Читать книгу Nóż. Harry Hole. Tom 12 - Ю Несбё - Страница 16

CZĘŚĆ I
15

Оглавление

Harry siedział na kanapie, wpatrzony w ścianę. Nie zapalił światła, więc zapadająca ciemność powoli zatarła kontury i kolory, przylgnęła do czoła jak chłodzący kompres. Chciał, aby umiała zatrzeć i jego. Kiedy człowiek się zastanowił, życie wcale nie musiało być skomplikowane. Dało się je zawrzeć w dwuczłonowym pytaniu The Clash: Should I stay or should I go? Pić? Nie pić? Chciał utonąć. Zniknąć. Ale nie mógł. Jeszcze nie teraz.

Rozpakował prezent, który dostał od Bjørna. Tak jak się domyślał, była to winylowa płyta. Road to Ruin. Z trzech albumów, o których Øystein uparcie twierdził, że są jedynymi naprawdę dobrymi płytami The Ramones (w tym momencie na ogół dodawał, że Lou Reed określał muzykę The Ramones jako shit), Bjørn kupił ten jeden, którego Harry nie miał. Na półce za jego plecami – między debiutanckimi krążkami The Rainmakers oraz Rank and File – stały zarówno Ramones, jak i jego ulubiona Rocket to Russia.

Harry wyjął czarne winylowe słońce z obwoluty i położył Road to Ruin na gramofonie. Spojrzał na tytuł utworu, który rozpoznał, i ustawił igłę na początku I Wanna Be Sedated.

Pokój wypełniły gitarowe riffy. Zabrzmiało to bardziej profesjonalnie i mainstreamowo niż debiutancki album. Spodobało mu się minimalistyczne solo gitarowe, ale nie miał już takiej pewności co do późniejszej modulacji. Paskudnie zbliżała się do boogie w stylu Status Quo w jego najbardziej idiotycznie prostackim wydaniu. Ale została odegrana z mocną wiarą w siebie. To akurat się Harry’emu podobało. Tak jak jego ulubiony utwór, Rockaway Beach, w którym opierali się na Beach Boysach, z taką samą arogancją, z jaką złodzieje samochodów suną przez centrum Oslo, szczerząc zęby w otwartych oknach.

Podczas gdy Harry usiłował zdecydować, czy podoba mu się I Wanna Be Sedated, czy nie, i czy powinien iść do baru, czy nie, pokój rozświetlił jaśniejący ekran telefonu leżącego na stoliku. Mrużąc oczy, spojrzał na wyświetlacz. Westchnął. Odebrać czy nie odebrać?

– Cześć, Alexandra.

– Cześć, Harry. Próbowałam cię złapać. Musisz zmienić to nagranie w poczcie głosowej.

– Tak uważasz?

– „Mów do mnie, jeśli musisz” – przedrzeźniała go. – Nawet bez podania imienia, tylko pięć słów, które brzmią jak ostrzeżenie, i od razu piknięcie?

– Wygląda na to, że działa poprawnie.

– Chodzi o to, panie Hole, że dzwoniłam kilka razy.

– Widziałem, ale… nie byłem w nastroju.

– Słyszałam. – Westchnęła ciężko, w jej głosie nagle zabrzmiała udręka i współczucie. – To naprawdę straszne.

– Tak.

Nastąpiła chwila ciszy, niczym milczące intermezzo, zaznaczające przejście między dwoma aktami. Bo kiedy Alexandra zaczęła mówić dalej, ton jej głosu nie był już głęboki i rozbawiony ani boleśnie współczujący. Usłyszał głos profesjonalistki.

– Znalazłam coś dla ciebie.

Harry westchnął i przesunął ręką po twarzy.

– Okej. Zamieniam się w słuch.

Już tyle czasu upłynęło, odkąd pierwszy raz zwrócił się do Alexandry Sturdzy, że przestał liczyć na to, iż cokolwiek od niej dostanie. Minęło ponad pół roku od jego wizyty w Instytucie Medycyny Sądowej w Szpitalu Centralnym, gdzie przyjęła go wychodząca z laboratorium młoda kobieta o twardej, naznaczonej bliznami po ospie twarzy, ciskających błyskawice oczach, mówiąca z ledwie zauważalnym akcentem. Zabrała go do swojego gabinetu, a gdy odwieszała biały laboratoryjny fartuch, Harry spytał, czy mogłaby pomóc mu trochę off the record przy porównaniu DNA ze spraw Sveina Finne z materiałami ze starych niewyjaśnionych zabójstw i gwałtów.

– A więc Harry Hole chce, żebym się dla niego wepchnęła do kolejki?

Zniesienie przez parlament w roku 2014 przedawnienia zabójstw i gwałtów wywołało oczywiście lawinę wniosków o zastosowanie nowej technologii analizowania DNA do spraw uznanych za przedawnione, w związku z czym czas oczekiwania na odpowiedź gwałtownie się wydłużył.

