Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 9
Rozdział 1
Wachlarz
6
Gabinet Żelaznego, Skylight
ОглавлениеDźwięk uderzających o siebie spinek był dla Oryńskiego jak drażniące, uporczywe dzwonienie w uszach. Wbijał wzrok w widoczny za oknem Pałac Kultury i Nauki, czekając, aż szef się odezwie.
Głos zabrała jednak Chyłka, kiedy tylko Kordian zamknął za nimi drzwi.
– Theen haal… – zaczęła. – Khale thi, Artur?
Żelazny odłożył swój nieodłączny atrybut na biurko, zza którego powoli się podniósł. Pochylił się nieco i posłał jej spojrzenie, które zapowiadało rychłe nadejście reprymendy.
– Spokojnie, nie obraziłam cię. Przynajmniej nie werbalnie – dodała Joanna. – Zapytałam tylko, jak się masz.
Usta Żelaznego zacisnęły się tak mocno, że uwydatniły się mięśnie żuchwy.
– To w języku badeszi – wyjaśniła prawniczka. – Obecnie zna go tylko trzech tetryków z niewielkiej górskiej wioski w Pakistanie. Umrze razem z nimi, więc za punkt honoru postawiłam sobie…
– Czyś ty zwariowała?
– Nie. To lingwistyczna misja humanitarna.
– Mam na myśli zasraną Klarę Kabelis.
– Ach. Ona nie mówi w żadnym języku poza polskim, co okazało się dość pomocne.
Artur nabrał głęboko tchu, a potem wskazał dwa krzesła przed biurkiem. Oryński nie mógł opędzić się od wrażenia, że od pewnego czasu stoją tam tylko po to, by imienny partner miał dogodne warunki do rugania dwójki niepokornych prawników.
Zajęli miejsca, a Żelazny przez chwilę przyglądał im się z góry. W końcu sam również usiadł.
– Jakim prawem zawarliście… – zaczął.
– Jestem partnerem w tej firmie, Artur – ucięła Chyłka. – Mam pełne prawo podejmować decyzje o tym, kogo reprezentuję.
– Ale Kabelis? Czy ty nie rozumiesz, jakie to będzie bagno?
– Co najwyżej mokradło.
Żelazny pokręcił głową i na moment zamknął oczy, teatralnie okazując swoją bezsilność.
– Nazywaj to, jak chcesz – odezwał się po chwili. – Ale doskonale wiesz, że ta dziewczyna zostanie ukamienowana. I nie wygrzebie się spod głazów, którymi ludzie ją obrzucą.
Joanna przełożyła rękę przez oparcie krzesła, jakby jej nonszalancki ton był niewystarczającym narzędziem irytowania szefa.
– Nie pamiętasz, co się działo z Bieleckim po Broad Peaku? – ciągnął.
– Pamiętam doskonale każdy festiwal hejtu w najnowszej historii Polski.
– Więc…
– I fakt faktem, Bieleckiego krytykowali chyba wszyscy, którzy mieli możliwość kłapania dziobem. No, może z wyjątkiem tych sześciu innych osób, które oprócz niego jako jedyne na świecie stanęły na ośmiotysięczniku zimą.
– Nie chodzi o to, czy opinia publiczna miała rację, czy nie.
– Nie miała.
– To bez znaczenia. Wtedy media gotowe były go powiesić, a sytuacja była diametralnie inna. Nikt nie oskarżał go o zabójstwo, a jedynie zostawienie Berbeki i Kowalskiego.
Kordian odchrząknął, a uwaga przełożonego natychmiast skupiła się na nim.
– Właściwie prokuratura prowadziła wtedy śledztwo – zauważył Oryński. – O ile mnie pamięć nie myli, chciano oskarżyć jego i Małka o nieudzielenie pomocy, a nawet nieumyślne spowodowanie śmierci.
Chyłka skinęła głową.
– Postępowanie umorzono – dodała.
