Читать книгу Nóż. Harry Hole. Tom 12 - Ю Несбё - Страница 10

CZĘŚĆ I
9

Оглавление

Było wpół do trzeciej po południu, a kiedy drzwi do lokalu się otworzyły, nieliczni goście spojrzeli na nie bez większego zainteresowania.

Restauracja U Schrødera.

Określenie „restauracja” było może nieco mylące, bo wprawdzie stara knajpa serwowała wybór typowo norweskich przysmaków, takich jak smażony boczek z białym sosem z mąki i mleka, ale dania główne stanowiły piwo i wino. Przybytek od połowy lat pięćdziesiątych mieścił się przy Waldemar Thranes gate, a od lat dziewięćdziesiątych był stałą knajpą Harry’ego – z kilkoma latami przerwy, kiedy mieszkał z Rakel na Holmenkollen. Ale teraz wrócił.

Osunął się na ławę pod ścianą przy stoliku koło okna.

Ława była nowa. Oprócz niej wyposażenie nie zmieniło się tu od dwudziestu lat. Te same stoliki i krzesła, to samo barwione szkło w podwieszanym suficie, te same obrazy Sigurda Fosnesa przedstawiające Oslo, nawet obrusy – czerwone z ukośnie ułożonymi na nich białymi – były te same. Największa rewolucja, jaką Harry był w stanie sobie przypomnieć, zaszła w 2004 roku, gdy po wprowadzeniu ustawy antynikotynowej lokal pomalowano, żeby pozbyć się zapachu tytoniu. Kolor zostawiono ten sam, a zapachu nigdy nie dało się usunąć.

Sprawdził telefon, ale Oleg nie odpowiedział na jego prośbę o oddzwonienie, pewnie siedział w samolocie.

– To straszne, Harry. – Nina zabrała z jego stolika dwie półlitrowe szklanki po piwie. – Właśnie przeczytałam w Internecie. – Wytarła wolną rękę w fartuch i popatrzyła na niego. – Jak się czujesz?

– Dziękuję, okropnie – odparł Harry.

A więc sępy już puściły nazwisko. Na pewno zdobyły też gdzieś fotografię Rakel. I Harry’ego, oczywiście. Jego zdjęć miały w swoich archiwach mnóstwo, a niektóre z nich tak brzydkie, że Rakel kiedyś spytała, czy następnym razem nie mógłby trochę zapozować. Ona natomiast nigdy nie wychodziła brzydko na zdjęciach, nawet gdy się starała.

– Kawa?

– Dzisiaj muszę cię prosić o piwo, Nino.

– Rozumiem sytuację, ale już od lat nie podaję ci alkoholu, Harry. Od ilu?

– Od wielu. I bardzo doceniam twoją troskę. Ale, widzisz, nie wolno mi się obudzić.

– Obudzić?

– A jeśli pójdę gdzieś, gdzie podają mocny alkohol, to przypuszczalnie zapiję się na śmierć już dzisiaj.

– Przyszedłeś tu, bo serwujemy w zasadzie tylko piwo?

– No i stąd trafię do domu z zawiązanymi oczami.

Pulchna, stanowcza kelnerka popatrzyła na niego ze zmartwioną, zamyśloną miną. W końcu westchnęła głęboko.

– Dobrze, Harry. Ale to ja zdecyduję, kiedy będziesz miał dość.

– Nigdy nie będzie dość, Nino.

– Wiem. Chociaż wydaje mi się, że przyszedłeś tu również dlatego, że chciałeś, aby obsługiwał cię ktoś, do kogo masz zaufanie.

– Możliwe.

Nina odeszła, ale za chwilę wróciła z piwem i postawiła je przed nim.

– Powoli – powiedziała. – Powoli.

Gdy był już przy trzecim, znów otworzyły się drzwi.

Harry zorientował się, że ci z gości, którzy unieśli głowy, nie opuścili ich od razu, a ich spojrzenia śledziły długie, obciągnięte skórzanymi spodniami nogi aż do chwili, gdy zatrzymały się one przy stoliku Harry’ego.

– Nie odbierasz telefonu – odezwała się Katrine, gestem odprawiając nadchodzącą Ninę.

– Wyłączony. Ci z „VG” i reszta już zaczęli wydzwaniać.

