Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 16

Rozdział 1
Wachlarz
13
ul. Emilii Plater, Śródmieście

Оглавление

Ostatnim razem Kordian tak wysprzątał mieszkanie, kiedy miała go odwiedzić Chyłka i wbrew swoim zwyczajom się zapowiedziała. Właściwie był to jedyny raz, kiedy jego kawalerka naprawdę lśniła – teraz doszło do powtórki z rozrywki, ale powód był całkiem inny. Oryński próbował zająć się czymkolwiek, co nie wiązałoby się z Klarą Kabelis, Joanną ani porwaniem Darii.

Łudził się, że dzięki temu nie tylko odciągnie myśli od tych spraw, ale także zmęczy się na tyle, by w końcu się wyspać. Na jednym i drugim froncie poniósł fiasko i ostatecznie wziął szybki prysznic, narzucił świeżą koszulę i wyszedł do Skylight.

Prawnicy znajdujący się na górze łańcucha pokarmowego dawno opuścili kancelarię, ale kręcili się po niej jeszcze ci, którzy dopiero pięli się po drabinie kariery. Oprócz nich na dwudziestym pierwszym piętrze o tej porze zastać można było tylko jedną osobę.

Kordian wszedł do Jaskini McCarthyńskiej bez pukania, jako że właściwie czuł się tam jak u siebie. Chudzielec podniósł wzrok znad komputera tylko kontrolnie, a Oryński szybko przysunął sobie krzesło i usiadł przed biurkiem.

– Mieliście czekać na raport – burknął Kormak.

– Czekamy.

– Miałem na myśli czekanie gdziekolwiek, tylko nie w moim biurze.

– Tak teraz nazywasz tę kanciapę?

Gospodarz złapał za skraj blatu i przesunął się na krześle w bok. Pomieszczenie rzeczywiście nie było duże, ale znajdowało się w nim właściwie wszystko, czego Kormak potrzebował do szczęścia. W dodatku kiedy zgodził się na powrót do Warszawy, kancelaria pokryła koszty nowego wyposażenia – teraz znajdowały się tu dwa duże, połączone ze sobą monitory, specjalny fotel biurowy na kółkach, wyposażony w podparcie odcinka lędźwiowego, i szezlong, który jakimś cudem Kormak upchnął obok biurka.

– Nie mam dla was jeszcze pełnego zestawu informacji – zastrzegł chudzielec. – A nie zamierzam zgłaszać się za każdym razem, kiedy znajdę jakiś strzępek.

Kordian się nie odzywał, wodząc wzrokiem po szezlongu. Tradycyjnie leżała na nim jakaś książka, ale była odwrócona tyłem.

– Musisz? – mruknął Kormak.

– Co?

– Milczeć. Wiesz, że nie lubię ciszy.

– W takim razie zacznij gadać.

Chudzielec wyjął z bocznej szuflady paczkę białych drażetek kokosowych, otworzył ją i wysypał zawartość do kubka stojącego przy monitorze. Podsunął go Kordianowi, a ten popatrzył na słodycze ze zdziwieniem.

– Zamiast gandalfa białego – oznajmił Kormak, a potem zrobił głęboki wdech. – Chcesz, to bierz, nie chcesz, to słuchaj, jak gryzę.

– Wolę posłuchać, jak streszczasz mi wszystko, co ustaliłeś.

– Poza dziurą we łbie od czekana?

– Tak, poza nią.

Chłopak wrzucił kilka drażetek do ust i skinął głową.

– Wedle mojej najlepszej wiedzy Klary rzeczywiście nic nie łączyło z Awitem – oświadczył z pewnością w głosie. – Ona wprawdzie przygodnym romansem nie gardzi, ale Szlezyngier najwyraźniej wciąż ma dosyć po tym, co zgotowała mu Angelika.

Kordian przyznał w duchu, że trudno się dziwić. Sam na miejscu Szlezyngiera pewnie wolałby pędzić życie w samotności, niż znów komuś zaufać.

– Zajmuje się córką, rozwija firmę, zaangażował się dość mocno w CSR.

– Mhm.

– Społeczną odpowiedzialność biznesu.

– Wiem, czym jest CSR, Kormak. W tej firmie od lat udajemy, że ją rozwijamy.

– No tak – przyznał chudzielec. – Awit w każdym razie niczego nie udaje. Moim zdaniem w tym roku ma dużą szansę na Nagrodę Polskiej Rady Biznesu. Nie dość, że coraz lepiej radzi sobie we własnej branży, to dywersyfikuje profil firmy i angażuje się w takie akcje, jak ta wyprawa na Annapurnę.

