Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 12

Rozdział 1
Wachlarz
9
ul. Europejska, Wilanów

Оглавление

Korzystając z dobrodziejstwa trzypasmówki na moście Siekierkowskim, Chyłka lawirowała między samochodami sunącymi ku lewobrzeżnej Warszawie. Gdyby zarejestrował ją teraz policyjny fotoradar, za przekroczenie prędkości dostałaby przynajmniej pięćset złotych, za utrudniające innym kierowcom zmiany pasa ruchu dodatkowo dwie stówy, a razem z pozostałymi przewinieniami uzbierałaby się pewnie jeszcze większa kwota. O punktach karnych nie wspominając.

Niespecjalnie się tym jednak przejmowała. Właściwie nawet nie rejestrowała, co robi, działała zupełnie mechanicznie.

Trwała w robotycznym transie nawet po wyjściu z samochodu – otrząsnęła się z niego dopiero na widok siostry, kiedy ta otworzyła jej drzwi budynku przy Europejskiej.

Joanna nie czekała na zaproszenie, od razu wmaszerowała do środka. Płytko nabrała tchu, mając zamiar wystrzelić w stronę Magdaleny kanonadę pretensji, lecz w ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Był to strach w oczach stojącego obok żony Juliana.

Oboje sprawiali wrażenie głęboko zaniepokojonych tym, że Joanna zjawiła się w ich domu.

Chyłka nie potrzebowała długiego namysłu, by zrozumieć, w czym rzecz. Zajmowała się prawem karnym dostatecznie długo, by rozpoznać, kiedy ktoś obawia się podsłuchu.

W tym wypadku było to całkowicie uzasadnione. Skoro porywacz bez trudu zabrał z domu Darię, równie dobrze mógł włamać się wcześniej, by umieścić odpowiedni sprzęt. Do tej pory udowodnił już nader dobitnie, że nie cofnie się przed niczym.

Siostry na dobrą sprawę rozumiały się bez słów. Co nie oznaczało, że Joanna zamierzała całkowicie z nich zrezygnować.

– Za mną – rzuciła władczym tonem, a potem odwróciła się.

Brenczowie nie zwlekali i po chwili cała trójka zmierzała w kierunku znajdującego się nieopodal Jeziora Powsinkowskiego. Ścieżka okalająca je była jak grzęzawisko, ale okolica stanowiła idealne miejsce, by Joanna mogła rozmówić się z siostrą.

– Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? – wypaliła, kiedy oddalili się od domu.

– Spokojnie… – zaczęła Magdalena.

– Jestem spokojniejsza niż powinnam, zważywszy na okoliczności.

– Nam akurat nie musisz o nich mówić.

– Fakt – przyznała. – Ale wy najwyraźniej macie się z czego tłumaczyć. A konkretnie ty.

Popatrzyła na jedno i drugie. Brenczowie wyglądali jak dwójka ćpunów, którzy dopiero co zaczęli odwyk. I nie chodziło wyłącznie o trzęsące się dłonie, bladą cerę, podkrążone oczy i rozbiegany wzrok. Oboje sprawiali wrażenie, jakby mieli zaraz wybuchnąć.

Magdalena złapała siostrę za rękę.

– Ja mam się tłumaczyć? – zapytała. – Tobie?

– Jeśli chcesz, żebym…

– Co ty sobie wyobrażasz? – rzuciła Magdalena. – Że coś uprawnia cię, żeby tak do nas mówić? Nasza córka została porwana, jakiś zwyrodnialec jej grozi, a ty masz czelność kazać mi się tłumaczyć? Z czego?

Joanna uciekła wzrokiem w stronę jeziora, ale nie cofnęła ręki. Siostra ścisnęła ją jeszcze mocniej.

– Z tego, że zrobię wszystko, żeby uratować moje dziecko?

– Nie.

– Wydaje ci się, że wiesz, co przechodzimy?

Julian zbliżył się do żony i położył jej dłoń na ramieniu, ale ta zdawała się nawet tego nie odnotować.

– Że rozumiesz choćby promil tego, co czujemy? – ciągnęła Magdalena coraz słabszym głosem. – Bo kilka razy zabrałaś ją do kina? Bo kupujesz jej pieprzone klocki z Gwiezdnych wojen i jesteś superciotką, z którą zawsze można pogadać o…

– Daj spokój – włączył się Brencz, robiąc wszystko, by jego głos nie zabrzmiał konfrontacyjnie.

