Читать книгу Nóż. Harry Hole. Tom 12 - Ю Несбё - Страница 7
CZĘŚĆ I
6
ОглавлениеHarry wstrzymał oddech. Czytał gdzieś, że możliwe jest wstrzymywanie oddechu tak długo, aż się umrze. Wtedy jednak nie umiera się z braku tlenu, lecz z nadmiaru dwutlenku węgla. I że ludzie zwykle nie potrafią wstrzymać oddechu dłużej niż pół minuty, minutę, ale pewien Duńczyk uprawiający swobodne nurkowanie wstrzymywał oddech przez ponad dwadzieścia dwie minuty.
Harry był kiedyś szczęśliwy. Lecz szczęście jest jak heroina. Jeśli już raz się go posmakuje, jeśli się doświadczy jego istnienia, człowiek nigdy nie będzie mógł się pogodzić ze zwykłym, pozbawionym szczęścia życiem. Bo szczęście to coś zupełnie innego niż satysfakcja. Szczęście nie jest stanem naturalnym. Szczęście to rozedrgany stan wyjątkowy. To sekundy, minuty, dni, o których się wie, że nie mogą trwać wiecznie. A tęsknota za szczęściem nie pojawia się później, tylko jednocześnie z nim. Bo wraz ze szczęściem przychodzi bolesna wiedza o tym, że już nic nie będzie takie samo, i człowiekowi natychmiast zaczyna brakować tego, co ma, boi się odstawienia, żalu wynikającego ze straty i przeklina swoją wiedzę o tym, co jest w stanie poczuć.
Rakel miała zwyczaj czytania w łóżku. Czasami czytała na głos, jeśli coś mu się spodobało. Na przykład opowiadania Kjella Askildsena. Czuł się wtedy szczęśliwy. Przeczytane przez nią pewnego wieczoru zdanie utkwiło w nim na dobre. O młodej dziewczynie, która całe życie spędziła z rodzicami w latarni morskiej, aż do czasu gdy pojawił się tam żonaty mężczyzna, Krafft. Zakochała się w nim i w duchu zadawała sobie pytanie: „Dlaczego musiałeś przybyć i uczynić mnie tak samotną?”.
Katrine odchrząknęła, ale głos i tak ją zawiódł.
– Znaleźli Rakel, Harry.
Miał ochotę spytać, jak można znaleźć kogoś, kto nie zginął. Ale po to, by mówić, musiał oddychać. Odetchnął.
– I… to oznacza…?
Katrine z całych sił starała się zapanować nad twarzą, musiała jednak się poddać. Zasłoniła ręką usta wykrzywione w grymasie.
– Najgorsze, Harry – odezwał się Gunnar Hagen.
– Nie. – Harry usłyszał własny głos. Najpierw wściekły. Potem błagalny: – Nie!
– Ona…
– Zaczekaj! – Harry uniósł ręce w geście obrony. – Nie mów tego, Gunnar. Jeszcze nie. Daj mi… chwilę.
Gunnar Hagen czekał. Katrine zakryła twarz rękami. Szlochała bezgłośnie, ale zdradziły ją drżące ramiona. Wzrok Harry’ego odnalazł okno. Na brunatnym morzu, którym był park otaczający więzienie i Budynek Policji, wciąż dawało się dostrzec szarobiałe wysepki i małe śniegowe kontynenty. Ale na drzewach w lipowej alei, biegnącej w stronę więzienia, w ostatnich dniach zaczęły pojawiać się pączki. Za miesiąc, półtora nagle wypuszczą liście, a Harry obudzi się i zobaczy, że w ciągu nocy wiosna znów przypuściła błyskawiczny szturm na Oslo. I będzie to kompletnie bez sensu. Większość życia przeżył sam. Dobrze sobie z tym radził. Teraz nie radził sobie ani trochę. Nie oddychał. Wypełnił go dwutlenek węgla. Harry miał nadzieję, że to potrwa krócej niż dwadzieścia dwie minuty.
– No dobrze, powiedz to.
– Ona nie żyje, Harry.