Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 7
Rozdział 1
Wachlarz
4
Kancelaria Żelazny & McVay, Skylight
ОглавлениеLawirując między pracownikami na korytarzu, Kordian czuł się jak zabłąkany turysta na arabskim targu. Mijani stażyści i praktykanci go zaczepiali, każdy miał do niego sprawę, a niektórzy zdawali się traktować go jako najstabilniejszy ze wszystkich pomostów między szarakami a partnerami w firmie.
Sytuacja utrzymywała się, właściwie od kiedy wrócił do Żelaznego & McVaya. Młodsi stażem prawnicy najwyraźniej uznali to za jego osobisty triumf i dowód na umiejętność rozgrywania kierownictwa, choć w istocie powrót do pracy był zasługą Chyłki.
Minął kilka osób, starając się nie rozlać ani kropli kawy niesionej z Costa Coffee, a potem wszedł do gabinetu Joanny bez pukania. Postawił na biurku tekturowy uchwyt z kubkami, po czym wyciągnął z torby dwa kawałki ciasta.
– Co to jest? – jęknęła Chyłka.
– Oreo cookie pie.
– Sporo cukru?
– W samym kremie tyle, że zaczniesz mówić do mnie „kotuniu”.
Spojrzała na niego z dezaprobatą, a potem chwyciła za ciasto, jakby był to kawałek pizzy, i wsunęła je do ust. Popiła dużym łykiem czarnej kawy i kilkakrotnie zamrugała.
– Lepiej? – spytał Oryński.
– Lepiej będzie, jak odeśpię tę pieprzoną noc.
Żadne z nich nie zmrużyło oka i Kordian wątpił, by nawet gigantyczne zastrzyki cukru i kofeiny mogły postawić ich na nogi. Po tym, jak wieczorem otworzyli pojemnik z symbolem chemicznym kwasu, natychmiast zabrali się do roboty.
Ostatecznie Chyłka uruchomiła zarówno Kormaka w kancelarii, Szczerbińskiego w komendzie, jak i wszystkie inne trybiki machin, które zazwyczaj jej pomagały. Nie zważała na późną porę, dzięki czemu o poranku dwoje prawników otrzymało pierwsze wieści.
Z pojemnika już ściągano odciski palców, a jego zawartość była poddawana skrupulatnej analizie. Nie było w nim nic, co mogłoby okazać się groźne, przynajmniej nie bezpośrednio. Kiedy Kordian zdjął wieko, znalazł pojedynczą kartkę papieru. I mimo że dość szybko oddali ją w ręce policji, doskonale pamiętał każdą wydrukowaną na niej literę.
„OBROŃ KABELIS”, brzmiała pierwsza część wiadomości złożonej cienkim, charakterystycznym fontem. Druga, znajdująca się kilka linijek niżej, stanowiła ostrzeżenie. Nadawca groził, że jeżeli Chyłka nie wykona polecenia, następnym razem zawartość pojemnika będzie zgodna z jego opisem.
Normalnie oboje podeszliby do tego z dystansem, ale fakt, że przesyłka znalazła się w zamkniętym aucie Joanny, napełniał ich niepokojem.
– Kormak sprawdził już iks piątkę? – spytała Chyłka, pociągając kolejny łyk kawy.
– Mhm – potwierdził Oryński. – Otworzył ją bez problemu w Złotych Tarasach.
Joanna zaklęła pod nosem.
– Twierdzi, że to kwestia kupienia dwóch urządzeń na Aliexpress za czterdzieści złotych każde. Barachło nazywa się HackKEY i wygląda jak krótkofalówka, tyle że zamiast jednej nędznej antenki ma trzy porządne.
Mimo że bezkluczykowe otwieranie samochodów nazywano „metodą na walizkę”, urządzenia te nie miały z nią wiele wspólnego. Jedno z nich należało umieścić przy drzwiach samochodu, drugie niedaleko kluczyka. Wzmocniony sygnał oszukiwał system samochodu i otwierał centralny zamek, a złodziej bez trudu odjeżdżał w siną dal.
Tym razem jednak metoda została wykorzystana jedynie po to, by zostawić w iks piątce wiadomość z żądaniem i groźbą, pod którymi włamywacz złożył swój podpis.
