Читать книгу Uziemieni - Tanya Byrne - Страница 4
ROK PIERWSZY
KAITLYN
ОглавлениеBabka z recepcji wie. Od razu wiedziałam, że wie. Podała mi smycz na zawieszkę z imieniem, kazała podpisać się pod formularzem, aż w końcu powiedziała coś, co ugruntowało mnie w przekonaniu, że wie:
– Czy chciałabyś, by ktoś cię zaprowadził na miejsce szkolenia?
Subtelnie, co? Wiele osób nie odczyta nic dziwnego w takim przekazie. Jeszcze z sześć tygodni temu też bym tego nie zrobiła. Ale teraz potrafię dostrzec takie niuanse.
Zastanawiałam się, skąd ona może wiedzieć. To chyba musi być napisane na liście nazwisk. Kaitlyn Thomas, lat piętnaście, doświadczenie zawodowe – ślepa.
E tam, walić to. Spojrzałam prosto w jej oczy – tak, zrobiłam to; spojrzałam dokładnie prosto w jej oczy – i powiedziałam:
– Nie, dziękuję.
Po czym odwróciłam się i odeszłam pewnym krokiem. Głowę miałam odrobinę przechyloną, dzięki czemu mogłam cokolwiek dostrzec wokół rozmazanej plamy w centrum widzenia. Robiłam to od lat, długo przed diagnozą, długo przed pojawieniem się słowa „ślepa”. W czasach, gdy myślałam, że wszyscy wokół widzą świat tak jak ja, czyli dawno przed tym, jak usłyszałam o chorobie Stargardta, kiedy to mama usiadła na moim łóżku, płacząc, a wszystko wokół zamieniło się w wielkie gówno.
Po przejściu mniej więcej połowy holu zdałam sobie sprawę, że właściwie nie wiem, dokąd idę, ale szłam tak pewnie, że stanęłam dopiero, gdy miałam okazję skręcić za jakimś rogiem. Oparłam się o ścianę i otworzyłam materiały szkoleniowe, które otrzymałam w zeszłym tygodniu. Wszystko było jaskrawe, pełne wykrzykników i pokryte błyszczącym laminatem, jakby ludzie, którzy przygotowali te materiały, nie dopuszczali myśli, że ktoś, kto będzie je czytał, może nie być EKSTRAŚNIE PODJARANY swoim stażem w UKB. Każda strona wrzeszczała: MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE TU JESTEŚ! GRATULACJE!
Proszę cię. Nawet jeśli chciałabym pracować w telewizji, czytać jakieś niusy czy coś, to nie biegłabym do studia jak narwana idiotka. Na litość boską, to staż dla piętnastolatków. Będę przez dwa tygodnie robiła herbatę, siedziała na głupich zebraniach, no i może uda mi się zgapić jakiegoś celebrytę w windzie. Wtedy będę szczęściarą.
I żeby było jasne: ja wcale nie chcę tu być. Już zaliczyłam staż, pomagałam cioci Ninie w jej salonie piękności. A ponieważ to ona była właścicielką, mogłam tam naprawdę wiele się nauczyć: od tego jak prowadzić biznes po techniki ścinania włosów. Wtedy moim marzeniem było zostać pracownicą takiego salonu. To był plan, którym naprawdę się jarałam.
Ale teraz tracę wzrok, a to przecież oznacza, że nie nadaję się do układania fryzur czy pielęgnacji paznokci. W efekcie szkoła anulowała mój staż, przenosząc mnie w zamian do programu UKB, choć mnie nikt nawet nie zapytał o zdanie. A zachowywali się tak, jakby zrobili coś wspaniałego, za co powinnam być wniebowzięta i pełna wdzięczności. Mówili:
– Ilu nastolatków w twoim wieku dostaje taką okazję, Kaitlyn?
Byłam na tyle głupia, że potrzebowałam trochę czasu, by skumać, że im chodziło tylko o zaliczenie wymogu, postawienie iksa w odpowiedniej kratce. Wysłali do udziału w programie UKB kogoś niepełnosprawnego i teraz mogą się tym chwalić na prawo i lewo. Nikogo nie obchodziło, że mnie nie kręci telewizja; nigdy nie miałam parcia na szkło, a przez wszystkie lata szkoły byłam przeciętniakiem i świetnie się z tym czułam. Nigdy nawet nie planowałam iść na studia. Parłam dziarsko do przodu, będąc całkiem szczęśliwa, że mogę wprawiać się w paznokciach czy farbowaniu rzęs.
No to jestem. Ta ślepa. Iks w kratce. Nawet jeśli widzę jeszcze całkiem dobrze i nie potrzebuję czyjegoś ramienia, białej laski czy jeszcze czegoś innego.
