Читать книгу Najstarszy - Christopher Paolini - Страница 12

Roran

Оглавление

Roran wspiął się szybkim krokiem na wzgórze.

Zatrzymał się i mrużąc oczy, spojrzał przez opadające na twarz włosy na wiszące na niebie słońce. Pięć godzin do zachodu, nie będę mógł zostać długo. Z westchnieniem podjął wędrówkę wzdłuż rzędu wiązów. Każde z drzew otaczał pierścień nieskoszonej trawy.

Były to jego pierwsze odwiedziny na farmie od dnia, gdy wraz z Horstem i sześcioma innymi mężczyznami z Carvahall zabrali ze zniszczonego domu wszystko, co ocalało. Potrzebował pięciu miesięcy, by zebrać dość sił na powrót.

Na szczycie zatrzymał się, splatając ręce na piersi. Przed sobą widział pozostałości domu z dzieciństwa. Jeden z narożników wciąż stał – niszczejący, zwęglony – z reszty jednak pozostały tylko porośnięte trawą i chwastami szczątki. Nie dostrzegł nawet śladu stodoły. Na kilku akrach, które co roku udawało im się uprawiać, bujnie krzewiły się mlecze, gorczyca i wysoka trawa. Tu i ówdzie pozostały pojedyncze buraki bądź rzepa, ale nic więcej. Gęste pasmo drzew za farmą przesłaniało widok na rzekę Anorę.

Roran zacisnął dłoń, mięśnie szczęki napięły mu się boleśnie, gdy walczył z zalewającą go falą gniewu i rozpaczy. Tkwił tam jak przyrośnięty przez wiele długich minut, czasem drżał, gdy w jego umyśle pojawiało się kolejne miłe wspomnienie. To miejsce było całym jego życiem i nie tylko. Jego przeszłością... i przyszłością. Ojciec Rorana Garrow powiedział kiedyś:

– Ziemia to coś niezwykłego. Dbaj o nią, a ona zadba o ciebie. O niewielu innych rzeczach można to rzec.

Roran zamierzał postępować zgodnie z radą ojca – aż do chwili, gdy wiadomość od Baldora wywróciła jego świat do góry nogami.

Z jękiem odwrócił się i ruszył z powrotem ku drodze. Wciąż czuł wstrząs towarzyszący tamtej chwili. Jednoczesnej utracie wszystkich, których kochał, towarzyszył szok i Roran wiedział, że nigdy się z niego nie otrząśnie. Uczucie to na zawsze wsączyło się w każdy aspekt jego osoby i zachowania.

Zmusiło go także do intensywniejszego myślenia. Zupełnie jakby obejmy ściskające jego umysł nagle prysły, pozwalając mu rozważyć idee wcześniej zupełnie niewyobrażalne. Na przykład fakt, że być może nie zostanie farmerem. Albo że sprawiedliwość – największy pewnik w pieśniach i legendach – ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czasami podobne myśli przepełniały jego świadomość do tego stopnia, że przytłoczony ich ciężarem, z trudem podnosił się rankiem z łóżka.

Dotarłszy do drogi, skręcił na północ, poprzez dolinę Palancar z powrotem do Carvahall. Zębate góry po obu stronach doliny wciąż pokrywała gruba warstwa śniegu, lecz tu, w dole, w ciągu ostatnich tygodni przyroda przebudziła się do życia. Samotna szara chmura płynęła wolno po niebie nad jego głową w stronę szczytów.

