Читать книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz - Страница 8
Rozdział 1
Wachlarz
5
ul. Żwirki i Wigury, Okęcie
ОглавлениеObraz, który Joanna miała przed oczami, był jak scena z najgorszego koszmaru. MMS od numeru z zagranicznym prefiksem w pierwszej chwili potraktowała jako majak, który nie miał nic wspólnego z rzeczywistością.
Niemal bezwiednie oddała telefon w ręce Kordiana, a gdy ten spojrzał na wyświetlacz, cała krew odpłynęła mu z twarzy. Bez problemu rozpoznał sześcioletnią Darię, która wyglądała, jakby znalazła się na planie wyjątkowo ponurego horroru.
Siedziała na metalowym stołku w pomieszczeniu przypominającym starą, ciasną piwnicę. Powyszczerbiane cegły i tynk odpadający z niskiego stropu powodowały, że Chyłka niemal czuła smród zgnilizny, który musiał tam panować.
Córka Magdaleny była związana i miała knebel w ustach. Szmatka sprawiała wrażenie wilgotnej, z pewnością za sprawą łez, które dziewczynka musiała wylać.
Do zdjęcia była dołączona krótka informacja.
„Albo ją wybronisz, albo gówniara zginie.
Mudżahid”.
– Więc? – rozległ się głos Paderborna.
Dopiero teraz Joanna wróciła do rzeczywistości.
– O co tu chodzi, Chyłka?
– Poczekaj chwilę…
– Zazwyczaj doceniam, kiedy zawracasz mi głowę swoimi wymysłami, ale tym razem nie mam czasu. Bronicie jej czy nie?
– Bronimy.
Nie zastanawiała się nad tą odpowiedzią, sama wydobyła się z jej ust. Czy mogła powiedzieć cokolwiek innego? Nie, z pewnością nie. W tej chwili miała tylko jeden obowiązek – jak najszybciej zażegnać grożące małej niebezpieczeństwo.
Ale jak, na Boga, do tego doszło? Ktoś uprowadził ją z domu? Po drodze do szkoły? Kurwa mać, mówiła Magdalenie, że wysyłanie sześciolatki do pierwszej klasy nie jest dobrym pomysłem. Im dłużej poza murami instytucji zniewalającej umysły, tym lepiej.
Chyłka uświadomiła sobie, że ucieka myślami. Byle dalej, byle bezpieczniej. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz.
– Masz podpisane pełnomocnictwo? – spytał Olgierd.
Joanna zacisnęła usta i zebrała się w sobie.
– Powinna ci wystarczyć deklaracja ze strony oskarżonej – odparła beznamiętnie, starając się odzyskać równowagę umysłu. – Bo postawiliście jej już zarzuty, prawda?
– Cóż…
– Zresztą nieważne. I tak je obalę – nie dała mu dojść do słowa. – Czy jest tylko podejrzana, czy już oskarżona, przysługuje jej prawo do obrońcy.
Przez moment mierzyli się wzrokiem, jakby przeciągali linę. W końcu chwycił za nią Oryński.
– Musisz nas do niej dopuścić – powiedział.
– Jedynymi osobami, które muszą coś zrobić, jesteście wy.
Chyłka zaklęła w duchu. Najwyraźniej nie miał zamiaru jej tego ułatwiać – przynajmniej nie tym razem.
– Wystąpisz z wnioskiem o zgodę na widzenie, to pomyślę.
– Nie masz nad czym.
– Wręcz przeciwnie. Mimo całej mojej sympatii do ciebie ciąży na mnie ustawowy obowiązek ustalenia, czy nie wpłynie to niekorzystnie na dobro śledztwa.
Joanna zbliżyła się o krok, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie możesz odmówić wnioskowi – zaoponowała. – Nie kiedy składa go adwokat.
– Na razie nie widziałem żadnego pełnomocnictwa.
– Kurwa, Pader…
– Spokojnie – uciął prokurator, również podchodząc bliżej.
Stanęli niecały metr od siebie, ale nawet z większej odległości Chyłka dostrzegłaby wyraźny zarys bicepsów, które uwidoczniły się, kiedy Olgierd skrzyżował ręce na piersi.
– Dopełnisz formalności, będziesz mogła z nią pogadać. Oczywiście w mojej obecności.
Joanna znów zaklęła cicho. Właściwie nie powinna się dziwić ani tymczasowemu aresztowaniu, ani ostrożności ze strony oskarżyciela. Kabelis próbowała uciec przed wymiarem sprawiedliwości, przedzierając się przez tybetańską granicę. Musieli przyjąć, że zachodzi obawa matactwa – a to znaczyło, że dopiero po czternastu dniach Chyłce uda się rozmówić z klientką bez obecności prokuratora.
