Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 14
Rozdział 1
Wachlarz
11
ul. Żwirki i Wigury, Ochota
ОглавлениеMinęło kilkadziesiąt minut, od kiedy Chyłka wysłała Oryńskiemu esemesa, ten jednak najwyraźniej przesadnie się nie spieszył. Paliła już któregoś papierosa pod niegdysiejszą rockową mekką Warszawy, klubem Proxima, nerwowo wypatrując Kordiana.
W końcu dostrzegła, jak nadchodzi od strony przystanku na Banacha.
– Gdzie rydwan ognia, Zordon? – powitała go.
Zatrzymał się tuż przed nią, posłał jej krótkie spojrzenie i ją pocałował. Wyciągnąwszy Joannie papierosa spomiędzy palców, omiótł wzrokiem chodnik, jakby zamierzał zliczyć wszystkie pety.
– Uznałem, że szkoda się fatygować na Argentyńską i z powrotem tutaj – odparł. – Poza tym żółte daihatsu stojące na twoim miejscu parkingowym robi naprawdę dobre wrażenie. Szkoda byłoby je psuć.
Chyłka się skrzywiła.
– Mógłbyś w końcu zabrać tego dezela do siebie.
– I płacić za parking pod Pajacem? – spytał z powątpiewaniem, a potem głęboko się zaciągnął. – Nieopłacalne. Szczególnie że i tak cały czas jestem u ciebie, dzięki czemu codziennie rano mam podwózkę do roboty.
– W takim razie mógłbyś czasem pomieszkać u siebie.
– Wyrzucasz mnie?
– Najpierw musiałabym cię przyjąć, a ty pomieszkujesz u mnie tylko dlatego, że zaanektowałeś ten teren.
– Zaanektowałem znacznie więcej – odparł, wyrzucił papierosa i objął ją w pasie.
Joanna prychnęła cicho i zarzuciła mu ręce na kark. Choć nie była gotowa do końca się przed sobą przyznać, potrzebowała tego. Bliskości między nimi, która jednocześnie powodowała dystans wobec wszystkiego innego. Chyłka choć na chwilę musiała przestać myśleć o tym, co grozi siostrzenicy.
– Prędzej dokonałbyś aneksji części Ukrainy niż mnie, Zordon.
– Władimirowi Władimirowiczowi się udało.
– Bo miał na podorędziu jakiś milion żołdaków – odparła. – Ty masz tylko swój urok osobisty, a to nie jest broń wielkiego kalibru.
Zanim zdążył odpowiedzieć, poklepała go po policzku, a potem wskazała akademiki znajdujące się za klubem. Oryński rozejrzał się, jakby dopiero teraz zorientował się, gdzie są.
– Co my tutaj właściwie robimy? – spytał, kiedy ruszyli przed siebie.
Joanna bez słowa podała mu komórkę. Fakt, że musiała na niego czekać, był jej tak naprawdę na rękę. W tym czasie mogła skasować z rejestru jedno połączenie, wykonane przed jego przyjściem. Połączenie, które z pewnością wzbudziłoby jego podejrzliwość.
Kordian przez chwilę mocował się z obsługą popękanego ekranu, ale w końcu dotarł do wiadomości, którą chciała mu pokazać.
– Co to za adres? I o co chodzi ze schodami?
Chyłka wskazała budynek, na którego tyłach się znaleźli, a potem zbliżyła się do zniszczonych metalowych schodów.
– Proxima – wyjaśniła.
– Chyba tu kiedyś byłem.
– Niewykluczone. Od kiedy zaczęto wpuszczać na scenę ludzi bez gitar, grywały tu różne osoby.
W końcu Kordian zaskoczył.
– Koncert O.S.T.R. – rzucił. – Dziesięć, może piętnaście lat temu.
– Wzdrygam się na samą myśl.
– Niepotrzebnie. Ostry to światowa klasa.
Chyłka zatrzymała się przy schodach i popatrzyła na miejsce tuż pod metalową konstrukcją, do którego niegdyś wielokrotnie wracała – przynajmniej w myślach. W rzeczywistości była tu tylko raz.
