Читать книгу Uziemieni - Tanya Byrne - Страница 5

ROK PIERWSZY
SASHA

Оглавление

Obudziłam się, gdy podskoczyliśmy na wyboju, a jedna z paczek ześlizgnęła mi się ze stosu na kolanach i spadła na podłogę.

– Nie ma spania w pracy – rzucił tato z fotela kierowcy, uśmiechając się krzywo.

– Może dla ciebie – odpowiedziałam. – Ja jestem tylko pasażerem.

– Asystentem kuriera – poprawił mnie, jakby to robiło jakąś różnicę.

Żadne z nas nie chce tego robić, ale zarówno ja, jak i tato nie należymy do tych, którzy dostają to, czego chcą. Tato jest typem osoby, która szybko staje się zbędna, a potem trudno mu znaleźć kolejną pracę. Ja z kolei jestem typem, którego aplikacje na wyszukane staże kończą w otchłani czyjejś skrzynki mailowej.

Mimo tego wolałabym pracować z tatą przez cały tydzień niż robić dla samorządu lokalnego, który ma jakiś tandetny program staży dla uczniów mojej szkoły. Jednym z ich obecnych stażystów jest Billy Goodart.

Nigdy nie powinnam dotykać jego penisa.

Kolejna paczka ze stosu prawie spadła na ziemię, gdy zaczęłam wycierać w dżinsy resztki tego wspomnienia ze swoich dłoni.

– Poważnie, Sash, musisz trzymać te paczki – powiedział tato.

Tato od kilku miesięcy pracuje jako kierowca dla firmy kurierskiej. Mówi, że to dobra opcja, która pozwala mu na pracę na własny rachunek: może wybierać te zadania, które mu odpowiadają i zawsze być blisko mnie… nie żebym tego potrzebowała. Mam już piętnaście lat. Ale tato jest dumnym człowiekiem i myślę, że wykonywanie jakiejkolwiek pracy wychodzi mu na dobre, nawet jeśli nie jest to praca jego marzeń. Ani dobrze płatna.

Pracuję od trzech godzin i już wiem, że to nie jest dla mnie:

1. Wczesne poranki: wstaję tak wcześnie, że wróble jeszcze nie pierdzą i (jak już ustaliliśmy) nie wolno mi drzemać w pracy.

2. Inni kurierzy: są gotowi przejechać ciebie, jeśli to zapewniłoby im dodatkowy kurs w ciągu dnia. Serio. Wydawanie paczek dziś rano to była czysta rzeź.

3. Dostarczanie przesyłek: musisz rozmawiać z nieznajomymi, nawet jeśli chodzi tylko o proste „Imię”, „Podpisz tutaj” czy „Musisz naciskać mocniej, ekran coś szwankuje”. Myślałam, że tato mi trochę odpuści, bo to mój pierwszy dzień, ale skąd, jego celem jest jak największa efektywność i niska tolerancja dla moich „problemów z pewnością siebie”.

4. Vox FM: brzmi jak zapętlona lista hitów weselnych.

Chociaż wydaje mi się, że ten ostatni punkt nie jest obowiązkowy – to tylko kwestia okropnego gustu muzycznego mojego taty.

Mówił mi właśnie coś o kursie, który dostał, ponieważ innemu kierowcy urodziło się dziecko, ale ja gapiłam się za okno na panoramę ulic z licznymi rondami i wysoką zabudową. W końcu tato zatrzymał się w zatoce parkingowej.

– To MediaCity? – zapytałam.

– Czy ten sekret wyjawiły ci wielkie litery UKB? – odpowiedział tato, będąc już prawie na zewnątrz.

Musiałam poczekać, aż obejdzie samochód dookoła i zdejmie mi paczki z kolan, abym mogła wyjść. Potem stanęłam z tyłu samochodu, a on przeglądał przesyłki w bagażniku, mamrocząc coś do siebie i układając nowy stos na moich rękach, jakbym była ludzkim wózkiem widłowym.

Zawsze byłam silna – to jedna z lepszych rzeczy w byciu dużą dziewczynką. Postura taty, powierzchowność mamy. Widziałam na Fejsie jej zdjęcia, skany z lat, gdy była w moim wieku – dosłownie ja w miniaturze. To podobieństwo to było coś więcej niż ciemna skóra, brązowe oczy, wyraźne brwi i pukle falujących włosów. Gdybym kiedyś spotkała albańską część swojej rodziny, odnalazłabym się w niej bez problemu. Ale to nigdy się nie zdarzy. Mama uciekła wkrótce po moich narodzinach, od tego czasu mogę jedynie liczyć na telefon w Boże Narodzenie i kartkę urodzinową, która nigdy nie przyjdzie na czas. Gdybym nie zaprzyjaźniła się z nią na Facebooku, nie wiedziałabym nic o jej życiu.