Roran przesunął dłonią po podbródku, pod palcami poczuł kłujący zarost. To wszystko przez Eragona i tę jego przeklętą ciekawość. Przez to, że przyniósł z Kośćca ów kamień. Roran potrzebował kilku tygodni, by dojść do tego wniosku. Wysłuchał uważnie relacji wszystkich. Na jego prośbę Gertrude, wioskowa uzdrowicielka, kilkanaście razy odczytała na głos zostawiony przez Broma list. Nie istniało inne wyjaśnienie. Czymkolwiek był ów kamień, musiał zwabić obcych. Już z tej i tylko tej przyczyny Roran obwiniał Eragona o śmierć Garrowa. Nie czuł jednak złości do kuzyna, a przynajmniej nie z tego powodu. Wiedział, że Eragon nie miał złych zamiarów. Nie. Złościł go wyłącznie fakt, że Eragon pozostawił Garrowa nie pogrzebanego i uciekł z doliny Palancar, porzucając swoje obowiązki, by wyruszyć w wariacką podróż ze starym bajarzem. Jak mógł zapomnieć o wszystkich, których tu zostawił? Czy uciekł, bo czuł się winny, bo się bał? Może Brom omamił go bajaniami o przygodach? Czemu jednak Eragon miałby słuchać podobnych historii w takiej chwili? Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje.

Roran skrzywił się, uniósł i opuścił ramiona, próbując oczyścić umysł. List Broma... Ha! Nigdy w życiu nie słyszał śmieszniejszego i bzdurniejszego zbioru pomówień, mglistych bredni i złowieszczych aluzji. Tylko jedna zawarta w nich rada miała sens: unikać obcych. I to samo podpowiadał zdrowy rozsądek. Uznał w końcu, że stary zupełnie zwariował.

Jakiś ruch sprawił, że Roran odwrócił się gwałtownie i ujrzał dwanaście saren – wśród nich młodego samca o miękkich rogach – znikających wśród drzew. Zapamiętał szybko to miejsce, by móc znaleźć je jutro. Szczycił się tym, że potrafi polować dość zręcznie, by się utrzymać w domu Horsta, choć w tej dziedzinie nigdy nie dorównywał umiejętnościami Eragonowi.

Maszerując dalej, wciąż próbował uporządkować myśli. Po śmierci Garrowa porzucił pracę u Demptona w Therinsfordzie i wrócił do Carvahall. Horst zgodził się przyjąć go pod swój dach i przez następne miesiące zapewniał mu pracę w kuźni. Głęboki żal opóźniał decyzję Rorana co do przyszłości. Wszystko zmieniło się dwa dni temu, gdy w końcu ją podjął.

Chciał poślubić Katrinę, córkę rzeźnika. Po to przecież udał się do Therinsfordu – by zarobić dość pieniędzy na zapewnienie im spokojnego startu w życiu. Teraz jednak pozbawiony farmy, domu i środków pozwalających utrzymać żonę, Roran nie mógł z czystym sumieniem poprosić o rękę Katriny. Nie pozwoliłaby mu na to duma. Nie sądził też, by Sloan, jej ojciec, przyjął ciepło zalotnika o tak mizernych życiowych perspektywach. Nawet wcześniej Roran obawiał się, że niełatwo będzie mu przekonać Sloana do oddania Katriny. Nigdy za sobą nie przepadali. Nie mógł zaś poślubić dziewczyny bez zgody jej ojca. To oznaczałoby rozłam w jej rodzinie, oburzenie w wiosce z powodu złamania obyczajów i najprawdopodobniej krwawą waśń ze Sloanem. Po rozważeniu swojej sytuacji Roran uznał, że pozostaje mu jedynie odbudować farmę, nawet jeśli miałoby to oznaczać wzniesienie domu i stodoły własnymi rękami. Wiedział, że trudno będzie zacząć od zera, ale gdy uda mu się tego dokonać, zwróci się do Sloane’a z podniesionym czołem. Najwcześniej za rok, na wiosnę, pomyślał Roran i skrzywił się.

Wiedział, że Katrina zaczeka – przynajmniej jakiś czas.

Nie zwalniał kroku aż do wieczora, gdy ujrzał przed sobą wioskę. Pomiędzy ciasno stłoczonymi domami rozciągały się sznury, na których wisiało pranie. Mężczyźni zmierzali ku osadzie, schodząc z pól, na których szumiała ozimina. Za Carvahall połyskiwał w blasku słońca wysoki na pół mili wodospad Igualda, opadający z Kośćca w wody Anory. Zwyczajność tego widoku poruszyła serce Rorana. Nic nie dodaje otuchy bardziej niż fakt, że wszystko toczy się jak zwykle.