Przedstawił się jako „mudżahid”, który wypalił na ciele Chyłki „piętno dżihadu”.
Właśnie ten ostatni element wydawał się Oryńskiemu najbardziej znaczący. Po pierwsze dowodził, że człowiek, który zostawił przesyłkę, znał Joannę na tyle dobrze, by wiedzieć, jak sama określa znamię na szyi powstałe po ataku kwasem. Po drugie podpis zdawał się sugerować, że nadawca traktuje to jako swoistą grę, być może zabawę. Wydźwięk sygnatury z pewnością nie mógł uchodzić za śmiertelnie poważny.
Kordian usiadł przed biurkiem i wyciągnął z papierowej torby maślane ciastko.
– Nadal stawiam na Langera – odezwał się.
Chyłka pokręciła głową.
– Nie miałby powodu.
– A kiedykolwiek go potrzebował?
– Słuszna uwaga – przyznała. – Ale tym razem kutafon jest poza kręgiem podejrzeń. Wyjechał z kraju, szusuje na nartach gdzieś w Dolomitach i jak Bóg da, połamie się tam jak kariera Weinsteina po akcji MeToo.
Kordian przez chwilę przeżuwał ciastko w milczeniu.
– Jesteś pewna?
– Ba. Po tym, jak oskarżyła go Lena Headey, gość już się nie podniesie. Nie pamiętasz, jak wyrżnęła wszystkich w Wielkim Sepcie?
– Ja pamiętam, ale ty nie, bo tylko czytałaś Martina, ale nigdy nie oglądałaś Gry o Tron.
– Nadrobiłam w ostatnim czasie, żebyśmy ostatni sezon połknęli razem. I naciesz się tym, bo to jedyny romantyczny gest, na jaki mnie stać.
– Będę wspominać go latami – odbąknął. – I miałem na myśli Langera.
– A. Jeśli o niego chodzi, to już kwestia Bożej opatrzności. Przy odrobinie dobrej woli Wszechmogący zsunie na niego lawinę.
– Chyłka…
W końcu oderwała wzrok od stojącego przed nią laptopa i spojrzała na Oryńskiego spode łba.
– To nie on, Zordon. Chyba że ma brata bliźniaka, który wczoraj był na stoku w Cortina d’Ampezzo i zasuwał tam jak Babicki w Pucharze Świata.
– Kto?
– Ten alpejczyk, który w Bormio przejechał całą trasę na jednej narcie.
Kordian nie miał pojęcia, o kim mowa, ale uznał, że najlepiej będzie, jeśli tylko pokiwa głową. Pewność w głosie Chyłki była wystarczająca, by skreślił Piotra Langera z listy podejrzanych. Owszem, gdyby miał w swoim otoczeniu choć jedną godną zaufania osobę, być może zleciłby jej podłożenie pojemnika. Takiej jednak nie było, a on nie byłby gotów ryzykować – zrobiłby to sam.
– Kto w takim razie ci to podrzucił?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Krąg osób, które zdarzyło mi się wkurwić, jest dość duży.
– Właściwie nieskończony…
– Ale mogę go znacznie zawęzić, bo większość tych animozji się przedawniła.
– Tak?
Chyłka złapała za skraj ekranu i obróciła laptopa w stronę Oryńskiego. Powiódł wzrokiem po liście, którą przygotowała. Znajdowały się na niej przede wszystkim nazwiska ludzi związanych z pierwszą sprawą, którą razem prowadzili, ale także z zaginięciem Nikoli Szlezyngier, obroną Bukano, Sebastiana Sendala i Tesarewicza. Na końcu Joanna wypisała wszystkich zamieszanych w sprawę Fahada Al-Jassama.
Z kilkudziesięciu kandydatów i kandydatek wybrała paręnaście osób. W zasadzie każda z nich znalazłaby dobry powód, by odegrać się na Chyłce. Najbardziej podejrzani byli jednak ci na końcu listy.
– Rzeczywiście zawęziłaś – mruknął Kordian i obrócił komputer z powrotem w jej stronę.
Joanna zmrużyła oczy, przesuwając wzrokiem po wykazie.
– Właściwie pominęłam jedno nazwisko.
– Czyje?
– Twoje.
– Moja nienawiść do ciebie jest spoiwem naszej relacji, Chyłka.
– Tak sądzisz?
