Читать книгу Nóż. Harry Hole. Tom 12 - Ю Несбё - Страница 4
CZĘŚĆ I
3
ОглавлениеHarry się obudził. Coś było nie tak. Wiedział, że wkrótce przypomni sobie co, a tych kilka błogosławionych sekund nieświadomości to wszystko, na co może liczyć, zanim rąbnie go zaciśnięta pięść rzeczywistości. Otworzył oczy i natychmiast tego pożałował. Poczuł się tak, jakby światło dzienne, przenikające przez brudną szybę w oknie i oświetlające nieduży pusty pokój, bez przeszkód kontynuowało swoją drogę aż do pulsującego punktu gdzieś za jego oczami. Poszukał schronienia w ciemności pod powiekami i zdążył jeszcze pomyśleć, że coś mu się śniło. Rakel, oczywiście. A zaczęło się od tego samego snu, który śnił mu się tyle razy wcześniej. O poranku przed tak wieloma laty, wkrótce po tym, jak się poznali. Leżała z głową na jego piersi, a on spytał, czy sprawdziła, że on naprawdę nie ma serca, tak jak mówili ludzie. Rakel roześmiała się wtedy tym swoim śmiechem, który kochał tak bardzo, że był gotów na największą głupotę, byle tylko go z niej wydobyć. Potem podniosła głowę, popatrzyła na niego ciepłymi piwnymi oczami, odziedziczonymi po matce Austriaczce, i odpowiedziała, że owszem, ludzie mają rację, ale ona odda mu pół swojego. I tak zrobiła. A serce Rakel było tak duże, że wpompowało krew w jego ciało, rozmroziło je, uczyniło z niego na powrót prawdziwego człowieka. I męża. A także ojca Olega, tego zamkniętego w sobie, poważnego chłopca, którego Harry z czasem pokochał jak rodzonego syna. Harry był szczęśliwy. I śmiertelnie się bał. Szczęśliwie nieświadomy, co może się stać, lecz nieszczęśliwie świadomy, że do czegoś dojdzie, że nie został stworzony do tak wielkiego szczęścia. Śmiertelnie się bał, że straci Rakel. Bo jedna połówka serca nie mogła bić bez drugiej. Wiedział o tym, wiedziała też Rakel. Skoro więc nie mógł żyć bez jej serca, to dlaczego w tym dzisiejszym śnie od niej uciekł?
Nie miał pojęcia, nie pamiętał, ale Rakel przyszła domagać się zwrotu połówki swojego serca, nasłuchiwała jego już słabnących uderzeń, dowiedziała się, gdzie on jest, i zadzwoniła do jego drzwi.
Nadciągająca zaciśnięta pięść wreszcie uderzyła. Rzeczywistość.
Już ją stracił.
To wcale nie on uciekł. To ona go wyrzuciła.
Harry z trudem łapał powietrze. Jakiś dźwięk wwiercał się w przewody uszne, a on zrozumiał, że ból utkwił nie tylko w punkcie za oczami: cały mózg zmienił się w jeden wielki ośrodek bólu. Pojął też, że to ten sam dźwięk uruchomił ów sen, tuż przed obudzeniem. Ktoś rzeczywiście dzwonił do drzwi. Idiotyczna, drażniąca, wierna nadzieja znów podniosła głowę.
Nie otwierając oczu, opuścił rękę w stronę podłogi przy rozkładanej kanapie i sięgnął po butelkę whisky. Przewrócił ją, potoczyła się z turkotem po zniszczonym parkiecie. Zorientował się po odgłosie, że jest pusta. Zmusił się do otwarcia oczu. Spojrzał na dłoń wiszącą nad podłogą jak chciwy szpon, na szarą tytanową protezę środkowego palca. Dłoń była zakrwawiona. Cholera. Powąchał palce, usiłując przypomnieć sobie zakończenie wczorajszego dnia. Nie wiedział, czy miało związek z kobietami. Odrzucił kołdrę i spojrzał na sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry swojego nagiego chudego ciała. Za mało czasu minęło, odkąd pękł, aby ten fakt pozostawił na nim ślady fizyczne, lecz jeśli wszystko miało zmierzać w tę stronę, co zawsze, to z każdym tygodniem masa mięśniowa będzie coraz bardziej zanikać, a już szarobiała skóra przybierze odcień bliższy barwie prześcieradła. Harry zacznie się zmieniać w ducha, aż w końcu całkiem zniknie. Ale w piciu właśnie o to chodzi, prawda?
Z jękiem dźwignął się do pozycji siedzącej. Rozejrzał. Wrócił tam, gdzie był, zanim znów stał się człowiekiem. Tyle że o stopień niżej. Nie wiedział, czy to ironia losu, ale dwupokojowe mieszkanie o powierzchni czterdziestu metrów kwadratowych, z którego najpierw tylko korzystał, a które potem wynajął od młodszego kolegi z pracy, policjanta, znajdowało się piętro niżej od tego, które zajmował, nim zamieszkał z Rakel w jej drewnianej willi na Holmenkollen. Kiedy się tu wprowadzał, kupił w Ikei rozkładaną kanapę. Wraz ze stojącym za nią regałem na książki, na którym umieścił swoje winyle, z niskim stolikiem, lustrem wciąż opartym o ścianę i komodą w przedpokoju stanowiła całe umeblowanie mieszkania. Harry nie był pewien, czy to z jego strony przejaw niemożności działania, czy też może raczej starał się przekonać samego siebie, że to jedynie tymczasowe rozwiązanie, że ona, gdy tylko trochę się zastanowi, przyjmie go z powrotem.
Sprawdził, czy musi zwymiotować. No cóż, przypuszczalnie mógł o tym zdecydować sam. Ciało po paru tygodniach jakby zaczynało przyzwyczajać się do trucizny, tolerowało dawki. I domagało się ich zwiększenia. Zapatrzył się w pustą butelkę, która ułożyła się spokojnie między jego stopami. Peter Dawson Special. Nie dlatego, żeby był szczególnie dobry. Dobry był Jim Beam. I rozlewany w czworokątne butelki, które nie turlają się po podłodze. Ale Dawson był wyjątkowo tani, a spragniony alkoholik z policyjną pensją i pustym kontem nie mógł mieć zbyt wielkich wymagań.
Spojrzał na zegarek. Za dziesięć czwarta. Do zamknięcia monopolowego zostały dwie godziny i dziesięć minut.
Odetchnął głęboko i wstał. O mało nie rozsadziło mu głowy. Zachwiał się, ale utrzymał się na nogach. Przejrzał się w lustrze. Był rybą głębinową wyciągniętą na powierzchnię tak szybko, że oczy i trzewia chciały wyskoczyć na wierzch, i tak mocno, że haczyk rozorał mu policzek, pozostawiając sierpowatą, różową bliznę, biegnącą od lewego kącika ust w stronę ucha. Pogrzebał pod kołdrą, ale nie znalazł żadnych bokserek, więc wciągnął na gołe ciało podniesione z podłogi dżinsy i poszedł do przedpokoju. Za mleczną szybą drzwi wejściowych rysowała się ciemna sylwetka. To ona. Wróciła. Ale tak samo myślał również wtedy, gdy poprzednio ktoś dzwonił do drzwi. Okazało się, że to był pracownik firmy Hafslund Strøm, który przyszedł wymienić liczniki na nowoczesne – dzięki nim dawało się zmierzyć zużycie prądu co do godziny i najmniejszego wata. Wyjaśnił, że wszyscy ich klienci już takie mają i sami mogą sprawdzić, o której włączyli kuchenkę i kiedy ostatnio gasili lampkę do czytania. Harry oświadczył, że nie ma kuchenki, a nawet gdyby miał, to nie chciałby, aby ktokolwiek wiedział, kiedy jej używa. I zamknął tamtemu drzwi przed nosem.