– To dopiero wstęp. Nie widziałam takiej mobilizacji na konferencji prasowej od czasu sprawy wampirysty. Właśnie częściowo z tego powodu komendant podjął decyzję o tym, żeby cię zawiesić.

– Co? Rozumiem, że nie mogę pracować akurat przy tej sprawie, ale mam być zawieszony w ogóle? Dlatego że prasa pisze o zabójstwie?

– Ponieważ nie będziesz miał spokoju do pracy, bez względu na to, czym się będziesz zajmował. A nie potrzebujemy takiego dodatkowego zamieszania akurat teraz.

– I?

– I co?

– Dokończ. – Harry podniósł szklankę do ust.

– Nie ma nic do dokończenia.

– Owszem, jest. Polityka. Mów.

Katrine ciężko westchnęła.

– Po włączeniu rejonów Bærum i Asker do obszaru podległego komendzie w Oslo jesteśmy odpowiedzialni za jedną piątą ludności Norwegii. Dwa lata temu badania opinii publicznej wykazały, że osiemdziesiąt sześć procent tej ludności obdarza nas wysokim albo bardzo wysokim zaufaniem. Z powodu dwóch pojedynczych zakończonych niepowodzeniem spraw ten wynik spadł do sześćdziesięciu pięciu. Przez to nasz kochany komendant Hagen został wezwany na dywanik do naszego już nie tak kochanego ministra sprawiedliwości Mikaela Bellmana. Krótko mówiąc, Hagen i Komenda Okręgowa Policji w Oslo w chwili obecnej nie potrzebują na przykład opublikowania wywiadu z wściekłym policjantem, który jest pijany na służbie.

– Nie zapominaj o paranoiku. Wściekły, pijany i w dodatku paranoik. – Harry odchylił głowę i opróżnił szklankę do dna.

– Bardzo cię proszę, skończ z paranoją, Harry. Rozmawiałam z Winterem z KRIPOS. Nie ma żadnego śladu Finnego.

– A czego są ślady?

– Niczego.

– Tam leżała martwa kobieta, więc to oczywiste, że muszą być ślady. – Harry dał Ninie znak, że jest gotów na następne.

– Okej, powiem ci, jakie ślady dostaliśmy z Instytutu Medycyny Sądowej – zaczęła Katrine. – Rakel zginęła od ciosu nożem zadanego w kark. Ostrze wbiło się w ośrodek oddechowy w medulla oblongata, między kręgiem szczytowym a czaszką. Prawdopodobnie umarła natychmiast.

– Nie pytałem Bjørna o pozostałe dwa.

– Pozostałe dwa co?

– Ciosy nożem.

Zobaczył, że Katrine przełyka ślinę. Najwidoczniej sądziła, że będzie mogła mu tego oszczędzić.

– Brzuch – mruknęła.

– A więc niekoniecznie taka zupełnie bezbolesna śmierć.

– Harry…

– Mów dalej – powiedział twardo i zgiął się wpół. Jakby sam poczuł te dźgnięcia.

Katrine odchrząknęła.

– Zazwyczaj bardzo trudno określić czas zgonu z dużą dozą prawdopodobieństwa, kiedy ktoś nie żyje od ponad doby, tak jak w tym wypadku. Ale może słyszałeś, że Instytut Medycyny Sądowej razem z Wydziałem Techniki Kryminalistycznej opracował nową metodę, w której wykorzystuje się między innymi pomiar temperatury mierzonej per rectum, temperatury oka, poziom hipoksantyny w płynie śródocznym i temperaturę mózgu.

– Mózgu?

– Tak. Czaszka chroni mózg i zmniejsza wpływ czynników zewnętrznych. Wprowadzają sondę w formie igły przez nos i dalej przez lamina cribrosa, gdzie podstawa czaszki…

– Nieźle się ostatnio podszkoliłaś z łaciny.

Katrine urwała.

– Przepraszam – wymamrotał Harry. – Jestem… Nie jestem…

– W porządku. Było parę szczęśliwych okoliczności. Wiemy, że temperatura na parterze utrzymywała się na stałym poziomie, bo ogrzewaniem steruje wspólny termostat. A ponieważ była ona ustawiona tak nisko…

– Mówiła, że lepiej jej się myśli w wełnianym swetrze, za to z chłodną głową.

– …to organy wewnętrzne nie osiągnęły jeszcze poziomu temperatury otoczenia. Dzięki tej nowej metodzie mogliśmy oszacować czas zgonu na przedział między godziną dwudziestą drugą a drugą w nocy z soboty na niedzielę, jedenastego marca.

