Читать книгу Bastion - Стивен Кинг - Страница 22

KSIĘGA I
KAPITAN TRIPS
ROZDZIAŁ 11

Оглавление

W holu spotkał czarną kobietę sprawiającą wrażenie zmęczonej. Powiedziała mu, że Alice Underwood jest teraz prawdopodobnie na dwudziestym czwartym piętrze, gdzie przeprowadza inwentaryzację.

Wsiadł do windy i wjechał na górę. Czuł, że inni ludzie w kabinie rzucają ciekawskie spojrzenia na jego czoło. Rana już nie krwawiła, ale zrobił się na niej duży skrzep.

Na dwudziestym czwartym piętrze mieściły się biura japońskiej firmy produkującej aparaty fotograficzne. Larry przez dobre dwadzieścia minut krążył po korytarzach, szukając matki, i zaczął czuć się jak dupek. Mijał pracowników biur, ale ponieważ większość z nich stanowili mali Japończycy, czuł się przy nich jak bardzo wysoki dupek.

Niscy mężczyźni i kobiety o skośnych oczach patrzyli na jego ranę na czole i zakrwawiony rękaw kurtki i uśmiechali się ze współczuciem.

W końcu znalazł drzwi z napisem: POMIESZCZENIE DOZORCY. SPRZĘT GOSPODARCZY, znajdujące się za ogromną paprotką. Nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte, więc uchylił je i zajrzał do środka.

Jego matka stała odwrócona tyłem do niego. Była ubrana w bezkształtny szary uniform i miękkie pantofle na gumowej podeszwie. Włosy miała upięte pod czarną siateczką. W jednej dłoni trzymała kołonotatnik i najwyraźniej liczyła butelki środka do czyszczenia w sprayu stojące na jednej z wyższych półek.

Poczuł nagle, że ma ochotę wziąć nogi za pas i uciec. Wróci do garażu o dwie przecznice od jej mieszkania, wyprowadzi datsuna, wsiądzie za kółko i pojedzie. Ale dokąd? Dokądkolwiek. Bar Harbor w Maine, Tampa na Florydzie, Salt Lake City w Utah. Wszędzie będzie dobrze, musi tylko znaleźć się jak najdalej od Deweya Decka i tej małej, pachnącej mydłem kanciapy.

Nie wiedział, czy to przez świetlówki, czy przez ranę na czole, ale znowu potwornie rozbolała go głowa.

Przestań się rozklejać nad sobą, mięczaku.

– Cześć, mamo – powiedział.

Drgnęła, ale się nie odwróciła.

– Jesteś, Larry. A więc jednak trafiłeś tu.

– Jasne. – Zaszurał nogami. – Chciałem cię przeprosić. Powinienem zadzwonić wczoraj wieczorem…

– Chyba tak.

– Byłem z Buddym. Trochę połaziliśmy to tu, to tam.

– Domyślałam się tego.

Przysunęła sobie nogą stołek, weszła na niego i zaczęła liczyć butelki z pastą do podłogi stojące na najwyższej półce, dotykając przy tym każdej koniuszkiem wskazującego palca. Musiała wyciągnąć rękę, a kiedy to zrobiła, podciągnęła jej się sukienka i Larry zobaczył górny brzeg pończochy i skrawek białego uda matki. Natychmiast odwrócił wzrok. Nieoczekiwanie przypomniał sobie, co się stało z trzecim synem Noego, który przyglądał się swemu pijanemu ojcu leżącemu nago na sienniku. Został skazany na dożywotnie rąbanie drew i noszenie wody. Nie tylko on, ale i wszyscy jego potomkowie. „Właśnie dlatego mamy dzisiaj zamieszki rasowe, synu”.

– Czy to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? – spytała i po raz pierwszy popatrzyła na niego.

– Po prostu chciałem powiedzieć, gdzie byłem… i przeprosić. To nie w porządku z mojej strony, że zapomniałem.

– Tak – przyznała. – Ale ty już taki jesteś, Larry. Myślisz, że o tym zapomniałam?

Zaczerwienił się.

– Mamo, posłuchaj…

– Krwawisz. Jakaś striptizerka miała zbyt ostry występ?

Odwróciła się w stronę półek i kiedy skończyła liczyć butelki znajdujące się na samej górze, zapisała je w swoim notatniku.

– W ubiegłym tygodniu ktoś wziął sobie dwie butelki pasty do podłogi – mruknęła.