Pomijając nieco ponurą atmosferę, nic nie sugerowało, żeby kiedykolwiek doszło tutaj do okrutnej zbrodni. Joanna jednak jak dziś pamiętała wszystkie zdjęcia z miejsca zdarzenia i zwłoki leżące pod stalowym podestem.
– Chyłka?
Uświadomiła sobie, że Oryński wcześniej o coś pytał.
– Jak się czujesz? – dodał.
– Jakbym mogła podbić cały świat, pokonać każdego przeciwnika, osiągnąć każdy cel i zrealizować wszystkie zamierzenia. Czyli dzień jak co dzień.
– A oprócz tego?
Machnęła ręką, mając nadzieję, że nie będzie próbował skierować rozmowy na tory, które chciała ominąć. Stanowczo zbyt wiele czasu poświęcała martwieniu się o Darię, zamiast skupić się na tym, by jak najprędzej wyciągnąć małą z problemów, w które ją wpędziła.
– Zapytałbyś lepiej o tego esemesa od stalkera.
– Miałem taki zamiar.
– Więc śmiało. I zainteresuj się tym, skąd wiedziałam, żeby skierować się w to konkretne miejsce.
Schował dłonie do kieszeni garniturowych spodni i przechylił głowę, czekając na konkrety.
– Na początku mojej pełnej sukcesów kariery, kiedy nie byłam jeszcze określana mianem „Wilczycy ze Skylight”, „Rekina ze Śródmieścia” i „Pogromczyni prokuratorskich wyg”, dostałam od Harry’ego sprawę pewnego zabójstwa – wyrzuciła na jednym oddechu, a potem wskazała miejsce pod schodami. – Mój klient zamordował tutaj przypadkowo spotkanego człowieka, który…
– To znaczy według prokuratury miał zamordować?
– Nie – odparła bez wahania. – Naprawdę zabił ofiarę. Wcześniej jej nie znał, doszło do jakiejś przepychanki w klubie. Pokłócili się o jakąś smarkulę, z zeznań świadków wynikało, że niepełnoletnią, ale nigdy jej nie odnaleźliśmy. Tak czy owak, spodobała się dwóm chłopakom na tyle, że wyszli na zewnątrz i sprawy potoczyły się zbyt szybko i zbyt pechowo. Sam rozumiesz.
– Mhm.
– Mój klient rozwalił drugiemu łeb o te schody.
– Nieźle.
– Miał dość wysoki współczynnik siłomasorzeźby – przyznała. – Siłka pięć razy w tygodniu, koks, te sprawy.
– Fajny klient.
– Jeden z tych, z którymi naprawdę świetnie się współpracowało.
– Co się z nim stało?
Chyłka wiedziała, że to pytanie w końcu padnie. Nie mogła jednak na nie odpowiedzieć. Przynajmniej nie zgodnie z prawdą.
– Wybroniłam go – rzuciła lekkim tonem, nie dając po sobie poznać, że coś więcej jest na rzeczy. – Zamiast grożących mu dwudziestu pięciu lat dostał szansę, żeby na wolności doskonalić zestaw dyskotekowy.
– Co?
– Muły.
Kordian nadal nie łapał.
– Bicho, Zordon. Kaloryfer, sześciopak, mięśnie. Te wszystkie rzeczy, które mógłbyś mieć, gdybyś tylko pojadł przez jakiś czas kurczaka i powyciskał trochę.
Oryński skwitował to milczeniem. Czekał na więcej informacji, ona jednak uznała, że im mniej na ten temat powie, tym lepiej. Zamierzała wrócić do wątku esemesa przysłanego przez stalkera, ale zawahała się o moment za długo.
– Jak się nazywał ten klient? – zapytał Kordian, mrużąc oczy.
– Zdun.
– To ksywa?
– Nie, zawód.
– Poważnie?
– Nie, zduństwo zresztą chyba już zamiera – odparła Joanna i odwróciła się tyłem do schodów. – Tak delikwent miał na nazwisko.
– Dziwne.
Wzruszyła ramionami.
– Nie bardziej niż Oryński – odparła. – Zresztą…
– Nie to miałem na myśli – przerwał jej. – Nigdy o żadnym Zdunie nie słyszałem.
– Ewidentnie nigdy nie miałeś problemów z piecem kuchennym.
