Читать книгу „Zibi”. Biografia Zbigniewa Bońka - Roman Kołtoń - Страница 15

Kto gówniarzowi kazał strzelać?

Оглавление

29 maja przyszedł mecz, który zmienił życie Bońka — starcie z Lechią Gdańsk. Na trybunach zasiadło 15 tysięcy widzów, a ówczesne gazety podawały, że aż 6 tysięcy przybyło z Gdańska! Ewentualne zwycięstwo nad Zawiszą w Bydgoszczy mogło Lechii utorować drogę na szczyt tabeli i otworzyć przed zielonymi wielką szansę na awans do ekstraklasy. Obie strony doskonale zdawały sobie z tego sprawę. Wiedzieli o tym także gdańscy kibice, dlatego masowo, ze sztandarami i opaskami na głowach (wszystko w biało-zielonych kolorach klubowych), zjawili się na trybunach Stadionu Wojska Polskiego.

Warto przytoczyć relację meczu z „Głosu Pomorza”: „Po gwizdku sędziego wznawiający grę Boniek decyduje się lewą stroną na piękny rajd. W hokejowym stylu mija po kolei czterech gdańszczan, aby na granicy pola karnego zostać podciętym przez rozpaczliwie interweniującego stopera Lechii, Makowskiego. Rzut wolny ponad murem celnie wykonał Czerwiński, ale bramki nie było. W cztery minuty później Boniek ponownie decyduje się na wspaniały rajd. Tym razem po objechaniu czterech piłkarzy Lechii znalazł się w pozycji bramkowej w odległości kilku zaledwie metrów od gdańskiej bramki. Piłkarz Zawiszy, zanim zdecydował się na strzał, został bezpardonowo skoszony przez interweniującego w ostatniej chwili obrońcę Sęka. Decyzja mogła być tylko jedna — rzut karny. I tak się stało. Napięcie na trybunach olbrzymie. W sektorach zajętych przez kilka tysięcy gdańszczan grobowa cisza. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ta jedenastka może zaważyć o awansie Lechii do ekstraklasy”.

Gdy sędzia Iwański z Krakowa podyktował rzut karny, do piłki ruszył trzydziestotrzyletni Ryszard Harmata.

— To ja miałem strzelać tego karnego — wyjawia po latach jedna z legend klubu.

— To dlaczego ostatecznie strzelał młody Boniek?

— Idę do piłki, a tu trener Bronisław Waligóra drze się, że to Boniek ma strzelać.

— I?

— Strzelił, tyle że w słup trafił…

„Głos Pomorza” tak opisuje to zdarzenie: „Wykonawcą był Boniek. Strzelił ostro, półgórnie. Piłka trafiła jednak w wewnętrzną stronę słupka i… wyszła w pole. To, co działo się na boisku i trybunach, trudno opisać. Niewykorzystanie rzutu karnego przez Zawiszę uskrzydliło Lechię. Teraz ona przeszła do szybkich ataków. W 53. minucie Korynt znalazł się blisko bramki Zawiszy. Trzech obrońców bydgoskich wkracza ostro. Zbyt ostro. Korynt pada, sędzia po raz drugi dyktuje rzut karny. Tym razem przeciwko Zawiszy. Gdańszczanie nie zaprzepaścili takiej szansy. Radowski silnym strzałem zdobył prowadzenie, które mimo falowych ataków wojskowych — ci przystąpili do generalnej ofensywy — utrzymało się do końca meczu. A wynik mógł jeszcze trzykrotnie ulec zmianie. W 63. minucie w polu karnym Lechii ogromne zamieszanie. Słabik wybiega w pole. Piłka po główce Kuryły zmierza do pustej bramki. Sytuację ratuje Makowski, wybijając piłkę na róg. W 79. minucie Miłoszewicz, będąc sam na sam z bramkarzem Lechii, z ośmiu metrów strzela obok słupka. W 60 sekund później jeszcze bardziej idealnej okazji nie wykorzystuje Boniek”.

