Читать книгу Uziemieni - Tanya Byrne - Страница 14

DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
JOE

Оглавление

Nakładałem właśnie marynarkę, gdy usłyszałem sygnał telefonu. To była wiadomość od Ivy.

„Co porabiasz? Chcesz się spotkać?”

„Sorry. Obiecałem pomóc mamie. Może jutro?”

Nacisnąłem „wyślij” na tyle szybko, by wyprzedzić poczucie winy.

Ivy i ja od zawsze żyliśmy według zasady: brutalna szczerość. I do niedawna nigdy nie miałem okazji, by ją naruszyć. Teraz wiedziałem, że jeśli powiem jej, że wybieram się na pogrzeb kolesia z windy, ona będzie koniecznie chciała jechać ze mną. A ja, z nieznanego powodu, czułem, że tę sprawę muszę załatwić sam. Co więcej, CHCIAŁEM załatwić ją sam.

Uwaga: nie odbyłem swojego stażu w UKB. Po wydostaniu nas z windy i przejściu przez trzy tury przesłuchań wróciłem do pani Harley akurat w momencie, gdy nasza grupa zbierała się do autobusu powrotnego do Skiddington. Wydaje mi się, że pani Harley była tak zmieszana faktem, że kompletnie nie zauważyła mojego zniknięcia, że darowała sobie jakiekolwiek kary. Mówiąc szczerze, moje bliskie doświadczenie wnętrza UKB, a potem natychmiastowe przywołanie mnie do porządku, były dla mnie dostateczną karą.

– Wyglądasz jak bystrzak – rzuciła mama, gdy wetknąłem głowę do salonu, by pożegnać się z nią przed wyjściem.

Spojrzałem uważnie na mój jedyny garnitur, który miałem na sobie. To trzeci raz w tym roku, gdy zakładam go, by uczestniczyć w pogrzebie. W lutym zmarł jeden z moich dziadków, w maju babcia. Jednym z minusów posiadania starszych rodziców było to, że twoi dziadkowie też byli trochę starsi niż dziadkowie innych. Obecnie z ich pokolenia została jedna osoba – dziadek od strony mamy.

– Gdzie znowu biegniesz? – zapytała mama.

– Do Ivy – skłamałem.

Poczekałem, by mama zapytała mnie, dlaczego idąc do domu Ivy, założyłem garnitur, ale nie zrobiła tego. Życzyła mi jedynie dobrego dnia i wróciła do studiowania programu telewizyjnego rozłożonego na kolanach.

Czekałem właśnie na przystanku autobusowym, pocąc się okropnie, gdy zauważyłem, że po przeciwnej stronie ulicy, przed Tesco, kręci się ekipa Tylera Mathesona. Wcisnąłem się w róg wiaty przystankowej i spuściłem głowę, licząc na to, że mnie nie poznają. Ostatni tydzień minął mi na wkurzaniu się na to, jak nabijają się z mojego „zgubienia się” podczas wycieczki do UKB; ostatnia rzecz, jakiej mi teraz brakowało, to danie im kolejnego powodu do żartów: mnie ubranego w czarny garnitur w – jak dotąd – najgorętszy dzień roku.

Wyluzowałem, gdy autobus podjechał trochę wcześniej, niż powinien, a ja mogłem wyrzucić z głowy myśli o Tylerze i skupić się na obecnym dniu.

Nie byłem z tego szczególnie dumny, ale w mojej podróży było coś więcej niż tylko potrzeba oddania czci Stevenowi Jeffordsowi. Możecie nazywać mnie, jak chcecie, ale to „coś więcej” pojawiło się, gdy przeczytałem artykuł w gazecie i zdałem sobie sprawę, z kim dokładnie dzieliłem windę. Kiedy Ivy szalała z emocji, ponieważ dane mi było stać ramię w ramię z Dawsonem Sharmanem (jest jedną z tych fanek gotowych umrzeć za „Liceum Dedmana”), ja bardziej zainteresowany byłem jego matką: jedną z najważniejszych postaci w UKB. Ale to nie wszystko – inny koleś w windzie, ten elegancik Hugo, też miał mamę pracującą w produkcji. Nie miałem zupełnie pojęcia, jak wykorzystać obie te sytuacje (gdy czekaliśmy na przesłuchanie ani Dawson, ani Hugo nie byli jakoś przyjaźnie do mnie nastawieni), ale nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że kosmos, wpychając mnie do tej windy, miał jakiś powód. A teraz nadszedł mój czas, by działać.