Ale teraz widział za szybą sylwetkę kobiety. Kobiety jej wzrostu, z jej figurą. Jak zdołała wejść na klatkę?
Otworzył.
Były dwie. Kobieta, której nigdy wcześniej nie widział, i dziewczynka tak mała, że nie sięgała do szyby w drzwiach. Gdy zobaczył podsuwaną przez dziewczynkę puszkę na pieniądze, zrozumiał, że musiały zadzwonić domofonem do któregoś z sąsiadów, żeby je wpuścił.
– Kwestujemy – wyjaśniła kobieta. Obie nosiły założone na kurtki pomarańczowe kamizelki z symbolem Czerwonego Krzyża.
– Myślałem, że ta kwesta odbywa się jesienią – zauważył Harry.
Kobieta i dziewczynka patrzyły na niego w milczeniu. Początkowo odczytał to jako wrogość, jakby oskarżył je o oszustwo. Dopiero później zrozumiał, że to pogarda, przypuszczalnie dlatego, że był półnagi i śmierdział alkoholem, w dodatku o czwartej po południu, a poza wszystkim nieświadomy tej przypuszczalnie przeprowadzanej w całym kraju, transmitowanej w telewizji kwesty.
Sprawdził, czy czuje wstyd. Owszem. Trochę. Wsunął rękę do kieszeni spodni, gdzie zwykle trzymał gotówkę, kiedy szedł pić, bo z doświadczenia wiedział, że niewskazane jest zabieranie ze sobą karty. Uśmiechnął się do dziewczynki, która wielkimi oczami wpatrywała się w jego zakrwawioną rękę, gdy wsuwał złożony banknot do otworu zaplombowanej puszki. W momencie gdy banknot znikał, mignęły mu przed oczami wąsy. Wąsy Edvarda Muncha.
– O cholera! – jęknął i znów włożył rękę do kieszeni. Pusta. Tak jak jego konto.
– Słucham? – odezwała się kobieta.
– Myślałem, że to dwie stówy, ale dałem wam Muncha. Czyli tysiąc koron.
– Ojej.
– Czy mogę… dostać je z powrotem?
Dziewczynka i kobieta nie przestawały się w niego wpatrywać. Mała ostrożnie podniosła puszkę nieco wyżej, aby mógł lepiej widzieć plastikową plombę nad logo organizowanej akcji.
– Rozumiem – powiedział Harry. – A może wydacie resztę?
Kobieta uśmiechnęła się, jakby zdobył się na dowcip, a on prędko odpowiedział jej tym samym, chcąc ją zapewnić, że miała rację, podczas gdy mózg desperacko szukał rozwiązania problemu. Dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć koron i dziewięćdziesiąt øre do godziny szóstej. Ewentualnie sto sześćdziesiąt dziewięć dziewięćdziesiąt za małą butelkę.
– Może się pan pocieszyć tym, że te pieniądze są przeznaczone dla potrzebujących – rzuciła kobieta na odchodne, ciągnąc dziewczynkę za sobą w stronę schodów i następnego mieszkania.
Harry zamknął drzwi, poszedł do kuchni i zmył krew z ręki. Poczuł piekący ból. Po przejściu do pokoju rozejrzał się i zauważył, że na poszwie kołdry odcisnęła się zakrwawiona dłoń. Na czworakach wydobył komórkę spod kanapy. Żadnych SMS-ów. Jedynie trzy nieodebrane połączenia z wczorajszego wieczoru. Jedno od Bjørna Holma, technika kryminalistycznego rodem z Toten, i dwa od Alexandry z Instytutu Medycyny Sądowej. Alexandra i Harry zawarli intymną znajomość dopiero całkiem niedawno, po wyrzuceniu go przez Rakel, lecz sądząc po tym, co wiedział – i pamiętał – na jej temat, Alexandra nie zaliczała się do kobiet, dla których menstruacja może stanowić przyczynę odwołania spotkania. Pierwszej nocy, kiedy pomogła mu wrócić do domu i gdy oboje bez powodzenia przetrząsnęli jego kieszenie w poszukiwaniu kluczy, niepokojąco szybko i skutecznie otworzyła zamek wytrychem, a potem ułożyła jego – i samą siebie – na kanapie. Kiedy się obudził, już jej nie było. Została tylko kartka z podziękowaniem za wykonane usługi. Więc to oczywiście mogła być jej krew.
Harry zamknął oczy, próbując się skoncentrować. Chronologię zdarzeń w ostatnich tygodniach mógł określić, łagodnie mówiąc, jako niejasną, lecz jeśli chodziło o wczorajszy wieczór i noc, to pamięć była wyczyszczona. Kompletnie wyczyszczona. Otworzył oczy, przyjrzał się piekącej prawej dłoni. Trzy zakrwawione kostki, zdarta skóra z zakrzepłą krwią przy brzegach ranek. Musiał kogoś uderzyć. Trzy kostki oznaczały kilka ciosów. Teraz odkrył również krew na spodniach. Za dużo, by mogła pochodzić z samych knykci. I już na pewno nie była to krew menstruacyjna.
Ściągnął poszwę z kołdry, jednocześnie oddzwaniając na nieodebrane połączenie od Bjørna Holma. Kiedy usłyszał burczenie na drugim końcu, wiedział, że gdzieś rozbrzmiewa teraz dzwonek w postaci piosenki Hanka Williamsa, opowiadającej, jak twierdził Bjørn, o techniku kryminalistycznym, takim jak on sam.
– No i co tam? Jak się masz? – rozległ się dobroduszny dialekt Bjørna.
– Zależy, jak na to spojrzeć. – Harry wszedł do łazienki. – Możesz mi pożyczyć trzy stówy?
– Jest niedziela, Harry. Monopolowy zamknięty.
– Niedziela? – Harry wyszedł ze spodni i razem z poszwą wepchnął je do przepełnionego kosza na brudną bieliznę. – Niech to szlag.
– Coś jeszcze?
– Widzę, że dzwoniłeś do mnie koło dziewiątej.
– Tak, ale nie odebrałeś.
– Bo najwyraźniej telefon ostatnią dobę przeleżał pod kanapą. Siedziałem w Jealousy.
– Tak też pomyślałem. Dlatego zadzwoniłem do Øysteina, a on potwierdził, że jesteś.
– I?
– I pojechałem tam. Naprawdę nic nie pamiętasz?
– Jasna cholera. Co się stało?
Harry usłyszał westchnienie Bjørna i wyobraził sobie, jak kolega przewraca lekko wyłupiastymi rybimi oczami w okrągłej jak księżyc w pełni bladej twarzy, obramowanej kaszkietem oraz największymi i najbardziej rudymi w całym Budynku Policji bokobrodami.
– Co chcesz wiedzieć?
– Tylko to, co twoim zdaniem powinienem – odparł Harry, jednocześnie odkrywając coś w koszu na brudną bieliznę. Spomiędzy nieświeżych bokserek i T-shirtów sterczała szyjka butelki. Natychmiast po nią sięgnął. Jim Beam. Pusta. A może? Odkręcił korek, przyłożył szyjkę do ust i odchylił głowę.
