Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 5

Rozdział 1
Wachlarz
2
Dom Brenczów, ul. Europejska

Оглавление

Joanna zerknęła na stojący przed nią kieliszek do wina. Jako jedyny był pusty – i jako jedyny znalazł się na stole nie po to, by go napełnić, ale jako niezbyt zawoalowany sprawdzian.

– To siostrzany test na kolejną nieplanowaną ciążę czy na powrót do picia? – odezwała się, wskazując szkło wzrokiem.

Magdalena otworzyła usta, by zaprotestować, ale w porę ugryzła się w język. Przez cały wieczór obydwa tematy stanowiły tabu i wszyscy robili, co mogli, by je sprawnie omijać.

Do czasu.

– Bez obaw – dodała Chyłka. – Żeby do czegoś wracać, trzeba najpierw z tego zrezygnować. A ja z tequilą emocjonalnie nigdy się nie rozstałam.

Magdalena nerwowo zerknęła na męża, jakby spodziewała się, że to on w porę uratuje sytuację.

– A jeśli chodzi o wyhodowanie kolejnego pasożyta, to ze względu na moją obecną drugą połówkę też odpada. Nie mogłabym z czystym sumieniem ryzykować przekazania dziecku genów kogoś, kto najchętniej żywiłby się kostkami lodu.

Oryński drgnął nerwowo, niepewny, w czym rzecz.

– Tego akurat nie mam w menu – odezwał się.

– Nie? A byłoby to dla ciebie idealne, wręcz wymarzone danie. Żadnych węglowodanów, tłuszczów trans, glutenu, laktozy i…

– I bez GMO – dopowiedział. – Racja.

Joanna powiodła wzrokiem po gospodarzach. Milczeli, po raz kolejny nie wiedząc, jak się zachować. Wyraźnie nie odnajdowali się w tej sytuacji, ale Chyłki specjalnie to nie dziwiło. Bodaj po raz pierwszy przyprowadziła do domu siostry osobę, z którą się związała. Innych mężczyzn trzymała od niej na dystans, jakby dzięki temu sama mogła zachowywać od nich odpowiednią odległość.

Julian długo zawieszał wzrok na oknie od strony ulicy i mrużył oczy, jakby kogoś tam zobaczył. Joanna obróciła się przez ramię, ale nikogo nie dostrzegła.

– To nie żarty – zaznaczyła. – Zordon ma naprawdę zrytą pacynę.

– Widziały gały, co brały – odparł.

– Bo złudzeniu się oddały.

– Niby jakiemu?

– Takiemu, że kiedyś zobaczą w tobie człowieka w pełni władz umysłowych.

Chyłka jeszcze raz zerknęła w stronę okna, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Może wynikało to z nadmiernie czujnego spojrzenia Brencza, a może z tego, że od pewnego czasu dybało na nią więcej osób niż na niejednego polityka.

W końcu potrząsnęła głową i uznała, że przesadza.

– Nie mówię, żebyś był jak paleolityczny myśliwy i polował na mamuty z włócznią prostą…

– Nie?

– …ale dobrze byłoby czasem zjeść w towarzystwie kogoś, kto nie wślepia się w rostbef, jakby chciał urządzić pogrzeb bydlakowi, dzięki któremu mogę rozkoszować się kawałkiem mięsa – odparła Joanna, a potem skupiła wzrok na Julianie. – Choć ostatecznie lepsze to niż mąż permanentnie wyglądający, jakby zobaczył creepypastę.

Julian w końcu się otrząsnął i zorientował, że mowa o nim.

– Co? – spytał.

– Wiesz, te krótkie, niby straszne opowiadania. Jak to, że Zordon zgubił się kiedyś nocą w gęstym, mrocznym lesie na Mazurach. Nie słyszałeś o tym?

– Nie.

– Krążył bez nadziei na ratunek przez kilka godzin w zupełnym mroku, nie spotkał żywej duszy, nie miał zasięgu i stopniowo się wychładzał. W końcu jednak znalazł opuszczoną leśniczówkę.

– I?

– I tyle. Wszedł do środka, obadał teren, a potem pooglądał stare, zniszczone portrety na ścianach. Miał problemy z zaśnięciem, bo wydawało mu się, że ci wszyscy ludzie na niego patrzą, ale w końcu kimnął.