Jego żona machnęła ręką, w końcu puszczając Chyłkę. Odwróciła się w stronę gęstego skupiska drzew przy wodzie i przez moment wszyscy milczeli.

– Nie miałam wyjścia – odezwała się w końcu Magdalena, nieco się uspokajając. – Musiałam to zrobić.

– Co? – dopytywała Joanna. – Co konkretnie?

Ledwo trzymała nerwy na wodzy. Rozmowy z osobami w szoku zawsze wyglądały podobnie i doprowadzały ją do szewskiej pasji. Dziwiła się wszystkim tym ludziom, którzy zamiast szukać drogi wyjścia z sytuacji, zamykali prowadzące do niej drzwi i walili w nie głową.

Właśnie to teraz robiła Magdalena, coraz dobitniej dostrzegając potrzask, w którym się znalazła. Wcześniej najwyraźniej jednak zadziałała – i zrobiła to znacznie skuteczniej od niej.

– Co zrobiłaś? – zapytała Chyłka.

Siostra wciąż się nie odwracała, a Julian obejmował ją ramieniem. W końcu to on posłał Joannie spojrzenie, które kazało jej sądzić, że za moment wszystkiego się dowie.

– Nie mogliśmy siedzieć bezczynnie – zaczął. – Musieliśmy zrobić wszystko, żeby wyciągnąć tę dziewczynę z więzienia.

– Wszystko? Co wyście odjebali?

Nie ulegało dla niej wątpliwości, że coś lekkomyślnego. Podobnego zachowania spodziewałaby się bardziej po sobie niż po zawsze opanowanej i spokojnej siostrze. W takiej sytuacji być może jednak Magdalena upodobniała się do niej bardziej, niż sama byłaby to gotowa przyznać.

– Dostaliśmy tę samą wiadomość, co ty – dodał Julian. – Esemesa z informacją, że jeśli nie wyciągniesz Kabelis, coś stanie się Darii.

– Więc odezwaliście się do Awita?

Chciała zadać cały szereg innych pytań, zanim jednak zaczęła, Magdalena w końcu na nią spojrzała i powoli podjęła temat. Mówiła o tym, że poznali się ze Szlezyngierem, gdy Chyłka leżała w szpitalu po wypadku. Utrzymywali później sporadyczny kontakt, ich relacje nie były specjalnie zażyłe, ale od czasu do czasu spotykali się na lunchu lub kolacji.

Tyle wystarczyło, by Brenczowie pomyśleli o nim, kiedy desperacko szukali ratunku. Awit jawił się jako jedyna osoba, która może im pomóc. Nie dość, że miał środki finansowe, to jeszcze rozumiał doskonale, w jakiej sytuacji się znaleźli. Sam przez długi czas umierał ze strachu o córkę i był gotów zrobić wszystko, by ją odzyskać.

– Powiedzieliście mu o porwaniu? – jęknęła Chyłka.

– A mieliśmy wybór? – odparł Julian. – Było oczywiste, że nie zdążysz w porę.

– I jeśli komuś w takiej sytuacji mogliśmy zaufać, to właśnie Awitowi. Przechodził przez coś podobnego.

Joanna zapaliła papierosa, zaciągnęła się głęboko i wskazała przed siebie. Powolnym krokiem ruszyli w stronę niewielkiego placu zabaw, niemal pustego o tej porze.

– To porządny facet – dodała Magdalena. – Nie wnikał, nie drążył, nie chciał narażać nas na większe niebezpieczeństwo. Po prostu powiedział, że pomoże. Jak nikt inny wie, co teraz przeżywamy i… myślę, że zrobiłby znacznie więcej, gdybyśmy tylko go o to poprosili.

Chyłka przypuszczała, że nie odbierał telefonów od niej albo z obawy o to, że jej komórka jest na podsłuchu, albo dlatego, że wolał, by to siostra jej o wszystkim powiedziała. Wcześniej zaś musiał być zajęty tym, by w porę uiścić poręczenie.

– Zdajecie sobie sprawę, na co ją naraziliście?

Żadne z nich nie odpowiedziało.

– Jeśli porywacz się o tym dowie, to…

– To co? – przerwał jej Julian. – Naprawdę sądzisz, że tego nie przewidział?

– Hm?

– Do tej pory kontrolował każdy nasz ruch. Nasz, twój, Kordiana, właściwie wszystkich – ciągnął Brencz. – Z pewnością musiał przynajmniej dopuszczać, że tak postąpimy.