– Przyszedłem tu, żeby powiedzieć, że jest mi przykro – powtórzył Larry.

– Skoro tak mówisz… Pan Geoghan dobierze mi się do skóry, jeżeli ta cholerna pasta nie przestanie wyparowywać.

– Nie zarobiłem w łeb podczas bójki w barze i nie chodzi o żadną striptizerkę. Nic z tych rzeczy. To była…

Odwróciła się, unosząc brwi.

– Co to było?

– No… – Nie potrafił wymyślić na poczekaniu żadnego sprytnego kłamstewka. – To była… Uhm… Łopatka kuchenna.

– Ktoś cię pomylił z jajecznicą? Musieliście się wczoraj nieźle z Buddym zabawić.

Zapomniał, że potrafi dotrzeć do sedna okrężnymi drogami. Zawsze tak było i prawdopodobnie zawsze tak będzie.

– To była dziewczyna, mamo. Cisnęła we mnie łopatką.

– Musi mieć świetne oko – stwierdziła Alice Underwood i ponownie się odwróciła. – Ta nieznośna Consuela znowu chowa formularze zamówień. Chociaż i tak niewiele z nich pożytku… nigdy nie dostajemy tego, czego potrzebujemy.

– Gniewasz się na mnie, mamo?

Opuściła ręce i jej ramiona obwisły.

– Nie bądź na mnie zła – wyszeptał. – Nie bądź, dobrze?

Odwróciła się i zobaczył migoczące w jej oczach iskierki złości. Ponownie usłyszał słowa oralnej higienistki, ale tym razem brzmiało w nich ostateczne potwierdzenie: „Nie jesteś porządnym facetem”.

Po jaką cholerę wracał do matki, skoro musiał jej robić takie rzeczy… niezależnie od tego, co ona sama z nim wyprawiała.

– Larry… – powiedziała łagodnie. – Larry, Larry, Larry.

Przez chwilę miał wrażenie, że nie powie mu nic więcej, i w głębi duszy miał taką nadzieję.

– Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? – zapytała. – „Nie bądź na mnie zła, mamo… proszę… Nie gniewaj się…”. Słyszę twój głos w radiu i choć nie podoba mi się ta twoja piosenka, jestem dumna, że ją śpiewasz. Ludzie pytają mnie, czy to naprawdę mój syn, a ja odpowiadam: „Tak, to Larry”, i mówię im, że zawsze umiałeś śpiewać. Chyba mam rację, prawda?

Pokiwał głową, ale nie odważył się otworzyć ust, by cokolwiek powiedzieć.

– Mówię im, jak jeszcze w liceum zabrałeś Donny’emu Robertsowi gitarę i po półgodzinie grałeś na niej lepiej od niego, mimo że Donny od drugiej klasy brał lekcje. Masz talent, Larry. Nikt nigdy nie musiał mi tego mówić, a już na pewno nie ty. Sądzę, że sam też o tym wiedziałeś. Ale potem odszedłeś i czy powiedziałam ci choć jedno złe słowo z tego powodu? Nie. Młodzi zawsze odchodzą. Tak już jest na tym świecie, to naturalna kolej rzeczy. I nagle wróciłeś. Czy ktokolwiek musi mi mówić, dlaczego tak się stało? Nie. Wróciłeś, bo wiem, że wpakowałeś się na Zachodnim Wybrzeżu w jakąś kabałę.

– W nic się nie wpakowałem – burknął.

– Owszem, tak. Jestem twoją matką, znam cię od wielu lat i nie uda ci się wcisnąć mi kitu, Larry. Zawsze miałeś skłonności do pakowania się w kłopoty. Gdziekolwiek byś spojrzał, zaraz musiało ci się coś przytrafić. Czasami myślałam, że przechodzisz na drugą stronę ulicy tylko po to, aby wdepnąć w gówno. Wybacz mi, Boże, że mówię takie rzeczy, ale ty wiesz, że to prawda. Myślisz, że jestem zła? Nie. Rozczarowana? Tak. Miałam nadzieję, że pobyt poza domem cię zmieni. Ale nie zmieniłeś się. Odszedłeś jako mały chłopiec w ciele mężczyzny i wróciłeś taki sam, tyle że ten mężczyzna zmienił fryzurę. Wiesz, dlaczego moim zdaniem wróciłeś do domu?