Szybko skręcił z drogi, wspinając się na pagórek, na którym stał dom Horsta. Z jego okien roztaczał się widok na Kościec. Drzwi stały otworem. Roran wmaszerował do środka i kierując się dźwiękiem głosów, poszedł wprost do kuchni.

Był tam już Horst; opierał się o chropowaty stół wciśnięty w kąt pomieszczenia. Podwinięte rękawy odsłaniały przedramiona. Obok niego siedziała jego żona Elain, od pięciu miesięcy brzemienna, uśmiechając się pogodnie. Naprzeciwko zasiedli synowie, Albriech i Baldor.

W chwili, gdy Roran przekroczył próg, Albriech mówił właśnie:

– ...a przecież nie wyszedłem jeszcze wtedy z kuźni! Thane przysięga, że mnie widział, ale byłem po drugiej stronie wsi.

– Co się dzieje? – spytał Roran, zsuwając z pleców worek.

Elain i Horst wymienili szybkie spojrzenia.

– Zaczekaj, dam ci coś do jedzenia. – Postawiła przed Roranem chleb i miskę zimnego gulaszu. Potem spojrzała mu prosto w oczy. – Jak to wygląda?

Roran wzruszył ramionami.

– Całe drewno albo spłonęło, albo spróchniało. Nie zostało nic, czego można by użyć. Studnia jest wciąż nietknięta, przynajmniej tyle dobrego. Jeśli do czasu siewów chcę mieć dach nad głową, muszę jak najszybciej zebrać drewno na budowę domu. A teraz powiedzcie, co się stało?

– Ha! – wykrzyknął Horst. – Doszło do potężnej kłótni. Thane’owi zginęła kosa. Uważa, że zabrał ją Albriech.

– Pewnie zostawił ją w trawie i zapomniał gdzie – prychnął Albriech.

– Prawdopodobnie – zgodził się z uśmiechem Horst.

Roran odgryzł potężny kęs chleba.

– Oskarżanie ciebie nie ma sensu. Gdybyś potrzebował kosy, mógłbyś ją sobie wykuć.

– Wiem. – Albriech opadł ciężko na krzesło. – Ale zamiast szukać narzędzi, Thane zaczyna gadać, że widział kogoś na swym polu, i ten ktoś wyglądał jak ja... A skoro nikt inny nie wygląda jak ja, to musiałem ukraść mu kosę.

Istotnie, nikt nie wyglądał podobnie jak Albriech. Młodzian odziedziczył krzepką budowę ojca i miodowozłote włosy Elain, co sprawiało, że wyróżniał się wśród innych mieszkańców Carvahall, gdzie dominowały włosy brązowe. W odróżnieniu od brata Baldor był chudszy i ciemnowłosy.

– Z pewnością kosa się znajdzie – rzekł cicho. – Tymczasem postaraj się zanadto nie złościć.

– Łatwo ci mówić.

– Będziesz mnie jutro potrzebował? – spytał Horsta Roran, kończąc chleb i zabierając się za mięso.

– Niespecjalnie. Muszę naprawić wóz Quimby’ego. Przeklęta rama wciąż się gnie.

Roran skinął z zadowoleniem głową.

– To dobrze. W takim razie wybiorę się na łowy. Widziałem w dolinie kilka nie najchudszych saren. No, przynajmniej nie dostrzegłem ich żeber.

Baldor rozpromienił się nagle.

– Masz ochotę na towarzystwo?

– Jasne. Możemy wyruszyć o świcie.

***

Po skończonym posiłku Roran wyszorował twarz i ręce, po czym wyszedł na dwór, by oczyścić umysł. Leniwym krokiem skierował się w stronę centrum wioski.

