała, wzięłabyś rozpęd i po prostu rzuciła się głową na telewizor. Przy odrobinie szczęścia może by się udało.
– Wiem.
– Dziwię się, że tego nie próbowałaś. Ja z pewnością bym sprawdził tę ewentualność.
Czasem, kiedy doprowadzał ją do granicy wytrzymałości, podjudzał ją w taki sposób. By te zabiegi odniosły jednak zamierzony skutek, musiała być otumaniona. W obecnym stanie nie było co nawet myśleć o tym, by nią manipulować.
– Cóż… – dodał. – Widocznie twoja wola życia wzięła górę nad potrzebą ucieczki.
– To chyba naturalne. Poza tym nie mam tu tak źle.
– Nie, nie masz.
Syndrom sztokholmski. Iwo Eliasz czekał długo, aż wystąpi – i momentami wydawało mu się, że nigdy się nie doczeka. Sprowadzał się do tego, że osoba przetrzymywana w końcu zaczynała czuć sympatię wobec porywacza. Częstokroć nawet coś więcej. Zaczynała pomagać w utrzymaniu status quo, była wdzięczna, chętnie nawiązywała kontakt, współdziałała…
W pewnym sensie podobna rzecz spotkała Nataschę Kampusch. Ona także w końcu zaczęła traktować oprawcę niemal jak przyjaciela – a wszystko dlatego, że był jedynym człowiekiem, z którym miała kontakt przez długi czas.
Eliasza fascynowało, jak ludzki umysł reaguje na stres. Przyglądał się swojej lokatorce i starał się to zrozumieć. Nie liczył na wymierne wnioski, nie miał przecież zamiaru publikować pracy naukowej. Był po prostu ciekawy.
– Możesz dzisiaj włączyć telewizor na godzinę.
Pokiwała głową i blado się uśmiechnęła. Naprawdę uczyła się na własnych błędach.
– Ale najpierw się rozbierz.
Sięgnęła do guzików koszuli powoli, spokojnie. Eliasz wielokrotnie powtarzał jej, że to jedno z poleceń, przy wykonywaniu którego nie powinna się spieszyć. Guzik po guziku schodziła coraz niżej.
Iwo kupił jej czerwono-czarne koszule w kratę. Uznał, że to może przynieść ciekawy rezultat. Teraz patrzył, jak lokatorka rozchyliła powoli poły i obnażyła przed nim pełne piersi. Nabrał głęboko tchu.
Właściwie przyjemniejsze było patrzenie, jak skrupulatnie wykonuje każdy jego rozkaz, niż to, co następowało później. Sam akt był ukoronowaniem, ale nie dorównywał wyobrażeniom Eliasza. Ani ekstazie, którą czuł, gdy zmierzał do celu.
Zrzuciła przetarte jeansy i chwyciła za gumkę od majtek.
– Nie – powstrzymał ją. – Poczekaj, wsuń rękę pod.
Zrobiła, co jej kazał, i zbliżyła się do niego. Dobrze wiedziała, co sprawia Eliaszowi przyjemność. Zaczęła przesuwać ręką w górę i w dół, oddychając nieco szybciej.
– Rozchyl usta.
Wlepiał w nie wzrok. Uważała, żeby nie być nachalna, miała w pamięci to, co wydarzyło się, kiedy raz próbowała załatwić sprawę zbyt szybko. Zirytowała go tamtej nocy. Wyszedł z piwnicy, zamknął ją na cztery spusty i przeszedł do pokoju, w którym mógł obserwować, co dzieje się z lokatorką. Wyłączył światło, a potem uruchomił zapętlony plik dźwiękowy. Podkręcił głośność do maksimum, przez co musiała spędzić dwanaście godzin w towarzystwie przeraźliwych, przeciągłych kobiecych krzyków. Kiedy rano wrócił, zwijała się na podłodze, nie potrafiąc zebrać myśli. Zdumiewające, ile można było osiągnąć za pomocą samego dźwięku.
Sprawdzał różne rodzaje… niewygód. Nie po to, by sprawić jej ból, ale żeby przygotować jej psychikę. Przypalał jej ciało żarowymi zapalniczkami, sypał sól na otwarte rany, przyklejał górne powieki, umieszczał igły pod paznokciami i wypróbowywał wiele innych rzeczy, które go intrygowały. Przekonał się jednak, że metoda nie ma większego znaczenia. Osiągnięcie uległości było konsekwencją systematyczności. Każda z rzeczy, które robił, wytrwale powtarzana, przynosiła zamierzony efekt.
Nie przez strach. Nie przez ból czy cierpienie. Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia. Liczyło się poniżenie, odarcie z godności. Tylko to pozwalało wymuszać na niej jego wolę.
Teraz obserwował ją, wykonującą dokładnie to, czego od niej oczekiwał, i nie czuł żadnej satysfakcji. Owszem, był podniecony, ale tylko przez chwilę. Potem skrzywił się, uświadamiając sobie, że to nie ma sensu.
Podniósł się i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Słyszał jeszcze, jak lokatorka podnosi swoje rzeczy. Przestawała go satysfakcjonować.