Читать книгу Nóż. Harry Hole. Tom 12 - Ю Несбё - Страница 2

CZĘŚĆ I
1

Оглавление

Podarta sukienka falowała na gałęzi przegniłej sosny. Staremu człowiekowi przypomniała piosenkę z młodości, o sukience na sznurze do suszenia bielizny. Ale ta sukienka nie kołysała się na południowym wietrze jak w piosence, lecz w strumieniu lodowatej wody z topniejącego śniegu. Na dnie rzeki panował całkowity spokój, a chociaż był marzec, piąta po południu, i według prognozy pogody bezchmurne niebo nad powierzchnią, ze światła słonecznego po przefiltrowaniu przez warstwę lodu i cztery metry wody pozostawało niewiele. Dlatego i sosna, i sukienka tkwiły pogrążone w dziwnym zielonkawym półmroku. Staruszek stwierdził, że to letnia sukienka, niebieska w białe kropki. Może kiedyś miała inny kolor, nie mógł tego wiedzieć, zależy, jak dawno schwytała ją ta gałąź. A teraz falowała, poruszana prądem, który nigdy się nie zatrzymywał, który ją prał, prasował przy niskim stanie wody w rzece, szarpał i ciągnął, gdy nurt stawał się bardziej wartki, i nieustannie oddzierał z niej kawałek po kawałeczku. Stary pomyślał, że pod tym względem podarta sukienka jest taka jak on sam. Kiedyś była czymś ważnym dla kogoś, dla dziewczyny albo dla kobiety, dla spojrzenia jakiegoś mężczyzny albo rączek dziecka. Teraz jednak stała się jak on – przegrana, stracona, pozbawiona wszelkich funkcji, uwięziona, zatrzymana, niema. W końcu prąd i mijające dni oderwą z niej ostatni fragment, pozostawało to jedynie kwestią czasu.

– Co pan ogląda? – usłyszał głos dobiegający zza fotela, na którym siedział. Przezwyciężając ból mięśni, obrócił głowę i podniósł wzrok. Stwierdził, że to nowy klient. Staruszek miał znacznie gorszą pamięć niż dawniej, ale nigdy nie zapominał twarzy, która choć raz pojawiła się w sklepie Sprzęt Myśliwski i Wędkarski Simensena. Ten klient nie przyszedł tu po broń ani po amunicję. Przy odrobinie wprawy dawało się poznać po oczach, kto jest przeżuwaczem należącym do tej części ludzkości, u której przepadł instynkt zabijania i która nie dzieli z drugą jej częścią tajemnicy, że nic nie pozwala mężczyźnie bardziej intensywnie odczuć, że żyje, niż wpakowanie kuli w wielkie, ciepłe zwierzę. Staruszek przypuszczał raczej, że klient przyszedł po błystkę albo którąś z wędek wiszących na regałach pod i nad wielkim telewizorem umocowanym na ścianie tuż przed nim, ewentualnie po kamerę leśną do obserwacji dzikich zwierząt. Tego rodzaju sprzęt znajdował się w drugiej części sklepu.

– Ogląda rzekę Haglebua – odpowiedział Alf, zięć, który do nich podszedł. Kołysał się na piętach z rękami w wielkich kieszeniach długiej skórzanej kamizelki myśliwskiej, którą zawsze nosił w pracy. – W zeszłym roku razem z producentem zamontowaliśmy tam kamerę podwodną. Mamy teraz całodobowy przekaz na żywo z miejsca tuż nad przepławką dla łososi przy wodospadzie Norafossen i możemy obserwować, kiedy ryby zaczynają wędrować w górę rzeki.

– Czyli kiedy?

– Najwyrywniejsze pojawiają się już w kwietniu i maju, ale główna wędrówka zaczyna się dopiero w czerwcu. Pstrąg musi złożyć ikrę przed łososiem.

Klient uśmiechnął się do staruszka.

– No to trochę się pan pospieszył, prawda? A może widział pan już jakieś ryby?

Stary otworzył usta. W myślach wypowiadał słowa, nie zapomniał ich. Ale z ust nic się nie wydobyło. Zamknął je z powrotem.

– Afazja – wyjaśnił Alf.

– Co?

– Udar. On nie mówi. Szuka pan sprzętu wędkarskiego?

– Kamery leśnej – odparł klient.

– To znaczy, że jest pan myśliwym?

– Myśliwym? O nie, serdeczne dzięki. Ale tuż przy moim domku letniskowym w Sørkedalen znalazłem ekskrementy. Wyglądały zupełnie inaczej niż wszystko, co do tej pory widziałem, więc zrobiłem zdjęcie i wrzuciłem na Facebooka z pytaniem, co to jest. Od razu dostałem odpowiedź od ludzi gór. Niedźwiedź. Niedźwiedź! W lesie odległym o dwadzieścia minut jazdy i pół godziny marszu stąd, w centrum stolicy Norwegii.

– To fantastyczne!