– Ile wyłożył?

– Ponad pięćdziesiąt tysięcy na Kabelis.

– A cała wyprawa ile kosztowała?

– Jakieś dwieście tysięcy. Podobno zrobili to po kosztach, ale nie mam jeszcze odpowiedniego rozeznania, żeby stwierdzić, czy to prawda, czy wierutna bzdura.

– Kto wpłacił resztę?

– Sponsorzy pozostałych wspinaczy – odparł Kormak i przesunął myszką po blacie, wpatrując się w jeden z monitorów.

– Prawie cię nie widać zza tego przepierzenia – ocenił Oryński.

Chudzielec przez chwilę nie odpowiadał, skupiając się na komputerze.

– I gdzie jak gdzie, ale tutaj zjawiska parawaningu się nie spodziewałem.

– Zamkniesz się?

– Jak tylko dasz mi coś konkretnego.

Kormak odwrócił jeden z ekranów, a potem wyświetlił wykaz wszystkich wpłat, jakich dokonano na konto wyprawy. Dwóch pozostałych alpinistów urządziło zbiórkę w internecie, wpłacało całkiem sporo osób. Oprócz tego zapewnili sobie datki od kilku niewielkich, mało znanych firm, które chciały, by pokazać baner z ich logotypami na szczycie Annapurny.

Pieniądze. Albo one, albo uczucia były powodem wszystkich zabójstw, z którymi podczas swojej praktyki spotkał się Oryński. W tym wypadku to pierwsze wydawało się mało prawdopodobne. Wpłaty były zbyt rozproszone. Największy pojedynczy zastrzyk gotówki zapewnił im Awit, ale i on był zbyt mały, by skłonić Kabelis do zabicia dwóch osób.

– Jak widzisz, nie ma żadnego tropu.

Kordian jeszcze przez chwilę skupiał się na monitorze.

– Ale byłeś tego świadom, zanim tu wszedłeś.

– Tak?

– Wiesz doskonale, że gdybym coś odkrył, od razu bym do ciebie tarabanił – zauważył Kormak. – Mów, czego chcesz.

– Tak po prostu wpadłem. W końcu to po sąsiedzku.

– Z twojej kawalerki rzeczywiście – przyznał gospodarz, a potem obrócił monitor z powrotem do siebie. – Chyłka w końcu cię wyrzuciła? Talak, talak, talak podziałało?

Oryński posłał przyjacielowi niezadowolone spojrzenie, uznając, że może faktycznie powinien od razu przejść do prawdziwego powodu, dla którego się tu zjawił.

– Chciała zostać sama – oznajmił.

– Będzie chlać?

– Nie wydaje mi się – odparł Kordian, a potem zaczął relacjonować wszystko, co tego dnia robili. Chudzielec w końcu i tak dowiedziałby się tego od Chyłki, więc nie było sensu pomijać czegokolwiek.

Może poza samym faktem, że osoba, która zostawiła pendrive’a, porwała siostrzenicę Joanny.

Kiedy Oryński skończył, rozmówca długo mu się przyglądał, jakby starał się ocenić stopień zaawansowania jego choroby psychicznej.

– Zupełnie was pogięło? – spytał. – Wetknęliście do laptopa pena znalezionego pod schodami? Tylko dlatego, że ktoś was tam skierował?

– Ktoś, kto ma związek ze sprawą Kabelis – odparł oględnie Kordian i dopiero teraz uświadomił sobie, że rzeczywiście postąpili mało rozsądnie. Oboje jednak chcieli jak najszybciej poznać odpowiedzi. I Chyłka na tym etapie z pewnością już je miała.

Chwilę zajęło mu zbywanie dociekań Kormaka, a potem próba zmiany tematu.

– Słyszałeś o tej sprawie? – spytał w końcu Oryński.

– Nie. Przecież wtedy tu nie pracowałem.

– Wtedy?

– Wspomniałeś o jakiejś dacie, o dziewięćdziesiątym siódmym – odbąknął Kormak. – Zakładam, że to wtedy broniła tego Zduna.

– Nie możesz tego sprawdzić?

Chudzielec westchnął, a potem obrócił krzesło w kierunku monitora po prawej i przez moment przeszukiwał kancelaryjne archiwum. Mrużył oczy, mamrotał coś niewyraźnie i co chwilę wydawał cichy syk, jakby coś go zabolało.

– I? – ponaglił go Oryński.

– Dziwne.

– Dziwne to jest najwyższe ustawienie na tosterze i w mikrofalówce.