Nie musiała patrzeć na Kordiana, by wiedzieć, że wbija w nią wzrok, wciąż ściągając brwi, jakby starał się wyłowić z pamięci jakiekolwiek informacje.
– Znam wszystkie twoje sprawy.
– Brzmi niepokojąco. Może to ty jesteś stalkerem, Zordon?
– Nie przypominam sobie żadnego Zduna – uparł się. – Zresztą mam wrażenie, że zająknęłabyś się o tak ważnej sprawie.
– Właśnie to robię.
– Tylko dlatego, że zmusiła cię do tego sytuacja.
W końcu odwróciła się do niego i posłała mu spojrzenie, które jasno mówiło: basta.
– Otóż to – przyznała. – Więc zajmijmy się właśnie nią.
Miała nadzieję, że uda jej się zbyć temat, a Zordon uzna, że w tej chwili są rzeczy ważniejsze od nieznanej mu sprawy z przeszłości. Wszystko działo się zbyt szybko, a ona nie zdążyła przygotować wiarygodnego wytłumaczenia. W dodatku była tak zmęczona i niewyspana, że jej zdolność improwizacji znacząco się pogorszyła.
– Tej sprawy nie było w aktach kancelarii – upierał się Kordian. – Jestem tego pewien. Pamiętałbym, gdyby…
– Odpuścisz?
– Nie. Bo w takim razie stalker też nie powinien o niej wiedzieć, prawda?
Joanna skinęła głową. Znów pojawiło się uczucie, które nie opuszczało jej, od kiedy zjawili się na kolacji przy Europejskiej. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła nikogo, kto miałby ich obserwować.
– Prawda – potwierdziła w końcu.
– W takim razie stalkerem jest ktoś, kto w tej sprawie uczestniczył.
– Może.
– Albo sam Zdun?
– On nie miałby motywu. Wybroniłam go, więc gdyby nawet po latach miał zamiar odnowić znajomość, raczej okazałby mi wdzięczność.
Kordian podrapał się po karku.
– Niech zgadnę – mruknął. – Był ktoś, kto po tej sprawie wdzięczny ci raczej nie był?
– Kilka osób by się znalazło. Na przykład ojciec chłopaka, który zginął.
– Kto by się spodziewał.
Chyłka zignorowała sarkastyczną uwagę.
– Był też brat ofiary – dodała.
– A więc mamy trop.
Owszem, mieli. Lista osób, które uznały wtedy Joannę za kolejną inkarnację diabła, była wcale niemała. Nie pamiętała już wszystkich, których mogłaby zaliczyć do tego grona, ale ojciec i brat chłopaka stanowili jedynie wierzchołek góry lodowej.
– Pytanie, po co stalker w ogóle wysłał ci tę wiadomość. Chciał się ujawnić? Pokazać, że przyszła pora na zemstę? – Kordian na moment urwał. – Po co w ogóle ściągnął cię w to miejsce?
– Nie wiem.
Rozejrzeli się uważnie, jakby porywacz miał gdzieś tutaj na nich czekać. Wprawdzie taki scenariusz wydawał się niemożliwy, ale nie znaczyło to, że stalker nie przygląda im się z oddali.
O konfrontacji jednak nie mogło być mowy, a Chyłka zdawała sobie sprawę, że powód, dla którego nadawca wiadomości kazał jej się tutaj stawić, był inny. Nieprzypadkowo wskazał miejsce pod schodami.
Zbliżyła się do nich, a potem weszła pod metalowy podest. Schyliwszy się, zaczęła przeczesywać skrawek wilgotnej ziemi. Leżało tutaj sporo petów, trochę innych śmieci i kilka zgniecionych puszek po piwie. Normalny urobek w okolicach akademików.
Pośród odpadków zobaczyła jednak coś, co się wyróżniało. Przykucnęła i podniosła niewielkiego, srebrnego pendrive’a marki Transcend. Mimo że był mniejszy od jej paznokcia, mieścił szesnaście gigabajtów – i Joanna nie chciała nawet myśleć o tym, ile materiału porywacz mógł na nim zmieścić.
Oczami wyobraźni zobaczyła przywiązaną do krzesła Darię, zamkniętą w piwnicy, pozbawioną dostępu do światła, jedzenia i picia. Odartą z godności i szansy na to, by kiedykolwiek zapomniała, co jej się przydarzyło.