– Mhm. A co mają technicy?

– Kiedy przyjechała policja, drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz. A ponieważ się nie zatrzaskują, wskazuje to, że zabójca opuścił miejsce zdarzenia właśnie tamtędy. Nie ma też żadnych oznak włamania, co świadczy o tym, że te drzwi były otwarte również wtedy, kiedy zabójca przyszedł…

– Rakel zawsze zamykała te drzwi. I wszystkie inne. Ten dom to pieprzona twierdza.

– …albo Rakel sama go wpuściła.

– Mhm. – Harry odwrócił się i zniecierpliwiony rozejrzał się za Niną.

– Masz rację, mówiąc o twierdzy. Bjørn przyjechał jako jeden z pierwszych. Mówi, że sprawdził cały dom od piwnicy po strych i wszystkie drzwi były pozamykane od środka, wszystkie okna też. Co o tym myślisz?

– Że musi być więcej śladów.

– Owszem. – Katrine pokiwała głową. – Były ślady osoby zacierającej ślady. Kogoś, kto wie, co należy usunąć.

– No właśnie. Sądzisz, że Finne nie wie, jak się to robi?

– Na pewno. I oczywiście Finne jest podejrzany. Zawsze będzie podejrzewany w takich wypadkach. Ale nie możemy powiedzieć tego oficjalnie. Nie możemy wskazać palcem jednego konkretnego obywatela, opierając się wyłącznie na intuicji.

– Intuicji? Przecież ci mówiłem, że Finne groził mnie i mojej rodzinie.

Katrine nie odpowiedziała.

Harry popatrzył na nią. W końcu powoli skinął głową.

– Poprawka. Tak twierdzi porzucony mąż ofiary zabójstwa.

Katrine pochyliła się nad stolikiem.

– Posłuchaj. Im szybciej zostaniesz wyeliminowany ze sprawy, tym mniej się narobi hałasu. Wprawdzie to na KRIPOS spoczywa główna odpowiedzialność za wykrycie sprawcy, ale z nimi współpracujemy, więc mogę nacisnąć, żeby potraktowali priorytetowo ustalenie, czy jesteś poza podejrzeniami, czy nie. I wtedy będziemy mogli wydać komunikat prasowy.

– Komunikat?

– Wiesz, że gazety nie napiszą tego wprost, ale czytelnicy nie są głupi. No i rzeczywiście prawdopodobieństwo winy męża w tego rodzaju zabójstwach kształtuje się na poziomie około…

– …osiemdziesięciu procent – dokończył Harry głośno i powoli.

– Przepraszam. – Katrine się zaczerwieniła. – Po prostu chcemy jak najszybciej ukręcić łeb temu wątkowi.

– Rozumiem – mruknął Harry, zastanawiając się, czy zawołać Ninę. – Jestem dziś trochę przewrażliwiony.

Katrine wyciągnęła rękę nad stołem i nakryła nią jego dłoń.

– Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakie to musi być uczucie, Harry. Stracić w taki sposób miłość swojego życia.

Harry wbił oczy w jej rękę.

– Ja też. I dlatego zamierzam być jak najmniej obecny, kiedy to będzie do mnie docierało. Nina!

– Jeśli jesteś pijany, nie mogą cię przesłuchać, więc nie wyeliminują cię ze sprawy, dopóki nie wytrzeźwiejesz.

– To tylko piwo, jeśli zadzwonią, będę trzeźwy w ciągu paru godzin. A tak w ogóle pasujesz do roli matki, mówiłem ci to już?

Katrine uśmiechnęła się przelotnie i wstała.

– Muszę wracać. Ci z KRIPOS prosili o możliwość skorzystania z naszych lokali do przesłuchiwania. Uważaj na siebie, Harry.

– Będę się starał. Idź i go łap.

– Harry…

– Bo jeśli nie, ja to zrobię. Nina!