– Hę? – mruknął w zamyśleniu Kormak.

– Nikt ich nigdy nie używa, a mimo to każdy producent montuje je w kolejnych modelach – zauważył Oryński. – Zresztą mniejsza z tym. Co jest w archiwum?

– Nic.

– No – wyrzucił z siebie Kordian i klasnął. – Właśnie po takie bezcenne informacje tutaj przychodzę.

Chudzielcowi wyraźnie nie było do śmiechu. Wpatrywał się w ekran jak w oczy najgorszego wroga, rzucając mu wyzwanie.

– Nie ma śladu po żadnym Zdunie – poinformował. – I w dziewięćdziesiątym siódmym było stanowczo zbyt wcześnie, żeby Chyłka prowadziła tu jakąkolwiek sprawę. Za to później jest dziura w wykazie jej klientów. Zupełnie jakby kogoś usunięto.

– Kogo? I kiedy?

– Nie wiem, to nie jest baza danych, z której po prostu coś skasowano, Zordon.

– Nie?

Kormak spojrzał na niego z powątpiewaniem.

– Tamtą sprawę Chyłka prowadziła, kiedy system nie był jeszcze zdigitalizowany. Zgromadzono wszystkie materiały w teczkach, a potem nigdy nie wprowadzono ich do systemu.

– To skąd wiesz, że jest dziura?

– Bo sygnatury spraw przeskakują o jedną cyfrę. Czegoś po prostu nie wprowadzono.

Kordian przez moment się namyślał i w końcu zrozumiał, że jest to jeden z nielicznych przypadków, kiedy odpowiedzi i informacji powinien szukać nie w Jaskini McCarthyńskiej, ale w gabinecie na końcu korytarza.

Problem polegał na tym, że jedyne, czym Artur Żelazny był gotów się z nim dzielić, to opłatek podczas kancelaryjnej wigilii – i to wyłącznie po to, by zachować pozory dobrej atmosfery w zespole.

– Nie możesz do tego jakoś dotrzeć? – spytał Oryński.

– Mogę. Wystarczy, że włamię się do miejsca, gdzie trzymamy akta wszystkich spraw. W tradycyjnej, papierowej, zakurzonej formie.

– Czyli gdzie?

Kormak łypnął na niego znad niewielkich lenonek.

– A wyglądam ci na kogoś, kto mógłby to wiedzieć?

– Wiesz o wszystkim, co się tu dzieje, Kormaczysko. Znasz nawet harmonogram pracy w Costa Coffee na dole.

– Tylko dlatego, że darzę sympatią jedną z baristek.

– Anka o tym wie?

Przyjaciel pogroził mu palcem, a potem przyglądał się Kordianowi na tyle długo, by obaj poczuli się nieswojo. Mimo to jeszcze przez moment żaden z nich się nie odzywał.

– Jak sobie radzicie? – zapytał w końcu chudzielec.

– Jak każda inna podobna para.

– Nie jesteście jak każda inna para.

– Może i nie – przyznał Oryński. – Chyłka twierdzi nawet, że kiedyś ktoś popełni na nasz temat rozprawę doktorską. Ma już nawet dla niej tytuł.

– Jaki?

– Power couple: synergia potencjałów jako model wybuchowego związku.

– Chwytliwe – odparł cicho nieobecnym głosem Kormak. – W dodatku zakłada dłuższą perspektywę. Raz, że wytrzymacie ze sobą ileś lat, a dwa, że…

Urwał, licząc na to, że przyjaciel dokończy, a Oryński dopiero teraz zrozumiał, do czego zmierza ta niezbyt wygodna dla obydwu rozmowa. Oparł się plecami o drzwi i westchnął.

– Że wyniki okażą się dobre – dodał chudzielec.

– Mhm.

– Kiedy mają przyjść?

– Zależy, jakie obłożenie będzie w laboratorium. Może za kilka, może za kilkanaście dni.

Kormak pokiwał głową, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć. Oryński uznał, że to dobry moment, by opuścić kanciapę. Sam spędzał stanowczo zbyt wiele czasu na rozmyślaniu, jak Chyłka radzi sobie z całą tą niepewnością.

Wiedziała doskonale, że na retrowirusa nie ma żadnego lekarstwa. O ile wywoływany przez niego nowotwór można było leczyć, o tyle samego HTLV nie. Konsekwencje mogły wystąpić za kilka, ale równie dobrze za kilkadziesiąt lat. I ich gama była przerażająca – od chłoniaka aż po zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych.

