Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 13

Rozdział 1
Wachlarz
10
Tarchomin, Białołęka

Оглавление

Szli z przystanku szybkim krokiem, a Kordian modlił się, by już nikt po drodze ich nie rozpoznał. Spięcie w autobusie było najgorszym, do czego mogło dojść – media będą rozpisywały się teraz wyłącznie na ten temat, podkreślając, jak arogancka i butna jest Klara Kabelis, a niekorzystny obraz utrwali się w oczach wszystkich osób interesujących się sprawą. Także jeśli chodziło o sędziów i ławników, którzy za jakiś czas będą decydować o losie alpinistki.

Kabelis poprowadziła swojego obrońcę na jedno ze starszych osiedli nieopodal Białołęckiego Ośrodka Sportu. Kompleksu boisk wprawdzie nie było stąd widać, ale Kordian bez problemu mógł usłyszeć charakterystyczne dźwięki towarzyszące grom zespołowym.

Weszli do mieszkania na parterze, i dopiero wówczas Oryński w końcu odetchnął. Teraz mógł być pewien, że do żadnego kolejnego kryzysu nie dojdzie.

– Ciężko ci na duchu, Ponton?

Kordian zerknął na dziewczynę z niepewnością.

– Na mnie tak nie patrz – zastrzegła. – To twoja druga połówka cię tak nazwała.

– Zordon.

– Jeszcze gorzej – odparła Klara, rozglądając się po niewielkim mieszkaniu, jakby była tu po raz pierwszy. – Skąd taka ksywa?

– To długa i skomplikowana historia.

– Nie ma wersji tl;dr?

Kordian wszedł do kuchni i również się rozejrzał. Zarówno tu, jak i w innych pomieszczeniach panował lekki zaduch. Wystrój mieszkania sugerował, że właścicielka głęboko do serca wzięła sobie ideę „zielonej Białołęki”. Wszystkie parapety były zastawione roślinami doniczkowymi, podobnie wyglądały meble i większość blatów – a na dobrą sprawę każde miejsce, gdzie można było postawić jakieś kwiaty, łącznie z podłogą. Większość jednak obumierała albo już całkowicie uschła.

– Ktoś przekręcił moje imię i już tak zostało – wyjaśnił w końcu Oryński.

– Pech.

– Nawet nie wiesz jaki – odparł pod nosem, a potem uchylił jedno z okien. – Nikogo tu nie było od twojego wyjazdu?

– Ano nie. Jak widać.

– I czuć – zauważył. – Nie masz kogoś, kto mógłby wpadać tu choćby po to, żeby trochę przewietrzyć i podlać kwiatki?

Spojrzał na uschnięte liście na parapecie, a potem przesunął palcem po futrynie okna. Złogi kurzu przywodziły na myśl te, które swego czasu zalegały w ruderze Harry’ego McVaya na Elsnerowie.

– Raczej nie. Jestem typem borsuka.

Niewiele mu to mówiło, jeśli pominąć Lwa Buchelta, jego niegdysiejszego i na szczęście tylko przejściowego patrona.

– Na równinach stronię od ludzi – ciągnęła Kabelis. – W górach siłą rzeczy musisz spędzać z członkami wyprawy dwadzieścia cztery godziny na dobę, czasem w niewielkim namiocie. Ciśniecie się jak sardynki, w oczekiwaniu na poprawę pogody. Tutaj sobie odbijam.

– Mhm.

– Jeśli chcesz spytać o mycie się, wypróżnianie i ewentualne doznania węchowe na wyprawach, to załatwmy to od razu.

– Nie miałem zamiaru.

Odsunęła sobie krzesło i usiadła przy stole. Narysowała na zakurzonym blacie uśmiechniętą buźkę, a potem przeniosła uwagę na wciąż rozglądającego się Oryńskiego.