Dagny Jensen szła wiosennie mokrą ścieżką między nagrobkami na Cmentarzu Zbawiciela. Pachniało spalonym metalem od robót drogowych na Ullevålsveien, zgniłymi kwiatami i mokrą ziemią. I psimi kupami. Taka była wiosna w Oslo tuż po stopnieniu śniegu, a Dagny zastanawiała się, kim właściwie są ci właściciele psów wykorzystujący pusty zazwyczaj cmentarz jako miejsce, gdzie mogą bez świadków zostawić psie kupy. Wracała z grobu matki, jak w każdy poniedziałek po ostatniej lekcji w Szkole Katedralnej, oddalonej od cmentarza zaledwie o trzy–cztery minuty marszu, w której Dagny pracowała jako nauczycielka angielskiego. Brakowało jej matki. Brakowało jej ich codziennych rozmów o wszystkim i o niczym. Matka była tak mocno obecna w jej życiu, że kiedy Dagny otrzymała z domu opieki wiadomość o jej śmierci, nie mogła w to uwierzyć. Nawet gdy zobaczyła jej zwłoki przypominające woskową lalkę, fałszywą kopię. To znaczy owszem, jej mózg to zrozumiał, ale nie ciało. Ciało domagało się bycia świadkiem śmierci matki, dopiero wtedy była gotowa to zaakceptować. Dlatego Dagny ciągle zdarzało się śnić, że rozlega się pukanie do drzwi jej mieszkania przy Thorvald Meyers gate, a za nimi stoi matka, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Zresztą dlaczego nie? Niedługo zaczną wysyłać ludzi na Marsa, więc kto śmie twierdzić, że nie stanie się możliwe przywrócenie życia martwemu ciału? Podczas ceremonii pogrzebowej pani pastor, młoda kobieta, stwierdziła, że nikt nie zna pewnej odpowiedzi na pytanie o to, co jest po drugiej stronie progu śmierci; wiemy jedynie, iż ci, którzy go przekroczą, nigdy nie wracają. Poruszyło to Dagny. Nie fakt, że tak zwany Kościół państwowy stał się uległy do tego stopnia, iż zrezygnował ze swojej właściwie jedynej funkcji: udzielania pewnych i pocieszających wyjaśnień na temat tego, co nas czeka po śmierci. Uderzyło ją to „nigdy”, które pani pastor wygłosiła z taką pewnością. Jeśli ludzie potrzebują nadziei, jeśli mają taką idée fixe, że ukochana osoba kiedyś wstanie z martwych, to po cóż im ją odbierać? Skoro prawdą było, jak mówiła religia pani pastor, że już wcześniej doszło do zmartwychwstania, to dlaczego nie miałoby się to powtórzyć? Dagny za dwa lata kończyła czterdzieści lat. Na razie nie była jeszcze mężatką ani z nikim się nie zaręczyła, na razie nie urodziła dziecka, na razie nie pojechała do Mikronezji, nie zrealizowała planu założenia domu dziecka w Erytrei ani nie dokończyła tworzenia tomiku wierszy. I miała nadzieję, że już nigdy nie usłyszy słowa „nigdy”.

Szła ścieżką przez część cmentarza przylegającą do Ullevålsveien, gdy nagle jej uwagę zwrócił jakiś mężczyzna, stojący do niej tyłem. A raczej przykuł ją gruby czarny warkocz zwieszający mu się na plecy oraz to, że mężczyzna był w samej kraciastej flanelowej koszuli, bez kurtki. Tkwił przy nagrobku, który Dagny zauważyła już wcześniej, bo zimą był przysypany śniegiem, sądziła więc, że zmarły nie pozostawił nikogo bliskiego, a przynajmniej nikogo, kto by ją albo jego kochał.

Urodę Dagny Jensen łatwo się zapominało. Dagny była drobną, kruchą kobietą, która do tej pory przemykała przez życie na palcach. Poza tym popołudniowe godziny szczytu na Ullevålsveien – choć nie było jeszcze trzeciej – już się zaczęły, ponieważ czas pracy w Norwegii w ciągu ostatnich czterdziestu lat skurczył się do poziomu na zmianę wywołującego u cudzoziemców irytację i budzącego podziw. Dlatego zaskoczyło ją, że mężczyzna najwyraźniej usłyszał jej kroki. Kiedy się do niej odwrócił, zobaczyła, że to starzec. Na twarzy jak z wygarbowanej skóry widniały bruzdy tak ostre i głębokie, że wydawały się wycięte do kości. Tors okryty koszulą wyglądał na szczupły, umięśniony i młodzieńczy, ale twarz i pożółkłe białka oczu świadczyły o tym, że mężczyzna musiał mieć co najmniej siedemdziesiąt lat. Na czole nosił czerwoną przepaskę jak Indianin, nad grubymi wargami wyrastały rzadkie wąsy.