– Naprawdę masz zamiar rzucać mi kłody pod nogi? – syknęła.
Paderborn uśmiechnął się lekko.
– Buduj z nich, co ci się żywnie podoba – odparł. – Ale nawet taran ci nie pomoże.
Nie czekał na odpowiedź. Z wyrazem satysfakcji na twarzy odwrócił się i skinął na kilku policjantów, którzy byli gotowi rozszerzyć kordon bezpieczeństwa. Zaraz potem Joanna i Oryński z oddali obserwowali, jak mundurowi prowadzą Klarę Kabelis do policyjnego wozu.
Dziewczyna była zagubiona. Wyglądała, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie jest. Kołysała się lekko i miała mętny wzrok – przynajmniej do chwili, gdy zobaczyła Chyłkę.
Próbowała się zatrzymać, ale eskorta jej na to nie pozwoliła. Otworzywszy usta, wlepiła pełny zdziwienia wzrok w Joannę, jakby zobaczyła ducha.
– Zapomniałaś mi o czymś powiedzieć? – odezwał się Oryński.
– Co?
– Wygląda na to, że się znacie.
– Widzę ją na żywo pierwszy raz, Zordon.
– A jednak ona sprawia wrażenie, jakby…
– Tak, tak. Trudno nie zauważyć, jak na mnie łypie.
Mimo że Klara wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy wcześniej jej nie widziała, bez trudu ją rozpoznała. W dodatku była ewidentnie zaskoczona jej obecnością. Chyłka nie mogła zebrać kotłujących się w głowie myśli i zrozumieć, co się dzieje.
Ruszyła w stronę alpinistki, ale policjanci natychmiast ją powstrzymali. Paderborn skorzystał z okazji i sam się wycofał, nie mając zamiaru zamieniać z prawnikami ani zdania więcej. Po chwili dziewczyna zniknęła w radiowozie, który zaraz potem odjechał w kierunku aresztu śledczego.
Chyłka i Oryński zostali sami.
– Nic nie rozumiem – odezwał się Kordian. – Najpierw upiera się, że jesteś jej adwokatem, a potem wygląda, jakbyś była ostatnią osobą, którą spodziewa się zobaczyć?
Joanna wycedziła cicho przekleństwo.
– Nie upiera się, tylko mnie, kurwa, szantażuje – dodała. – Porywając moją siostrzenicę.
Spojrzeli na siebie, jakby żadne z nich jeszcze do końca nie przyswoiło tej informacji, a zdjęcie w telefonie Chyłki nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
– Co teraz? – spytał Kordian.
Skinęła głową w kierunku samochodu, właściwie nie musząc odpowiadać. Podróż na Stary Wilanów o tej porze normalnie zabrałaby około dwudziestu minut, oni jednak dotarli na Europejską już po dziesięciu.
Magdalena i Julian byli w domu. Oboje z samego rana wzięli urlop na żądanie, choć na dobrą sprawę mogliby zgłosić się do pierwszego lepszego lekarza – dostaliby L4 od ręki. Już na pierwszy rzut oka wyglądali jak widma.
Chyłka nie musiała się upewniać, że MMS nie był żadnym sprytnym wybiegiem, manipulacją czy fotomontażem. Ale dopiero widząc swoją siostrę, na dobre zrozumiała, że to dzieje się naprawdę.
We czwórkę usiedli przy wyspie w kuchni. Milczeli, nawet na siebie nie patrząc.
Dla Joanny było oczywiste, że Brenczowie nie zgłosili porwania. Magdalena szybko to potwierdziła, trzęsącą się ręką podając jej list, który rankiem znaleźli na łóżku córki. Na wydruku użyto tego samego fontu, którym złożona była wiadomość z cylindrycznego pojemnika.
Kormak już go zidentyfikował. Helvetica Neue Ultra Light. Nic im to nie mówiło i właściwie o niczym konkretnym nie świadczyło. Chyłka miała wrażenie, że to samo będzie mogła powiedzieć o każdej kolejnej poszlace.
W krótkim liście porywacz zawarł wszystko, czego należało się spodziewać.
„Daria jest bezpieczna” – pisał. „I tak pozostanie, jeśli wszyscy postąpicie według moich instrukcji”.
Dalej informował, że powiadomienie kogokolwiek o sytuacji będzie dla małej tragiczne. Kazał Brenczom zostać w domu i nie kontaktować się z nikim, o ile nie byłoby to absolutnie konieczne dla utrzymania pozorów, że nie dzieje się nic złego.