– I co w związku z tym? – odbąknął Żelazny. – Raz, że teraz do tego nie dojdzie, a dwa, że co to dało? W oczach opinii publicznej i tak wyszło, jak wyszło. A teraz będzie jeszcze gorzej, nie rozumiesz?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Oskarżają ją o zabójstwo. Umyślne – dodał Artur. – To, co się działo po Broad Peaku, będzie tylko namiastką tego, co stanie się teraz.
– Wybronimy ją.
– Jak?
– Nie wiem. Jeszcze nawet z nią nie rozmawiałam.
Imienny partner wyglądał, jakby miał się zakrztusić własną śliną.
– Szkoda – odparł. – Może po krótkiej pogawędce powiedziałaby ci, dlaczego zamiast wracać do kraju, próbowała uciec do Tybetu. I może przejrzałabyś na oczy.
– Na wzrok nie narzekam – zauważyła Joanna, rozsiadając się jeszcze wygodniej. – Choć kiedy Zordon zapomina się przy słuchaniu nowego singla Taco Hemingwaya i zaczyna się gibać, nawet bym chciała.
– Nie gibię się.
Chyłka przewróciła oczami, a potem na powrót skupiła wzrok na Żelaznym.
– Od czasu do czasu gestykuluje nawet w rytm muzyki – mruknęła.
– Nazywamy to rapowaniem.
– No właśnie – odparła z bólem w głosie, nie odrywając spojrzenia od Artura. – Wyobrażasz sobie, co przechodzę na co dzień?
– A co ja mam powiedzieć?
– Masz dziękować Bogu, że zesłał ci takie błogosławieństwo jak ja.
– O tak. Szczególnie kiedy nastawiasz budzik pół godziny przed czasem tylko po to, żeby mieć satysfakcję z kilkukrotnego wciskania drzemki – odparował Kordian.
– Przynajmniej nie żłopię porannej kawy, jakby ktoś podpiął mi grdykę do wzmacniacza.
– Piję całkiem normalnie. Ty za to masz dziwną manię wyłączania światła w lodówce.
– To nie żadna mania, tylko roztropność – zaprotestowała Joanna i ciężko westchnęła. – W głowie mi się nie mieści, że w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy wszystko podobno jest smart, nikt nie wpadł na to, żeby nocą ta pieprzona iluminacja była słabsza. Nie, zamiast tego otwierasz drzwiczki i czujesz się, jakby Bóg właśnie stworzył świat.
Oryński mruknął pod nosem.
– Szkoda, że takiej roztropności nie wykazujesz przy ładowaniu zmywarki. Przez twoje braki w znajomości zasad Tetrisa za każdym razem…
– Talak, talak, talak – ucięła.
Żelazny patrzył na nich jak na dwójkę uciekinierów z zamkniętego ośrodka dla psychicznie chorych. Kordian uśmiechnął się pod nosem, a potem wymierzył palcem w Chyłkę.
– Myśli, że to coś zmieni – rzucił do Artura.
– Co takiego, do cholery?
– Talak – włączyła się Joanna. – W prawie islamu to formułka, po której między kobietą a mężczyzną dochodzi do rozwodu. Wystarczy, że facet trzykrotnie wypowie to słowo i po sprawie.
– U nas to jednak nie działa – dodał Kordian. – Wiem, bo sprawdzałem.
Żelazny odsunął krzesło, jakby potrzebował nabrać nieco dystansu, by nie zarazić się chorobą psychiczną, na którą cierpieli jego współpracownicy.
– Możecie drwić sobie do woli i zachowywać się jak para szczeniaków, ale…
Artur urwał, kiedy zza pazuchy jego marynarki dobiegł dzwonek telefonu. Zaklął, a potem sięgnął do kieszeni. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.
Uniósł rękę do rozmówców, przywodząc na myśl policjanta wstrzymującego ruch, a potem odebrał.
– Tak? – spytał.
Podniósł się szybko, poszedł do okna i stanął tyłem do prawników.
– Mnie też miło ciebie słyszeć – powiedział. – Choć nie spodziewałem się, że… Aha. Oczywiście. Tak, jak najbardziej.