– Dzień dobry – powiedział głośno, aby przekrzyczeć uliczny szum.

– Jak miło zobaczyć kogoś przy tym grobie – odparła, uśmiechając się, Dagny. Zwykle nie była tak rozmowna w kontaktach z obcymi, ale dziś miała dobry humor, czuła wręcz pewne podekscytowanie, bo Gunnar, nowo zatrudniony nauczyciel, również uczący angielskiego, zaprosił ją na kieliszek wina.

Mężczyzna odpowiedział uśmiechem.

– To mój syn – oświadczył głębokim, szorstkim głosem.

– Przykro mi to słyszeć. – Dostrzegła, że w ziemię przed nagrobkiem nie jest wbity kwiat, lecz piórko.

– Indianie z plemienia Czirokezów zwykle kładli orle pióro przy zwłokach swoich zmarłych. – Mężczyzna jakby czytał w jej myślach. – Ale to nie pióro orła, tylko myszołowa.

– Tak? Gdzie je pan znalazł?

– Pióro myszołowa? Oslo ze wszystkich stron otacza puszcza, nie wiedziała pani? – Mężczyzna się uśmiechnął.

– Wygląda na dość cywilizowane miasto. Ale pióro to dobra myśl. Może zabierze duszę pańskiego syna do nieba.

Mężczyzna pokręcił głową.

– Puszcza, żadna cywilizacja. A mojego syna zamordował policjant. Wprawdzie mój syn nie trafi do nieba, bez względu na to, ile piór mu przyniosę, ale też nie jest w piekle tak gorącym, jak to, do którego ten policjant już zmierza. – W jego głosie nie było tonu nienawiści, raczej żal, jakby współczuł policjantowi. – A pani kogo odwiedza?

– Matkę – odpowiedziała Dagny, zerkając na nagrobek syna tego człowieka. Valentin Gjertsen. Nazwisko nie wydało jej się całkowicie obce.

– A więc nie wdowa. Bo taka piękna kobieta jak pani oczywiście ma męża i dzieci?

– Ani jednego, ani drugiego – odparła Dagny z uśmiechem, a przez głowę przemknęła jej wizja dziecka, które będzie miało jej jasne loki i spokojny uśmiech Gunnara. Uśmiechnęła się na tę myśl jeszcze szerzej. – Jakie to ładne. – Wskazała na niezwykły metalowy przedmiot wetknięty w kwietnik przed nagrobkiem. – Co symbolizuje?

Mężczyzna wyjął go i pokazał. Przedmiot przypominał wijącego się węża i kończył się ostrym szpikulcem.

– Symbolizuje śmierć. Czy w pani rodzinie byli sza-szaleńcy?

– Hm… Nic mi o tym nie wiadomo.

Podciągnął rękaw flanelowej koszuli, żeby spojrzeć na zegarek.

– Piętnaście po drugiej – powiedziała Dagny.

Mężczyzna uśmiechnął się, jakby to była zbędna informacja. Nacisnął przycisk z boku zegarka, podniósł wzrok i takim tonem, jakby coś wyjaśniał, oznajmił:

– Dwie i pół minuty.

Zamierzał mierzyć czas?

Nagle zrobił dwa długie kroki i stanął tuż przed nią. Pachniał ogniskiem.

Znów jakby czytając w jej myślach, dodał:

– Twój zapach też czuję. Czułem go, już kiedy nadchodziłaś. – Wargi miał teraz wilgotne. Kiedy mówił, przypominały węgorze wijące się w więcierzu. – Masz ja-jajeczkowanie?

Dagny pożałowała, że się zatrzymała, a jednak wciąż nie ruszała się z miejsca, niemal przykuta przez jego wzrok.

– Jeśli nie będziesz się opierać, prędko będzie po wszystkim – szepnął.