– Mudżahid – odezwała się słabo Magdalena, wskazując na podpis pod wiadomością. – Co to znaczy?
W jej głosie była taka sama pustka, jak w oczach. Pod nimi widniały dwie ciemne smugi, a jej cera była bledsza niż kartka papieru. Julian wyglądał jeszcze gorzej.
– Bojownik – odparła Joanna.
– Nie mudżahedin?
– Nie. To drugie to liczba mnoga, chociaż przyjęła się w polszczyźnie jako pojedyncza. Coś jak z paparazzi. Nikt nie mówi paparazzo na pojedynczego reportera.
– Chyba że ktoś zna włoski – odezwał się Oryński. – Co może świadczyć, że porywacz…
– Nie świadczy o niczym konkretnym – odezwała się Chyłka.
– Poza tym, że może orientować się w arabskim.
– Może też mieć ogólną wiedzę o regionie – odparła. – Albo po prostu chcieć pokazać, że jest precyzyjny.
W kuchni znów zaległo ciężkie milczenie. Magdalena i Julian trwali w zupełnym bezruchu, całkowitym marazmie. W końcu Brencz się z niego otrząsnął i skupił wzrok na Joannie.
– Naprawdę nie wiesz, kto to może być? – zapytał.
– Nie.
– Zastanów się, to przecież musi być ktoś, kto…
– Kto chce się na mnie za coś odegrać – ucięła. – Tak, wiem. I wiem też, że to ja jestem powodem, dla którego to wszystko się dzieje. – Spojrzała na jedno i drugie, pochylając się. – Więc jeśli chcecie obrzucić mnie gównem i przyjąć, że to moja wina, zróbcie to teraz i miejmy to już z głowy.
Żadne z nich najwyraźniej nie miało zamiaru skorzystać z propozycji. Chyłka przypuszczała, że w pierwszej chwili to na niej skupiła się ich złość, ale mieli całą noc i poranek, by to przepracować. Ostatecznie jej siostra była roztropną, rozgarniętą i opanowaną osobą, a za Juliana wyszła nie bez powodu – również miał te cechy.
Oboje zdawali sobie sprawę, że obarczanie jej winą do niczego nie doprowadzi. A ona była im za to wdzięczna.
Na miejscu Magdaleny z pewnością odchodziłaby od zmysłów i ciskała piorunami w każdego, kto znajdowałby się w pobliżu. Od zawsze stanowiły jednak zupełne przeciwieństwo, przynajmniej jeśli chodziło o charaktery – co nieraz doprowadzało do długich konfliktów.
– I jesteś pewna, że…
– Tak – znów przerwała Brenczowi. – Jestem absolutnie pewna, że na tym etapie nic nie wskazuje na konkretną osobę. Prześledziliśmy z Zordonem sprawy wszystkich dawnych klientów, którzy mogliby mieć do mnie pretensje o cokolwiek.
– Nikt się nie wyróżnia? – spytał Julian.
– Wszyscy się wyróżniają. Dlatego byli moimi klientami.
Odpowiedziało jej milczenie, a ona upomniała się w duchu, by być bardziej delikatna. Mimo że ledwo panowała nad emocjami, a cały organizm zdawał się wołać choćby o kroplę alkoholu, musiała mieć na uwadze przede wszystkim dwoje ludzi, którzy siedzieli po drugiej stronie wyspy.
To oni stanowili największe niebezpieczeństwo dla Darii. Jeden nieroztropny krok zrozpaczonego rodzica mógł sprawić, że dziecko już nie wróci do domu.
Joanna nabrała głęboko tchu.
– W takim razie jest tylko jedna osoba, która może coś wiedzieć – zabrała głos Magdalena. – Ta, na którą wskazał porywacz.
– Wszystko z niej wyciągnę – zapewniła Chyłka.
– Chcemy przy tym być – odezwał się Brencz.
– Nie ma mowy.
Julian podniósł się i odwróciwszy się do nich tyłem, stanął przed ekspresem do kawy. Złapał za krawędź blatu, przypominając pijaka, któremu niewiele trzeba do utraty równowagi. Zwiesił głowę i zgarbił się.
– Tu chodzi o naszą córkę – powiedział cicho. – Nie możemy tak po prostu…
– Co? Zaufać mi?
Chyłka też wstała, a potem podeszła do okna.
– To jest dokładnie to, co powinniście zrobić – dodała, wyciągając marlboro. – Porywacz będzie was obserwował, nas zresztą też. Jeden głupi ruch i…
Urwała, zapaliła papierosa i popatrzyła na siostrę.