Oryński skinął głową z przekonaniem.
– Jakiś czas temu odkryto, że kluczem do udanych i długich związków jest nic innego, jak wspólne nienawidzenie tych samych rzeczy. A skoro oboje mamy podobne…
– Dobra, dobra. – Joanna podniosła rękę, nie odrywając spojrzenia od ekranu. – Nie chcę słuchać teorii o moich rzekomych tendencjach autodestrukcyjnych. Powiedz mi lepiej, która z tych osób mogłaby mieć najlepszy motyw?
– Każda.
Chyłka zerknęła na niego, a potem sięgnęła po paczkę papierosów.
– I dopisałbym jeszcze Rafała Kranza.
Po chwili oboje wpatrywali się w opary dymu unoszące się nad biurkiem. Oryńskiemu wydawało się, że gdzieś w nich gubią się wszystkie jego myśli. Szczególnie ta oczywista, najlogiczniejsza ze wszystkich.
– Nie bierzesz pod uwagę, że to naprawdę może być ten sam człowiek, który zaatakował cię pod kancelarią? – spytał w końcu.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo chluśnięcie kwasem było spontanicznym aktem tchórzostwa. I miało być karą za bronienie domniemanego terrorysty. Tutaj chodzi o coś więcej.
– Co nie znaczy, że to nie ta sama osoba – uparł się Kordian, rozganiając ręką dym. – Mogło zacząć się od impulsywnego ataku, ale nie wiemy, na czym się skończyło. Nigdy tego człowieka nie znaleziono.
– Mnie to mówisz?
– Chcę tylko…
– Daj spokój – przerwała mu i z impetem zdusiła marlboro w popielniczce. – Nadawca wykorzystuje tamto zdarzenie, żeby mną wstrząsnąć. Ale jestem spokojna jak pieprzony dalajlama.
Oryński zaczął masować kark, żałując, że nie położył się tej nocy choć na chwilę.
– On chyba nie jest już oazą spokoju. Przynajmniej nie od czasu, kiedy Chińczycy porwali panczenlamę. Wiesz, tego chłopaka, który ma wskazywać kolejne wcielenia…
– Przywódcy Tybetu. Tak, Zordon, orientuję się w temacie.
– A skoro już przy nim jesteśmy…
– To zastanawiasz się, dlaczego ten rzekomy mudżahedin miałby zmuszać mnie do obrony Klary Kabelis.
– Mhm.
– Na to pytanie nie zna odpowiedzi nawet sam Kundun – odparła Chyłka, po czym podciągnęła rękaw żakietu i sprawdziła godzinę. – Ale my ją poznamy.
– Tak?
– Samolot z himalaistką ląduje na Okęciu za dwie godziny. Będziemy na nią czekać.
– Świetnie. Pomachamy jej zza policyjnego kordonu, który będzie jej pilnował.
– Zrobimy dużo więcej. Przyciśniemy albo ją, albo kogoś innego.
– W jaki sposób?
– Coś się wymyśli.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Klara Kabelis była transportowana do kraju niczym Kajetan P. po ujęciu na Malcie, było to raczej niemożliwe. Choć jeśli Chyłka rzeczywiście zamierzała fatygować się na lotnisko Chopina, z pewnością miała jakiś plan.
– Więc chcesz jej bronić? – spytał Oryński.
– Nie – odparła bez wahania. – Już wcześniej byłabym gotowa wziąć tę sprawę jedynie po swoim trupie, a teraz… cóż, nie zrobiłabym tego nawet jako umarlak. Za nic w świecie, Zordon. Nie kiedy ktoś mnie szantażuje.
Kordian pokiwał głową w zamyśleniu. Jeśli nadawca przesyłki znał Joannę choć trochę, musiał wiedzieć, że w ten sposób osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Ale może właśnie o to mu chodziło?
Oryński odsunął te myśli, zanim zaczęły tworzyć piętrową konstrukcję. Zdecydowanie wolał, kiedy gubiły się gdzieś w tytoniowym dymie. Spojrzał na Chyłkę, ale ona była już całkowicie pochłonięta tym, co miała na ekranie laptopa. Zmarszczka, która pojawiła się między brwiami, kazała mu sądzić, że Joanna coś znalazła.
– Co robisz? – spytał.