Spojrzał na nią, chcąc coś powiedzieć, ale jedyne zdanie, jakie mógł teraz z siebie wykrzesać, rozgniewałoby ich oboje. „Tylko nie płacz, dobrze?”.

– Sądzę, że wróciłeś do domu, bo nie miałeś dokąd pójść. Nie wiedziałeś, kto mógłby cię przyjąć. Nigdy nie powiedziałam nikomu złego słowa na twój temat, Larry, nawet mojej siostrze, ale skoro mnie do tego zmuszasz, powiem ci bez ogródek, co o tobie myślę. Jesteś z tych, którzy biorą. Zawsze taki byłeś. Zupełnie jakby Bóg uszczknął z ciebie kawałek, kiedy znalazłeś się w moim łonie. Nie jesteś zły, nie to chciałam powiedzieć. Było wiele rzeczy, które mogły cię przekabacić na stronę zła, gdybyś miał je w sobie. Naprawdę mogło tak się stać. Ale najgorszą rzeczą, na jakiej cię kiedykolwiek przyłapałam, było pisanie brzydkich wyrazów na korytarzu na parterze domu przy Carstairs Avenue w Queens. Pamiętasz to?

Pamiętał. Napisała mu wtedy to samo słowo kredą na czole, a potem musiał wraz z nią trzykrotnie obejść budynek. Nigdy więcej nie napisał ani tego, ani innego brzydkiego słowa na żadnym murze, domu czy werandzie.

– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ty zawsze chcesz dobrze, Larry. Czasami wydaje mi się, że lepiej byłoby, gdybyś stał się trochę gorszy. Wygląda na to, że potrafisz wyczuć, co jest złe, ale nie potrafisz tego naprawić. Zresztą ja także tego nie potrafię. Starałam się, jak umiałam, kiedy byłeś mały. Napisanie tego słowa na twoim czole było tylko jednym ze sposobów, ale nigdy więcej nie zrobiłabym ci czegoś równie podłego. Ty po prostu należysz do tych, którzy biorą, i tyle. Wróciłeś do domu, ponieważ ja jestem z tych, którzy dają, i wiedziałeś, że ci nie odmówię. Wielu innym może tak, ale tobie nigdy.

– Wyjadę – powiedział, niemal wypluwając z siebie to słowo jak kłąb zwiniętego bandaża. – Dziś po południu.

Nagle jednak uświadomił sobie, że nie jest jeszcze gotowy do wyjazdu. Nie mógł sobie na to pozwolić, przynajmniej dopóki nie otrzyma czeku z kolejną ratą honorarium – lub raczej tym, co z niego zostało, kiedy dobrali się do niego wierzyciele. Poza tym musiał zapłacić do piątku kolejną ratę za datsuna. W przeciwnym razie czekała go wizyta niezbyt przyjaźnie nastawionego faceta zajmującego się odbieraniem niespłaconych wozów, a do tego nie było mu pilno. Niestety, po ubiegłym wieczorze, który zaczął się tak niewinnie z Buddym, jego narzeczoną i jej koleżanką – oralną higienistką, miłą dziewczyną z Bronksu („Spodoba ci się, Larry, ma wspaniałe poczucie humoru”) było u niego kiepsko z kasą. Jeśli chodzi o ścisłość, był niemal kompletnie spłukany, więc dokąd mógłby się udać, gdyby wyjechał? Gdzie by się zatrzymał? W każdym hotelu natychmiast kazaliby mu się wynosić do diabła. Fakt, był nieźle ubrany, ale i tak by się domyślili, że jest goły. Ci dranie zawsze jakimś cudem to wiedzieli. Potrafili wywęszyć pusty portfel.

– Nie wyjeżdżaj – powiedziała łagodnym tonem Alice Underwood. – Nie chciałabym, żebyś wyjeżdżał, Larry. Kupiłam różne dobre rzeczy do jedzenia. Poza tym miałam nadzieję, że wieczorem rozegramy kilka partyjek remika.

– Przecież ty nie umiesz grać w remika – odparł, uśmiechając się pod nosem.

– Takiego dzieciaka jak ty ograłabym do suchej nitki.

– Może, gdybym ci dał czterysta punktów fory…

– Co ty powiesz? – prychnęła. – A może to ja powinnam dać ci czterysta punktów? – Po chwili dodała: – Jeśli chcesz, posiedź tu trochę.

– Dziękuję – odparł.

Po raz pierwszy tego dnia czuł się dobrze, naprawdę dobrze. Cichy głos w jego wnętrzu szeptał, że znów zaczyna brać, że ponownie staje się tym samym Larrym, który nic nikomu nigdy nie dawał, ale go nie słuchał. To była przecież jego matka i prosiła go, aby został. Wprawdzie zanim do tego doszło, powiedziała mu parę przykrych słów, ale prośba to prośba, czyż nie?

– Powiem ci coś… Zapłacę za nasze bilety na mecz czwartego lipca. Zwrócę ci za wszystko, z czego obiorę cię dziś wieczorem.

– Nie umiałbyś obrać nawet pomidora – odparła z uśmiechem, po czym odwróciła się, ponownie koncentrując uwagę na półkach. – W korytarzu jest męska toaleta. Dlaczego nie zmyjesz tej krwi z czoła? Kiedy to zrobisz, wyjmij z mojej torebki dziesięć dolarów i idź do kina. Przy Third Avenue są jeszcze stare, dobre kina. Tylko trzymaj się z dala od miejsc, w których roi się od ciemnych typów, zwłaszcza w okolicach Trzydziestej Dziewiątej i Broadway.

– Niedługo zwrócę ci pieniądze – powtórzył Larry. – Moja płyta jest w tym tygodniu na osiemnastym miejscu na liście „Billboardu”. Sprawdziłem u Sama Goody’ego, kiedy tutaj szedłem.

– To wspaniale. Skoro jesteś taki bogaty, dlaczego nie kupisz gazety, zamiast ją tylko przeglądać?

Larry poczuł, że coś ugrzęzło mu w gardle. Próbował odchrząknąć, ale nic to nie dało.

– No cóż, nieważne – mruknęła. – Mój język jest czasem jak narowisty koń. Kiedy już zacznie galopować, pędzi, dopóki się nie zmęczy. Wiesz o tym. Weź piętnaście dolarów, Larry. Przyjmijmy, że to pożyczka. Sądzę, że je odzyskam… w ten czy inny sposób.

– Na pewno odzyskasz – obiecał. Podszedł do niej i pociągnął ją za skraj spódnicy, jak mały chłopiec. Kiedy spuściła wzrok, stanął na palcach i pocałował ją w policzek. – Kocham cię, mamo.

Sprawiała wrażenie zakłopotanej, ale nie pocałunkiem, tylko tym, co powiedział – lub może tonem jego głosu.

– Przecież wiem, Larry – odparła.

– A jeśli chodzi o moje tarapaty… Fakt, mam kłopoty, ale to nic poważnego.

– Nie chcę o tym słyszeć – oświadczyła.

Jej głos stał się nagle tak surowy i zimny, że słysząc go, Larry się przestraszył.

– W porządku – powiedział. – Posłuchaj, mamo, które z kin w okolicy jest najlepsze?

– Lux Twin – odparła. – Ale nie wiem, co tam dziś grają.

– To nieważne. Wiesz, co myślę? W całych Stanach są trzy popularne i znane rzeczy, ale najlepsze są tylko tu, w Nowym Jorku.

– Co takiego?

– Kina, baseball i hot dogi u Nedicka.

Roześmiała się.

– Nie jesteś głupi, Larry. Zresztą nigdy nie byłeś.

Poszedł do męskiej toalety, zmył z czoła zakrzepłą krew, po czym wrócił i jeszcze raz pocałował matkę. Wyjął piętnaście dolarów z jej starej czarnej torebki, poszedł do kina i obejrzał film, w którym upiór z koszmarów nazwiskiem Freddy Krueger wciągał nastolatków w głąb lotnych piasków ich snów. Zginęli w nich wszyscy z wyjątkiem głównej bohaterki i wydawało się, że Freddy Krueger na końcu również zginął, ale trudno było to stwierdzić na pewno. Ponieważ film miał w tytule kolejną cyfrę rzymską, Larry przypuszczał, że zabójca z metalową rękawicą zakończoną długimi wąskimi nożami wkrótce powróci.

Nie słyszał złowieszczego odgłosu, jaki rozlegał się za jego plecami – odgłosu, który oznaczał kres wszystkiego. Już niebawem nie będzie sequeli, ba, niedługo w ogóle nie będzie żadnych filmów.

Mężczyzna siedzący w następnym rzędzie za Larrym kaszlał.

Bastion

Подняться наверх