W tej chwili jakby wreszcie się oderwała i odwróciła, żeby uciekać. On jednak szybko wsunął rękę pod jej kurtkę, chwycił za pasek spodni i szarpnął ją do tyłu. Zdążyła wydać z siebie krótki krzyk i spojrzeć na pusty cmentarz, po czym została rzucona i wciśnięta w żywopłot rosnący przed ogrodzeniem od strony Ullevålsveien. Dwie silne ręce objęły ją przez pierś, przytrzymując jak w imadle. Zdołała nabrać trochę powietrza, żeby krzyknąć, ale on jakby na to czekał, bo w momencie, gdy zaczęła wydawać dźwięk na wydechu, imadło zacisnęło się jeszcze mocniej, opróżniając jej płuca z powietrza. Zobaczyła, że mężczyzna ciągle trzyma w jednej ręce metalowego węża. Druga ręka przemieściła się do jej szyi i zacisnęła. Już poczerniało jej w oczach i chociaż chwyt wokół klatki piersiowej osłabł, czuła, że jej ciało robi się ciężkie i bezwładne.

To się nie dzieje, pomyślała, gdy jego druga ręka wcisnęła się między jej uda od tyłu. Poczuła coś ostrego wbijającego się w brzuch tuż pod klamrą paska w spodniach i usłyszała trzask rozcinanego materiału w kroku od paska z przodu do paska z tyłu. To się nie dzieje, na cmentarzu, w środku dnia, w środku Oslo! To na pewno nie dzieje się mnie!

Ręka zwolniła uścisk na szyi, a dźwięk, który się rozległ, w uszach Dagny zabrzmiał tak jak wtedy, gdy mama, nadmuchując sparciały materac, chciwie wciągała w obolałe płuca mieszankę wiosennego powietrza Oslo i spalin. Jednocześnie Dagny poczuła na gardle nacisk czegoś ostrego. Na samym skraju pola widzenia dostrzegła wijący się nóż i usłyszała szorstki szept tuż przy uchu:

– Ten pierwszy to był wąż dusiciel. A to jest wąż jadowity. Jedno maleńkie ukąszenie i umrzesz, więc stój nieruchomo, zupełnie nieruchomo, i nie wydaj z siebie żadnego dźwięku. O tak, właśnie tak. Wy-wygodnie stoisz?

Dagny Jensen czuła łzy spływające po policzkach.

– Już dobrze, dobrze, wszystko będzie dobrze. Zechcesz uczynić mnie szczęśliwym człowiekiem i zostać moją żoną?

Dagny poczuła czubek noża jeszcze mocniej wbijający się w jej krtań.

– Zrobisz to?

Ostrożnie kiwnęła głową.

– No to jesteśmy zaręczeni, ukochana.

Wargami dotknął jej karku. Tuż przed sobą, po drugiej stronie żywopłotu i ogrodzenia, usłyszała stukot kroków na chodniku i rozmowę dwóch osób, których głosy zaraz jednak się oddaliły.

– Teraz nastąpi dopełnienie. Powiedziałem, że ten wąż, który dotyka twojej szyi, symbolizuje ś-śmierć. Ale oto symbol życia…

Dagny go poczuła i mocno zacisnęła powieki.

– Naszego życia, które teraz tworzymy…

Pchnął, a ona zagryzła zęby, żeby zdusić krzyk.

– Z każdym synem, którego stracę, przywołam na świat pię-pięciu innych – syknął jej do ucha i pchnął jeszcze raz. – A ty nie odważysz się zniszczyć tego, co jest nasze. Słyszysz? Bo dziecko jest dziełem Bożym.

Pchnął po raz trzeci i opróżnił się z przeciągłym jękiem.

Nóż się odsunął, mężczyzna ją puścił. Dagny otworzyła dłonie i zobaczyła, że są całe zakrwawione od spodu, bo zaciskała je na ciernistym żywopłocie. Dalej jednak stała, pochylona do przodu, tyłem do mężczyzny.

– Odwróć się – rozkazał.

Nie chciała, ale zrobiła tak, jak powiedział.

Trzymał jej torebkę. Wyjął z niej przekaz dla SOS Wiosek Dziecięcych.

– Dagny Jensen – przeczytał. – Thorvald Meyers gate. Przyjemna ulica. Będę tam regularnie zaglądał. – Podał jej torebkę, przechylił głowę i przez chwilę obserwował Dagny. – Pamiętaj, Dagny, że to nasza tajemnica. Od tej pory będę nad tobą czuwał, będę cię strzegł. Jak orzeł, którego nie widzisz, ale wiesz, że jest tam, w górze, i widzi ciebie. Nic ci nie pomoże, bo jestem duchem i nikt nie zdoła mnie schwytać. Ale żadna krzywda cię nie spotka, bo się zaręczyliśmy, a moja dłoń nad twoją głową będzie cię chronić.