Ostatniego wieczoru zrobiłam sobie niebieskie pasemko. Wygląda świetnie. To taki elektryzujący odcień niebieskiego. I zrobiłam to sobie sama, nad zlewem w kuchni, używając jednego z barwników Schwarzkopfa, jakie moja koleżanka Avani dała mi na Gwiazdkę. To pasemko było jedną z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłam w życiu. Mama o mało nie zemdlała, no ale co mogła zrobić. To moja głowa, moje włosy, moje życie. A teraz to pasemko jest pierwszą rzeczą, którą ludzie sobie wyobrażają, gdy myślą o mnie; jestem po prostu dziewczyną z niebieskim pasmem włosów.
Zaczęłam wertować materiały szkoleniowe, aż natrafiłam na stronę TWÓJ PIERWSZY DZIEŃ!, z grafikiem zajęć, godzina po godzinie. Wynikało z niego, że teraz powinnam pojechać na dziewiąte piętro, gdzie jest jakieś szkolenie z bezpieczeństwa i higieny pracy. Super. Brzmi inspirująco. Bezpieczeństwo i higiena przynoszenia kawy. Nagle przez głowę przemknęły mi naprawdę przerażające myśli: a co, jeśli na szkoleniu będzie mowa o mojej przypadłości? A co, jeśli powiedzą wszystkim, że jestem niewidoma i że wszyscy muszą zawsze się upewniać, czy akurat nie wpadam na drzwi albo coś? O Boże. O Boże. Wszyscy wtedy spojrzą na mnie i pomyślą sobie: „Ta dziewczyna jest tu tylko dlatego, że jest niewidoma, biedulka”.
Czy powinnam wtedy wyjaśnić im, że nie jestem właściwie niewidoma, i ich wszystkich zaskoczyć? Mogłabym powiedzieć: „Cóż, jeszcze nie jestem niewidoma”, a wtedy wszystko stałoby się jeszcze bardziej dziwne, bo ani oni nie chcą wiedzieć, ani ja nie chcę tego mówić.
Jak ludzie słyszą „niewidoma”, to na ogół myślą o ciemności. Zamykają oczy i wyobrażają sobie, że to właśnie tak wygląda. Właściwie powinno się mówić, że mam „zaburzenia widzenia”, to znacznie bardziej precyzyjne, ale nikt tego nie robi, a większości ludzi nawet nie obchodzi różnica, jaka jest między tymi pojęciami.
Całkiem lubię określenie „osoba z zaburzeniami widzenia”. To takie melodyjne. Mówiąc to, w powietrzu kreśli się wirtualny znak zapytania, w przeciwieństwie do urwanego i jednoznacznego „ślepa”.
Jeśli kiedykolwiek będę musiała się komuś przedstawić i wyjaśnić mu te wszystkie Stargardty – a wiem, że taki dzień kiedyś nastąpi – będę musiała powiedzieć, że „mam zaburzenia widzenia”. Może któregoś dnia na tyle mentalnie ogarnę to całe ślepnięcie, że będę mogła mówić o nim bez trzęsących się rąk, głosem, który się nie łamie, nie robiąc innych rzeczy, które zdradzałyby mój niepokój.
Ale nie dziś. Błagam, nie dzisiaj.
Westchnęłam, zamykając materiały szkoleniowe i wsadzając je pod pachę. Na podstawie ruchu grupek mężczyzn w garniturach oceniłam, gdzie może znajdować się winda. Przed trojgiem zamkniętych drzwi do szybów wind gromadził się tłum. Kątem oka znalazłam wolne miejsce, w którym mogłabym stanąć…
Szit. Wlazłam na kogoś. I to nie było małe szturchnięcie, wpadłam na kogoś całym impetem.
– Przepraszam – powiedziałam tak od niechcenia. Taki zwykły błąd. Po prostu wpadłam na kogoś, nie żebym była ślepa, ha, ha, ha.
– Nie ma sprawy – odpowiedział.
Wyglądał dziwnie znajomo. Może jest sławny? Albo troszkę sławny? Właściwie to nie wyglądał na tyle dobrze, by być bardzo sławnym. Prędzej jest tutaj z tego samego powodu co ja, więc zapytałam go, czy wybiera się na szkolenie, ale on tylko spojrzał na mnie zmieszany.
– Nie. Nie idę. Nikt mnie dziś nie szkoli – odpowiedział, a coś w jego głosie spowodowało, że skumałam.
– Dawson Sharman! – wrzasnęłam. On jest sławny! Czy coś. Był sławny. – To dlatego cię kojarzę!
Swojego czasu razem z Avani uwielbiałyśmy „Liceum Dedmana”. Miałam nawet plakat Dawsona Sharmana nad łóżkiem. A teraz on stoi przede mną! Jest trochę pulchniejszy niż wtedy, ale to oczywiste. Każdy kojarzył historię „Z ładnego kaczątka w brzydkiego łabędzia”, która była udziałem Dawsona. Ale mimo to poczułam, że odżywają we mnie stare fanowskie ciągoty.