W odpowiedzi wystukała coś na klawiaturze i jeszcze mocniej zmrużyła oczy.
– Chyłka?
– Próbuję się skupić.
– Widzę, ale…
– Ale nie dane mi będzie osiągnąć tego stanu, jak nie przestaniesz pytlować.
Nie kontynuował tematu, uznawszy, że najroztropniej się wycofać. Wrócił do jednego z gabinetów na końcu korytarza, na którego drzwiach od pewnego czasu znów wisiała tabliczka z jego imieniem, nazwiskiem i informacją o miejscu w łańcuchu pokarmowym.
Artur Żelazny przywrócił go na stanowisko junior associate, choć właściwie po kilku latach w kancelarii Kordian powinien znaleźć się o szczebel wyżej. Na tym nie miał ani zbyt dużej swobody, ani przesadnie imponujących zarobków, przynajmniej gdy wziąć pod uwagę warszawską średnią w świecie prawniczym. Zazwyczaj mieściły się one w widełkach od trzech do ośmiu tysięcy złotych miesięcznie – kancelaria Żelazny & McVay oferowała wynagrodzenie w górnych granicach tej kwoty. Koniec końców po wszystkich zawirowaniach osobistych i zawodowych należało uznać to za sukces.
Na przydzielenie mu starego biura musiał czekać kilka tygodni, a teraz powoli przekształcał je z bezpłciowej, korporacyjnej przestrzeni w miejsce, które miało stanowić namiastkę domu.
Zdążył wyjąć z kartonu przy biurku kilka rzeczy, zanim rozległo się łomotanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Chyłka raptownie je otworzyła.
Oryński obejrzał się przez ramię i odłożył na blat dwie spinki do mankietów.
– Meblujesz się à la Artur? – spytała podejrzliwie. – Czy szukasz sobie atrybutu władzy, której nie masz?
– Nie, po prostu… – Urwał i machnął ręką. – A ty naprawdę nie musisz pukać, skoro i tak…
– Kultura tego wymaga. A ja jestem jej ostoją w tej firmie.
– Oczywiście.
– Widzisz to inaczej?
– Nie, nie. W firmie jak najbardziej – odparł. – Gorzej w domu.
– Do czego niby pijesz?
– Do tego, że zdarza ci się wchodzić bez pukania do łazienki, kiedy myję zęby, a potem bez słowa siadać na…
– Bo to moja łazienka – ucięła. – Poza tym jeśli nie mogę przy tobie spokojnie się wydryzdać, jakim cudem mam spędzić z tobą resztę życia?
– Wydryzdać?
– Uwolnić nadmiar balastu z pęcherza, Zordon.
– Tak, wiem, ale… – Znów urwał i pokręcił głową. – Mniejsza z tym. Masz coś konkretnego?
Rezolutnie skinęła na niego ręką, po czym oboje ruszyli korytarzem na tyle szybko, by Oryński bez słów zrozumiał, że partnerka zrobiła postępy.
– Wyciągaj notes i zapisuj, żeby nie było jak z Abrahamem Lincolnem w Bloomington – poradziła, kiedy torowali sobie drogę do windy.
– Chyba nie znam tego kazusu.
– Abe wygłosił tam tak inspirujące przemówienie, że dziennikarze zamiast notować, słuchali go z rozdziawionymi paszczami. I przez to nie zachował się żaden zapis tamtej mowy. Przepadła zupełnie.
– To niefartownie.
Weszli do windy, a Chyłka czym prędzej wybrała parter.
– Prześledziłam jeszcze raz wszystko, co związane z Klarą – zaczęła. – Szczególnie filmiki, które kręciła w górach, i trochę wywiadów. Wylewna, medialna kobitka. Wiedziałeś, że wspinała się na Kanczendzongę, żeby odnaleźć Wandę Rutkiewicz?
– Znaczy się jej ciało?
– Właśnie nie. Kabelis rozpętała burzę w mediach, bo twierdziła, że nasza najwybitniejsza alpinistka nie zmarła na górze, tylko przeszła na drugą stronę i wciąż żyje w jednym z tamtejszych klasztorów.
Oryński spojrzał na Joannę z powątpiewaniem.