– Słuchasz mnie? – zapytał tato.

Oczywiście, że nie. Rozglądałam się wokół w poszukiwaniu celebrytów. Moja przyjaciółka Michela ciągle opowiada o słynnych osobach, które spotyka w klubie. Raz ogłosiła, że wyrwała prezentera „UK Babies”, ale już dwa tygodnie później przebiła samą siebie, robiąc loda komuś z obsady „Życia w Hollyoaks”.

Nie miałam serca mówić jej, że tego nie kręcą w Manchesterze.

– Słuchaj, może poszłoby nam znacznie szybciej, gdybyś rozniosła tę część paczek w tamtym budynku, a ja w tym czasie wyładuję pozostałe. – Pytania taty zawsze ostatecznie zamieniają się w stwierdzenia.

– Muszę zabrać ze sobą terminal? – zapytałam, zupełnie niegotowa na samodzielną dostawę tak pokaźnego stosu.

– Żadna paczka z tej partii nie wymaga podpisu. Będzie dobrze. – Tato poklepał mnie po ramieniu i lekko przycisnął do siebie. – Zrób to szybko, to będziemy mieli czas na coś dobrego. Jakaś kanapka w Subwayu czy coś.

Czasami mój tato ma problem z wykrywaniem ironii. Albo sarkazmu. Albo, lepiej powiedzieć, rzeczywistości. „Coś dobrego” i „kanapka z Subwaya” nie mają prawa spotkać się w jednym zdaniu. Ale zanim zrobiłam cokolwiek, on już pognał na sąsiedni dziedziniec. No bo po co ma czekać na odpowiedź, skoro i tak wie, że zrobię wszystko, co mi powie?

Obracać mogłam się tylko bardzo powoli. Za każdym razem, gdy decydowałam się na trochę bardziej dynamiczny ruch, stos w moich rękach delikatnie przechylał się w bok, lecz w końcu udało mi się przejść przez drzwi i stanęłam przed stanowiskiem ochrony. Musiałam się jeszcze trochę obrócić, by zobaczyć siedzącą tam osobę.

– Dobry – powiedziałam.

Facet za biurkiem nawet na mnie nie spojrzał, cały czas grając w Candy Crush, ale odpowiedział:

– Dobry.

– Ja, yyy…

W tym momencie złapał mnie skurcz ramienia, a stos paczek się rozsypał. Facet lekko uniósł telefon, gdy jedna z paczek spadła z biurka na jego uda.

Teraz na mnie spojrzał. Leszczu. Właściwie Michael, tak przynajmniej miał napisane na identyfikatorze.

– Musisz rozłożyć je w przegródki. – Michael wskazał nad moim ramieniem na coś, co wyglądało jak nieskończona ściana małych komórek z podpisem pod każdą z nich.

– Yyy… Co? Serio? – „Czy on się ze mnie nabija?” – Ale czy to nie jest pana obowiązek?

Kąciki ust Michaela uniosły się w tłumionym uśmiechu.

– Nie dzisiaj.

Nie lubię go.

Znajdowanie odpowiednich przegródek było prawdziwym koszmarem, ponieważ podpisy były naprawdę maleńkie. Po włożeniu pięciu paczek zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to źle, bo podpisy wcale nie są pod przegródką, a nad nią. Poza tym nie każdą paczkę dało się włożyć swobodnie, a w niektórych przegródkach już coś było, dlatego musiałam najpierw wyjąć zawartość, a potem jakoś to wszystko razem zmieścić…

To trwało wieki, a ja czułam te minuty goniące na łeb, na szyję, wyobrażając sobie tatę stojącego przy samochodzie i zastanawiającego się, co się ze mną dzieje.

Tyle zachodu dla kanapki z Subwaya.

Pozostała mi tylko paczka opisana „A. Sharman”. Zaczęłam w pośpiechu przebiegać wzrokiem po etykietach przegródek: K.R. Saphiro… C. Siren („…wyobraź tylko sobie: Sasha Siren. Znacznie lepsze od: Sasha Weź-Zapomnij-Harris”).

Jednak przegródki „A. Sharman” tutaj nie było. Zaczęłam się pocić i panikować, mój oddech przyspieszył. Tato nieraz zaznaczał, jak ważna w tym zawodzie jest prędkość, a on raczej nie należy do ludzi, którzy lubią wyolbrzymiać.