Podniósł rękę i Dagny dopiero teraz się zorientowała, że to, co wzięła za paskudną bliznę w grzbiecie dłoni, było otwartą na wylot dziurą.

Odszedł, a Dagny Jensen, szlochając, osunęła się bezsilna w rozmokły śnieg przy ogrodzeniu. Przez łzy widziała warkocz na plecach starego człowieka, odchodzącego spokojnym krokiem w głąb cmentarza ku północnej bramie. Rozległy się pulsujące piski, mężczyzna przystanął, podciągnął rękaw i ścisnął nadgarstek. Piski umilkły.

***

Harry otworzył oczy. Leżał na czymś miękkim i wpatrywał się w sufit. W mały, ale piękny kryształowy żyrandol, który Rakel przywiozła ze sobą, kiedy wracała do Norwegii po latach spędzonych w ambasadzie w Moskwie. Gdy się patrzyło od spodu, kryształki układały się w literę S, na co nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi. Kobiecy głos wypowiedział jego imię. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył.

– Harry – powtórzył głos.

Śnił. Czy to obudzenie? Otworzył oczy. Ciągle siedział prosto. Ciągle był U Schrødera.

– Harry? – To był głos Niny. – Masz gościa.

Podniósł głowę. I popatrzył wprost w zatroskane oczy Rakel. Ta twarz miała usta Rakel, jej lekko smagłą skórę. Ale też gładką rosyjską grzywkę ojca. Nie, ciągle śnił.

– Oleg – wymamrotał niewyraźnie, usiłując wstać, żeby uściskać pasierba, ale musiał się poddać. – Myślałem, że będziesz później.

– Przyjechałem godzinę temu. – Wysoki młody człowiek usiadł na tym samym krześle, które wcześniej zajmowała Katrine. Skrzywił się, jakby usiadł na pinezce.

Harry wyjrzał przez okno i ku swemu zdumieniu stwierdził, że się ściemniło.

– Skąd wiedziałeś, gdzie mnie…

– Bjørn Holm mi podpowiedział. Rozmawiałem już z zakładem pogrzebowym i umówiłem się na jutro. Pójdziesz ze mną?

Harry pozwolił głowie opaść. Jęknął.

– Oczywiście, że z tobą pójdę, Oleg. Cholera, jestem pijany, kiedy przyjeżdżasz, a ty zajmujesz się tym, czym ja powinienem się zająć.

– Sorry, ale łatwiej jest coś robić. Zająć głowę sprawami praktycznymi. Zacząłem się już nawet zastanawiać, co zrobimy z domem… – Oleg urwał, podniósł rękę, zasłaniając twarz, kciuk i środkowy palec wcisnął w skronie. – To chore, prawda? Mama dopiero co umarła, a…

Palce masowały skronie, grdyka przesuwała się w górę i w dół.

– To wcale nie jest chore – zapewnił go Harry. – Twój mózg szuka drogi pozwalającej uciec od bólu. Ja już swoją znalazłem, ale jej nie polecam. – Przesunął pustą szklankę, która stała między nimi. – Przez pewien czas możesz oszukiwać ból, ale on i tak cię dopadnie. Kiedy się trochę rozluźnisz, kiedy opuścisz gardę, kiedy bodaj odrobinę wystawisz głowę ponad krawędź okopu. Do tego czasu wolno nie czuć za dużo.

– Odrętwienie – powiedział Oleg. – Czuję się tylko odrętwiały. Jakiś czas temu zorientowałem się, że nic dzisiaj nie jadłem, więc kupiłem kiełbaskę z chili i wziąłem do niej najostrzejszą musztardę, żeby cokolwiek poczuć. I wiesz co?

– Wiem – odparł Harry. – Nic.

– Nic – powtórzył Oleg, mruganiem usiłując odpędzić coś z oczu.

– Ból przyjdzie – zaręczył Harry. – Nie musisz go szukać. Sam cię znajdzie. Ciebie i wszystkie dziury w twojej zbroi.

– Ciebie znalazł?

– Ja śpię. I próbuję się nie obudzić.

Popatrzył na swoje ręce. Oddałby wszystko, aby móc wziąć na siebie przynajmniej część bólu Olega. Co miał powiedzieć? Że nigdy nic nie będzie boleć tak jak wtedy, gdy pierwszy raz traci się kogoś, kogo się naprawdę kochało? Nie wiedział już nawet, czy to prawda. Chrząknął.