– Pytanie, co pan rozumie przez fantastyczne. Tak jak mówiłem, mam w okolicy domek letniskowy. Jeździmy tam całą rodziną. Chcę, żeby ktoś zastrzelił to zwierzę.

– Jestem myśliwym, więc dobrze rozumiem, o co panu chodzi. Ale sam pan wie, że nawet w Norwegii, gdzie jeszcze nie tak dawno było naprawdę dużo niedźwiedzi, w ciągu ostatnich dwustu lat prawie nie zarejestrowano ataków niedźwiedzia ze skutkiem śmiertelnym.

Jedenaście, pomyślał stary. Od roku tysiąc osiemsetnego zginęło jedenastu ludzi. Ostatni w tysiąc dziewięćset szóstym. Tak, tak, staruszek stracił mowę i precyzję ruchów, ale nie pamięć. Myśli też miał klarowne. No, na ogół. Zdarzało się, że coś mu się mieszało, a czasami widział, jak zięć Alf i córka Mette wymieniają porozumiewawcze spojrzenia – orientował się wtedy, że coś poplątał. W pierwszym okresie po przejęciu przez nich sklepu, który założył i prowadził przez pięćdziesiąt lat, przydawał się do czegoś. Ale teraz, po ostatnim udarze, tylko tu siedział. Wcale nie było mu z tym źle. Po śmierci Olivii w zasadzie nie stawiał wielkich wymagań tej resztce życia, jaka mu jeszcze została. Wystarczało mu przebywanie blisko rodziny, codziennie ciepły obiad, możliwość przesiadywania w tym fotelu w sklepie i wpatrywanie się w ekran telewizora, oglądanie niekończącego się, pozbawionego dźwięku programu, w którym wszystko toczyło się w odpowiednim dla niego tempie, a najbardziej dramatycznym wydarzeniem miało być sforsowanie schodków przepławki przez pierwszą gotową do złożenia ikry rybę.

– Z drugiej strony to wcale nie oznacza, że taka sytuacja nie może się powtórzyć. – Stary usłyszał głos Alfa, który zaprowadził klienta do półki z kamerami leśnymi. – Nawet jeśli zwierzę wygląda jak pluszowy miś, to jednak wszyscy mięsożercy są gotowi zabijać. Dlatego oczywiste jest, że powinien pan sprawić sobie kamerę, żeby mieć jasność, czy zwierzak osiedlił się w pobliżu pana domku, czy też tylko tamtędy przechodził. Niedźwiedzie brunatne wychodzą z gawry mniej więcej o tej porze, no i rzeczywiście są głodne. Niech pan umieści kamerę w miejscu, gdzie znalazł pan odchody, albo w pobliżu domku.

– Kamera jest w tej budce dla ptaków?

– Ta budka dla ptaków, jak pan ją nazywa, chroni urządzenie przed wiatrem i deszczem, a także przed zbyt natrętnymi zwierzętami. To prosta kamera w rozsądnej cenie. Jest wyposażona w soczewkę Fresnela i reaguje na promieniowanie podczerwone, emitowane przez zwierzęta, ludzi i wszystkie inne rzeczy. Kiedy w otoczeniu następuje zmiana, automatycznie uruchamia się proces filmowania.

Staruszek przysłuchiwał się rozmowie jednym uchem, bo jego uwagę przykuło coś innego. Coś, co działo się na ekranie telewizora. Nie potrafił stwierdzić, co to jest, ale z jakiegoś powodu zielonkawy mrok nabrał jaśniejszego odcienia.

– Film jest zapisywany na umieszczonej w kamerze karcie pamięci, może pan go później odtworzyć na swoim komputerze.

– To rzeczywiście fantastyczne.

– Owszem. Ale w wypadku takiej kamery musi pan pojechać na miejsce i fizycznie sprawdzić, czy coś się nagrało. Natomiast jeśli zdecyduje się pan na nieco droższy model, dostanie pan powiadomienie SMS-em po każdym nagraniu. Ma pan jeszcze do wyboru ten model, najlepszy, który również zapisuje obraz na karcie pamięci, ale dodatkowo wysyła nagranie bezpośrednio na telefon albo adres mailowy. Może pan oglądać filmiki w swoim salonie, a do kamery jeździć tylko od czasu do czasu, żeby wymienić baterie.

– A jeśli niedźwiedź przyjdzie nocą?

– Kamery są wyposażone w LED-y emitujące światło czarne, niewidzialne, które nie odstrasza zwierząt.

Światło. Teraz stary to zobaczył. To był snop światła padającego pod prąd, z prawej strony. Przebiło się przez zieloną wodę, oświetliło sukienkę i przez pełen grozy moment przywiodło mu na myśl dziewczynę, która wreszcie przywrócona do życia tańczyła z radości.

– To przecież czyste science fiction!