Być może coś w tym było, uznała w duchu Chyłka. Przeciwnik rzeczywiście zdawał się wyjątkowo przewidujący i nie można było odmówić mu solidnego, wręcz perfekcyjnego przygotowania.

Do cholery, kim mógł być ten człowiek? Czy naprawdę mogło chodzić o osobę, która oblała ją kwasem pod Skylight? O najbardziej wynaturzony wariant stalkera?

– Musieliśmy zaryzykować – dodał Brencz.

– I dobrze, że to zrobiliśmy.

Joanna nie miała zamiaru wdawać się w oceny, nie w tej chwili, kiedy ostateczny rezultat nie był do końca pewny.

– Co teraz? – spytała Magdalena.

Chyłka sztachnęła się krótko i pstryknęła niedopałkiem w błoto.

– Zażegnaliście jeden kryzys – powiedziała. – Ale prawdziwe problemy zaczynają się dopiero teraz.

– W takim razie dobrze, że mamy ciebie.

Po raz pierwszy w głosie siostry zadrgała nuta optymizmu. I choć był on pozorowany, stanowił dobrą zapowiedź.

– W końcu jesteś nimi napędzana – dodała Magdalena.

– To obelga czy pochwała?

– O ile dobrze pamiętam, sama kiedyś powtarzałaś, że „kryzys” po chińsku zapisuje się jako dwa symbole. Jeden oznaczający niebezpieczeństwo, a drugi…

– Szansę – dokończyła Joanna. – Tak, ale powiedział to Kennedy, nie ja.

Przeszli jeszcze kawałek, a potem zatrzymali się przy kilku zniszczonych, zbutwiałych łódkach, przycumowanych na słowo honoru w miejscu, które niegdyś musiało stanowić namiastkę przystani.

– Musisz doprowadzić do uniewinnienia – odezwała się Magdalena błagalnym tonem.

– Wiem.

– Jesteś w stanie to zrobić?

Chyłka chciała zapewnić ją, że tak, ale nie mogła tego zrobić z czystym sumieniem. Nie znała jeszcze nawet szczegółów sprawy, nie wiedziała, jaki był materiał dowodowy. Ani dlaczego okazał się na tyle mocny, by prokuratura rzuciła się na Klarę jak hieny na bezbronną ofiarę.

– Mam nadzieję – odparła. – Na początek muszę utrzymać ją na wolności.

– Przecież Awit wpłacił pieniądze.

– Ale prokuratura złoży zażalenie. Będą argumentować, że Kabelis już raz próbowała dać nogę.

Magdalena i Julian patrzyli na nią jak na wyrocznię. Znała ten wzrok, pojawiał się u wielu klientów zdesperowanych na tyle, by wierzyć, że ich obrońca potrafi przewidywać przyszłość.

– Jakie realnie mamy szanse? – zapytał Brencz.

– Nie wiem.

– Zajmujesz się tym wystarczająco długo, żeby…

– Musiałabym zgadywać – zastrzegła. – A od tego jest druga strona. Właściwie na tym polega cała praca śledcza. Ja zajmuję się faktami, nie gdybaniami.

Przypuszczała, że w zdecydowanej większości przypadków była to wierutna bzdura, ale w tej chwili stanowiła także najlepszą z możliwych odpowiedzi.

– Muszę się przede wszystkim dowiedzieć, co się stało w górach – dodała, widząc, że Brenczowie czekają na więcej. – I stworzyć odpowiednią narrację w mediach.

– Z tym będzie problem – zauważył Julian. – Opinia publiczna już zdążyła wydać wyrok i uznać, że Klara zostawiła swoich kumpli na śmierć, żeby sama się ratować. Dla większości to nie do przełknięcia.

– Wszystko staje ością w gardle, kiedy siedzi się wygodnie na kanapie – odparła Joanna. – Ja sprawię, że ci ludzie na chwilę wyobrażą sobie, jak się z niej podnoszą.

Wiedziała, że musi zrobić dużo więcej – doprowadzić do tego, by publika choć na moment postawiła się w sytuacji Kabelis i dostrzegła, że alpinistka walczyła już nie o zdobycie szczytu, ale o ocalenie własnego życia.

– Empatii raczej nie wzbudzisz – odezwała się Magdalena.

– Nie potrzebuję jej, w zupełności wystarczy mi odrobina zrozumienia.