Przez chwilę wyrzucał z siebie półsłówka, siląc się na uprzejmy ton, co świadczyło o tym, że po drugiej stronie linii ma wyjątkowo zamożnego klienta kancelarii.
Chyłka wstała, uznając, że najwyższa pora opuścić gabinet, ale Żelazny natychmiast odwrócił się i powstrzymał ją ruchem ręki.
– Czekaj, są tutaj – rzucił do słuchawki. – Chcesz z nimi rozmawiać?
Najwyraźniej odpowiedź była przecząca, bo Artur znów odwrócił się do okna i przez moment kontynuował, mamrocząc pod nosem. Kiedy skończył, Oryński miał wrażenie, że zmitrężyli stanowczo zbyt wiele czasu.
Mimo że oboje odgrywali swoje role dość dobrze i udawało im się utrzymać lekki ton, w rzeczywistości stawali się coraz bardziej przytłoczeni ciężarem tego, co działo się z małą Darią. Znajdowała się w rękach porywacza przynajmniej przez kilkanaście godzin, a w tym czasie mogło dojść właściwie do wszystkiego.
W końcu Artur odłożył telefon, a potem oparł się plecami o szybę.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał.
Na twarzy Joanny pojawił się zamyślony wyraz.
– Przed momentem wylewaliśmy z Zordonem swoje związkowe żale, więc… sama nie wiem. Ty mi powiedz, to jakaś forma terapii?
– Wystarczy tego.
– Też tak sądzę, ale sam widzisz, że talak nie działa.
Żelazny schował telefon do marynarki.
– Dzwonił Awit Szlezyngier – oznajmił. – I zapytał, czy przelew już do nas doszedł.
Chyłka i Oryński wymienili się nierozumiejącymi spojrzeniami.
– Podobno ustaliliście, że to on pokryje rachunek za obronę Klary Kabelis – ciągnął Artur. – Możecie mi wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? I jaki związek ma z tym Awit?
Z tonu głosu imiennego partnera zniknęła pretensja, co w tej sytuacji stanowiło jedyną rzecz, która Kordiana nie dziwiła. Działo się tak zawsze, kiedy na horyzoncie pojawiała się sowita zapłata.
– A co tu wyjaśniać? – odparła Joanna. – Zgodziłam się bronić Kabelis, a Awit zapłacić rachunek.
– Dlaczego miałby to robić?
– Jest jej sponsorem. To znaczy… chodzi o finansowanie wyprawy, gwoli ścisłości.
Mimo że po Chyłce nie było widać zaskoczenia, Oryński przypuszczał, że jest równie zdziwiona jak on. Pokrycie kosztów ekspedycji na Annapurnę to jedno, ale sfinansowanie obsługi prawnej, szczególnie w takiej sytuacji, to zupełnie coś innego.
A jednak magnat branży TSL zdecydował się na to posunięcie. W dodatku z jego punktu widzenia najwyraźniej sprawa była uzgodniona, mimo że nie zamienił słowa ani z Chyłką, ani z jej partnerem.
Czy to on mógł stać za porwaniem? Nie, to nie miałoby sensu. Po sprawie z żoną Szlezyngiera i Sakratem Tatarnikowem Awit mógł być dwójce prawników jedynie wdzięczny. Nie tylko wybronili go od zarzutów i ocalili jego firmę, ale przede wszystkim sprawili, że jego córka się odnalazła.
Poza tym nie musiałby uciekać się do porwania, by nakłonić Żelaznego lub Williama do zajęcia się sprawą. Wystarczyłoby trochę umiejętnego przekonywania i suta zapłata, którą Szlezyngier bez trudu mógłby uiścić.
Coś tu jednak nie grało. Wizerunkowo dla Awita była to sprawa równie niekorzystna, co dla kancelarii. W przypadku kogokolwiek innego Oryński mógłby podejrzewać, że w grę wchodzi coś więcej – ale Szlezyngier był jednym z niewielu klientów, których Kordian zaliczał do grona porządnych ludzi.
Żelazny wbijał wzrok w Chyłkę, czekając na wyjaśnienia. Po raz kolejny jednak przeszkodził im dzwonek telefonu – tym razem był to krótki gitarowy riff zwiastujący nadejście esemesa.