– Mhm.

– Tyle że rano, kiedy się obudził, okazało się, że w chałupie nie ma żadnych portretów. Jedynie okna.

Joanna uśmiechnęła się lekko, a potem teatralnie obróciła w kierunku okna.

– Zobaczyłeś tam jakąś postać, Lemurze?

Właściwie od kiedy wyszły Pingwiny z Madagaskaru, Chyłka nie zwracała się do Juliana w inny sposób. Zbywała usilne apele siostry milczeniem i udawała, że nie widzi pełnego dezaprobaty wzroku Brencza.

– Nie – odparł gospodarz. – Zamyśliłem się.

– Ta sprawa z Annapurny nie daje mu spokoju – dodała Magdalena.

– Jaka znowu sprawa?

Siostra Chyłki spojrzała na gości, jakby przybyli tutaj z innego świata.

– Nic nie wiecie?

Oboje pokręcili głowami, a Joanna nalała sobie do kieliszka grenadyny.

– Wiadomość gruchnęła zaraz przed waszym przyjazdem, musieliście coś słyszeć w radiu – dodała Magdalena.

– Radio w iks piątce łapie tylko pasmo sześciuset sześćdziesięciu sześciu herców – odbąknął Kordian. – A jedynym głosem na tych falach jest Bruce.

– No tak.

– Co to za sprawa? – włączyła się Chyłka.

– Troje polskich wspinaczy…

– Zaginęło w Himalajach jakiś czas temu, tak, tak. Ratownicy znaleźli tylko przysypane śniegiem liny – przerwała mu prawniczka. – Tyle wiem. Pytam o konkrety.

O sprawie trojga wspinaczy słyszał każdy, a kilka tygodni temu poszukiwaniami zdawała się żyć cała Polska. Dopóki istniała nadzieja, że himalaistów da się uratować, medialny cyrk się nakręcał – kiedy ta znikła, wraz z nią rozpłynęło się także zainteresowanie. Wystarczyło, by guru polskiego alpinizmu i jeden z autorytetów medycznych oznajmili, że prawdopodobieństwo odnalezienia himalaistów żywych równa się zeru.

Kordiana i Chyłkę cała ta sprawa ominęła. Mieli w tym czasie swoje problemy, a właściwie całe ich naręcze. Wciąż czekali na wyniki badań mające przesądzić, czy Joanna jest nosicielką retrowirusa mogącego powodować białaczkę lub chłoniaka. W kancelarii nadal wrzało po śmierci jednego z imiennych partnerów. Oryński wracał do siebie po wyjściu z więzienia i przygotowywał się do kolejnego egzaminu adwokackiego. Oboje skupiali się przede wszystkim na tym, by na nowo ułożyć sobie życie.

– Znaleźli ciała? – odezwał się Oryński.

– Ciała? – zapytał Julian. – Nie, nie. Znaleźli Klarę.

– Kabelis? Żywą? Po takim czasie?

– Też bym pewnie nie uwierzył, gdyby nie to, że pokazali nagranie z granicy nepalsko-tybetańskiej, na której zatrzymali ją pogranicznicy.

Chyłka i Kordian wymienili się niepewnymi spojrzeniami. Jako jedni z nielicznych orientowali się w temacie tylko oględnie – czego Joanna nie mogła powiedzieć o swoim szwagrze. Julian nie dość, że był pasjonatem alpinizmu, to sam także amatorsko się wspinał. O ile jej pamięć nie myliła, swego czasu odbył nawet trekking wokół Annapurny.

– Wygląda na to, że dziewczyna nie tylko przeżyła, ale ma się całkiem nieźle. Wizualnie nie było widać żadnych odmrożeń, choć…

– Jakim cudem przeżyła? – wpadła mu w słowo Joanna.

– Nie wiadomo. Ale jest już w drodze do kraju.

W jego głosie brakowało entuzjazmu, który wydawał się całkowicie na miejscu. Dopiero teraz Chyłka uświadomiła sobie, że Julian właściwie przez cały wieczór był osowiały.

– Co jest nie tak? – zapytała, mrużąc oczy.

Brencz potrząsnął głową, jakby chciał zasugerować, że są lepsze tematy, o których mogą porozmawiać przy tak rzadko nadarzającej się okazji. Joanna była jednak innego zdania.