Ale to nie wszystko. Jeszcze coś wzbudziło moje zainteresowanie. A właściwie ktoś.

I to była kolejna rzecz, o której nie powiedziałem Ivy.

Dziewczyna.

Dziewczyna o imieniu Velvet.


To był jeden z tych dni, których ludzie prędzej by sobie życzyli na ślubie niż na pogrzebie: słońce wzniosło się wysoko i świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Joe, który na każde spotkanie zawsze stawia się wcześnie, i tym razem był pierwszy. Jego koszula lepiła się do pleców, gdy przemierzał cmentarz wzdłuż rzędu nagrobków, na które starał się nie patrzeć zbyt długo.

Przynajmniej myślał sobie, że jest pierwszy. Kaitlyn była na miejscu już od jakiegoś czasu, chroniąc się przed słońcem pod drzewem. Hugo również nie zwrócił na nią uwagi, prędzej zauważył bukiet, jaki ściskała w dłoniach. „Tani”, pomyślał sobie, gdy jego samochód zatrzymywał się pod budynkiem krematorium.

– Poczekaj tutaj – rzucił do kierowcy, sięgając po wieniec leżący obok, na tylnym siedzeniu. Wydawał się przyjemnie ciężki, gdy wyciągał go z samochodu, wysiadając w ostre słońce. Początkowo obawiał się, że wieniec to zbyt proste rozwiązanie, ale jadąc, widział te tragiczne bukiety goździków sprzedawane na stacjach benzynowych, dlatego stwierdził, że asystentka matki odwaliła dobrą robotę. Białe lilie i eukaliptus. Klasycznie. Gustownie.

Dodatkowo wieniec wyglądał świetnie w połączeniu z jego garniturem.

Gdy ruszył zza samochodu w kierunku krematorium, udał, że nie zauważył fotografa, ale spojrzał przez ramię, by upewnić się, że ten zrobi mu zdjęcie z profilu, z wieńcem w dłoni. Stanął na chwilę w drzwiach, gotowy do zdjęcia okularów przeciwsłonecznych, aby fotograf mógł uchwycić jeden z ponurych uśmiechów, które ćwiczył, odkąd jego matka powiedziała mu, że musi iść na pogrzeb, ale zanim to zrobił, usłyszał, jak ktoś zawołał:

– Ej! To jest pogrzeb! Okaż trochę szacunku!

A oto i ona, dziewczyna z windy, w czarnej sukience tak krótkiej, że więcej odkrywała, niż zasłaniała.

Fotograf po prostu się zaśmiał, a gdy Velvet pokazała mu środkowy palec, mówiąc, żeby właśnie to umieścić na pierwszej stronie, zaśmiał się ponownie. Dziewczyna ruszyła do kaplicy przy krematorium. Widziała Hugona, ale udawała, że go nie zauważyła. Nogi jej lekko zmiękły, gdy go mijała, zostawiając za sobą kłęby pogardy i woń perfum Teda Bakera. Hugo wszedł do krematorium zaraz za nią, dzięki czemu mógł skupić się na jej tyłku, co spowodowało, że prawie na nią wpadł, gdy gwałtownie się zatrzymała. Było pusto. Tylko dwie osoby i trumna, stojąca na platformie przed czerwoną aksamitną zasłoną. Velvet nigdy nie była na pogrzebie, ale widziała ich mnóstwo w telewizji. Czy nie powinien podjechać karawan, a w tle nie powinna lecieć smutna muzyka?

Nawet kwiatów nie było.

Hugo pomyślał dokładnie to samo, gdyż zerknął na zegarek, zastanawiając się, czy aby nie pomylił godziny. Sasha siedziała w ostatnim rzędzie dobre trzydzieści minut, zadając sobie to samo pytanie. Już miała wyjść, gdy zjawił się Dawson, co upewniło ją, że jest we właściwym miejscu. Nie rozpoznał jej, pochyliwszy głowę, gdy tylko ujrzał trumnę, i wybrał miejsce położone tak daleko od niej, jak to tylko było możliwe. Teraz zjawili się także Hugo i Velvet, a Sasha nie była w stanie na nich patrzeć; jej ręce zaciskały się w pięści, gdy pamięć o wydarzeniach tego dnia wywołała u niej gwałtowny ucisk w klatce piersiowej. Wzięła głęboki oddech i wpatrywała się w witraż, który wysyłał kolorowe światła do wnętrza pomieszczenia. „To jest jakieś zbyt piękne”, pomyślał Joe, siadając. „Jak uparta piwonia w zarośniętym ogrodzie sąsiada, która wraca co roku w czerwcu, mimo że prawie zdusił ją chwast”.