Kordian odsunął od siebie te myśli i wyszedł na korytarz. Skierował się do gabinetu imiennego partnera, zrobił to jednak właściwie tylko po to, by upewnić się, że Artura o tej porze w kancelarii nie zastanie.

Zresztą nawet gdyby było inaczej, Żelazny niczego by mu nie zdradził. Do akt też nie sposób byłoby się dobrać, bo z pewnością nie bez powodu wszystkie szczegóły na temat tamtej sprawy nie zostały umieszczone w systemie.

Ale skąd ta tajemnica? Nie było powodu, dla którego tak podstawowe dane miałyby być ukrywane przed resztą prawników mających dostęp do bazy.

Po chwilowym zastanowieniu Kordian uznał, że jeśli w firmie jest jakaś osoba, która jednocześnie pracuje tu dostatecznie długo i będzie gotowa udzielić mu informacji, to jest nią Lew Buchelt.

Nie miał zamiaru tracić czasu i wsiadł do daihatsu zaraz po opuszczeniu biurowca. Każda minuta mogła okazać się na wagę złota, bo gdy życie Darii znajdowało się na szali, Chyłka z pewnością nie będzie tracić ani sekundy. I szybko może władować się w sytuację bez wyjścia.

Po drodze do mieszkania dawnego patrona Kordian bezskutecznie próbował się do niego dodzwonić. Zważywszy na porę, właściwie spodziewał się fiaska. Sam powinien zdrzemnąć się choć chwilę, bo deficyt snu powoli zaczynał dawać o sobie znać.

Uznał, że u Borsuka napije się kawy i pozwoli kofeinie zakłamać trochę rzeczywistość.

Starego mecenasa udało mu się obudzić dopiero dzwonkiem do drzwi. Buchelt uchylił je lekko, nie ściągając łańcucha, i przez moment przyglądał się niespodziewanemu gościowi. Bez swych okularów w drucianych oprawkach i przez półmrok na klatce potrzebował chwili, by rozpoznać Kordiana.

– Ach, to ty, kawalerze – mruknął Lew, zdejmując zasuwę. – Czy może już nim nie jesteś?

– Pracuję nad tym.

Buchelt otworzył drzwi i przyjrzał mu się wzrokiem starego wujka, który stara się ocenić, jak bardzo wyrósł długo niewidziany siostrzeniec. Chrząknął kilkakrotnie, aż wydzielina oderwała mu się od płuc.

Wyglądał nie najlepiej. Miał zupełnie bladą cerę, a od kiedy odszedł na emeryturę, przygarbił się jeszcze bardziej i przytył dobrych kilka kilogramów, mimo że już wcześniej miał widoczną nadwagę.

– Proszę, wejdź – rzucił, cofając się.

Kordian skwapliwie skorzystał z propozycji.

– Obudziłem pana? – spytał.

– I tak źle sypiam. Teraz noce wyglądają tak, że kręcę się po domu, tu przysnę, tam przysnę…

Przez moment szukał okularów, a kiedy zlokalizował je na stole, założył i ruszył do kuchni, powłócząc nogami. Obserwując jego przemianę, Kordian doszedł do wniosku, że to nie metryka ma znaczenie w skomplikowanym procesie starzenia się, ale aktywność. Zawodowa, fizyczna, umysłowa – konkretny rodzaj zdawał się bez znaczenia, liczyło się to, że kiedy ustawała, człowiek zamierał.

– Nastawię wody na herbatę – oznajmił Lew.

– Nie chcę zajmować dużo czasu.

Buchelt kaszlnął i machnął ręką.

– Powiedz mi lepiej, co cię sprowadza o tej porze. Coś się wydarzyło?

Kordian wszedł za nim do kuchni i przysiadł na skraju stołu. Najwyraźniej nie tylko słynne szerokie i siermiężne garnitury Buchelta przywodziły na myśl eksponaty rodem z muzeum PRL-u – całe mieszkanie było utrzymane w stylu późnego Gomułki lub wczesnego Gierka.

– Trafiłem na pewną przeszkodę i wydaje mi się, że pan może mi pomóc ją usunąć – podjął Oryński.

– Z chęcią.

– Próbuję dowiedzieć się czegoś o pewnym kliencie, którego broniliśmy, ale nie ma na jego temat żadnej informacji w systemie.

– Postawiono mu zarzuty karne?

– Tak.

– W takim razie nie wiem, czy przyszedłeś do odpowiedniej osoby, kawalerze. Jak wiesz, zajmowałem się sprawami natury gospodarczej.

– Ale był pan jednym z filarów kancelarii. Z pewnością orientował się pan też w innych sprawach.

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8

Подняться наверх