Читать книгу Trawers - Remigiusz Mróz - Страница 16

CZĘŚĆ PIERWSZA
14

Оглавление

Forstowi nadal trudno było uwierzyć w to, że znalazł się ktoś na tyle niezrównoważony, by podjąć się jego obrony. Właściwie nawet nie obrony, bo został już prawomocnie skazany i wyczerpał drogę odwoławczą. Zajmowanie się jego sprawą nie mogło przysporzyć żadnemu prawnikowi popularności ani splendoru, ale najwyraźniej Joanna Chyłka nie należała do osób, które by się tym przejmowały.

Miała stawić się w areszcie jutro z samego rana. Chciał wyciągnąć z niej nieco więcej informacji, ale okazała się… uparta. A może było to niedomówienie.

Twierdziła, że teoretycznie istnieje jeszcze możliwość, której nie wykorzystał, ale nie obiecywała mu niczego. Kiedy zapytał o jej honorarium, odburknęła tylko, że i tak go na nią nie stać. Miała zainkasować procent od wygranej.

Początkowo Wiktor nie rozumiał, o jakiej wygranej w kwestii finansowej mowa. Szybko jednak zrozumiał, że adwokat liczy na odszkodowanie od państwa. Na podstawie tego mógł przypuszczać, że chce się zwrócić do europejskiego wymiaru sprawiedliwości.

Forst pamiętał sprawę sprzed kilkunastu lat, kiedy Skarb Państwa przejął kamienicę jakiegoś łomżanina, a ten zwrócił się o pomoc do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Mężczyzna wygrał i dostał sto dwadzieścia tysięcy euro, czyli mniej więcej pół miliona złotych. Jeśli prawniczka miała na celowniku podobną kwotę, mógł zrozumieć, dlaczego zdecydowała się zająć jego sprawą.

Niespecjalnie jednak przypadła mu do gustu pod względem charakterologicznym. Spodziewał się kłopotów.

Po rozpoczęciu ciszy nocnej w celi natychmiast ustały wszystkie rozmowy. Forst stosunkowo niedawno przyjął kolejną dawkę kompotu i nie spodziewał się problemów z zaśnięciem. Wizja kolejnej batalii sądowej o swoją wolność nie dawała mu jednak spokoju. Nadzieja nagle stała się zbyt duża, a optymistyczna przyszłość zbyt wyraźna.

Wyobrażał sobie, jak opuszcza mury Podgórza i zaczyna tropić mordercę. Zacząłby od strażnika, który skropił gąbkę. Na wolności mógłby bez trudu go odnaleźć, a potem przycisnąć.

Nie w drodze formalnej. Wiedział, że kariera w policji tak czy inaczej bezpowrotnie przepadła. Nie musiał jednak nosić odznaki, by dopaść Bestię z Giewontu.

Obrócił się na drugi bok, starając się odsunąć od siebie te myśli. Rysowały przyszłość w zbyt jasnych, nierealnych barwach. Tymczasem nadzieja była tym, co często pogrążało więźniów.

Forst otworzył oczy i wbił wzrok w sufit. Jakby na potwierdzenie płonności, wręcz śmieszności jego pozytywnych myśli, w celi rozległo się przeciągłe pierdnięcie. O tej porze więźniowie nie musieli uprzedzać o tym, że chcą wypuścić gazy. Przed ciszą nocną należało jednak poinformować pozostałych, że nadchodzi „pula”, a przedtem upewnić się, że nikt nie je ani nie pije. Zasady były żelazne.

Wiktor potarł skronie. Czuł, że zaczyna ćmić go po lewej stronie. Może jednak nie przyjął wystarczająco dużo narkotyku? Albo jego organizm zaczął się uodparniać? Nie podchodził do tego bezrefleksyjnie, zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później osiągnie taki efekt.

Westchnął i sięgnął pod kojo.

– Te, kurwa, co się tak wiercisz? – rozległo się z pryczy obok.