– Mów, Lemurze.

– Z Nepalu dochodzą sprzeczne informacje – włączyła się Magdalena.

– Jakie?

– Klara najwyraźniej nie wyjaśniła jeszcze nikomu, co się z nią działo. I nie wspomniała słowem o tym, co spotkało dwóch pozostałych wspinaczy.

– W dodatku znaleziono przy niej ich rzeczy – dodał Brencz. – I bynajmniej nie potraktowano jej tak, jak zazwyczaj, kiedy dochodzi do nielegalnego przekroczenia granicy.

– Próbowała przedostać się do Tybetu na krzywy ryj? – spytała Chyłka.

– Najwyraźniej.

– Czemu miałaby to robić?

Julian wzruszył ramionami, a potem zaczął przybliżać im meandry podróżowania w Tybecie. Joanna wyłapała jedynie tyle, że należało wynająć agencję, uzyskać zezwolenie, przedstawić plan podróży i zapewnić, że ma się zarówno samochód, kierowcę, jak i przewodnika.

– Normalnie zajmuje to od sześciu do ośmiu miesięcy – ciągnął Brencz. – Może jej się spieszyło.

– Albo chciała się ukryć – podsunął Oryński. – I nie zostawiać za sobą całego korowodu poszlak.

Chyłka uniosła rękę, skupiając na sobie wzrok zebranych, a potem wymierzyła palcem w Juliana.

– Mówiłeś, że nie potraktowano jej normalnie. To znaczy?

– Zazwyczaj takiego delikwenta po prostu się deportuje. Chwilę siedzi w areszcie, pokrywa koszty związane z zatrzymaniem, a potem zajmuje się nim ambasada. Dostaje zakaz wjazdu do Chin, i tyle.

– W przypadku Klary było inaczej? – włączył się Kordian.

– Podobno nie trafiła do ambasady, mimo że nasz konsul o wszystkim wie.

– I? – drążyła Joanna.

Magdalena pociągnęła ostatni łyk wina i odstawiła pusty kieliszek na stół.

– Podobno zatrzymano ją na prośbę naszej prokuratury – powiedziała.

– Ale to niepotwierdzone informacje – dorzucił Brencz.

– Niepotwierdzone oficjalnie. Dobrze wiesz, że to kwestia czasu.

Oboje zdawali się co do tego absolutnie przekonani. W dodatku sprawiali wrażenie, jakby cały wieczór tylko czekali na to, by podjąć wyjątkowo elektryzujący ich temat.

Chyłka specjalnie im się nie dziwiła. Wystarczyło znikome zainteresowanie górami, by nie móc oderwać nosa od telewizora, kiedy działo się w nich coś wykraczającego poza normę.

Wskazała ponadpięćdziesięciocalowy ekran i nie musiała dodawać nic więcej, by Julian włączył TVN24. Przez chwilę wszyscy milczeli, skupiając się jedynie na słowach prezenterki.

Potwierdzono, że Klara Kabelis została zatrzymana na prośbę polskich organów ścigania i po wydaniu zgody przez nepalski wymiar sprawiedliwości zostanie przetransportowana do kraju.

Szczegółów wciąż było niewiele, prokuratura dopiero miała wydać oficjalne oświadczenie. Jasne było jednak, że po pierwszym wybuchu optymizmu spowodowanego odnalezieniem alpinistki, teraz reporterzy się mitygowali.

– Ta pani ich zakatrupiła – rozległ się dziewczęcy głos, który sprawił, że wszyscy oderwali wzrok od telewizora i przenieśli go na schody.

Sześcioletnia córka Brenczów dotychczas nie opuszczała swojego pokoju na piętrze, najwyraźniej nie czując potrzeby, by poznać nowego chłopaka ciotki. Chyłka doskonale to rozumiała i zapewne będąc w wieku siostrzenicy, zrobiłaby dokładnie to samo. Nie było to zresztą jedyne, co je łączyło – mała Daria wyraźnie odstawała od swoich rówieśniczek. Zamiast emocjonować się nowymi kreskówkami Disneya z wypacykowanymi księżniczkami, ciągnęła rodziców do kina na Gwiezdne wojny. Nie zbierała różnych wersji Mroźnej Elsy z Krainy Lodu, kolekcjonowała za to figurki Rey i chciała nosić taką fryzurę, jak główna bohaterka nowej trylogii. Od domku Barbie wolała karton klocków Lego, a zamiast grać w rodzinne planszówki, naciskała rodziców, by rozegrali kilka partii w karty.