– Jeśli Klara Kabelis cokolwiek wie, macie moje słowo, że też się tego dowiecie.
– Cokolwiek? – rzuciła Magdalena. – Przecież to oczywiste, że ona wie znacznie więcej.
– Wie wszystko – poparł ją Julian. – W końcu to jej masz bronić. I najprawdopodobniej to ona najęła tego człowieka, żeby porwał Darię. Chciała cię zmusić, żebyś wzięła jej sprawę.
Joanna przytrzymała dym w płucach. Na tym etapie możliwości było zbyt wiele, by mogła z czystym sumieniem przyjąć jakąkolwiek hipotezę. Szczególnie jeśli chodziło o te, które wyszły od dwójki zupełnie skołowanych, roztrzęsionych osób.
– Poczekajmy, aż ją przycisnę – powiedziała. – Wy w tym czasie po prostu nie róbcie niczego, co mogłoby zaszkodzić Darii.
Żadne z nich się nie odezwało. Joanna paliła w ciszy, która zdawała się sprawiać, że czas zwalnia. Po chwili Chyłka zgasiła papierosa, mimo że nie dopaliła go do końca. Chciała jak najszybciej opuścić ten dom. I brać się do roboty.
Wraz z Oryńskim upewnili się, że małżeństwo rzeczywiście nie zrobi niczego lekkomyślnego, a potem z dobrze skrywaną ulgą skierowali się do wyjścia.
– A ten policjant? – odezwała się jeszcze Magdalena, gdy Kordian otwierał drzwi. – Szczerbiński? Może w jakiś sposób mogłabyś się z nim skontaktować poza…. poza formalnymi kanałami?
– Mogłabym – przyznała Chyłka. – Ale jak każdy inny mundurowy zrobiłby wszystko, żeby wprowadzić sprawę na oficjalne tory.
– Ale…
– Zaufaj mi – rzuciła na odchodnym Joanna. – Darii włos z głowy nie spadnie.
Kiedy weszli do samochodu, prawniczka od razu uruchomiła silnik i odjechała. Wiedziała, że jeśli zerknie w lusterko, zobaczy wyraz desperacji na twarzy siostry. Oryński przez moment majstrował przy radiu, zmieniając piosenki. Zanim trafił na coś, co oboje byli w stanie zdzierżyć, rozległ się dzwonek telefonu Chyłki, a radio automatycznie się wyciszyło.
Zamiast grafiki z jednego z albumów Iron Maiden na wyświetlaczu pojawiła się okładka ostatniej książki McCarthy’ego.
Chyłka na moment obróciła głowę do Kordiana.
– Zachowuj się normalnie – poleciła. – I ani słowa o porwaniu.
– Ale…
– Nie wiemy, kogo porywacz ma na podsłuchu.
Nie czekała, aż Oryński potwierdzi. Nie musiała.
– Co znalazłeś? – odezwała się, odebrawszy połączenie od Kormaka.
– Tak naprawdę to coś znalazło mnie. A raczej ktoś. I może nie mnie konkretnie, ale nas.
– To znaczy? – odezwał się Kordian.
– Jesteś na linii? – zdziwił się chudzielec. – Czy wy się kiedykolwiek rozstajecie?
– Jeśli już, to tylko na ułamek sekundy. Dłużej nie potrafimy bez siebie wytrzymać.
Chyłka zatrzymała się na skrzyżowaniu Vogla z Przyczółkowską i ze złością łypnęła na czerwone światło.
– Mów, co wiesz – mruknęła.
Ścisnęła mocniej kierownicę, jakby przy całym tym rozchwianiu emocjonalnym potrzebowała jakiegoś stabilnego punktu podparcia.
– Do kancelarii zgłosiło się kilku członków PZA.
– Czego?
– Polskiego Związku Alpinizmu. Chcieli ustalić, czy będziemy reprezentować Klarę Kabelis. I nie byli przesadnie sympatyczni.
Chyłka i Oryński wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami.
– Skąd im to przyszło do głowy? – odezwała się Joanna.
– Może mają telewizję lub internet.
– Co?
– Parę kamer nagrało was na Okęciu, gdybyście nie…
– Stary już wie? – wtrącił się Kordian.
– To do niego się zgłosili. Jeszcze do was nie dzwonił?
Oryński wyciągnął telefon i sprawdził. Połączenia od Artura Żelaznego nie było.
– Nie.
