Читать книгу Uziemieni - Tanya Byrne - Страница 9
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
DAWSON
ОглавлениеNaprawdę dobrze wszedłem w moją najnowszą i najbardziej wymagającą rolę: Syna Rozczarowującego Matkę. Jak do tej pory obsada tego serialu to tylko ja i moja mama – Alicia Sharman. Choć już za chwilę pojawi się pierwsza gwiazda na zaproszenie – dostawca przynoszący mój obiad do mieszkania, a to dlatego że nie schodzę do kuchni, gdy ona w niej jest. Nie żeby było co tam robić; zjadłem wszystko, co mieliśmy, kiedy była w pracy, a ona nie kupiła nic nowego. Szkoda, że nie zamówiłem, zanim wróciła do domu.
Gapiłem się na znacznik dostawcy z pizzą na ekranie laptopa jak jastrząb, planując wpuścić go do mojego pokoju i z niego wypuścić, zanim mama w ogóle zorientuje się, że coś się działo, aż tu nagle zapukała do moich drzwi.
– Dawson? Nie mam zamiaru atakować twojej prywatnej przestrzeni, ale wystarczy tego dobrego. Musimy odbyć tę rozmowę.
Znacznik nadal tkwił w polu „Kontrola jakości”.
– Dawson, nie możesz być tym jedynym rozzłoszczonym w tej sytuacji. Rzuciłeś szkołę, nie mówiąc o tym nikomu.
Otworzyłem nową kartę w przeglądarce i sprawdziłem skrzynkę e-mail. Czekam na ważne odpowiedzi, co najmniej dwie. Prosiłem mojego agenta, Kimbę, by mnie zgłosił do przesłuchań. W skrzynce znalazłem dwanaście nieprzeczytanych wiadomości, ale żadnej z nich nie chciało mi się czytać.
– Dawson.
Odezwał się dzwonek do drzwi, a ja rzuciłem okiem na okno śledzenia dostawy. „W drodze do odbiorcy”. Kurde. To jakiś żart?
Pewnie. To jakiś dowcip. A jak. Usłyszałem otwierające się drzwi, jakieś bla, bla, bla, a potem klik zamykanego zamka.
– Dawson! – zawołała mama. – Mam twoje jedzenie. Niezła próba. Czeka w kuchni. Ze mną. I z rozmową, czy tego chcesz, czy nie.
Zobaczymy. Otworzyłem kolejne okno, lecz zanim zacząłem pisać, zobaczyłem białą kartę z informacją o braku połączenia. Ona nie mogła…
– Wyłączyłaś wi-fi?
Gdy nie odpowiedziała, wyszedłem z pokoju i korytarzem skierowałem się do kuchni. Siedziała przy ladzie barowej, gdzie zwykliśmy jadać śniadania. Stało przed nią otwarte pudełko z moją pizzą. Patrzyłem, jak podnosi kawałek i przygotowuje się do zdjęcia z niego ananasa.
– Ej!
Zrzuciła go na ananasowy stosik. Spojrzenie jej zielonych oczu skrzyżowało się z moim. To właśnie po niej je miałem. Zielone oczy od matki, śniada skóra po ojcu. Mama mówiła, że moje zamiłowanie do ananasa na pizzy też pochodzi od niego.
– Nie wrócę do tej szkoły.
Nie powiedziała nic. Przesunęła pudełko z pizzą w moją stronę. Byłem zbyt głodny, by odmówić.
– Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, gdy skończyła kawałek.
Wzruszyłem ramionami, żując wolno. Nie. Nic u mnie nie jest w porządku. Nie wchodziłem do sieci od czterech dni, bo już mdliło mnie od zdjęć, które przysyłają mi różni ludzie. Mdliło mnie od oglądania samego siebie, jak stoję nad zwłokami, patrząc na nie głupkowato. I od tych podpisów: „Gdybyś tylko był prawdziwym wampirem”, które wszyscy uważali za wyjątkowo oryginalny żart. Miałem już dość wibracji telefonu, gdy dzwonił kolejny numer, którego nie znałem, lecz podskórnie wiedziałem, że to pewnie telefon kolejnego dziennikarza żądającego komentarza.
– Nic nie mogłeś zrobić – powiedziała mama, biorąc kolejny kawałek. – Chorował od lat.
– Znałaś go?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, tak piszą w gazetach. Nie sądzę, bym kiedykolwiek spotkała go osobiście. Zwykle zostawiał wszystkie przesyłki dla mnie u Hanifah.
To mi przypomniało, że nadal miałem u siebie paczkę przeznaczoną dla mamy, którą miała dostarczyć tamta dziewczyna… ale w tym momencie byłem bardziej zainteresowany tym, co pisano o wydarzeniu, w którym brałem udział.
– Mamy jakieś gazety?
Co za głupie pytanie. Przecież ona czyta wszystkie możliwe. Wskazała na stos, a ja przytargałem go na swoje miejsce naprzeciwko niej, po czym zacząłem przeglądać, strona po stronie, aż trafiłem na właściwy artykuł. Rozłożyłem gazetę na stole. Było to studium kontrastu: wszystkie znaczące tytuły skupiały się na Hugonie Delaneyu, a tabloidy na mnie. Odsunąłem tabloidy na bok, a jedną z pozostałych gazet złożyłem na pół, by przyjrzeć się treści i nie musieć jednocześnie patrzeć podczas czytania na Hugona. Przeczytałem: „Steven Jeffords, lat 53” – cholera, to wcale nie jest wiek, w którym serce mówi: „Nie, dzięki”, był o dziesięć lat młodszy od mojej mamy – niezdiagnozowany stan chroniczny.
– Wybierasz się na pogrzeb? – zapytałem.
– Nie. Ale wysyłamy kwiaty od całego piętra. – Delikatnie wytarła palce o ręcznik kuchenny i złapała kolejny kawałek. – Mam ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład, co mam zrobić z tobą.
Pizza stanęła mi w gardle.