Na widok statku kosmicznego, który pojawił się na ekranie, staruszek znów otworzył usta. Oświetlony od środka obiekt unosił się półtora metra nad dnem rzeki. Zderzył się z dużym głazem i powoli, jak na zwolnionym filmie, zaczął się obracać, a światło przednich reflektorów omiotło dno rzeki i padając na obiektyw kamery, na moment oślepiło starego. Zaraz jednak grube gałęzie sosny pochwyciły unoszący się w wodzie pojazd, całkiem go zatrzymując. Stary poczuł, jak wali mu serce. To był samochód. Z zapalonym światłem w środku. Wnętrze niemal po sam dach wypełniała woda. W kabinie ktoś był. Człowiek, który pół siedział, pół stał na siedzeniu kierowcy, rozpaczliwie przyciskając głowę do sufitu, ewidentnie po to, żeby złapać powietrze. Jeden z przegniłych konarów przytrzymujących auto złamał się i popłynął z prądem.

– Nie uzyska pan tak ostrych i wyraźnych zdjęć jak przy dziennym świetle, poza tym będą czarno-białe. Ale jeśli obiektyw nie zaparuje ani nic innego go nie zasłoni, to na pewno zobaczy pan swojego niedźwiedzia.

Stary tupnął w podłogę, próbując przyciągnąć uwagę Alfa. Wyglądało na to, że człowiek w samochodzie bierze głęboki wdech i nurkuje. Krótkie sztywne włosy zafalowały. Policzki się wydęły. Obiema rękami uderzył w boczną szybę, tę od strony kamery, ale znajdująca się wewnątrz samochodu woda pozbawiła cios mocy. Staruszek oparł ręce o podłokietniki, próbując podnieść się z fotela, ale mięśnie nie chciały wykonać polecenia. Zauważył, że środkowy palec jednej dłoni tego człowieka ma szary kolor. Mężczyzna przestał tłuc rękami w szybę i walnął w nią czołem. Jakby się poddawał. Złamała się jeszcze jedna gałąź, prąd szarpał autem, chcąc je uwolnić, ale sosna nie puszczała. Staruszek wpatrywał się w udręczoną twarz przyciśniętą od wewnątrz do szyby samochodu. Wychodzące z orbit niebieskie oczy. Blizna o barwie wątroby, ciągnąca się jak łuk od kącika ust do ucha. Staruszek dźwignął się z fotela i zrobił dwa chwiejne kroki w stronę półki z kamerami leśnymi.

– Przepraszam – rzucił Alf do klienta. – Tato, co się stało?

Stary gestami wskazał telewizor za sobą.

– Naprawdę? – powiedział Alf z niedowierzaniem, szybkim krokiem wyminął teścia i podszedł do telewizora. – Ryba?

Staruszek pokręcił głową i odwrócił się do ekranu. Samochód zniknął. Wszystko było jak przedtem. Dno rzeki. Martwa sosna. Sukienka. Zielone światło wpadające przez lód. Jakby nic się nie wydarzyło. Stary człowiek znów tupnął w podłogę, wskazując na ekran.

– Spokojnie, tato. – Alf życzliwie poklepał go po ramieniu. – Naprawdę za wcześnie na tarło. – Wrócił do klienta i do kamer.

Staruszek patrzył na dwóch mężczyzn stojących do niego tyłem i czuł, jak zalewają go rozpacz i wściekłość. Jak ma wyjaśnić to, co właśnie zobaczył? Lekarz powiedział, że gdy udar uszkadza zarówno przednią, jak i tylną część lewej półkuli mózgu, zniszczeniu ulega nie tylko mowa, lecz również ogólna zdolność do komunikowania się, z pisaniem i gestykulowaniem włącznie. Stary z trudem wrócił do fotela i usiadł. Wpatrywał się w rzekę, która nie przestawała płynąć. Niepowstrzymana. Niezaangażowana. Niezmienna. Po paru minutach serce zaczęło mu bić spokojniej. Kto wie, może to się w ogóle nie zdarzyło? Może to był tylko przebłysk kolejnego kroku wiodącego ku całkowitemu mrokowi starości? Albo, jak w tym wypadku, ku barwnemu światu halucynacji. Spojrzał na sukienkę. Przez moment, kiedy wydawało mu się, że pada na nią światło reflektorów samochodu, miał wrażenie, że widzi tańczącą w niej Olivię. Za szybą auta w oświetlonej kabinie dostrzegł twarz, którą już wcześniej widział. Którą pamiętał. A jedyne twarze, które ciągle pamiętał, to były te widziane tutaj, w sklepie. Tego mężczyznę widział tu dwa razy. Niebieskie oczy, blizna w kolorze wątroby. Za każdym razem kupował kamerę leśną. Całkiem niedawno pytała o niego policja. Staruszek mógł im powiedzieć, że to był wysoki mężczyzna. I że miał to spojrzenie. Spojrzenie oznaczające, że człowiek zna tajemnicę. Że nie jest przeżuwaczem.

Nóż. Harry Hole. Tom 12

Подняться наверх