– Okej. Oto skrócony raport – zaczął Bjørn. – Kiedy przyszedłem do baru Jealousy o dwudziestej pierwszej piętnaście, byłeś pijany. A kiedy cię odwoziłem do domu o dwudziestej drugiej trzydzieści, mówiłeś wyłącznie o jednym. O jednej osobie. Możesz zgadywać o kim.
Harry nie odpowiedział; potrząsnął butelką, obserwując kroplę spływającą po wewnętrznej ściance.
– O Rakel – uzupełnił Bjørn. – W samochodzie całkiem odjechałeś, ale udało mi się doprowadzić cię do mieszkania, i tyle.
Po postępach kropli Harry zorientował się, że ma sporo czasu, więc odsunął butelkę od ust.
– Mhm. Nic więcej?
– To wersja skrócona.
– Pobiliśmy się?
– Ty i ja?
– Z takiego nacisku na „ja” wynika, że w każdym razie ja się biłem. Z kim?
– Nowy właściciel Jealousy zaliczył przynajmniej raz.
– Raz? Obudziłem się z trzema zakrwawionymi knykciami i mam jeszcze krew na spodniach.
– Pierwszym ciosem trafiłeś go w nos, krew aż trysnęła. Ale za drugim razem się uchylił, a ty wcelowałeś w ścianę. I to nie tylko jednym uderzeniem. Przypuszczam, że na murze ciągle są ślady twojej krwi.
– Ringdal nie chciał mi oddać?
– Prawdę powiedziawszy, byłeś tak nachlany, że nie miałeś mocy obrażania kogokolwiek. We dwóch z Øysteinem jakoś cię powstrzymaliśmy, zanim zrobiłeś sobie większą krzywdę.
– Cholera, nic z tego nie pamiętam.
– Na jeden cios ten Ringdal zasłużył. Puścił całą White Ladder raz i szykował się do drugiej rundy. Zacząłeś na niego wrzeszczeć, że zepsuł dobrą opinię baru, którą w twoim przekonaniu zbudowaliście wy, to znaczy ty, Øystein i Rakel.
– Bo to prawda! Ten bar był kopalnią złota, Bjørn. On go przejął za grosze, a ja postawiłem tylko jeden warunek: że się obroni przed gównem. Że będzie puszczał porządną muzykę.
– Twoją muzykę?
– Naszą, Bjørn. Twoją, moją, Øysteina, Mehmeta… A nie jakiegoś pieprzonego Davida Graya!
– Powinieneś może zdefiniować… O rany, mały płacze, Harry!
– Aha, przepraszam. I dziękuję. No i przepraszam za wczoraj. Cholera, mówię jak jakiś klaun. Kończmy. Pozdrów Katrine.
– Jest w pracy.
Rozłączyli się. W tym samym momencie, niczym w przebłysku światła, Harry’emu mignęło coś przed oczami. Stało się to tak prędko, że nie zdążył dojrzeć, co to było, ale serce nagle zakołatało mu tak mocno, że z trudem łapał oddech.
Spojrzał na butelkę, którą wciąż trzymał w górze. Kropla spłynęła. Popatrzył w dół. Na białym brudnym kafelku widać było brązową plamkę.
Westchnął. Nagi osunął się na podłogę, poczuł zimne płytki pod kolanami. Wystawił język, wziął głęboki oddech i nachylił się, czołem dotykając posadzki jak do modlitwy.
Długimi krokami Harry pokonywał Pilestredet. Martensy zostawiały czarne ślady w cienkiej warstwie śniegu spadłego poprzedniej nocy, który z całych sił starało się roztopić niskie wiosenne słońce, zanim osunęło się za fasady starych trzy- i czteropiętrowych domów. Harry słyszał rytmiczne tarcie o asfalt drobnego żwiru wbitego w podeszwy z grubym bieżnikiem, kiedy mijał wyższe nowoczesne budynki mieszkalne na dawnej parceli Szpitala Centralnego, gdzie przed blisko pięćdziesięcioma laty przyszedł na świat. Obejrzał najnowszą sztukę ulicy na fasadzie Blitzu, starej, niegdyś okupowanej przez radykalną młodzież kamienicy, będącej twierdzą punka, gdzie jako nastolatek przychodził na podejrzane koncerty, chociaż sam nigdy nie zaliczał się do punków. Minął pub Rex, w którym się upijał, kiedy ten przybytek nazywał się inaczej, piwo było tańsze, a bramkarze bardziej elastyczni, i kiedy kręcili się tu fani jazzu. Ale do nich też się nie zaliczał. Ani do mówiących językami nawróconych ze zboru Filadelfia po przeciwnej stronie ulicy. Minął budynek sądu. Ilu zabójców doprowadził do skazania w tym miejscu? Wielu. Ale niewystarczająco wielu. Bo w koszmarach nie nawiedzają ci, których się złapało, ale ci, którzy uszli wolno – no i ich ofiary. Mimo to schwytał dostatecznie wielu, aby zyskać pewną sławę. I dobrą, i złą. Składało się na nią również to, że pośrednio lub bezpośrednio zawinił śmierci kolegów. Dotarł do Grønlandsleiret. Tam, gdzie monoetniczne niegdyś Oslo zetknęło się w latach siedemdziesiątych z otaczającym je światem lub odwrotnie. Restauracje o arabskich nazwach, sklepy z warzywami i przyprawami sprowadzanymi z Karaczi, Somalijki w hidżabach na niedzielnym spacerze z wózkami, a trzy kroki za nimi mężczyźni pochłonięci głośną rozmową. Ale Harry rozpoznawał również dwa puby z czasów, gdy Oslo miało białą klasę robotniczą – i to był jej rewir. Minął kościół na Grønland i ruszył pod górkę w stronę szklanego pałacu na końcu parku. Zanim pchnął ciężkie metalowe drzwi z bulajem, jeszcze się odwrócił. Spojrzał na Oslo. Brzydkie i piękne. Zimne i gorące. W niektóre dni kochał to miasto, w inne go nienawidził. Ale nie potrafił go opuścić. Owszem, zrobić sobie od niego przerwę, wyjechać na jakiś czas, ale nigdy opuścić na dobre. Nie tak jak ona go opuściła.
Zaczekał, aż strażnik pozwoli mu wejść, a przy windach rozpiął bosmankę, lecz i tak poczuł oblewający go pot. I drżenie na widok rozsuwających się drzwi windy. Zrozumiał, że dzisiaj się to nie uda, więc zawrócił i schodami wszedł na szóste piętro.
– Niedziela w robocie? – Katrine Bratt oderwała wzrok od komputera, kiedy Harry bez zaproszenia wszedł do jej pokoju.
– Nawzajem. – Rozsiadł się w fotelu stojącym koło jej biurka.
Ich spojrzenia się spotkały.
Harry zamknął oczy, odchylił głowę i wyciągnął długie nogi, sięgając nimi aż do biurka. Biurka towarzyszącego stanowisku, które Katrine przejęła po Gunnarze Hagenie. Kazała pomalować ściany na jaśniejszy kolor i wycyklinować parkiet, ale poza tym gabinet szefa wydziału wyglądał jak dawniej. I chociaż Katrine Bratt była świeżo upieczoną naczelniczką Wydziału Zabójstw oraz matką, Harry wciąż widział w niej ciemnooką szaloną dziewczynę, przybyłą z Komendy Okręgowej Policji w Bergen, z planem, mentalnym bagażem, czarną grzywką i tego samego koloru skórzanym płaszczem skrywającym ciało, które stanowiło dowód na to, iż nieprawdą jest, że w Bergen nie ma rodzaju żeńskiego1, i do którego przyklejały się spojrzenia kolegów Harry’ego. Sama Katrine patrzyła jednak wyłącznie w kierunku Harry’ego ze zwyczajnych, choć paradoksalnych powodów. Jego złej sławy. Tego, że był już zajęty. I tego, że traktował ją wyłącznie jak koleżankę z pracy.