Joanna wyjęła telefon i szybko przeczytała wiadomość, po czym podniosła wzrok na Artura.
– Więc? – odezwała się.
– To ja chyba powinienem zadać to pytanie.
– Jedyne, co powinieneś zrobić, to mi zaufać.
– Chyba żartujesz…
Chyłka obróciła się w kierunku drzwi, jakby nagle zaczęło jej się gdzieś spieszyć.
– Czas na żarty się skończył – powiedziała. – A ja muszę wiedzieć jedną rzecz: będziesz robił problemy czy nie?
– Tym, kto w tej firmie robi problemy…
– Raz-dwa, Artur – wpadła mu w słowo. – Deklaruj, czy bierzesz kasę od Awita, czy mam mu powiedzieć, żeby ulokował ją w Dentonsie albo CzMK.
Nie musiał odpowiadać – po samym jego słabnącym rezonie mogli się domyślić, że Szlezyngier zaoferował niemałą kwotę. Chwilę później dwoje prawników opuściło gabinet imiennego partnera, ale zamiast ruszyć szybkim krokiem w stronę biura Joanny, stanęli na korytarzu.
Chyłka zamknęła oczy i wsparła się o ścianę.
– Mamy kurewsko duży problem, Zordon.
– Wiem.
– Nic nie wiesz – odparła cicho, podając mu swój telefon.
Zerknął na wyświetloną wiadomość. Pochodziła od zagranicznego numeru, którego właściciela Kormakowi do tej pory nie udało się zidentyfikować. Znaczyło to ni mniej, ni więcej, że nadawca znał się na rzeczy. Według chudzielca użył kilku sieci VPN, a potem internetowej bramki, z której wysyłał wiadomości. Nie była to specjalnie skomplikowana sztuka – ostatecznie wystarczyło wejść na stronę mmdsmart.com i wymyślić nazwę nadawcy.
Wszystkie próby nawiązania kontaktu przez Chyłkę okazywały się bezowocne. Komunikacja była jednostronna – i zapewne o to chodziło. Nie było w niej miejsca na negocjacje, rozmowy i upewnianie się, czy istnieje jakakolwiek szansa, by porywacz zmienił zdanie. Otrzymywali od niego jedynie instrukcje.
Oraz informacje, tak jak teraz.
„Finansowanie od Szlezyngiera załatwione, kancelaria nie będzie Ci robić problemów” – brzmiała wiadomość.
– Jakim cudem… – zaczął Oryński, ale zawiesił głos i urwał.
Chyłka nadal trwała w bezruchu ze spuszczonymi powiekami.
– Nie wiem – odparła. – Ale związek z Awitem jest solidniejszy, niż przypuszczaliśmy.
– Romans?
– Nie, to od razu kazałam Kormakowi sprawdzić.
– Mógł coś przegapić.
Oboje wiedzieli, że to właściwie niemożliwe.
– W takim razie dlaczego Szlezyngier ma zamiar płacić?
– Nie wiem, Zordon. Ale porywacz najwyraźniej znalazł sposób, żeby go do tego zmusić.
Zanim Kordian zdążył się nad tym zastanowić, komórka zawibrowała mu w dłoni i znów rozległ się krótki dźwięk gitary elektrycznej. Joanna natychmiast się poruszyła. Oboje spojrzeli na pęknięty wyświetlacz, który Chyłka już dawno powinna wymienić. Widniał na nim kolejny esemes przysłany z zagranicznej bramki.
„Od tej chwili zegar tyka” – pisał porywacz. „Masz godzinę, by doprowadzić do uwolnienia Kabelis. Jeśli się spóźnisz, mała już nigdy nie będzie taka sama”.
Chyłka złapała za komórkę, jakby miała zamiar rzucić nią w ścianę. Zaklęła cicho i spojrzała bezradnie na Kordiana. Oboje zdali sobie sprawę z tego, że stali się całkowicie zależni od woli szaleńca. I że od teraz będą ścigać się z czasem.