– Dom jest zamknięty, dopóki technicy nie skończą swojej roboty. Przenocujesz u mnie?

– Nie, u rodziców Helgi.

– Okej. A jak ona to przyjmuje?

– Źle. Zdążyła się zaprzyjaźnić z mamą.

Harry pokiwał głową.

– Porozmawiamy o tym, co się mogło stać?

Oleg zaprzeczył.

– Długo gadałem z Bjørnem. Powiedział mi, co wiemy. I czego nie wiemy.

My. Harry zwrócił uwagę, że Oleg już po kilku miesiącach praktyki w naturalny sposób używał rozszerzonego my, mówiąc o policji. Tego „my”, którego on sam po dwudziestu pięciu latach służby nie używał nigdy, a które jednak, jak nauczyło go doświadczenie, tkwiło w nim głębiej, niż miał tego świadomość. Dla niego praca była jak dom. Na dobre i na złe. A kiedy się straciło wszystko inne, głównie na dobre. Miał nadzieję, że Oleg i Helga będą umieli trwać przy sobie.

– Jestem wezwany na przesłuchanie jutro o świcie – powiedział Oleg. – KRIPOS.

– Aha.

– Będą wypytywać o ciebie?

– Jeśli zechcą wypełnić swoje obowiązki, to tak.

– Co mam im mówić?

Harry wzruszył ramionami.

– Prawdę. Nieuszminkowaną. Taką, jak ją widzisz.

– Aha. – Oleg zamknął oczy i parę razy głęboko odetchnął. – Nie zaproponujesz mi piwa?

Harry westchnął.

– Jak widzisz, niewiele we mnie z mężczyzny. Ale przynajmniej jestem kimś, kto nie lubi łamać obietnic. Dlatego nigdy nie obiecywałem zbyt wiele twojej matce. Ale obiecałem jej jedno: ponieważ twój ojciec okazał się nosicielem tego samego złego genu co ja, przyrzekłem, że nigdy nie naleję ci ani kropelki.

– Ale mama mi nalewała.

– Ta obietnica to był mój pomysł, Oleg. Nie zamierzam cię w niczym powstrzymywać.

Oleg się odwrócił i podniósł palec.

Nina skinęła głową.

– Jak długo będziesz spał? – spytał Oleg.

– Tak długo, jak dam radę.

Pojawiło się piwo, Oleg pił powoli, małymi łyczkami. Po każdym odstawiał szklankę, jakby mieli je na spółkę. Nic nie mówili. Nie musieli. Nie mogli. Ich milczący płacz ogłuszał. Kiedy szklanka była już pusta, Oleg wyjął telefon i spojrzał na ekran.

– To brat Helgi, przyjechał po mnie samochodem. Już tu jest. Podrzucić cię do domu?

Harry pokręcił głową.

– Dzięki. Przejdę się. To mi dobrze zrobi.

– Wyślę ci adres zakładu pogrzebowego.

– Dobrze.

Wstali równocześnie. Harry stwierdził, że Olegowi ciągle brakuje tych kilku centymetrów do jego metra dziewięćdziesięciu trzech, i dopiero po chwili uświadomił sobie, że ten wyścig już się zakończył, że Oleg jest już w pełni wyrośniętym mężczyzną.

Uściskali się, obejmując się mocno, wciskając podbródki w ramiona tego drugiego. I nie puszczając.

– Tato?

– Mhm.

– Kiedy zadzwoniłeś i powiedziałeś, że chodzi o mamę, spytałem, czy znów będziecie razem mieszkać. Bo dwa dni wcześniej zapytałem ją, czy nie dałaby ci jeszcze jednej szansy.

Harry poczuł, że coś tężeje mu w piersi.

– O czym ty mówisz?

– Mówiła, że zastanowi się przez weekend. Ale ja wiem, że tego chciała. Chciała, żebyś wrócił.

Harry zamknął oczy i zacisnął szczęki tak mocno, że trzonowce zdawały się pękać.

Dlaczego musiałeś przybyć i uczynić mnie tak samotną? Nie było takiego alkoholu na świecie, który zdołałby zagłuszyć ten ból.

Nóż. Harry Hole. Tom 12

Подняться наверх