– Szkoda, bo to dałoby ci jakieś pojęcie o warunkach panujących w Himalajach – dodała. – Na dużej wysokości zamarza wszystko, bakterie też. Dlatego gdybyś kiedyś porwał się na jakiś ośmiotysięcznik, przynajmniej przez parę dni brakiem kąpieli nie musisz się przejmować.

– Raczej się nie wybieram – odparł Oryński, siadając obok. – Ale chcę się dowiedzieć wszystkiego na ten temat.

– To uzbrój się w cierpliwość, bo jest sporo do gadania.

Przypuszczał, że żadne słowa, zdjęcia ani filmy nie oddadzą tego, co dzieje się w górnych partiach Himalajów czy Karakorum. Musiał jednak mieć choćby ogólny zarys, jeśli zamierzali z Chyłką bronić Kabelis na sali sądowej.

– Co muszę wiedzieć na początek?

Klara zawinęła dłoń w rękaw bluzki, a potem przesunęła nią po stole. Oparła się na nim łokciem i przez moment przypatrywała się Kordianowi, jakby był zupełnym ignorantem.

– Na początek? – spytała. – Choćby to, że wchodząc na te szczyty, musimy sprawdzać prognozę pogody, jaka interesuje tylko nas i jeszcze jedną grupę społeczną. Wiesz jaką?

– Nie.

– Pilotów samolotów pasażerskich. Na ośmiu tysiącach wieją jet streamy, którymi przejmują się tylko oni i my.

– Okej.

– Przyda ci się jeszcze informacja, że od siedmiu tysięcy ośmiuset metrów wzwyż zaczyna się strefa śmierci.

– Brzmi świetnie.

– Bo tam jest początek prawdziwej zabawy. W zawrotnym tempie tracisz siły, masa ciała spada jak szalona, a twój organizm nie potrafi już się regenerować. Pali jak szalony nie tylko tłuszcz, ale też białka w mięśniach.

Może na myśl o skrajnym wygłodzeniu, a może przez to, że nie zjadł śniadania, Oryńskiemu zaburczało w brzuchu. Kabelis uśmiechnęła się pod nosem.

– Innymi słowy poruszasz się do przodu, ale tak naprawdę powoli umierasz – dodała. – Jeśli jesteś dobrze zaprawiony, wytrzymasz w strefie śmierci dwa, może trzy dni. A pamiętaj, że my wchodzimy jeszcze wyżej.

I to z własnej, nieprzymuszonej woli, co było dla niego raczej osobliwe.

– Na Evereście wylądował w historii tylko jeden śmigłowiec, francuski eurocopter. Gdybyś znalazł się na jego pokładzie i zdecydował się wyjść na szczyt, umarłbyś po dwóch minutach od opuszczenia maszyny – ciągnęła Kabelis. – Szczyt ma osiem tysięcy osiemset czterdzieści osiem metrów, co właściwie jest uśmiechem losu, bo górny limit wytrzymałości organizmu ludzkiego to dziewięć tysięcy.

– Nieźle.

Klara wzruszyła ramionami.

– Co tu dużo mówić, ktoś zaprojektował góry tak, żeby dało się na nie wejść. Dodałby do Everestu te sto pięćdziesiąt metrów z hakiem i byłoby pozamiatane.

Oryński podniósł się i bez większej nadziei sprawdził lodówkę. Była wyłączona, a kiedy tylko otworzył drzwiczki, buchnął z niej wyjątkowo nieprzyjemny smród. Natychmiast z powrotem ją zamknął.

– Na dole mają niezłe kebsy – rzuciła Kabelis. – Szczególnie falafela na cienkim cieście. Osiem zeta, a napełnisz brzuch jak polityk kieszenie przy dojeniu funduszy europejskich.

Kordian docenił to porównanie lekkim uśmiechem.

– Chodź – dodała Klara, a potem skierowała się do wyjścia.

Zanim zdążył zaproponować, że weźmie dwa falafele na wynos i tym samym sprawi, że unikną konfrontacji z innymi przypadkowymi ludźmi, Kabelis już otwierała drzwi. Ostatecznie uznał, że może i lepiej tę rozmowę prowadzić w innych warunkach.