Forst tradycyjnie nie odpowiadał.

– Pytam o coś.

Nie rozpoznawał głosu, więc zapewne był to jeden z nowo przybyłych. Wczoraj czy przedwczoraj pojawiło się jakichś dwóch. Wiktor nawet na nich nie spojrzał, zupełnie go nie interesowali. Zmiany w kilkunastoosobowej celi nie były zresztą niczym dziwnym – jeśli ktoś uzbierał odpowiednio duży fundusz, mógł zabiegać o przeniesienie do lepszego miejsca.

– Głuchy jesteś, psie?

Forst wyciągnął strzykawkę i pojemnik, a potem owinął sobie gumkę wokół ręki. Niemal mógł już poczuć idylliczną falę spokoju, która rozlewa się po całym jego ciele. Trzeba było przyznać dwóm polskim chemikom, którzy po raz pierwszy wytworzyli kompot, że byli prawdziwymi wirtuozami.

Były oczywiście minusy. Wiktor doskonale je dostrzegał. W ogólnym rozrachunku jednak atuty heroiny znacznie nad nimi przeważały. Poza tym nie pił. Gdyby odstawił narkotyk, natychmiast zacząłby chlać na umór, był tego pewien.

– Kurwa mać, mówię do ciebie.

Forst usłyszał, jak więzień zeskakuje z łóżka. Zaklął pod nosem i odwiązał gumkę. Najwyraźniej będzie musiał poczekać chwilę z kolejnym strzałem.

Osadzony stanął nad nim i spojrzał na niego z góry.

– Wstawaj.

– Daj mi spokój, człowieku.

– Powiedziałem, kurwa, do góry!

Wiktor spojrzał w kierunku drzwi. Jeśli któryś ze strażników będzie akurat przechodził korytarzem, może zachować się dwojako. Wszystko zależało od tego, czy rozpozna głos więźnia – i czy ten ma u klawiszów chody.

Nagle Forst poczuł rękę więźnia na klatce piersiowej. Mężczyzna złapał go za fraki i podniósł z pryczy. Wiktor zacisnął usta, z trudem powstrzymując się przed tym, by mu przywalić.

Stanęli naprzeciw siebie, w odległości kilku centymetrów.

– Następnym razem rób, co mówię.

– Mhm.

– Co tam masz? – zapytał osadzony, wskazując na oprzyrządowanie leżące na koju. – Kompot?

Forst nie odpowiadał.

– No co jest z tobą, do kurwy nędzy? Nie potrafisz normalnie mówić?

– Powiedziałem: zostaw mnie w spokoju.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Wiktor spojrzał mu w oczy i zobaczył, że tuż pod prawą powieką ma wytatuowany cyngwajs. Nigdy nie był to dobry znak, choć ostatni człowiek z tym symbolem okazał się raczej honorowy. Ten na takiego nie wyglądał.

Więzień sięgnął po pojemnik z ciemną cieczą.

– Kto załatwia psu mendozę?

– Czachor.

– Ta cipa? Niemożliwe. On nie potrafi nawet dobrze dać dupy.

Dwóch czy trzech innych więźniów się zaśmiało. Forst uświadomił sobie, że prawdopodobnie nikt w celi nie śpi. Wszyscy czekają na rozwój wydarzeń – i nikomu nie było spieszno, by się angażować.

Trudno. Wiktor wiedział, że taki moment prędzej czy później przyjdzie. Zbudował jako taką renomę wśród współwięźniów, ale w końcu do celi musiał trafić ktoś, z kim będzie musiał się zmierzyć.

– Konfiskuję to – powiedział mężczyzna z cyngwajsem. – Nie będzie mi tu kurwa pod nosem dawała sobie w żyłę.

Forstowi po raz kolejny udało się powściągnąć emocje. Musiał podejść do tego na spokojnie, zaplanować każde uderzenie. Stali na tyle blisko, że najlepiej będzie zacząć od ataku bykiem. Zdezorientuje przeciwnika, a potem szybko poprawi prawym i lewym prostym. Cyngwajs cofnie się, a wtedy Wiktor przystąpi do właściwego ataku.