Gdy był w połowie drogi, jego uwagę przyciągnęły podniesione głosy dobiegające spod Siedmiu Snopów. Odwrócił się zaciekawiony i podążył do karczmy. Tam jego oczom ukazał się dziwny widok. Na werandzie siedział mężczyzna w średnim wieku, opatulony w połatany, skórzany płaszcz. Obok niego stał worek zwieńczony stalowymi szczękami paści, typowego narzędzia traperów. Kilkunastu wieśniaków słuchało przybysza, który machnął ręką i rzekł:

– Kiedy więc przybyłem do Therinsfordu, udałem się do tego człowieka, Neila. To porządny, uczciwy jegomość, wiosną i latem pomagam mu w polu.

Roran skinął głową. Traperzy zimę spędzali w górach, wiosną powracali, by sprzedać futra i skóry garbarzom takim jak Gedrik. Potem zatrudniali się w okolicy, zwykle pomagając na farmach. Ponieważ Carvahall leżał najdalej na północ wzdłuż Kośćca, odwiedzało go wielu traperów. Z tego właśnie powodu w wiosce mogli utrzymać się karczmarz, kowal i garbarz.

– Po paru kuflach piwa – no wiecie, chciałem nawilżyć gardło, po pół roku spędzonym samotnie w górach człek zapomina języka w gębie prócz paru przekleństw na czym świat stoi, gdy traci się wnyki – przyszedłem do Neila, mając wciąż na brodzie pianę, i zaczęliśmy plotkować. W czasie transakcji pytałem go ot tak, towarzysko, o wieści o imperium i królu, oby zeżarła go gangrena, a gardło zarosło wrzodami. Chciałem wiedzieć, czy ktoś się urodził, umarł, został wygnany, o czym powinienem wiedzieć. I wiecie co? Neil pochylił się ku mnie, całkiem spoważniał i oświadczył, że po całym kraju, od Dras Leony do Gil’eadu, krążą pogłoski o dziwnych wydarzeniach w Alagaësii. Urgale właściwie zniknęły z krajów cywilizowanych, i dzięki za to bogom, ale nikt nie potrafi wyjaśnić, dokąd i po co się udały. Połowa handlu w imperium zamarła z powodu napaści i ataków, i z tego co słyszałem nie jest to dzieło zwykłych rozbójników, bo ataki są zbyt powszechne, zbyt starannie zaplanowane. Napastnicy nie kradną towarów, palą je tylko i niszczą. Ale to jeszcze nie koniec, o nie, klnę się na wąsik mojej ukochanej babki. – Traper pokręcił głową i pociągnął łyk z bukłaka. – Ludzie szepczą o Cieniu nawiedzającym północne tereny. Widziano go na skraju Du Weldenvarden i w pobliżu Gil’eadu. Mówią, że zęby ma spiłowane w szpic, oczy pąsowe jak wino, a włosy czerwone niczym krew, którą pije. Co gorsza, coś najwyraźniej ugryzło w zadek naszego prześwietnego, szalonego monarchę. Pięć dni temu żongler z południa zatrzymał się w Therinsfordzie podczas samotnej wędrówki do Ceunon i powiedział, że wojska królewskie gromadzą się i maszerują, choć nie miał pojęcia po co. – Wzruszył ramionami. – Gdy byłem dzieckiem w kolebce, tato nauczył mnie, że nie ma dymu bez ognia. Może chodzi o Vardenów? W przeszłości boleśnie zaleźli za skórę staremu Żelaznokościstemu. A może Galbatorix uznał w końcu, że znudziło mu się tolerowanie Surdy. Przynajmniej wie, gdzie ją znaleźć, w odróżnieniu od buntowników. Rozdepcze Surdę niczym niedźwiedź mrówkę, zapamiętajcie moje słowa.

Roran zamrugał, słysząc deszcz spadających na trapera pytań. Był skłonny wątpić w pogłoski o Cieniu – zanadto przypominały historyjkę wymyśloną przez pijanego drwala – lecz reszta informacji brzmiała dość ponuro, by odpowiadać prawdzie. Surda... Do Carvahall nie docierało wiele informacji o owym odległym kraju, lecz Roran wiedział przynajmniej, że choć z pozoru między Surdą i imperium panuje pokój, Surdanie nieustannie żyją w lęku przed napaścią potężniejszego sąsiada z północy. Z tej przyczyny ich król Orrin ponoć popierał Vardenów.