Miejsce wyglądało niepozornie, właściwie jak każda inna kebabiarnia. Szyld przedstawiający mięso palące się niemal w ogniach piekielnych z pewnością przemówiłby jednak do Chyłki, podobnie jak smak serwowanych tu potraw.

Klara i Oryński usiedli przy skleconych z desek stolikach na zewnątrz i mimo że miejsca nie było wiele, nie musieli się przejmować, że ktoś będzie się przysłuchiwał rozmowie – pozostali klienci albo brali na wynos, albo zajadali się kebabami w środku.

– Zanim zaczniesz przesłuchanie, powiedz mi jedno – powiedziała Kabelis, ocierając dolną wargę z sosu.

Kordian skinął głową, nie chcąc mamrotać z pełnymi ustami.

– Dlaczego w ogóle wzięliście moją sprawę?

Przeżuwając, przyglądał się rozmówczyni i starał się ustalić, czy naprawdę nie zna odpowiedzi, czy tylko gra. Jeśli pierwsza wersja była słuszna, nie tylko Daria padła ofiarą tej sytuacji, ale także himalaistka. Jeśli nie, dwoje prawników było wyjątkowo perfidnie rozgrywanych.

Oryński w końcu przełknął kęs. Falafel z ciecierzycy rzeczywiście robił wrażenie.

– Nie zrozum mnie źle, jestem wdzięczna – dodała Klara. – Ale sami wiecie, że jestem czarną owcą polskiego alpinizmu. A w tej chwili pewnie też jedną z najbardziej znienawidzonych osób w tym kraju.

– W dodatku dowody przeciwko tobie są mocne, jeśli wierzyć prokuraturze – dodał Kordian, odkładając bułkę. – I nie zapominaj o tym, że nawet jeśli wygramy sprawę, spadnie na nas sporo krytyki. Jeżeli zaś przegramy, nasza renoma w środowisku pójdzie się rąbać.

– I tak źle, i tak niedobrze – podsumowała Kabelis. – Więc dlaczego mnie bronicie? Awit aż tyle wam płaci?

Niespecjalnie wiedział, co odpowiedzieć. Najlepszym wybiegiem byłoby chyba lakoniczne oznajmienie, że lubią wyzwania. Rozmówczyni jednak nie dała mu dojść do słowa.

– I dlaczego w ogóle to robi? – dodała.

– Mnie pytasz?

– A kogo? Z nim nie mam kontaktu, a ty chyba powinieneś wiedzieć, dlaczego jest gotów wyłożyć tyle kasy. W tym też na waszą gażę.

Od opuszczenia Grochowa Oryński właściwie się nad tym nie zastanawiał, wychodząc z założenia, że Chyłka wyciągnie wszystko ze swojej siostry, a potem przekaże jemu. Sprawdził telefon z nadzieją, że już jej się to udało, ale Joanna wciąż nie dawała żadnego znaku życia.

– No? – wybełkotała Kabelis. – Co was podkusiło?

– Czasem takie sprawy mają tendencję do obracania się jak fidget spinner.

– Słabe porównanie, bo to dziadostwo wyszło już z mody.

– Ale podejmowanie wyzwań nie. To zawsze jest trendy.

Pokręciła głową niby zrezygnowana, ale w jej zachowaniu było coś, co kazało sądzić, że ta odpowiedź w zupełności ją satysfakcjonuje. Kordian obawiał się jednak, że kiedy to on zacznie zadawać pytania, jego reakcja będzie dokładnie odwrotna.

– Sama powinnaś coś o tym wiedzieć – dodał po chwili.