Jak było? Po prawie dwudziestu latach o zdarzeniu po meczu, Boniek opowiadał tak:

— Schodziłem z boiska, wiadomo, że byłem... może nie zdenerwowany, ale było mi po prostu przykro, że nie strzeliłem. Wtedy było tak, że publiczność znajdowała się przy zejściu do szatni. I nagle słyszę, jak obok mnie jakiś facet wykrzykuje: „Kto dał gówniarzowi strzelać karnego?!”. Ja się odwróciłem: „Panie, a kim pan jest? Co to pana obchodzi, kto strzelał karnego? Niech pan mnie nie obraża”. A ten: „To ty nie wiesz, kim ja jestem?!”. A ja: „Nie interesuje mnie, kim pan jest”.

Zbigniew Stefaniak się uśmiecha, gdy słyszy, że Boniek nie znał Krzyszkowiaka.

— To niemożliwe! Zbyszek znał wszystkich sportowców. A jeszcze taką legendę? Musiał znać! Mógł tak powiedzieć, że go nie zna, z nerwów, ale na sto procent zdawał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Szczególnie, że musiał — przynajmniej kilka razy — trenować z Krzyszkowiakiem.

— Trenować?

— A tak, czasami trenerzy Zawiszy prosili Krzyszkowiaka, aby nas, piłkarzy, wziął do galopu. Żeby urządził nam, jak się to mówiło, „zabawę biegową”. Krzyszkowiak miał już czterdzieści kilka lat, ale jak ruszył do przodu, to ciężko było za nim nadążyć. Co mistrz olimpijski, to mistrz olimpijski!

Krzyszkowiak to medalista olimpijski z Rzymu (1960 rok). Nie ma co ukrywać, to był bohater sportowej Polski. Wywalczył złoto w biegu na 3000 metrów z przeszkodami, gdy liczył trzydzieści jeden lat. W 1975 roku miał czterdzieści sześć lat i był jednym z szefów Zawiszy.

— Po meczu miała miejsce dramatyczna chwila — opowiada Waligóra. — Piłkarze schodzili z boiska, publiczność gwizdała. Wśród mocno zdenerwowanych widzów stał Zdzisław Krzyszkowiak. Atmosfera była niesamowicie gorąca. Krzyszkowiak krzyknął: „Boniek, ależ zapierdoliłeś ten mecz”. Boniek, zły na cały świat, odkrzyknął: „Jak panu przypierdolę, to się pan chujem nakryjesz”. Proszę jednak wziąć pod uwagę cały kontekst sytuacji. Młody Boniek dał z siebie wszystko. Owszem, nie strzelił karnego, ale to się zdarza. Krzyszkowiak, nawet jak miał jakieś pretensje do niego, powinien poczekać. Porozmawiać z nim po wyjściu z szatni albo następnego dnia. Ten jednak dał się ponieść emocjom. Z mojego punktu widzenia był jeden winny w tej sytuacji — Krzyszkowiak.

A Krzyszkowiak? W latach osiemdziesiątych XX wieku namówił go do zabrania głosu doświadczony dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, Jan Wojdyga. Mistrz olimpijski uważał, że to Boniek zaczął, czego jak widać nie potwierdził żaden inny świadek zajścia. Oto jego relacja, opublikowana w 1985 roku: „Boniek pokłócił się z publicznością, nie gardząc przy tym brzydkim słowem. Stałem przy wyjściu ze stadionu do szatni i powiedziałem mu, że postępuje nieładnie, że to nie ma nic wspólnego ze sportem, kulturą i dobrym wychowaniem. Poczuł się dotknięty na honorze, brzydko mi odpowiedział, a kiedy w stanowczy sposób starałem się ostudzić jego złość, wręcz rzucił się do rękoczynów. Na szczęście do nich nie doszło, ale sytuacja i tak była gorsząca, w dodatku obraził mnie na oczach kilkunastotysięcznego tłumu widzów, który go wygwizdał”.

Widać, wyobraźnia Krzyszkowiaka poniosła. Trzeba mieć dużą wiarę, by wierzyć, że kilkanaście tysięcy ludzi słyszało ten dialog.

„Zibi”. Biografia Zbigniewa Bońka

Подняться наверх