– Dziwne. Zdawał się równie wkurwiony jak ci alpiniści – ciągnął Kormak. – Całości rozmowy nie będę wam relacjonować, ale starczy powiedzieć, że Klara nie ma dobrej opinii w środowisku.
– Tyle wiemy – odparła Joanna. – Masz jakieś konkrety?
– Aż nadto. Nawet nie wiem, od czego zacząć – mruknął chudzielec. – Po pierwsze chodzą słuchy, że sypiała z kilkoma ważnymi osobami. Po drugie wygląda na to, że w górach dziewczyna nie ogląda się na nikogo i dla niej liczy się tylko ona sama. Po trzecie zupełnie wypięła się na związek, szukając na własną rękę sponsorów. Po czwarte prowadzi celebryckie wyprawy na ośmiotysięczniki, co w środowisku jest chyba jeszcze bardziej obciachowe od jeżdżenia fasiągiem nad Morskie Oko. Po piąte…
– Dużo jeszcze masz tych punktów?
– Właściwie tylko jeden. I sprowadza się do tego, że według prokuratury Kabelis miała przyczynić się do śmierci swoich kumpli na Annapurnie.
Tego akurat nie musiał dodawać. Światło wreszcie zmieniło się na zielone, a Chyłka szybko wcisnęła pedał gazu i skręciła w prawo.
– Skąd ta pewność prokuratury? – zapytał Oryński.
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Strzelaj.
– Smeczem czy drive’em?
– Clearem.
– Spokojnie, chłopcy – odezwała się Joanna. – Wasza squashowa terminologia nam do szczęścia niepotrzebna.
– Właściwie jest badmintonowa, ale…
– Dawaj wszystko, co masz, Kormaczysko – ucięła.
Nawet chwilowe milczenie chudzielca wystarczało, by Chyłka zrozumiała, że nie zebrał nawet strzępków czegoś realnie pomocnego. Najwyraźniej był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy rzeczywiście nie wiedział, w jaki sposób strona przeciwna zebrała materiał dowodowy.
– Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to to, że znaleźli ciała – odezwał się w końcu. – I że to na nich są jakieś dowody świadczące o tym, że to Klara, a nie Annapurna, zabiła tych dwóch wspinaczy.
Była to najbardziej prawdopodobna wersja, ale Chyłka nie potrafiła jej rozbudować. Nawet jeśli Kabelis przyczyniła się do śmierci towarzyszy, nie zrobiłaby tego w sposób pozostawiający jakiekolwiek ślady. Nie musiałaby. Wedle tego, co Joanna wyczytała z przekazów medialnych, cała trójka i tak balansowała na granicy śmierci.
– Mówiłeś, że na coś wpadłeś – odezwała się. – A raczej że coś wpadło na ciebie.
– Taaa… – odparł Kormak. – Po tym, jak ludzie z PZA upewnili się, że naprawdę reprezentujemy czarną owcę polskiego himalaizmu, byli gotowi przedstawić mi więcej szczegółowych informacji… a raczej paszkwili i pomówień.
– Czyli?
– Zapoznam cię z nimi, jak tylko przepuszczę cały ten muł przez moje sito i wyłowię perełki.
– Okej.
– Oprócz tego dowiedziałem się też co nieco o sponsorach – ciągnął chudzielec. – Wygląda na to, że Kabelis naprawdę była gotowa na wszystko, by ich pozyskać.
– Powtarzasz się, szczypiorze. A to nie jest dobry znak.
– Ale wcześniej nie dodałem, że cała ta sytuacja wynikła z jej problemów z PZA. Normalnie alpiniści są wniebowzięci, kiedy nie muszą się martwić finansowaniem wyprawy, ale ona nie mogła liczyć na taki komfort. Była w ciągłym konflikcie z władzami związku i nawet kiedy dostawała pieniądze, nie miała żadnej swobody. W pewnym momencie po prostu zaczęła załatwiać finansowanie niezależnie. I niektórzy twierdzą, że nie tylko poprzez medialną, ale też łóżkową ekwilibrystykę.
– Typowe pomówienia w środowisku męskich maczo.
– Nie wydaje mi się. Braterstwo liny zobowiązuje, nawet jeśli bratem w istocie jest siostra.
– Więc dlaczego to znaczące?
– Bo jednym z jej najbardziej zagorzałych kibiców i stałych sponsorów był właściciel pewnej firmy z branży TSL.
– TSL? – odezwał się Oryński.
Chyłka uderzyła dłonią w kierownicę.
– Transport-spedycja-logistyka – powiedziała.
Nie musiała dodawać nic więcej. W końcu odkryli spoiwo, które wiązało ich bezpośrednio z Klarą.