– Możliwe, że się mylę – Harry ziewnął – ale przez telefon brzmiało to niemal tak, jakby temu twojemu chłopkowi z Toten dobrze było na urlopie tacierzyńskim.
– Bo tak jest. – Katrine wstukała coś w komputer. – A co z tobą? Dobrze ci…
– Na urlopie mężowskim?
– Zamierzałam spytać, czy dobrze ci z powrotem w Wydziale Zabójstw.
Harry otworzył jedno oko.
– Z zadaniami na poziomie szeregowego funkcjonariusza?
Katrine westchnęła.
– To najlepsze, co Gunnar i ja mogliśmy osiągnąć w takiej sytuacji, Harry. Czego ty się właściwie spodziewałeś?
Harry powiódł jednookim spojrzeniem po gabinecie, zastanawiając się, czego się spodziewał. Że gabinet Katrine będzie miał pewien kobiecy sznyt? Że zostawią mu tyle samo przestrzeni, ile miał, zanim zrezygnował z funkcji śledczego specjalizującego się w sprawach zabójstw, został wykładowcą w Wyższej Szkole Policyjnej, ożenił się z Rakel i podjął próbę życia w spokoju i trzeźwości? Oczywiście nie mogli tego zrobić. Katrine, przy błogosławieństwie Gunnara Hagena i z pomocą Bjørna, dosłownie wyciągnęła go z rynsztoka i zapewniła mu miejsce, gdzie mógł się podziać. Powód, żeby wstawać rano, pomyśleć o czymś innym niż Rakel; powód, żeby nie zapić się na śmierć. Zgodził się na siedzenie i sortowanie papierów, na przeglądanie cold cases, co świadczyło jedynie o tym, że był w większym dole, niż przypuszczał, że kiedykolwiek osiągnie. Chociaż doświadczenie mówiło, że zawsze można spaść jeszcze niżej. Harry więc chrząknął.
– Możesz mi pożyczyć pięć stów?
– Cholera, Harry! – Katrine popatrzyła na niego z rezygnacją. – Po to tu przyszedłeś? Mało ci wczorajszego?
– To tak nie działa – odparł Harry. – Wysłałaś wczoraj Bjørna, żeby mnie ściągnął?
– Nie.
– No to jak mnie znalazł?
– Harry, wszyscy wiedzą, gdzie przesiadujesz wieczorami. Chociaż wiele osób uznałoby wybór baru, który właśnie się sprzedało, za dziwaczny.
– Bo w takich miejscach na ogół nie mają odwagi odmówić obsłużenia byłego właściciela.
– Pewnie do wczoraj. Z tego, co opowiadał Bjørn, ostatni komunikat skierowany do ciebie mówił o dożywotnim zakazie wstępu.
– Naprawdę? Nic nie pamiętam.
– No to pozwól, że ci przypomnę. Próbowałeś nakłonić Bjørna, żeby pomógł ci w zgłoszeniu Jealousy na policję z powodu rodzaju muzyki, którą tam puszczają, a następnie żeby zadzwonił do Rakel i przemówił jej do rozsądku. Z własnego telefonu. Bo swój zostawiłeś w domu, a poza tym nie wierzyłeś, że Rakel odbierze, jeśli zobaczy, że to ty dzwonisz.
– Boże – jęknął Harry, zasłaniając twarz rękami i jednocześnie masując sobie czoło.
– Harry, nie mówię tego, żeby ci dokuczyć. Chcę ci tylko pokazać, co się dzieje, kiedy pijesz.
– Dzięki. – Złożył ręce na brzuchu. Zobaczył, że na brzegu biurka tuż przed nim leży dwustukoronowy banknot.
– Za mało, żeby się schlać – powiedziała Katrine. – Ale wystarczy, żeby zasnąć. Bo ty właśnie tego potrzebujesz. Snu.
Popatrzył na nią. Jej spojrzenie z latami zmiękło. Nie była już tamtą rozgniewaną dziewczyną, która chciała się zemścić na świecie. Może wynikało to z odpowiedzialności za innych ludzi, za tych pracujących w wydziale i za dziewięciomiesięcznego chłopczyka. Tak, podobno takie okoliczności potrafiły obudzić instynkt opiekuńczy i sprawić, że ludzie łagodnieli. W trakcie sprawy wampirysty przed półtora rokiem, kiedy Rakel znalazła się w szpitalu, a on się upił, Katrine wyciągnęła go z baru i zabrała do siebie. Pozwoliła mu zarzygać nieskazitelną łazienkę i zapewniła kilka godzin nieprzytomnego snu w łóżku swoim i Bjørna.
– Nie – zaprotestował Harry. – Nie potrzebuję snu, tylko sprawy.
– Dostałeś sprawę…
– Potrzebuję sprawy Finnego.
Katrine westchnęła.
– Zabójstwa, które masz na myśli, nie nazywają się sprawą Finnego. Nic w nich nie wskazuje, że to on jest sprawcą. A poza tym, tak jak ci mówiłam, mam już ludzi, którzy nad tym pracują.
– Trzy zabójstwa. Trzy nierozwiązane zabójstwa. I ty uważasz, że nie potrzebujesz kogoś, kto potrafi udowodnić to, co oboje wiemy, a mianowicie, że zrobił to Finne?
– Dostałeś swoją sprawę, Harry. Rozwiąż ją, a mnie pozwól kierować tą budą.
– Moja sprawa to żadna sprawa. Zwykła awantura małżeńska. Mąż przyznał się do zabójstwa, mamy i motyw, i dowody techniczne.
– Przyznanie się do winy można w każdej chwili wycofać. A wtedy będziemy potrzebowali czegoś mocniejszego.
– Taką sprawę mogłaś dać Wyllerowi albo Skarremu czy któremuś z młodych. Finne to maniak seksualny i seryjny zabójca, a ja jestem, do cholery, jedynym śledczym ze specjalnymi kompetencjami akurat w tej dziedzinie, jakiego masz.
– Nie, Harry! To ostateczna decyzja.
– Ale dlaczego?
– Dlaczego? Popatrz na siebie! Gdybyś kierował Wydziałem Zabójstw, wysłałbyś zapijaczonego, niezrównoważonego śledczego do naszych już i tak sceptycznie nastawionych kolegów z Kopenhagi albo ze Sztokholmu? Oni są przekonani, że za zabójstwami w ich miastach absolutnie nie stoi ten sam człowiek. Dostrzegasz seryjnych morderców wszędzie, bo twój mózg jest nastawiony na jedno.
– Na pewno masz rację. Ale ja i tak wiem, że to Finne. Wszystkie cechy charakterystyczne…
– Przestań! Musisz się pozbyć tych myśli. To natręctwo, Harry.
– Natręctwo?
– Bjørn mówi, że po pijaku ciągle gadasz o Finnem. Że musisz go dopaść, zanim on dopadnie ciebie.
Harry wziął dwusetkę z biurka i schował ją do kieszeni spodni.