Harry wcześniej rozważał użycie kilku eufemizmów, ale widząc śmiałe spojrzenie Alexandry, doszedł do wniosku, że to nie będzie konieczne.

– Tak.

– Interesujące. W zamian za co?

– W zamian? Hm. A na czym by pani zależało?

– Piwo z Harrym Hole byłoby dobrym początkiem.

Pod fartuchem Alexandra Sturdza miała czarne obcisłe ubranie, podkreślające jej wysportowaną figurę i linie, które kojarzyły się Harry’emu z kotami i ze sportowymi samochodami. Chociaż samochody właściwie nigdy go nie interesowały, a w kwestii zwierząt skłaniał się ku psom.

– Jeśli to konieczne, postawię pani piwo, ale sam nie piję. Poza tym jestem żonaty.

– Zobaczymy – roześmiała się ochryple. Wyglądała na osobę, która wiele przeżyła, lecz trudno było określić jej wiek. Mogła być młodsza od niego i o dziesięć, i o dwadzieścia lat. Przechylając głowę, spojrzała mu w oczy. – Spotkajmy się jutro w Revolverze o ósmej. Zobaczymy, co będę miała, okej?

Nie miała za dużo. Ani wtedy, ani później. Ot, tyle, żeby zaprosić się na piwo od czasu do czasu. Ale Harry utrzymywał profesjonalny dystans i dbał, aby te spotkania miały charakter zawodowy i rzeczowy. Dopóki Rakel go nie wyrzuciła, a wówczas dotychczasowa tama pękła, porywając za sobą wszystko, łącznie z zasadami profesjonalnego dystansu.

Harry zobaczył, że ściana zszarzała o jeszcze jeden odcień.

– Nie mam bezpośredniego dopasowania do konkretnej sprawy… – zaczęła Alexandra.

Harry ziewnął. Ten refren już słyszał.

– Ale przyszło mi do głowy, że mogę porównać profil DNA Sveina Finne z innymi z naszej bazy danych. No i mam częściową zgodność z pewnym zabójcą.

– Co to znaczy?

– Że nawet jeśli Svein Finne to nie zabójca, to przynajmniej jest ojcem kogoś takiego.

– O cholera. – Harry’emu zaczynało się rozjaśniać w głowie. Przeczuwał, co może usłyszeć. – Jak się nazywa ten zabójca?

– Valentin Gjertsen.

Harry poczuł ciarki na plecach. Valentin Gjertsen. Wprawdzie nie wierzył w większe znaczenie genów niż wychowania, ale była pewna logika w tym, że nasienie Sveina Finne, jego geny uczestniczyły w spłodzeniu człowieka, który stał się jednym z najgroźniejszych zabójców w historii kryminalistyki norweskiej.

– Sprawiasz wrażenie mniej zaskoczonego, niż sądziłam – powiedziała Alexandra.

– Bo jestem mniej zaskoczony, niż sam sądziłem – odparł Harry, pocierając kark.

– Czy to ci w czymś pomoże?

– Owszem. Pomoże. Bardzo ci dziękuję, Alexandro.

– Co teraz zrobisz?

– Mhm. Dobre pytanie.

– Może byś się wybrał do mnie i podziękował mi in persona?

– Już ci mówiłem, że nie jestem w nastroju do…

– Nie musimy nic robić. Może obojgu nam potrzeba kogoś, do kogo moglibyśmy się na chwilę przytulić. Pamiętasz, gdzie mieszkam?

Harry zamknął oczy. Odkąd tama runęła, były jakieś łóżka, kamienice i podwórza, ale alkohol przesłonił woalem twarze, nazwiska i adresy. Poza tym akurat w tej chwili obraz Valentina Gjertsena zatarł wszystko inne, co Harry ewentualnie zapamiętał.

– Do diabła, Harry! Byłeś pijany, ale nie mógłbyś przynajmniej udawać, że pamiętasz?

– Grünerløkka – rzucił Harry. – Seilduksgata.

– Grzeczny chłopiec. Za godzinę?

Kiedy Harry się rozłączył i dzwonił do Kai Solness, coś sobie uświadomił. Że zapamiętał Seilduksgata, ponieważ zawsze, bez względu na to, jak bardzo był pijany, zawsze coś zapamiętywał, nigdy nie miał w głowie kompletnej pustki. Może to wcale nie długotrwałe działanie alkoholu sprawiło, że nie pamiętał nic z tamtego wieczoru w Jealousy? Może chodziło o coś, czego nie chciał pamiętać?

„Cześć, tu poczta głosowa Kai…”

– Znalazłem ten motyw, o który pytałaś – powiedział Harry, kiedy rozległo się piknięcie. – Ten motyw nazywa się Valentin Gjertsen i okazuje się synem Sveina Finne. Valentin Gjertsen nie żyje. To ja go zabiłem.

Nóż. Harry Hole. Tom 12

Подняться наверх