– Podobną wersję przedstawiała matka Wandy, ale mniejsza z tym. Klarze rozchodziło się głównie o szum medialny, potrzebowała sponsorów i łaknęła rozgłosu. Krytykowano ją za to w środowisku, ale niewiele sobie z tego robiła. I uzbierała po tej akcji wystarczająco dużo ofert sponsorskich, żeby ze spokojem wypiąć się na resztę towarzystwa.
– Medialny drapieżnik?
– Na to wygląda – odparła Joanna, kiedy winda dotarła na parter. Oboje szybkim krokiem z niej wyszli, a przed opuszczeniem Skylight skinęli jeszcze głowami do obsługi w Costa Coffee.
Chwilę później zasiedli w zaparkowanej w Złotych Tarasach iks piątce.
– Z Kabelis był tylko jeden problem.
– Z tego, co mówisz, chyba więcej niż jeden.
– Mam na myśli kłopot praktyczny – odparła Chyłka, przesuwając listę kontaktów na ekranie komputera pokładowego. – Klara ni w ząb nie zna angielskiego. Nigdy nie nauczyła się ani tego, ani żadnego innego języka, przez co towarzystwo innych wspinaczy z Polski to dla niej absolutna konieczność.
– Przypuszczam, że niełatwo jest jej znaleźć chętnych?
Joanna nie odpowiedziała. Wybrała numer Paderborna i kiedy odchrząknęła, Oryński zrozumiał, że to zapewne ten moment, w którym nauczony kazusem Lincolna, powinien zacząć notować.
Prokurator odebrał dopiero za drugim razem, kiedy mknęli już Alejami Jerozolimskimi w kierunku placu Zawiszy.
– Jak miło, że… – zaczął Olgierd Paderborn.
– Macie przejebane jak stąd do wieczności – wpadła mu w słowo Joanna.
Ripostą było chwilowe milczenie.
– My? – odezwał się w końcu Olgierd.
– Prokuratura.
– Znowu wydłużyli nam wiek emerytalny? Obcięli emerytury?
– Nie, ale w porównaniu z gównoburzą, która przejdzie dzisiaj nad Okęciem, to byłoby nic.
– Chyba pominąłem jakąś prognozę, bo żadnych lotów nie odwołano.
– Pominąłeś znacznie więcej, Pader. Ty i twoja kontrola prokuratorskich lotów w sprawie Klary Kabelis.
Z głośników dobiegło niepewne, ciche chrząknięcie.
– Bronicie jej?
Chyłka zignorowała pytanie.
– Słuchaj mnie teraz wyjątkowo uważnie, bo jeśli uronisz choć kroplę, nie dostaniesz dolewki – rzuciła. – Jestem w drodze na lotnisko i mam zamiar sprawić, że ta dziewczyna zostanie natychmiast zwolniona.
– Powodzenia.
– W dupę je sobie wsadź – odparła od razu. – Mnie ono niepotrzebne. W zupełności wystarczy mi znajomość przepisów prawa.
– To znaczy?
W przypadku każdego innego prokuratora Kordian podejrzewałby, że rozmówca jedynie gra głupa. Olgierd nie zwykł jednak tego robić – zdziwienie w jego głosie jednoznacznie świadczyło, że nie wie, w czym rzecz.
– Nie masz pojęcia, że Klara nie zna angielskiego, prawda? – spytała Joanna. – Nie wspominając już o tym, że po nepalsku nie potrafiłaby nawet oznajmić Szerpom, że chce iść w góry.
Paderborn milczał, ale na tym etapie musiał już się zorientować, że w istocie ma problem.
– Przypomnę ci rozwój wypadków – ciągnęła Chyłka. – Miejscowi śledczy ją zamknęli, a Kabelis nie skontaktowała się z polskim konsulem. Nie miała też do dyspozycji tłumacza.
– I?
– I może wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że Nepalczycy umieścili ją w areszcie. Nie w naszej ambasadzie, jak to się normalnie dzieje w przypadku deportowanych.
– Nadal nie wiem, czego ode mnie…
– Artykuł szósty Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Olgierd prychnął do słuchawki.
– Punkt trzeci jest dość obszerny, ale powinieneś go przeczytać. Jest tam mowa o prawie do bezpłatnego tłumacza, o informacji na temat zatrzymania i…
– To europejska umowa. Mówimy o Nepalu.