– Na nią też trudno liczyć.

– Liczę tylko na siebie – odparła stanowczo Chyłka. – To dobra zasada, bo jesteś jedyną osobą, która z natury rzeczy ma problem z wbiciem ci noża w plecy. Chyba że masz wyjątkowo długie ręce.

Siostra Joanny zerwała kilka liści z krzewu przy ścieżce i zaczęła je nerwowo skubać.

– Nie przeskoczysz tego, że ona uciekła – włączył się Julian. – Nie chodzi tylko o to, że zostawiła tych wspinaczy, ale też o to, że próbowała potem zbiec przez granicę.

– Jakby miała coś do ukrycia – dorzuciła Magdalena.

– A to wszystko sprawi, że dojdzie do publicznego linczu.

Chyłka była przygotowana na najgorsze i wiedziała, że przyjdzie jej się zmierzyć z jedną z najtrudniejszych spraw, jakich kiedykolwiek się podjęła. A sytuacja mogła jeszcze się pogorszyć, jeśli okaże się, że materiał dowodowy naprawdę jest mocny. I że Kabelis rzeczywiście w jakiś sposób przyczyniła się do śmierci towarzyszy.

– Jakoś będzie – powiedziała. – Pozbieram fakty i zacznę układać linię obrony.

– Więc co tu jeszcze robisz? – rzuciła Magdalena, zmuszając się do bladego, wyjątkowo smętnego uśmiechu.

– Dobre pytanie.

Wszyscy zgodnie ruszyli z powrotem w kierunku Europejskiej. Zanim dotarli do zaparkowanej przed domem iks piątki, omówili właściwie każdy istotny aspekt sprawy. Julian i Magdalena mieli więcej nie kontaktować się z Awitem i uważać na wszystko, co mówią. Chyłka przypuszczała, że powinna przyjąć taką samą strategię. Szczególnie że do jej samochodu porywacz także się dostał.

Siadając za kierownicą, czuła się, jakby znalazła się w obcym miejscu. Westchnęła, a potem włączyła radio i skierowała się w stronę Tarchomina. Po minięciu kilku skrzyżowań utknęła w korku, a na antenie TOK FM akurat rozpoczynało się pełne pasmo informacyjne. Myślami była daleko, ale kiedy tylko z głośników padło nazwisko jej klientki, natychmiast się ocknęła i dała głośniej.

Wyłapała jedynie końcówkę wiadomości. Kabelis miała spławić w niewybrednych słowach kilka osób, które zaczepiły ją w autobusie. Relacjonująca to zdarzenie dziennikarka dodała, że Klara była w towarzystwie znanego warszawskiego prawnika, co potwierdzało, że wynajęła do obrony renomowaną kancelarię.

Tylko tego było Chyłce potrzeba. Dziewczyna zasadniczo nie musiała otwierać ust, by wywoływać negatywne emocje i zagrzewać publikę do hejtu. Dobre geny zapewniły jej ponadprzeciętną urodę i kształtne ciało, a regularne uprawianie sportu tylko zwiększało efekt. Klara przebiła się przez środowisko, w którym wciąż rządzili mężczyźni, a fakt ten w połączeniu z jej atrakcyjnością nasuwał jednoznaczne, stereotypowe skojarzenia.

W dodatku była wygadana i jak każda alpinistka brnęła do celu za wszelką cenę. Czasem także po trupach, co wielu komentatorów traktowało stanowczo zbyt dosłownie w przypadku zdarzeń na Annapurnie.

Wdawanie się w utarczki słowne z przypadkowo spotkanymi ludźmi mogło okazać się gwoździem do trumny.

Chyłka sięgnęła po telefon, zamierzając skontaktować się z Zordonem, ale zobaczyła, że ma nieprzeczytanego esemesa. Natychmiast wyświetliła wysłaną z bramki wiadomość.

„Żwirki i Wigury 99A. Pod schodami”.

Joanna zamarła. Samochody przed nią zaczęły powoli ruszać, ale prawniczka nawet nie drgnęła. Po chwili kierowca stojący za nią zaczął trąbić, a zaraz potem dołączyli do niego inni.

Ignorowała klaksony, wbijając wzrok w pęknięty wyświetlacz. Ta krótka wiadomość mówiła więcej niż wszystko, co do tej pory udało jej się ustalić. Nie tylko o sprawie, ale także o tożsamości stalkera.

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8

Подняться наверх