Wtedy jednak usłyszałam w odpowiedzi, że on wcale nie jest Sharmanem, że tylko wygląda jak on, że słyszy to bez przerwy. Gdy to mówił, wyglądał na tak zażenowanego, że zrobiło mi się głupio. Oczywiście pomyliłam się. Wyobraź tylko sobie mnie, myślącą, że jestem w stanie kogoś rozpoznać – z tymi popsutymi oczami. Biedny koleś, pomyliłam go z brzydnącym Dawsonem Sharmanem!
– Aaa, sorry. – Chciałam rozluźnić atmosferę. – Ja tylko… no właśnie. – Weź wymyśl jakiś żart, Kaitlyn! – Myślę, że gdybyś był nim, to raczej nie chodziłbyś sobie swobodnie po UKB. – Uff, chyba się udało.
Nie-Dawson wyjaśnił mi, że pracuje tutaj jako posłaniec i że nie robi sobie nic z tego mylenia go z Dawsonem, więc wyluzowałam. Zmierzyłam go wzrokiem od czubka głowy po buty i jeszcze raz z powrotem – obraz był zamglony, ale wystarczająco dobry, by dojść do wniosku, że on naprawdę wygląda jak Dawson Sharman. Ale co ja tam wiem.
Winda zrobiła PING, a ja zwróciłam się w stronę hałasu, mrugając w rytm przesuwających się sylwetek wokół. Czasami moje zaburzenia wzroku się nasilają: nagle cały świat staje się rozmazany. Właśnie tak stało się teraz; poczułam ścisk w żołądku. „Pewnego dnia zostanie ci to już na zawsze”, pomyślałam i zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam gdzieś na chwilę przysiąść, kiedy zauważyłam zbliżającego się ku mnie mężczyznę, rozpromienionego telewizyjnym uśmiechem pełnym nieskazitelnie białych zębów. Nie, jednak nie zbliżał się do mnie, zbliżał się do Nie-Dawsona.
– Dawson! – huknął.
Dawson! Nie Nie-Dawson! Dawson! Nie mogłam się powstrzymać, z moich ust wydobył się melodramatyczny jęk. Wstrętny kłamca!
Mężczyzna z białymi zębami coś mówił, ale byłam zbyt oszołomiona, by zrozumieć jego słowa. Usłyszałam coś o „zwykłej szkole” („zwykłej”, pfff!) i „metodzie Stanisławskiego”. Ten facet musi kochać brzmienie swojego głosu, podobnie jak i biel swoich zębów, ponieważ nie przestawał mówić, mimo że Dawson wyglądał na kompletnie upokorzonego. Chciał wyglądać na takiego, którego nic nie obchodzi, ale widziałam, że wolałby wsiąknąć w podłogę.
Ale niech nie liczy na moje współczucie. Kiedy facet od zębów sobie poszedł, odwróciłam się do Dawsona.
– Skłamałeś.
Dawson spojrzał na mnie, lekko oszołomiony. Miałam wrażenie, że wszyscy wokół gapią się na niego, usłyszałam także klikanie czyjegoś telefonu. Bardzo dobrze, niech cały Twitter się o tym dowie. Świetnie.
– Skłamałem. I co? Możesz mnie za to winić? – wydusił z siebie w końcu.
Powtarzałam sobie, że przecież on nie wie o mojej przypadłości. Bo skąd miałby wiedzieć? Jakim sposobem miałby zrozumieć, że dni, w które rozpoznam czyjąś twarz, są policzone? Że to ciepełko poznania, to uderzenie komfortu, które rodzi się, gdy słyszysz „Tak, znam cię!”, jest darem? Darem, którego tym razem od niego nie otrzymałam.
Nie powiedziałam nic. Wyobraziłam sobie przytulny, radosny salon mojej cioci i to, że obiecała mi pudełko próbek lakierów do paznokci. I ten zapach mokrych, świeżo uciętych kosmków.
Dawson minął mnie i nacisnął guzik przyzywania windy. Drzwi otworzyły się od razu, a on wszedł, stając do mnie plecami. Przez chwilę miałam ochotę walnąć go jeszcze raz, tak samo jak na początku, bo tak. Byłam wściekła, zbyt roztrzęsiona, by siedzieć na tym szkoleniu BHP i udawać, że w tych farmazonach o bezpieczeństwie jest coś interesującego.
Świat zamazał się ponownie. O szit. Czy ja płaczę? Nie jestem w stanie zobaczyć absolutnie niczego!
– Wsiadasz czy nie? – zapytał Dawson. Jego głos wcale nie brzmiał niemiło.
Właściwie jego głos był dla mnie jak boja ratunkowa na głębokim morzu, rzucona w ciemności. Chwyciłam się tego głosu i pozwoliłam się wyciągnąć z rozmazanej otchłani w przestrzeń windy.