„Coś” stanowiło gigantyczne niedomówienie, jeśli chodziło o podejmowane przez nią wyzwania. Oprócz próby poprowadzenia nowej trasy na najniebezpieczniejszą górę świata miała za sobą zdobycie kilku ośmiotysięczników, dwukrotnie starała się pokonać zimą Nanga Parbat i raz powtórzyć sukces Marianne Chapuisat na Czo Oju. Przy tak imponującym życiorysie, prawdziwym sprawdzianem dla niej było wysiedzenie na równinach przez kilka tygodni.

A mimo to środowisko nie darzyło jej sympatią, nigdy nie zyskała szacunku, na który według wielu zasługiwała. Teraz w dodatku wszystko wskazywało na to, że będzie tylko gorzej.

– Co tam się stało? – zapytał w końcu Kordian.

– A jak myślisz?

Nie odezwał się, wbijając wzrok w oczy Klary. Ta zawieszała spojrzenie gdzieś w oddali, zupełnie jakby na horyzoncie nie widać było starych bloków, ale wypiętrzone, poszarpane skały.

– Z bankruta chciałam stać się bogaczem.

– Co?

– Wiesz, co o Annapurnie mówił Maurice Herzog?

– Nie wiem nawet, kto to jest.

– Był – poprawiła go, wciąż z nieruchomym spojrzeniem. – Pierwszy zdobywca tej góry. Gość stał się legendą, ale zapłacił ogromną cenę. Przy schodzeniu ze szczytu odmroził sobie dziesięć palców. Wszystkie amputowano mu w warunkach polowych.

Oryński mimo woli zobaczył w wyobraźni niepokojące obrazy, przez które natychmiast stracił apetyt.

– Mówił, że na Annapurnę szedł bez grosza przy duszy, ale wrócił stamtąd ze skarbem, za który mógł od tamtej pory żyć.

Na chwilę zamilkła, a Kordian dopiero teraz, widząc tęsknotę i rozrzewnienie w oczach Kabelis, zdał sobie sprawę z tego, ile te wyprawy dla niej znaczyły.

– To wyjątkowa góra – dodała nieobecnym głosem. – I cholernie niebezpieczna. Właściwie co chwilę schodzą tam lawiny, a co trzeci człowiek, który się na nią porywa, już nie wraca.

Przez moment milczeli.

– Co tam się stało? – powtórzył.

Klara potrząsnęła głową. Na powrót skupiła na nim wzrok, ale Oryńskiemu wydało się, że teraz patrzy na niego ktoś zupełnie inny. Maska opadła, a on w końcu miał przed sobą prawdziwą Kabelis.

– Więcej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić – odparła po chwili.

Zanim zdążył wyciągnąć z niej coś jeszcze, rozległ się dzwonek telefonu. Przypuszczając, że Chyłka w końcu zdecydowała się zadzwonić, czym prędzej przeprosił Klarę i odszedł kawałek.

Osobą, która próbowała się z nim skontaktować, był jednak Kormak. Odbierając połączenie, Oryński kątem oka dostrzegł jeszcze, że ma jedną nieprzeczytaną wiadomość.

– Jestem trochę zajęty – rzucił, zerkając na Klarę.

– Będziesz jeszcze bardziej.

– Dlaczego?

– Bo wiem, jaki materiał dowodowy mają śledczy.

Kordian milczał, spodziewając się najgorszego.

– Nie mam jeszcze wszystkich informacji, ale nie wygląda to najlepiej – ciągnął Kormak. – Okazuje się, że przynajmniej jeden z mężczyzn, z którymi Kabelis się wspinała, nie zmarł ani z powodu hipotermii, ani choroby wysokościowej, obrzęku płuc czy mózgu.

– Więc jak?

– Od uderzenia w czaszkę ostro zakończonym, ząbkowanym przedmiotem.

– Czyli?

– Głowicą czekana.

Oryński natychmiast spojrzał na Klarę, jakby ta nagle miała uciec.

– To nie wszystko – dodał chudzielec. – Z raportu patomorfologicznego wynika, że pierwszej z ofiar zadano kilka ciosów, zanim umarła.

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8

Подняться наверх