– Tak, ale jej znajomość przyda ci się na zaś – odparła z zadowoleniem Joanna, przyspieszając, by zdążyć na końcówkę żółtego światła przy zjeździe na Raszyńską. – Bo wyraźnie macie braki w prawie międzynarodowym. Poszperaj trochę, znajdziesz aż nadto przepisów o obowiązku zapewnienia tłumacza, by zatrzymany za granicą wiedział po pierwsze, za co pakują go za kratki, po drugie, co mu grozi, po trzecie, jak może się bronić i…
– W porządku, w porządku.
– A oprócz tego jest jeszcze pewien szkopuł, Padre…
Prokurator głośno odchrząknął, czekając na dalszy ciąg.
– Pozwól, że zacytuję kodeks dosłownie: ustawę karną polską stosuje się do obywatela polskiego, który popełnił przestępstwo za granicą.
Czarna iks piątka minęła hotel Sobieski i lewym pasem pomknęła dalej w kierunku Okęcia.
– Czego chcesz?
– Zobaczyć się z Kabelis.
– Wykluczone.
– W takim razie przygotuj się na to, że mój model meteorologiczny się sprawdzi. I że relację z nadchodzących zdarzeń będzie przekazywać nie pogodynka, ale czołowi dziennikarze, którzy już czekają na Okęciu.
Zanim prokurator zdążył odpowiedzieć, Chyłka się rozłączyła. Kordian przypuszczał, że zaraz potem dociśnie pedał gazu jeszcze mocniej, ale Joanna zamiast tego zwolniła. Nagle skręciła z głównej drogi w prawo i zatrzymała się po kilkunastu metrach.
– Co jest? – spytał Oryński.
Chyłka zaparkowała przy kilku innych samochodach, a potem wskazała na witrynę kawiarni, pod którą stanęli.
– Idziemy na kawę do Filtrów.
– Przed chwilą nam się spieszyło.
– Wręcz przeciwnie.
– Gnałaś jak…
– Jechałam swoim zwyczajowym tempem – odparła Joanna, po czym wyszła z samochodu. – Gdyby mi się spieszyło, dawno bylibyśmy na miejscu.
Kordian również wysiadł i spojrzał na nią pytająco.
– Nie pali się. Musimy dać Paderbornowi czas, żeby dojechał na Okęcie i grzecznie tam na nas poczekał.
– Wydaje ci się, że to zrobi? I że dopuści nas do Klary?
– Raczej nie – przyznała. – Ale podzieli się wszystkim, co wie, bo będzie się obawiał medialnej gównoburzy.
Oryński nie był co do tego przekonany, ale właściwie każdy powód był dobry, żeby napić się kawy z dripa i zjeść „bezglutka” w Filtrach.
Kiedy pół godziny później zjawili się na lotnisku, było jasne, że Kordian się nie pomylił. Prokurator nie zamierzał ustąpić ani na krok, a kiedy ostatecznie upewnił się, że kancelaria Żelazny & McVay w istocie nie broni Klary, zagroził postawieniem Chyłce zarzutów utrudniania pracy wymiaru sprawiedliwości.
Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy Kabelis zjawiła się na Okęciu. Jeden z eskortujących ją oficerów oznajmił Paderbornowi, że dziewczyna domaga się widzenia ze swoim adwokatem.
Joanną Chyłką.
– Co to za cyrk? – mruknął Olgierd. – Żelazny zapewniał mnie, że nie wzięliście tej sprawy.
Oryński i Chyłka wymienili się równie zagubionymi spojrzeniami.
– To chyba rzeczywiście jakieś nieporozumienie – odezwał się Kordian.
Oficer policji skupił wzrok na prawniczce. Jako jedyny zdawał się jako tako rozumieć, co się dzieje.
– Podejrzana dodała coś jeszcze.
– Co? – spytała Chyłka.
– Że jeśli będzie pani miała wątpliwości, powinna pani sprawdzić telefon.
Joanna zmarszczyła czoło i wyjęła komórkę. Wprawdzie Kordian nie mógł dostrzec, co znajdowało się na wyświetlaczu, ale z twarzy Chyłki wyczytał wszystko, co istotne. Z jakiegoś powodu sytuacja nagle się zmieniła. A oni wbrew swojej woli mieli nową klientkę.