– Miłej niedzieli.
– Dokąd idziesz?
– Tam, gdzie będę mógł dzień święty święcić.
– Masz kamyki powbijane w podeszwy, więc podnoś nogi, kiedy będziesz szedł po moim parkiecie.
Harry maszerował Grønlandsleiret w stronę dwóch knajp, Olympen i Pigalle. Nie były to jego ulubione miejsca, w których serwowano alkohol, ale za to najbliższe. Na głównej arterii dzielnicy Grønland panował tak mały ruch, że Harry mógł przejść na czerwonym świetle, sprawdzając jednocześnie telefon. Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Alexandry, ale zrezygnował. Nie miał do tego nerwów. W historii połączeń zobaczył, że wczoraj między szóstą a ósmą usiłował sześć razy zadzwonić do Rakel. Zadrżał. Połączenia odrzucone. Czasami język nowych technologii bywał bezlitośnie precyzyjny.
W momencie wejścia na chodnik po drugiej stronie ulicy poczuł nagły ból w piersi, a serce przyspieszyło, jakby zgubiło gdzieś sprężynkę kontrolującą tempo. Ból minął, ledwie Harry zdążył pomyśleć o zawale. I o tym, że nie byłoby to najgorsze wyjście. Ukłucie w sercu. Osunięcie się na kolana. Uderzenie czołem o asfalt. The End. Kilka dni picia w tym tempie i wcale nie będzie to aż tak nierealne. Ruszył dalej. Całej tej sytuacji towarzyszył kolejny przebłysk. Zobaczył teraz więcej niż rano. Ale i to uciekło, jak sen po obudzeniu.
Zatrzymał się przed drzwiami Olympen i zajrzał do środka. W jednej z najbardziej zapyziałych knajp w Oslo kilka lat temu przeprowadzono remont, i to tak gruntowny, że Harry się zawahał. Obrzucił wzrokiem nową klientelę siedzącą w środku. Mieszanka hipsterów i bardziej elegancko ubranych par, lecz również rodziny z małymi dziećmi, cierpiące na brak czasu, ale cieszące się na tyle dobrą sytuacją finansową, że mogą sobie pozwolić na niedzielny obiad w restauracji.
Na próbę wsunął rękę do kieszeni. Znalazł dwustukoronowy banknot, ale i coś jeszcze. Klucz. Nie jego własny – do mieszkania, w którym doszło do rodzinnego zabójstwa. Borggata na Tøyen. Nie bardzo wiedział, dlaczego poprosił o klucz w sprawie, która już była rozwiązana. Ale dzięki temu mógł mieć miejsce zdarzenia tylko dla siebie. I to wyłącznie dla siebie, ponieważ drugi z przydzielonych do tej sprawy śledczych, tak zwany techniczny, Truls Berntsen, nie zamierzał kiwnąć palcem. O przyjęciu Trulsa Berntsena do Wydziału Zabójstw nie zdecydowały, łagodnie mówiąc, względy merytoryczne, lecz protekcja przyjaciela z dzieciństwa, byłego komendanta okręgowego policji, a obecnie ministra sprawiedliwości Mikaela Bellmana. Truls Berntsen do niczego się nie nadawał, więc Katrine zawarła z nim niepisaną umowę, że będzie się trzymał z dala od śledztw, a koncentrował na parzeniu kawy i prostych pracach biurowych – w praktyce oznaczało to pasjanse i Tetris. Kawa nie była lepsza niż dawniej, ale ostatnio zdarzało się, że w Tetris Truls pokonywał Harry’ego. Prawdę powiedziawszy, stanowili dość żałosną parę, kiedy tak siedzieli we dwóch na końcu otwartej przestrzeni biurowej, rozdzieleni półtorametrową spróchniałą ścianką na kółkach.
Harry jeszcze raz zajrzał do lokalu. Dostrzegł wolny boks obok rodziny z małym dzieckiem, usadowionej tuż przy oknie. W tym samym momencie chłopczyk przy stole go zauważył, zaśmiał się i zaczął na niego pokazywać. Siedzący tyłem ojciec odwrócił się, a Harry odruchowo cofnął się o krok w ciemność. Stamtąd zobaczył w lustrze odbicie własnej twarzy, bladej i pomarszczonej, nakładającej się na odbicie buzi chłopczyka. Przypłynęło skądś wspomnienie. Dziadek i on jako chłopiec. Letnie wakacje i rodzinny obiad w Romsdalen. On sam śmiejący się z dziadka. Rodzice ze zmartwionymi minami. Dziadek był pijany.
Harry znów dotknął klucza. Borggata. Pięć, sześć minut piechotą.
Wyjął telefon. Sprawdził połączenia. Zadzwonił. Czekając, przyglądał się knykciom prawej ręki. Ból już mijał, co oznaczało, że nie uderzał bardzo mocno. Ale to oczywiste, że dziewiczy nos wielbiciela Davida Graya nie miał zbyt dużej tolerancji i od razu trysnął krwią.
– Tak, Harry?
– „Tak, Harry”?
– Jem obiad.
– Okej, będę się streszczał. Możesz po obiedzie się ze mną spotkać?
– Nie.
– Błędna odpowiedź. Próbuj jeszcze raz.
– Tak?
– Trafione. Borggata pięć. Zadzwoń do mnie, kiedy tam dotrzesz. Zejdę i otworzę.
Usłyszał głębokie westchnienie psychologa Stålego Aune, jego wieloletniego przyjaciela i eksperta, z którego pomocy stale korzystał Wydział Zabójstw.
– Czyli to nie jest po prostu zaproszenie do baru, za które będę musiał zapłacić, a ty najzwyczajniej w świecie jesteś trzeźwy?
– Czy kiedykolwiek pozwoliłem ci płacić? – Harry wyjął z kieszeni paczkę cameli.
– Miałeś zwyczaj zarówno brania rachunków na siebie, jak i pamiętania. Ale alkohol zżera i twoje finanse, i pamięć. Wiesz o tym?
– Tak. Chodzi o to zabójstwo żony przez męża. Nożem i…
– Czytałem o tym.
Harry wsunął papierosa do ust.
– Przyjdziesz?
Usłyszał kolejne głębokie westchnienie.
– Jeśli to chociaż na kilka godzin oderwie cię od butelki.
– Świetnie – powiedział Harry, rozłączył się i schował telefon do kieszeni kurtki. Zapalił papierosa. Głęboko się zaciągnął. Stał odwrócony plecami do zamkniętych drzwi knajpy. Zdążyłby wypić piwo i dotrzeć na Borggata przed Aunem. Ze środka sączyła się muzyka. Wyznanie miłości z autotune’a. Wszedł na jezdnię i przepraszającym gestem wysunął rękę w stronę hamującego samochodu.
Za starą fasadą dzielnicy robotniczej na Borggata kryły się nowo wybudowane mieszkania z jasnymi pokojami, otwartymi kuchniami, nowoczesnymi łazienkami i balkonami wychodzącymi na tylne podwórze. Harry traktował to jako ostrzeżenie, że również Tøyen doczeka się rewitalizacji, cena za metr kwadratowy wzrośnie jak nadmuchana, mieszkańców się wymieni, a społeczny status dzielnicy wzrośnie. Prowadzone przez imigrantów sklepy spożywcze i niewielkie bary ustąpią miejsca klubom fitness i hipsterskim restauracjom.