– Co znalazłaś?
– Nie wiem, czy chcę wiedzieć – odparła Chyłka, wychodząc spod schodów.
Wetknęła Oryńskiemu pendrive’a do ręki, podparła się pod boki i odgięła do tyłu. Stała tak przez chwilę z zamkniętymi oczami, skupiając się wyłącznie na swoim oddechu.
Nie musieli długo rozważać, co w tej sytuacji powinni zrobić. Szybko wsiedli do iks piątki, a potem skierowali się ku Saskiej Kępie. Znacznie bliżej było do Skylight, ale oboje uznali, że nie warto ryzykować podpinaniem urządzenia do jednego z komputerów w firmowej sieci. Gdyby ktoś przypadkowo trafił na to, co mogło się tam znajdować, los Darii byłby przypieczętowany.
Kiedy utknęli w korku przed mostem, Chyłka uznała, że zrobili błąd. Do tej pory dawno mogłaby już przeszukiwać zawartość pendrive’a zamknięta w swoim gabinecie.
– Czego się dowiedziałeś od Kabelis? – zapytała, by zająć czymś myśli.
– Właściwie chyba tego, że wszyscy alpiniści nieustannie słyszą l’appel du vide.
Joanna syknęła cicho z dezaprobatą.
– Omelette du fromage – odbąknęła.
– Co?
– Nie mów do mnie po francusku, bo zawsze tak odpowiem.
– Chodziło mi o wołanie z otchłani, zew pustki. Ten głos z tyłu głowy, który namawia cię do samobójczych rzeczy.
– A, ten. Słyszę go od jakiegoś czasu co rano, kiedy się budzę i widzę cię obok siebie.
– Jak miło. Jeśli kiedyś cię przekona, daj znać, pomogę ci zrealizować te podszepty – odparł Oryński, wyciągając szyję i starając się stwierdzić, czy to zwyczajowy korek przy przeprawie przez Wisłę, czy może doszło do jakiejś kolizji.
– Więc twierdzisz, że ci ludzie chodzą w Himalaje, żeby się zabić? – mruknęła z powątpiewaniem Joanna.
– Mniej więcej.
– A nie przeszło ci przez ten twój zakuty łeb, że jest wręcz przeciwnie? Że wspinają się nie po to, by ginąć, tylko po to, by żyć?
– Nie.
– Właściwie powinnam się tego spodziewać po typowym zwierzęciu kanapowym.
– I kto to mówi?
Chyłka łypnęła na niego spod oka, jakby chciała go ostrzec, by się nie zagalopował.
– Jeśli pasuje do mnie jakiekolwiek zoologiczne porównanie, Zordon, to jedynie to ze zwierzęciem nocy. I nie łącz tego z filmem Forda, bo to był wybitny przerost formy nad treścią.
– Nie miałem zamiaru.
– Noc to moja domena.
– Tak, wiem.
– I na dobrą sprawę naturalny stan rzeczy. W końcu tak naprawdę w całym kosmosie nieustannie panuje ciemność, prawda? – ciągnęła, starając się stwierdzić, na którym z pasów auta poruszają się szybciej. Zjechała na prawy, wciskając się przed jakieś audi w sportbacku. – Dzień występuje tylko, kiedy dana planeta akurat znajdzie się w okolicy rozżarzonej kuli ognia.
– Stanie w korku najwyraźniej zmusza cię do refleksji.
– Nieustannie. W takich sytuacjach zastanawiam się nad samym sensem mojego jestestwa – odbąknęła. – Zajmij więc czymś moje myśli i powiedz, co wyciągnąłeś z Kabelis.
– Mówiłem ci. Ona raczej nie zastanawia się nad jestestwem, tylko od razu zakłada, że może się skończyć po opuszczeniu bazy.
Chyłka jednak zmieniła pas na lewy.
– Annapurna ma największy współczynnik śmiertelności ze wszystkich ośmiotysięczników – kontynuował Oryński. – Z ostatnich statystyk wychodzi ponad trzydzieści ofiar śmiertelnych na sto prób wejścia. W sumie zginęło tam ponad sześćdziesiąt osób i…
– Jeden na trzech wspinaczy ginie, nieźle – ucięła Joanna. – Znaczy, że Kabelis ma jaja, ale to już wiedziałam. Coś jeszcze?