Problem polegał na tym, że nawet jeśli wygra, na tym się nie skończy. W gruzach legnie wszystko to, na co pracował, bo rozmówca sprawiał wrażenie, jakby miał plecy. Za dzień lub dwa zjawią się jego kumple i nie będzie miało znaczenia, że Forst roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości, która w jakiś sposób go chroniła.

– Biorę też strzykawki – dodał Cyngwajs.

Wiktor przeklął go w myślach. Kolejną dostawę kompotu mógł załatwić sobie stosunkowo szybko, ale schowanie całego zestawu w jakimś produkcie zajmie z pewnością więcej czasu.

– W sumie biorę wszystko – ciągnął z zadowoleniem więzień. – Tacy jak ty nie powinni mieć niczego oprócz dyszla w gębie.

Znów rozległy się ciche, gardłowe śmiechy.

Forst głęboko nabrał tchu i uznał, że najwyższa pora pożegnać się nie tylko z kompotem i osprzętem, ale także honorem. Jeszcze kilka godzin wcześniej być może wdałby się w bijatykę, mając w głębokim poważaniu konsekwencje. Teraz jednak pojawiła się iskierka nadziei i trudno było o niej zapomnieć.

Jeśli ta prawniczka była tak dobra, jak twierdziła Olga Szrebska, z pewnością nie brała zupełnie beznadziejnych spraw. Wprawdzie właśnie w ten sposób postrzegał swoją, ale ona musiała dostrzec jakąś szansę. Inaczej nie traciłaby czasu i energii.

Wiktor wiedział, że nie może pozwolić sobie na komplikacje. Nie teraz.

– Wyskakuj ze wszystkiego, co masz – powiedział Cyngwajs.

Forst sięgnął po Chandlera, ale więzień natychmiast wytrącił mu książkę z ręki.

– W chuja walisz?

– To wszystko, co mam.

– Nie pierdol. Dawaj hajs.

– Nie mam tu ani grosza.

Osadzony pokręcił głową i wyszczerzył zęby.

– Więc jak płacisz za dostawy? Biorąc w paszczę?

Forst poczuł, że ręce same mu się zaciskają.

– No? – ponaglił go Cyngwajs. – Czekam na odpowiedź, gadzie. Jak opłacasz Czachora?

– Mam środki na wolności.

– Świetnie. O to chodzi. Będziesz gadał, nie będziesz się stawiał, to wszystko będzie jak trzeba. Czaisz?

Wiktor skinął głową. Przypuszczał, że na tym się nie skończy i nie będzie to ostatnia rozmowa, jaką prowadzi z tym człowiekiem. Dotychczas wydawało mu się, że na Podgórzu to Czachor liczy się najbardziej, ale być może się pomylił. A może ten tutaj miał po prostu zakusy na to, by być najważniejszym.

Tak czy inaczej, stanowił problem. Duży problem.

– Gdzie są strzykawki?

– Pod kojem.

Mężczyzna nogą wysunął pojemnik. Pochylił się i zaczął w nim grzebać.

Wiktor zrozumiał, że ma szansę. Jedyną i niepowtarzalną. Jeżeli miał zamiar się postawić, musiał to zrobić w tej chwili.

Wywoła pożar, bez dwóch zdań. Ale czy powinien się tym przejmować? Czy będzie jeszcze co gasić? Przypuszczał, że nie. Z jego życia i tak zostały już tylko zgliszcza.

Złapał więźnia za włosy, a potem z impetem wyrzucił kolano w górę. Trafił prosto w twarz, przeciwnik jęknął z bólu. Forst cisnął go na ziemię, wziął zamach i kopnął w głowę. Powtórzył raz i drugi, po czym rozejrzał się jak ranne zwierzę.

Trawers

Подняться наверх