Psycholog, siedzący na jednym z dwóch prostych drewnianych krzeseł, które Harry wyciągnął na środek jasnego parkietu, najwyraźniej nie czuł się komfortowo. Harry przypuszczał, że mogło to wynikać z dysproporcji między wielkością krzesła a rozmiarami cierpiącego na nadwagę Stålego. W dodatku szkła małych okrągłych okularków psychologa wciąż były zaparowane, ponieważ niechętnie zrezygnował z windy i usiłując dotrzymać Harry’emu kroku, wspiął się na drugie piętro. Uczucie dyskomfortu mogła też wywoływać kałuża krwi, która rozciągała się między nimi jak zakrzepła czarna pieczęć. W pewne letnie wakacje, kiedy Harry był jeszcze mały, jego dziadek powiedział, że nie da się zjeść pieniędzy. Harry po przyjściu do swojego pokoju wziął pięciokoronówkę, którą dostał od dziadka, i podjął taką próbę. Pamiętał lód przeszywający zęby, metaliczny zapach i słodkawy smak. Dokładnie taki, jak smak krwi wysysanej z własnych ran. I jak zapach miejsc zbrodni, nawet gdy krew nie była już świeża. W pokoju, w którym teraz siedzieli, unosił się zapach. Monety. Krwawych pieniędzy.
– Nóż – odezwał się Ståle Aune, wciskając dłonie pod pachy, jakby się bał, że ktoś mu je porwie. – Noże istotnie coś w sobie mają. Myśl o zimnej stali przebijającej skórę i wnikającej w ciało. To mnie jara, że użyję młodzieżowego wyrażenia.
Harry nie odpowiedział. Wraz z Wydziałem Zabójstw korzystał z pomocy Aunego od tylu lat, że nie potrafił już dokładnie określić, w którym momencie zaczął uważać starszego o dziesięć lat psychologa za przyjaciela. Znał jednak Aunego na tyle dobrze, aby rozpoznać kokieterię, gdy psycholog udawał, iż nie wie, że określenie „jara” jest starsze od nich obu. Aune lubił uchodzić za starego konserwatystę, oderwanego od ducha czasu, którego jego koledzy po fachu usiłowali z zapałem doścignąć w nadziei, że zostaną uznani za „liczących się”. Ståle Aune zarówno w prasie, jak i w kręgach fachowych mówił, że „psychologię łączy z religią udzielanie na ogół takich odpowiedzi, jakie ludzie pragną uzyskać. W głębi ciemności, do której nie dotarło jeszcze światło nauki, psychologia i religia mogą się swobodnie poruszać. Gdyby trzymały się tego, co wiemy naprawdę, nie byłoby pracy ani dla wszystkich tych psychologów, ani dla kapłanów”.
– A więc to tutaj ojciec rodziny dźgnął żonę… Ile razy?
– Trzynaście – odparł Harry, rozglądając się. Na ścianie tuż przed nimi wisiało duże, oprawione w ramę czarno-białe zdjęcie panoramy Manhattanu z budynkiem Chryslera na środku. Możliwe, że kupione w Ikei. I co z tego? Fotografia była dobra. Jeśli komuś nie przeszkadza, że sporo innych osób może mieć to samo zdjęcie i że niektórzy goście niewątpliwie potraktują je z dezaprobatą wcale nie dlatego, że nie jest dobre, tylko dlatego, że zostało kupione w Ikei, to można je mieć. Przedstawił te argumenty Rakel, gdy powiedziała, że chciałaby powiesić na ścianie numerowane zdjęcie Torbjørna Rødlanda – białą długą limuzynę stojącą w poprzek ostrego zakrętu w Hollywood Hills – które kosztowało osiemdziesiąt tysięcy koron. Rakel bez zastrzeżeń przyznała Harry’emu rację. A jego tak to ucieszyło, że kupił jej tę limuzynę. I nie dlatego, iż nie zrozumiał, że go nabrała, tylko w duchu przyznawał, że to rzeczywiście fajna fotografia.
– Był zagniewany. – Aune rozpiął guzik koszuli, do której na co dzień nosił muszkę, zwykle z motywem albo we wzór na granicy powagi i żartu. Tak jak ta niebieska muszka z żółtymi gwiazdkami Unii Europejskiej.
W którymś z sąsiednich mieszkań rozpłakało się dziecko.
Harry strząsnął popiół z papierosa.
– Twierdzi, że nie pamięta szczegółów samego zabójstwa.
– Wyparcie. Powinniście mi pozwolić go zahipnotyzować.
– Nie sądziłem, że zajmujesz się takimi rzeczami.
– Hipnozą? A w jaki sposób, twoim zdaniem, doprowadziłem do własnego ślubu?
– Tu w każdym razie nie była potrzebna. Ślady kryminalistyczne wskazują, że ona się od niego oddalała, a on szedł za nią i pierwszy cios zadał jej od tyłu. Ostrze weszło nisko w plecy i wbiło się w nerkę. Prawdopodobnie dlatego sąsiedzi nie słyszeli żadnego krzyku.
– Tak?
– Przy takim ciosie ból dosłownie paraliżuje ofiarę. Zaatakowany nie jest w stanie krzyknąć, prawie natychmiast traci świadomość i umiera. To zresztą preferowana przez wojskowych profesjonalistów metoda tak zwanego silent killing.
– Naprawdę? A co ze starym, dobrym sposobem zajścia ofiary od tyłu, zakrycia jej ust jedną ręką i poderżnięcia gardła drugą?
– Ten sposób jest przestarzały i nigdy nie był aż tak dobry. Wymaga zbyt dużej koordynacji i pewności ręki. Zaskakująco często żołnierze ranili się przy tym w dłoń zasłaniającą ofierze usta.
Aune się skrzywił.
– Zakładam, że mąż nie jest byłym komandosem czy kimś takim?
– Prawdopodobnie tak celny cios to absolutny przypadek. Nic nie wskazuje na to, by mąż miał zamiar jakkolwiek ukryć to zabójstwo.
– Zamiar? Chcesz powiedzieć, że to było zaplanowane działanie, a nie impuls?
Harry kiwnął głową.
– Córka wyszła pobiegać. Ojciec zadzwonił na policję przed jej powrotem do domu. Funkcjonariusze mieli być na miejscu przed kamienicą i nie dopuścić, żeby dziewczyna weszła na górę i znalazła matkę.
– Co za troska.
– Właśnie tak mówią ludzie. Że był troskliwy. – Harry znów strzepnął papierosa. Popiół upadł na zakrzepłą krew.
– Nie powinieneś wziąć sobie popielniczki, Harry?
– Technicy już tu skończyli. Wszystko się zgadza.
– To bez znaczenia.
– Nie spytałeś o motyw.
– Okej. Jaki motyw?
– Klasyczny. Wyładowała mu się bateria w telefonie, więc pożyczył sobie komórkę żony bez jej wiedzy. Odkrył wtedy SMS-a, który wzbudził jego podejrzenia, więc przeczytał cały wątek. Wiadomości były sprzed pół roku i wyraźnie świadczyły o tym, że w grę wchodził kochanek.
– Skonfrontował się z nim?
– Nie. Ale z raportów wynika, że nasi ludzie sprawdzili telefon, znaleźli SMS-y i skontaktowali się z kochankiem. To młody człowiek, dwudziestokilkulatek. O piętnaście lat młodszy od niej. Potwierdził romans.
– Coś jeszcze powinienem wiedzieć?