– Ma też problem, zważywszy na sposób, w jaki zginął jej kumpel.
– Czekan w łeb, to też wiem. Kormak wysłał mi esesmana.
– Naprawdę musisz przestać tak mówić – bąknął Kordian. – To określenie wyszło z mody mniej więcej wtedy, kiedy przestałaś odwiedzać Naszą Klasę.
– Nigdy nie miałam tam konta.
– Jasne.
– Korzystałam z Grona. I to tylko przez jakiś czas.
Kilka samochodów przed nimi w końcu zaczęło powoli ruszać, a Chyłka odetchnęła. Za każdym razem, gdy trafiała na korek, bez wahania wybrałaby nawet godzinny objazd pustą drogą, byleby nie tkwić między samochodami.
Tym razem spowolnienie okazało się efektem stłuczki – a właściwie nie jej samej, ale przyrodzonej ludzkiej ciekawości. Uszkodzone samochody wprawdzie stały na poboczu, nie tamowały ruchu, natura jednak kazała innym kierowcom zwolnić, by zaspokoić głód wiedzy.
Joanna również potrzebowała poradzić sobie ze swoim.
– Pytanie pierwsze – rzuciła. – Skąd śledczy wiedzą, w jaki sposób zginął kumpel Kabelis?
Oryński nie miał dla niej odpowiedzi.
– Ciała wciąż nie znaleziono – dodała Chyłka. – A mimo to Kormak wspomniał, że przeprowadzono nawet analizę patomorfologiczną.
– Ano – potwierdził Kordian. – Wynikało z niej, że na czaszce znalazły się ślady świadczące o użyciu głowicy czekana. Ząbki są na niej umieszczane w taki sposób, żeby ostrze jak najłatwiej wbiło się w lód.
– A więc jeden cios powinien wystarczyć. Dlaczego Klara miałaby zadać kilka?
– Może najpierw użyła drugiej końcówki, czekanomłotka – zauważył Oryński, choć wydawało się to bez sensu. Gdyby chciała kogoś zabić, uderzałaby dziobem, który został skonstruowany tak, by sforsować najtwardszą ścianę lodu.
Wszystko to stanowiło jednak sprawę drugorzędną. Najważniejsze było, skąd śledczy w ogóle wiedzieli o obrażeniach, skoro nie odnaleziono ciał.
– Wiadomo coś więcej o tym drugim gościu, z którym szła? – spytała Chyłka.
– Nic.
– Okej… – rzuciła, wymijając samochód przed nimi, który w jej ocenie nie przyspieszał dostatecznie szybko. – W takim razie pytanie drugie: po co Klara w ogóle miałaby zabijać tego faceta? I bez tego wyzionąłby tam ducha.
Żadne z prawników nie miało ani roboczych hipotez, ani tym bardziej odpowiedzi. Chyłka przypuszczała, że aby je poznać i ułożyć w całość, będą musieli przycisnąć nie tylko Kabelis, ale także inne osoby.
Tymczasem jednak musieli zająć się tym, co najważniejsze. Próbowali skierować całą uwagę na rozmowę na każdy inny temat, mimo to kiedy tylko wysiedli z iks piątki na osiedlowym parkingu, od razu pognali do mieszkania i stanęli przed laptopem.
Chyłka obróciła w ręce pendrive’a, niepewna, czy chce się przekonać, co się na nim znajduje. Im mniej wiedziała, tym mniej była podatna na szantaż. Dopóki nie była świadoma, co jest w pamięci urządzenia, porywacz nie mógł jej postawić kolejnego ultimatum.
Z drugiej strony mógł w ten sposób próbować się skontaktować. Szczególnie jeśli za tym wszystkim stała osoba, która wiązała się ze zdarzeniem pod Proximą.
– Działamy, trucizno? – odezwał się Kordian.
– Trucizno?
– Zapożyczyłem od Alice’a Coopera.
Chyłka nie odpowiadała.
– Poison – dodał.
– Tak, wiem.
– Wolisz „kochanie”?
Odpowiedziała, podnosząc klapę laptopa. Ledwo urządzenie się uruchomiło, wetknęła pendrive’a do jednego z portów USB i usiadła przed ekranem. Na przenośnym dysku znajdował się tylko jeden plik.
„25.06.1997”, brzmiała nazwa.
Joanna zaklęła w duchu. Jeśli potrzebowała potwierdzenia, że w istocie chodzi o sprawę spod Proximy, właśnie je otrzymała.
A to oznaczało również, że wiadomość, jaka znajdowała się w pliku, była przeznaczona wyłącznie dla niej.
Zanim Oryński zdążył pochylić się nad laptopem, zatrzasnęła klapę.
– Co jest?
Podniosła się raptownie, zabrała komórkę ze stołu i przeszła do kuchni. Otworzyła jedną z szuflad, jakby zamierzała coś z niej wyciągnąć, i szybko wysłała wiadomość pod numer, który wcześniej pod Proximą usunęła z rejestru.
Potem odwróciła się w stronę zdezorientowanego Kordiana.
– Co jest? – powtórzył.
– Pora, żebyś wziął sobie do serca tę sugestię z powrotem na Emilii Plater.
Uśmiechnął się, czekając, aż Chyłka doda coś jeszcze – coś, dzięki czemu będzie mógł uznać, że to tylko przyczynek do tradycyjnej, pieszczotliwej przepychanki. Moment wprawdzie był nieodpowiedni, ale już nie w takich Joanna decydowała się na docinki.
Chyłka jednak milczała, patrząc na niego bez wyrazu. Powoli ruszyła w jego kierunku.
– O czym ty mówisz? – spytał, poważniejąc.
– O tym, że powinieneś wracać do siebie.
Spojrzał najpierw na nią, a potem jeszcze raz na zamknięty komputer. Wiedziała, że za moment usłyszy całą serię pytań, na które będzie mogła odpowiedzieć jedynie kłamstwami i wymówkami. Nie miała zamiaru na to pozwolić.
Zbliżyła się i położyła mu dłonie na policzkach.
– Posłuchaj mnie bardzo, kurwa, uważnie – powiedziała, starając się stworzyć wrażenie, że w całej sprawie chodzi o coś ważkiego, ale jednocześnie nieniosącego żadnego zagrożenia dla niej. Wydawało jej się to kluczowe, by odpuścił. – Albo mi zaufasz i zrobisz, o co proszę, albo możemy skakać sobie do gardeł przez kilka godzin i tak czy owak nie otworzę tego pliku przy tobie.
Oryński nie odpowiadał.
– Wiem, jak to wygląda – dodała.
– Chyba jednak…
– Ale wierz mi, że pewnych rzeczy nie mogę przeskoczyć. I że robię to wszystko, żeby nie pogorszyć sytuacji Darii.
Długo patrzyła mu w oczy, a po chwili poczuła, jak obejmuje ją w pasie. Nie wyglądał na zadowolonego, trudno było się zresztą dziwić. Jeszcze przed momentem był przekonany, że tylko krok dzieli go od odkrycia, co znajduje się na pendrivie.
A teraz okazało się, że Chyłka ma przed nim jakieś tajemnice.
Ufał jej jednak na tyle, by ostatecznie zrobić to, o co prosiła. Oboje zdawali sobie sprawę, że tak się to skończy, choć Joanna potrzebowała jeszcze trochę czasu, by zapewnić go, że nie właduje się w nic, co mogłoby jej zagrażać.
Zupełnie jakby obecna sytuacja była bezpieczna, przeszło jej przez myśl.
Kiedy Oryński w końcu opuścił jej mieszkanie, usiadła przed laptopem. Odczekała moment, patrząc na zamknięte drzwi i wypalając papierosa w zamyśleniu. Zgasiła go w popielniczce i sięgnęła po telefon. Wybrała numer, pod który wcześniej wysłała esemesa.
– Tak? – odezwał się męski głos.
– Wyszedł.
– Mogę być za kwadrans.
– Nie, to za wcześnie. Poczekaj jeszcze trochę.
– Okej.
Nie musieli dodawać nic więcej. Szczerbiński rozłączył się, a ona odłożyła komórkę.
Wbiła wzrok w laptopa, a potem ponownie uniosła klapę. Kliknęła dwa razy pojedynczy plik.