Kaitlyn była tą ostatnią. By wejść, musiała przywołać resztki swej odwagi. Gdy usiadła dwa rzędy przed nim, Dawson zauważył, że przyniosła kwiaty. Właściwe kwiaty, jakich na własnym pogrzebie życzyła sobie jego ciotka, która prosiła, by nie było żadnych lilii oraz żadnych czarnych akcentów. Żądała kolorów, bębnów, a gości zobowiązała do upicia się po wszystkim.

Nienawidziła ceremonii.

Nad kaplicą unosiła się atmosfera niepokoju. Wszyscy patrzyli na trumnę, potem na siebie nawzajem, potem na otwarte drzwi kaplicy, czekając i nie wiedząc, co mają robić. W końcu zadzwoniły dzwonki i pojawił się duchowny. Podszedł wolno do trumny i zatrzymał się.

– Proszę wstać – powiedział.

Spojrzeli na siebie i w końcu do nich dotarło: pogrzeb się zaczął.

Nikt inny nie przyjdzie.


Sasha Harris utworzyła grupę „Ludzie z windy”

Sasha Harris dodała Joego Lindsaya

Sasha Harris dodała Velvet Brown

Sasha Harris dodała Kaitlyn Thomas

Sasha Harris dodała Dawsona Sharmana

Sasha Harris dodała Hugona Delaneya


Sasha:

Cześć ludzie!!! :)


Joe:

Hej


Kaitlyn:

Cześć wszystkim


Velvet:

Heeej


Dawson:

Pozdrawiam wszystkich.


Sasha:

POTRZEBUJEMY NAZWY.


Joe:

Hm… Tajna Szóstka?

Czy to zbyt zalatuje Enid Blyton?


Kaitlyn:

Tylko trochę


Velvet:

*Google, kto to jest Enid Blyton*?!! Aaa OK, łapię.


Sasha:

HA! Ja też, Velvet!!!


Joe:

Nie wiecie, co straciłyście


Dawson:

Nie żebym narzekał, ale jej oryginalne książki są naprawdę rasistowskie… i seksistowskie. Moja mama ich nienawidzi. Moja opiekunka kiedyś kupiła mi „Folk of the Faraway Tree”, a mama podarła książkę i dała mojemu chomikowi. Taki fun fact.


Joe:

OK


Jakieś inne, bardziej sexy sugestie?


Velvet:

No to… Seksowna Szóstka???


Kaitlyn:

Rozkręcamy się


Dawson:

To musi być jakaś dobra nazwa nawiązująca do tego, że spotkaliśmy się w windzie. OK… coś jak: Sexy w windzie… Wjazd na piętro? Wciśnij mi guzik? Coś o szybie windy?


Sasha:

LOL :) :) :) :)


Hugo:

Oooo, cześć wszystkim. Podoba mi się, że grupa na WhatsAppie, narodzona na spotkaniu na pogrzebie, staje się sexy… ;) Zaskakujące.


Joe:

Może słowo „sexy” jest jednak niepotrzebne…


Kaitlyn:

To może nazwijmy się Szóstka z Windy?


Sasha:

Ekipa z Windy? (numer w tej nazwie może być… niebezpieczny… takie fatum czy coś… w sensie… było nas siedmioro. W pewnym momencie :(


Joe:

Dobra, podoba mi się Ekipa z Windy


Dawson:

Mam… LEPIEJ CHODZIĆ SCHODAMI


Kaitlyn:

Taaaaaaak


Hugo:

Osobiście nie mam zdania


Sasha:

Velvet? Velvet??? Co myślisz? Decyzja powinna być jednomyślna.


Joe:

Jak Beatlesi. Nigdy nie robili niczego, jeśli nie zgadzała się na to cała czwórka. Aż się rozpadli…


Velvet:

Lepiej Chodzić Schodami – doskonałe! Tak jak Beatlesi.


Dawson:

Oni chodzili po przejściu dla pieszych. My mamy schody. Każdy ma swoją spuściznę.

Uziemieni

Подняться наверх