– Mąż jest człowiekiem wykształconym, ma dobrą pracę, nieźle zarabia i nigdy nie miał żadnych kłopotów z policją. Rodzina, koledzy, przyjaciele i sąsiedzi opisują go jako chodzącą solidność. Otwarty i pogodny. A poza tym troskliwy. W jednym z raportów przeczytałem: „Mężczyzna, który był gotów oddać wszystko dla rodziny”. – Harry mocno zaciągnął się dymem.
– Rozmawiasz ze mną, bo uważasz, że sprawa nie jest rozwiązana?
Harry wypuścił dym przez nos.
– Sprawa jest no-brainer, dowody zabezpieczone i nic nie można spieprzyć. Właśnie dlatego Katrine dała ją mnie. I Trulsowi Berntsenowi. – Harry podniósł kąciki ust w niby-uśmiechu.
Ta rodzina była zamożna. Ale wybrała mieszkanie na Tøyen, w tańszej dzielnicy pełnej imigrantów, i kupowanie dzieł sztuki w Ikei. Może po prostu dobrze się tu czuli? On sam dobrze się czuł na Tøyen. A zdjęcie na ścianie mogło być oryginałem, wartym teraz fortunę.
– Pytasz więc, ponieważ…
– Ponieważ chcę zrozumieć – odparł Harry.
– Chcesz zrozumieć, dlaczego facet zabija żonę mającą romans za jego plecami?
– Z reguły mąż zabija wtedy, gdy widzi, że został poniżony w oczach innych. A według zeznań kochanka utrzymywali romans w całkowitej tajemnicy. W dodatku już się rozstawali.
– I co? Nie zdążyła powiedzieć o tym mężowi, zanim ją dźgnął?
– Zdążyła. Ale on twierdzi, że i tak jej nie uwierzył. Poza wszystkim już zdradziła rodzinę.
– Sam widzisz. Dla mężczyzny, który zawsze poświęcał wszystko dla rodziny, taka zdrada jest jeszcze bardziej bolesna. Czuje się urażony, a kiedy uraza sięga dostatecznie głęboko, może nas wszystkich skłonić do zabójstwa.
– Wszystkich?
Aune zmrużonymi oczami wpatrywał się w półki z książkami obok zdjęcia Manhattanu.
– Mają literaturę piękną.
– Widziałem – powiedział Harry.
Aune hołdował teorii, że zabójcy nie czytają. A jeśli już, to literaturę faktu.
– Słyszałeś o Paulu Mattiuzzim? – spytał Aune.
– Mhm.
– Psycholog, ekspert od zabójstw i przemocy. Operuje ośmioma głównymi kategoriami przestępców. Ty i ja nie pasujemy do żadnej z siedmiu pierwszych. Ale w ósmej, tej, którą nazywa straumatyzowanymi, jest miejsce dla wszystkich. Stajemy się mordercami w reakcji na pojedynczy, ale bardzo mocny atak na naszą tożsamość. Atak ten postrzegamy jako obrazę, jest dla nas wręcz nieznośny. W jego wyniku stajemy się bezradni, bezsilni i jeśli na niego nie zareagujemy, zostaniemy pozbawieni usprawiedliwienia dla własnego istnienia albo męskości. Zdrada oczywiście może być tak postrzegana.
– Ale przez każdego?
– Zabójca naznaczony traumą nie ma żadnych wyraźnych cech osobowości takich jak typy w siedmiu pozostałych grupach. W tej kategorii, i tylko w tej, znajdziesz zabójców czytających Dickensa i Balzaka. – Aune głęboko odetchnął i obciągnął rękawy tweedowej marynarki. – Nad czym ty się właściwie zastanawiasz, Harry?
– Właściwie?
– Wiesz o zabójcach więcej niż którykolwiek z innych znanych mi ludzi. I nic z tego, co mówię na temat urazy czy kategorii, nie jest dla ciebie nowością.
Harry wzruszył ramionami.
– Może po prostu chcę, żeby ktoś jeszcze raz powiedział to na głos. Żebym mógł w to uwierzyć.
– A w co ty nie wierzysz?
Harry podrapał się w krótko ostrzyżone, sterczące buntowniczo jasne włosy, które powoli nabierały odcienia siwizny. Rakel powiedziała, że zaczął przypominać jeża.
– Nie wiem.
– Może to tylko twoje ego, Harry?
– Jak to?
– Czy to nie oczywiste? Dostałeś tę sprawę, rozwiązaną już przez kogoś innego. Teraz bardzo chciałbyś znaleźć coś, co zasieje wątpliwości. Co pokaże, że Harry Hole widzi to, czego nie widzą inni.
– A jeśli to znajdę? Jeśli urodziłem się ze wspaniałym talentem śledczym i rozwinęły się we mnie instynkty, jakich sam nie potrafię przeanalizować?
– Mam nadzieję, że żartujesz.
– O tyle o ile. Czytałem raporty z przesłuchań. Sądząc po odpowiedziach, mąż wyglądał na osobę, która przeszła ciężką traumę. Ale potem posłuchałem nagrań. – Harry zapatrzył się przed siebie.
– I co?
– Nagle zaczął sprawiać wrażenie bardziej wystraszonego niż zrezygnowanego. Przyznanie się do winy to rezygnacja. Wtedy człowiek już nie musi się niczego bać.
– Jest jeszcze kara.
– Karę ma za sobą. Upokorzenie. Ból. Patrzenie na śmierć najbliższej osoby. Więzienie to izolacja. Cisza. Rutyna. Spokój. To musi oznaczać ulgę. Może chodzi mu o córkę? O to, co z nią będzie?
– No i jeszcze będzie się smażył w piekle.
– W piekle już się smaży.
Aune westchnął.
– Pozwól, że spytam jeszcze raz. Czego ty właściwie chcesz?
– Chcę, żebyś zadzwonił do Rakel i wyjaśnił jej, że musi do mnie wrócić.
Ståle Aune szeroko otworzył oczy.
– Tym razem to był żart – powiedział Harry. – Mam kołatanie serca. Napady lęku. Nie, nie w tym rzecz. Śniło mi się… Coś. Coś, czego nie mogę zobaczyć, ale co do mnie wraca.
– Nareszcie jakieś łatwe pytanie – stwierdził Aune. – Odurzenie. Psychologia to nauka, która nie może się powołać na zbyt wiele solidnych faktów. Ale akurat zażywanie środków odurzających i mentalny rozpad są bardzo dobrze udokumentowane. Od jak dawna to trwa?
Harry spojrzał na zegarek.
– Od dwóch i pół godziny.
Aune zaśmiał się głucho.
– I postanowiłeś porozmawiać ze mną, żebyś przynajmniej samemu sobie mógł powiedzieć, że szukałeś pomocy medycznej na zewnątrz, zanim wróciłeś do samoleczenia?
– Tu nie chodzi o to, co zawsze – mruknął Harry. – Nie o upiory.
– Bo one przychodzą nocą?
– Tak. I się nie chowają. Widzę je i poznaję. To ofiary, zmarli koledzy. Zabójcy. Tym razem to co innego.
– Żadnego pomysłu, co to mogło być?
Harry pokręcił głową.
– Osoba przebywająca w zamknięciu, podobna do…
Nachylił się i zgasił papierosa w kałuży krwi.
– …do Sveina „Narzeczonego” Finne – dokończył Aune.
Harry spojrzał na niego, unosząc jedną brew.
– Dlaczego tak uważasz?
– Podobno sądzisz, że on na ciebie czyha.
