Читать книгу „Zibi”. Biografia Zbigniewa Bońka - Roman Kołtoń - Страница 10
Wielu wyrzuciłoby go na zbity pysk
ОглавлениеGdy mówię o tych nazwiskach, Stanisław Mątewski wyraźnie się wzrusza. Rozpoczął pracę w Zawiszy w 1968 roku. Zaczynał od trampkarzy. W 1981 roku z juniorami wojskowego klubu świętował mistrzostwo Polski. Wielu jego wychowanków trafiło do pierwszego zespołu Zawiszy, ba, do reprezentacji kraju. Jednak od razu zaznacza:
— Wie pan, tak naprawdę to Konrad Kamiński był fachurą, jakich mało. Drugiego takiego nie widziałem. To właśnie on mnie przyciągnął do trenowania.
Kamiński (rocznik 1915, zmarł w roku 2000) był w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Wrócił w roku 1946. Trafił do sztabu trenerskiego Węgra Kristófa Scharle. W PZPN uczestniczył w kursie prowadzonym przez Francuza Gabriela Hanota. Do młodzieży miał anielską cierpliwość. Może dlatego, że w wojsku był instrumentariuszem chirurgicznym!
— Wie pan, wielu trenerów, może nawet większość, wyrzuciłaby Zbyszka Bońka na zbity pysk — mówi Mątewski. — Jednak nie Konrad Kamiński. Miał cierpliwość do smyka, który nie uznawał żadnych autorytetów.
Andrzej Witkowski grał w tym czasie w Zawiszy, ale podpatrywał trenera Kamińskiego. Wspomina:
— Trudno było nie docenić tego, co robił z tymi chłopakami. Trafiali do niego zupełnie zieloni, grupa naborowa. Później można było zobaczyć, jaką przechodzą ewolucję. W juniorach starszych to byli gracze, że hej. Za chwilę zasilali pierwszy zespół. Na początku grali bez ładu i składu, po prostu biegali za piłką jak szaleni. Kamiński tłumaczył im, co to są formacje, jak poruszać się bez piłki. Powoli to wszystko nabierało kształtów.
Boniek już w latach osiemdziesiątych wyznał Wągrodzkiemu, a ten opublikował to w książce Na polu karnym:
— Gdy jako dwunastoletni chłopiec zacząłem trenować w Zawiszy, wszyscy mówili, że wyrośnie ze mnie dobry zawodnik, ale po dwóch, trzech latach o tym zapomnieli. Dlaczego? Otóż w grupie Konrada Kamińskiego, któremu chyba najwięcej zawdzięczam, bo właśnie on nauczył mnie gry w piłkę, byłem jednym z najdrobniejszych, najmniejszych, słowem — miałem bardzo słabe warunki fizyczne. I właśnie wówczas — gdy zaczęto mnie powoli przekreślać — postanowiłem, że się nie dam, że muszę dopiąć swego. Na szczęście z pomocą przyszła mi natura. Po przekroczeniu piętnastego roku życia, gdy wszedłem w okres pełnego dojrzewania fizycznego, zacząłem rosnąć, czułem się coraz silniejszy, spostrzegłem, że podchodzę do sportu z nowym entuzjazmem. Piłka sprawiała mi ogromną przyjemność, wiedziałem, że jestem coraz lepszy, że potrafię coraz więcej, i po raz pierwszy po cichu, leżąc w łóżku, powiedziałem sobie: Może się uda…