Joanna zawsze czuła specyficzną więź z dziewczynką, choć przypuszczała, że prędzej czy później zacznie ona słabnąć. Stało się jednak inaczej – od pewnego czasu emocjonalny związek zacieśniał się jeszcze mocniej. Chyłka zdawała sobie sprawę z powodu takiego stanu rzeczy. Po stracie dziecka w jej sercu powstała wyrwa, którą uczucia wobec siostrzenicy mogły przynajmniej częściowo zasypać.

– Tak piszą na Facebooku – dodała dziewczynka, schodząc z ostatniego stopnia. – Że ich umordowała, żeby sama mogła przeżyć.

Takie słowa z ust sześciolatki, w dodatku wypowiadane zupełnie bez emocji, uświadamiały Chyłce, że znieczulica jest cechą przyrodzoną wszystkich, którzy od pewnego czasu trafiają na ten świat. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, bo dawało to nadzieję, że kolejne pokolenia lepiej poradzą sobie z dorosłością.

– To tylko plotki, kochanie – odezwała się Magdalena. – I nie powinnaś w ogóle…

– Podobno obcięła rękę jednemu z nich i ją zjadła.

Julian odchrząknął nerwowo i z powagą – jak tylko ojciec potrafi.

– Tak to jest – dodała rzeczowo młoda. – Takie rzeczy czasem się zdarzają.

– I to nie od dziś – włączyła się chętnie Joanna. – Głowił się nad tym już Karneades z Cyreny w drugim wieku przed naszą erą.

Dziewczynka ochoczo pokiwała głową.

– Tak czy inaczej, szykuje się głośna sprawa – wtrącił Brencz.

Chyłka zmrużyła oczy i posłała mu długie spojrzenie.

– Próbujesz skończyć temat kanibalizmu, zanim na dobre się w niego wgryziemy? – spytała.

– Mówię tylko, że może to coś w sam raz dla Żelaznego & McVaya.

Joanna prychnęła.

– Prędzej powstanie linia tramwajowa z Woli na Wilanów, przedłużenie Woronicza do Żwirki i Wigury, a Zordon zamówi sobie w knajpie krwisty stek.

– Moglibyście na tym…

– Nie ma mowy.

– Nie bierzesz pod uwagę, że…

– Nie i koniec. Sprawa zamknięta jak Saska Kępa w trakcie meczu reprezentacji na Narodowym – ucięła Chyłka.

– Nie za dużo tych miejskich porównań?

– Nigdy. Warszawa ma moją dozgonną miłość – zadeklarowała. – Podobnie jak beznadziejne sprawy, ale w tym konkretnym wypadku uczucia muszę odsunąć na bok.

– Bo?

– Bo obrona Kabelis to rzecz wizerunkowo z góry przegrana – odparła, wskazując ekran, na którym pokazywano zdjęcie Klary wprowadzanej do niewielkiego budynku. – Uwalisz sprawę, to wszyscy będą mówić, że jesteś nieskuteczny. Wygrasz, to zarzucą ci, że bronisz potwora.

– Bez przesady.

– Tu nie ma miejsca na przesadę. Ludzie ją znienawidzą – rzuciła Chyłka bez wahania. – Teraz wszyscy jeszcze się zastanawiają, jak do tego podejść, ale zapewniam cię, że za kilka dni Kabelis stanie się obiektem zmasowanego hejtu. Przypomnij sobie, co się działo z Bieleckim po tym, jak ratował życie na…

Gaszerbrumie? K2? Chyłka nie mogła wyłowić z pamięci konkretnej góry. Pamiętała za to tę metaforyczną, która wypiętrzyła się z gnoju wylewanego pod adresem Bogu ducha winnego wspinacza.

– Na Broad Peaku – dopowiedział Brencz. – No tak…

– Nie ma szans, żebyśmy to wzięli. I żadne pieniądze tego nie zmienią.

Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zarówno jej samej, jak i kancelarii mocno oberwało się po sprawie Rafała Kranza. Stawanie w obronie człowieka, a szczególnie ginekologa, który atakował kobiety, nigdy nie było dobrym pomysłem. Wtedy jednak nie mieli wyjścia – teraz wręcz przeciwnie. Niepotrzebna była im kolejna niebezpieczna PR-owo sprawa.

Rozmawiali o niej jeszcze przez bite dwie godziny, zanim Chyłka w końcu wysłała Kordianowi wcześniej uzgodniony sygnał, że najwyższa pora się ewakuować. Było nim niezawodne kopnięcie pod stołem.

Pożegnali się wylewnie z domownikami, pogłaskali starego psa Brenczów i z szerokimi uśmiechami oznajmili, że spotkanie trzeba jak najszybciej powtórzyć. Kiedy weszli z powrotem do iks piątki, obydwoje głośno odetchnęli.

– Nigdy więcej – odezwała się Chyłka, wciskając guzik startu.

Silnik mruknął przyjemnie, a zaraz potem z porządnego systemu stereo ryknęły gitary elektryczne.

– Mogło być gorzej – odparł Kordian. – Wyobraź sobie, co by było, gdyby nie temat Klary.

– Z pewnością gadalibyśmy o twoich nawykach żywieniowych, mojej ciąży i retrowirusach na cztery litery.

Oryński spojrzał na nią, gdy wycofywała na ulicę. Miał wrażenie, że nawet nie zerknęła w lusterko, więc sam obrócił się przez ramię. Kątem oka dostrzegł czarny, cylindryczny pojemnik na tylnym siedzeniu.

– Co to jest? – spytał.

Joanna spojrzała na przypominający rulon przedmiot.

– Ty mi powiedz. Sam to przytaszczyłeś.

– Pierwsze widzę.

– Mhm.

– Mówię poważnie.

Chyłka spojrzała na niego, by upewnić się, że faktycznie nie żartuje. Potem zerknęła na tylne siedzenie i natychmiast wcisnęła pedał hamulca. Iks piątka zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię.

Joanna rozejrzała się nerwowo.

– Co to, kurwa, jest? – wypaliła.

Oboje odwrócili się i wbili wzrok w pojemnik, jakby miał się okazać ładunkiem wybuchowym.

– I skąd to się tu wzięło?

– Zamknęłaś samochód przed wyjściem?

– A jak myślisz?

Oryński drgnął, chcąc sięgnąć po czarny przedmiot, ale Chyłka natychmiast go powstrzymała.

– Daj spokój – rzucił. – Przecież to nie…

– Nie wiesz, co to jest, więc łapy przy sobie.

Nie wydawał się przekonany, wyraźnie bagatelizował potencjalne zagrożenie. Nie bez znaczenia było to, że wypił u Magdaleny kilka kieliszków więcej, niż powinien.

– Nikt nie podrzucił ci nowiczoka do samochodu – zastrzegł. – Bomby też nie. A już z pewnością nie takiej, która byłaby na pierwszy rzut oka widoczna.

– Nie boję się, że to pierdyknie ci w rękach, Zordon. Nie chcę po prostu, żebyś zatarł ewentualne ślady.

Kiedy otworzyła drzwi, on zrobił to samo. Wyszli z auta, Joanna natychmiast zapaliła papierosa, a zaraz potem zaczęli przyglądać się pojemnikowi. Jako pierwszy napis na boku dostrzegł Kordian.

– H2SO4 – odczytał. – Mówi ci to coś?

Chyłka niemal zakrztusiła się dymem. Odrzuciła papierosa na bok, po czym nachyliła się nad cylindrycznym przedmiotem. Oryński zbliżył się z drugiej strony i przez moment wyglądali, jakby starali się ostrożnie podejść spłoszone zwierzę.

– Kwas siarkowy – odezwała się, a potem mimo woli przesunęła dłonią po bliźnie na szyi. – Jakiś skurwysyn podrzucił mi kwas siarkowy do auta – dodała.

Zanim zdążyła zareagować, Kordian sięgnął po pojemnik. Czym prędzej odkręcił wieko, a ona zaklęła głośno i szybko ruszyła w jego kierunku.

– Zordon!

Przystanęła o krok od niego, jakby trzymana na odległość zdziwieniem, które zarysowało się na jego twarzy. Nie widziała, co znajduje się w pojemniku, ale jedno było pewne – nie to, czego Oryński się spodziewał.

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8

Подняться наверх