– Rozmawiałeś z Katrine.
– Ona się o ciebie martwi. Chce, żebyś ktoś cię zbadał.
– I ty się zgodziłeś?
– Powiedziałem, że jako psycholog nie mam do ciebie odpowiedniego dystansu. Ale oczywiście paranoja wiąże się z nadużywaniem alkoholu.
– Ja go ostatecznie zapuszkowałem, Ståle. To była moja pierwsza sprawa. Został skazany na dwadzieścia lat za napaści na tle seksualnym i zabójstwo.
– Wykonywałeś tylko swoją pracę. Nie było powodu, żeby Finne wziął to osobiście do siebie.
– Przyznał się do napaści, ale uważał, że nie jest winny zabójstwa, i twierdził, że spreparowaliśmy dowody. Odwiedziłem go w zeszłym roku w więzieniu, żeby sprawdzić, czy nie pomógłby nam przy sprawie wampirysty. Na sam koniec, tuż przed moim wyjściem, powiedział mi, kiedy dokładnie wyjdzie na wolność, i spytał, czy moja rodzina mieszka w bezpiecznym miejscu.
– Rakel o tym wiedziała?
– Tak. Na początku nowego roku znalazłem w lesie w pobliżu domu, od strony kuchni, odcisk buta, więc zamontowałem kamerę leśną, fotopułapkę.
– To mógł być każdy, Harry. Ktoś, kto zabłądził.
– Na terenie prywatnej posiadłości? Forsując bramę i pięćdziesiąt metrów stromego oblodzonego podjazdu?
– Chwileczkę. Czy ty się nie wyprowadziłeś w święta?
– Poniekąd.
– I wchodziłeś później na teren posiadłości, do tego lasu? Rakel o tym wiedziała?
– Nie, ale możesz być spokojny, nie zmieniłem się w stalkera. Rakel i bez tego się bała, więc chciałem po prostu sprawdzić, czy wszystko jest okej. No i nie było.
– Więc nie wiedziała też o tej kamerze leśnej?
Harry wzruszył ramionami.
– Jesteś całkiem pewien, że ta kamera była przeznaczona do obserwacji Finnego?
– Sugerujesz, że chciałem wiedzieć, czy moją byłą ukochaną odwiedzają kochankowie?
– A chciałeś?
– Nie – odparł Harry zdecydowanie. – Jeśli Rakel nie chce mnie, to może sobie mieć innych.
– Wierzysz w to?
Harry westchnął.
– Okej – powiedział Aune. – Czyli mignął ci przed oczami obraz, na którym ktoś przypominający Finnego siedzi zamknięty?
– Nie, to ty tak powiedziałeś. To nie był Finne.
– Nie?
– Nie. To… to byłem ja.
Ståle Aune przeczesał palcami rzadkie włosy.
– A teraz chcesz diagnozę?
– Dalej, Ståle. Lęk?
– Wydaje mi się, że twój mózg szuka powodów, dla których Rakel miałaby cię potrzebować. Na przykład do ochrony przed zewnętrznymi wrogami. Ale ty nie jesteś nigdzie zamknięty, Harry. Jesteś odcięty. Zaakceptuj to i żyj dalej.
– Oprócz tej rady możesz mi przepisać jakieś leki?
– Sen. Trening. I może spróbowałbyś pospotykać się z kimś, kto chociaż na chwilę zdoła cię uwolnić od myśli o Rakel.
Harry wsunął papierosa w kącik ust i podniósł zaciśniętą pięść z uniesionym kciukiem.
– Sen. Upijam się do nieprzytomności co wieczór. Check. – Teraz w górę podskoczył palec wskazujący – Trening. Boksuję się z ludźmi w barach, których byłem właścicielem. Check. – Szary palec z tytanu. – Spotykanie się z kimś. Posuwam kobiety, brzydkie i ładne, a potem z niektórymi odbywam sensowne rozmowy. Check.
Aune spojrzał na niego, potem ciężko westchnął, podniósł się i zapiął tweedową marynarkę.
– No to wszystko powinno być w porządku.
***
Po wyjściu Aunego Harry dalej siedział, wyglądając przez okno. Potem wstał i przeszedł przez pokoje. W sypialni małżonków panował porządek, było czysto, łóżko zaścielone. Zajrzał do szafy. Garderoba żony zajmowała cztery segmenty i było tam sporo wolnego miejsca, natomiast ubrania mężczyzny ściśnięto w jednym. Troskliwy mąż. Na tapecie w pokoju córki widać było prostokątne obszary intensywniejszego koloru. Harry domyślał się, że wcześniej wisiały tam typowe dla nastolatki plakaty, które zdjęła, gdy osiągnęła wiek dziewiętnastu lat. Zostało tylko nieduże zdjęcie chłopaka z elektryczną gitarą Rickenbacker.
Harry przejrzał niewielki zbiór płyt na półce z lustrem.
Propagandhi, Into It. Over It, My Heart To Joy, Panic! at the Disco. Historie w stylu emo.
Dlatego poczuł zaskoczenie, kiedy puścił winylową płytę leżącą na gramofonie i usłyszał tęskne, miękkie tony czegoś, co brzmiało jak wcześni Byrdsi. Ale mimo kojarzącej się z Rogerem McGuinnem dwunastostrunowej gitary szybko zrozumiał, że produkcja jest świeższej daty. Nie miało znaczenia, ilu wzmacniaczy lampowych i starych mikrofonów Neumann używali – retroprodukcja nigdy nikogo nie oszukała. Poza tym wokalista śpiewał z wyraźnym norweskim akcentem i brzmiał tak, jakby słuchał więcej Thoma Yorke’a i Radiohead anno 1995 aniżeli Gene’a Clarka i Davida Crosby’ego anno 1965. Harry rzucił okiem na okładkę płyty leżącą obok gramofonu spodem do góry i stwierdził, że nazwiska rzeczywiście brzmią z norweska. Jego spojrzenie powędrowało dalej i zatrzymało się na parze adidasów stojącej przy szafie. Był to ten sam model co jego własne. Ten, którego drugą parę próbował kupić dwa lata temu, ale okazało się, że już je wycofano z produkcji. Z protokołów przesłuchań przypomniał sobie, że i córka, i ojciec podali, iż dziewczyna opuściła mieszkanie o godzinie dwudziestej piętnaście i wróciła czterdzieści minut później po przebieżce przez park rzeźb na wzgórzu Ekeberg na sam szczyt, a z powrotem koło tamtejszej restauracji. Jej strój treningowy leżał na łóżku. Wyobraził sobie, jak policja wpuszcza nieszczęsną dziewczynę i pod nadzorem pozwala jej się przebrać, a także spakować torbę z rzeczami. Harry przykucnął, podniósł adidasy. Wierzch był miękki, podeszwy czyste i gładkie – te buty nie zdążyły jeszcze się zużyć. Dziewiętnaście lat. Nieużywane życie. Jego własne buty pękły. Oczywiście mógł sobie kupić nowe, inny model. Ale nie chciał. Znalazł taki, który chciał nosić do końca życia. Do końca życia. Może dałoby się je jakoś naprawić?
Wrócił do salonu. Zebrał popiół z podłogi. Sprawdził telefon. Żadnych wiadomości. Wsunął rękę do kieszeni. Dwie stówy.
1
W dialekcie bergeńskim nie występuje rodzaj żeński rzeczowników, są tylko rodzaje wspólny (męsko-żeński) i nijaki [wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki].