Читать книгу „Zibi”. Biografia Zbigniewa Bońka - Roman Kołtoń - Страница 9

Za niski i za chudy

Оглавление

W 1971 roku Boniek został powołany do reprezentacji województwa. Ma piętnaście lat, ale jest wątły, drobny. Jedzie na obóz do Torunia przed spartakiadą młodzieży. Zjawia się tam dziewiętnastu chłopaków, a ostatecznie na zawody może jechać osiemnastu. I to właśnie Bońka skreślono! Opowiadał po latach:

— Wsiadłem więc w pociąg i wróciłem do domu. W drzwiach przywitał mnie zdziwiony ojciec. „Odesłali mnie, bo jestem za niski i za chudy” — powiedziałem. Ojciec popatrzył na mnie: „Dziwne. Na pewno niczego nie zmajstrowałeś, nie wyrzucili cię?”.

W 1972 roku juniorzy Zawiszy wygrywają mistrzostwo okręgu. W sierpniu jadą na półfinały mistrzostw Polski do Gdańska, gdzie rozgrywają trzy mecze. Trener Konrad Kamiński 10 sierpnia wystawia przeciwko Lechii następujący skład: Janusz Stadnicki — Leszek Maciołek, Paweł Zawadzki, Tadeusz Zieliński, Aleksander Sobczak — Jan Szulc, Grzegorz Ibron, Henryk Miłoszewicz, Marek Przybyliński — Andrzej Drążek, Krzysztof Wilczyński. Pada remis 1:1. Taki sam skład zagrał przeciwko Legii (5:1) i Pogoni (3:1).

A gdzie Zbigniew Boniek? „Sam chciałbym to wiedzieć, Stefan” — to fragment dialogu z głośnego polskiego filmu Kiler. Stefan chciałby to wiedzieć, a nawet Zbyszek chciałby to wiedzieć.

Zenon Greinert i Karol Tonder w książce Zmienne koleje losu — Zawisza Bydgoszcz 1961–1972 piszą: „W meczu z Pogonią juniorzy Zawiszy kończyli rywalizację w dziesięciu, ponieważ kontuzji doznał jeden z piłkarzy. Trener Kamiński chciał wpuścić na boisko rezerwowego Zbigniewa Bońka, ale ten salwował się ucieczką do szatni”.

— Salwował się ucieczką do szatni? — dopytuję Zenona Greinerta.

— A tak! Był tak wkurzony na trenera Kamińskiego, że nie chce go wystawiać w pierwszym składzie, że po prostu uciekł do szatni. Zbyszka Bońka rozpierała wręcz ambicja. Potwierdza to każdy, z kim dzielił szatnię.

Może właśnie po półfinałach mistrzostw Polski juniorów Bońkowi zaświtała myśl, aby zmienić klub — pierwszy raz w życiu. Beacie Widłok-Żurek opowiadał:

— Sam zorganizowałem sobie transfer. Bardzo chciałem grać, a trener Konrad Kamiński wpuszczał mnie jedynie na ostatnie 20 minut. To było za mało, wściekły schodziłem z boiska.

A czasami nie wchodził na boisko, jak pokazuje sytuacja z Gdańska…

— Nie pomogły wyjaśnienia trenera Kamińskiego, że jestem najzdolniejszy, ale za niski i za chudy, żeby grać dłużej. Postanowiłem więc przejść do Polonii Bydgoszcz. Poszedłem do tego klubu i oznajmiłem, że teraz chcę grać u nich. Popatrzyli na mnie i kazali zaczekać w szatni. Byłem więc przekonany, że się udało. Czekam na resztę drużyny, a tu wpada wściekły trener Kamiński z Zawiszy. „Co tu robisz, smarkaczu? Ja ci dam zmianę klubu!” — krzyknął i uderzył mnie dwa razy w twarz. Tak się skończył mój pierwszy transfer. Nikomu się nie poskarżyłem, w domu słowem o tym nie wspomniałem i grzecznie wróciłem do Zawiszy…

Z dzisiejszej perspektywy lanie w twarz przez trenera robi wrażenie, ale… sam pamiętam, że jak z bratem podpaliłem opony pod garażem, to mama wpadła do domu i odliczyła dziesięć pasków na tyłek. W szkole podstawowej w Złotoryi nauczycielka matematyki lała nas linijką po rękach, gdy coś przeskrobaliśmy…

W 2016 roku spotykam Stanisława Mątewskiego. Zbliża się do osiemdziesiątki, jednak dalej jest niesłychanie dziarski. Działa w Zawiszy — prowadzi spikerkę. Wcześniej pomagał trenować młodzież. Współpracował z Konradem Kamińskim.

— Doskonale wiem, jak trudnym chłopakiem był młody Boniek — opowiada. — Kiedyś miałem poprowadzić zajęcia wyrównawcze, bo Zbyszek był w szkole w czasie treningu pierwszej drużyny. Widzę, że jest przebrany i z piłką przy nodze. Idę do niego na murawę i mówię, co ma robić. A ten fuknął na mnie: „Ja z nikim innym nie będę ćwiczył tylko z trenerem Waligórą”. Nie wiedziałem, co mu strzeliło do głowy. Na szczęście pod plac podjechał swoim dużym fiatem Waligóra. Kiwnął na Bońka, zrugał go tak, że miałem wrażenie, iż słychać na całym obiekcie. Zaczął od hasła „ty gówniarzu”, później poleciała wiązanka. Już nigdy nie miałem problemu z Bońkiem. Jak przychodził na zajęcia wyrównawcze, to wszystko wykonywał jak trzeba.

Boniek po latach wyznaje:

— Miałem szczęście do kilku świetnych trenerów. Dobrze wspominam Konrada Kamińskiego, Leszka Rzepkę, Stanisława Mątewskiego z Zawiszy Bydgoszcz… Zbyszek nie chwali wszystkich jak leci. Co to to nie! Z Widzewa Łódź wymienia Leszka Jezierskiego i Jacka Machcińskiego. I dodaje Antoniego Piechniczka, czasami Jacka Gmocha, a także Giovanniego Trapattoniego i Svena-Görana Erikssona… A przecież prowadziło go więcej trenerów.

„Zibi”. Biografia Zbigniewa Bońka

Подняться наверх