– Yyy… przepraszam – powiedziałam w stronę stanowiska ochrony, ale Michael udawał, że mnie nie słyszy. Wróciłam więc do jego biurka i rzuciłam na nie paczkę A. Sharman, w głębi ducha wierząc, że w środku nie ma niczego kruchego. – Hej, przepraszam. Halo! Potrzebuję pomocy. Nie mogę znaleźć przegródki dla tej paczki.

Przez jego twarz przemknęła niczym chmura zaciągająca na tarczę księżyca oznaka błyskotliwej riposty, jaka musiała narodzić się w jego umyśle. Potem chyba jednak pomyślał, że nie kopie się leżącego.

Mam coś takiego w sobie, że bardzo nie lubię zawodzić ludzi, którzy we mnie wierzą – zwłaszcza mojego taty.

– Poczekaj. – Przeczytał nazwisko z pola adresowego i wpisał je na komputerze, nadal jednym palcem, jakby myślami nie oderwał się od Candy Crush, po czym… – Nie ma tu takiej przegródki, bo w tym budynku nie pracuje nikt o nazwisku Sharman.

Pozwoliłam sobie na głęboki wdech. Nie rozpłaczę się, to byłoby niedorzeczne. Zamiast tego się spocę. Uff, znacznie lepiej.

– A czy mógłby pan wziąć… – Przerwałam, ponieważ Michael zaczął potrząsać głową w niemiły sposób.

– Nic z tego, skarbeńku. Muszę zostać tu, gdzie jestem.

Powiedział mi, bym wróciła do głównego wejścia, a tam, w recepcji, pokierują mnie do właściwego miejsca. Wracając do wejścia głównego, napisałam tacie o opóźnieniu.

„Pospiesz się!!!”, dostałam w odpowiedzi.

Te trzy wykrzykniki trochę mnie zmartwiły. Tato uważał, że takie ekstrawagancje w pracy jak zatrzymanie się, to dzieło diabła, dlatego też przyspieszyłam. Przy windzie tłoczyło się sporo osób oczekujących na wejście, dlatego wbiegłam w tłum, krzycząc:

– Przesyłka specjalna! – W końcu właśnie w ten sposób często ludziom udaje się uniknąć kolejki.

Gdzie brakuje pewności siebie, tam może pomóc panika, kto wie?

Na dziewczynie za biurkiem mój krzyk nie zrobił specjalnego wrażenia, ale kiedy powiedziałam: „Muszę dostarczyć tę paczkę do A. Sharman”, jej oczy rozszerzyły się, a usta wydały ciche westchnienie.

– Daj ją recepcjoniście na dziewiątym piętrze. – Przez piskliwy ton głosu wydała mi się równie przerażona tą sytuacją, co ja swoim spóźnieniem. Cieszę się, że kimkolwiek ten (ta?) A. Sharman jest, nie muszę przekazywać jej paczki osobiście. Przesuwając się w kolejce do windy, jeszcze raz spojrzałam na etykietę. I wtedy dostrzegłam słowa: „WYMAGANY PODPIS”.

Niezdecydowana odwróciłam się i spojrzałam na drzwi wejściowe, zastanawiając się, czy powinnam pobiec po terminal do taty, przez co opóźnienie będzie jeszcze większe, czy…

Czy co?

A może mogłabym nagrać kogoś na wideo, jak podpisuje odbiór paczki, i użyć tego jako dowodu? Czy tak to działa? Dlaczego to się zdarzyło akurat mojego pierwszego dnia w tej robocie i to podczas ważnego kursu taty? A na dodatek w związku z paczką, na której widnieje imię robiące na ludziach wrażenie równie wielkie jak imię Voldemort na Ronie Weasleyu?

No i dupa. Winda się otworzyła, wszyscy ruszyli w przód, a ja zostałam zepchnięta na bok. Przypomniałam sobie okropny moment z dzieciństwa, gdy utknęłam w połowie chyboczącej się zjeżdżalni na placu zabaw, grupa dzieci jadących z tyłu napierała na mnie, a ja się rozpłakałam.

– Blokujesz drzwi, kochanieńka – zawołał ktoś. Poddałam się. Kimkolwiek jest A. Sharman, nie może wywołać u mnie klaustrofobii.

Cofnęłam się, wyszłam z windy, a w tym czasie przyjechała kolejna. Ludzie krążyli wokół mnie. Ściskając paczkę i kontrolując oddech, szybko weszłam do tej drugiej wraz z kilkoma innymi osobami.

Uziemieni

Подняться наверх