Jeśli traper miał rację co do Galbatorixa, oznaczało to, że przyszłość przyniesie paskudną wojnę i towarzyszące jej inne wątpliwe atrakcje: podniesione podatki, przymusowy pobór. Wolałbym żyć w czasach pozbawionych historycznych wydarzeń. Zamęt utrudnia życie, a tacy jak my, którym i tak żyje się najtrudniej, cierpią najbardziej, pomyślał Roran.

– Co więcej, krążą też wieści o... – traper urwał i z mądrą miną postukał się palcem po nosie – opowieści o nowym Jeźdźcu w Alagaësii! – Roześmiał się głośno, serdecznie, klepiąc się w brzuch i kołysząc w przód i w tył.

Roran także wybuchnął śmiechem. Historie o Jeźdźcach pojawiały się co kilka lat. Pierwsze dwie czy trzy bardzo go zainteresowały. Wkrótce jednak nauczył się nie ufać podobnym relacjom, wszystkie bowiem okazywały się fałszywe. Pogłoski stanowiły jedynie odzwierciedlenie marzeń tych, którzy łaknęli lepszej przyszłości.

Już miał odejść, gdy z boku, pod ścianą karczmy, zauważył Katrinę, odzianą w długą rdzawą sukienkę ozdobioną zieloną wstążką. Dziewczyna spojrzała na niego z równie głębokim uczuciem, jak on na nią. Roran podszedł do niej szybko, dotknął jej ramienia i wymknęli się razem. Wkrótce dotarli na skraj wioski, gdzie zatrzymali się, patrząc w gwiazdy. Na czystym firmamencie migotały tysiące niebiańskich ogni, a dokładnie nad ich głowami, z północy na południe, ciągnął się cudowny, perłowy szlak, spinający horyzonty niczym pasmo diamentowego pyłu.

Katrina oparła głowę na ramieniu Rorana.

– Jak ci minął dzień?

– Wróciłem do domu.

Poczuł, jak zesztywniała.

– Jak było?

– Okropnie. – Głos mu się załamał. Roran umilkł, tuląc ją mocno. W nozdrzach czuł woń miedzianych włosów dziewczyny, zapach wina, korzeni i perfum, który rozlewał się głęboko w ciele Rorana, ciepły, kojący. – Dom, stodoła, pola, wszystko już zarosło. Nie znalazłbym ich, gdybym nie wiedział gdzie szukać.

Katrina odwróciła się ku niemu. W jej oczach zalśnił blask gwiazd, twarz zastygła w wyrazie współczucia.

– Och, Roranie. – Pocałowała go. – Tak wiele wycierpiałeś, tyle straciłeś, a jednak ani na chwilę nie zawiodła cię siła. Chcesz wrócić na swą farmę?

– Tak. Uprawa ziemi to jedyne na czym się znam.

– A co będzie ze mną?

Zawahał się. Odkąd zaczęli się spotykać, oboje, nigdy o tym nie wspominając, zakładali, że kiedyś się pobiorą. Nie musieli rozmawiać o swych zamiarach, były one dla nich jasne jak słońce, tak więc to pytanie wzbudziło niepokój Rorana. Czuł też, że nie powinni mówić o tym otwarcie, skoro nie jest jeszcze gotów, by się oświadczyć. To on powinien rozpocząć rozmowy – najpierw ze Sloanem, potem z Katriną – nie ona. Teraz jednak, gdy wyraziła swą troskę, musiał odpowiedzieć.

– Katrino... nie mogę zwrócić się do twego ojca tak szybko, jak zamierzałem. Wyśmiałby mnie, i słusznie. Musimy zaczekać. Gdy będę już miał dla nas dom i zakończę pierwsze żniwa, wówczas mnie wysłucha.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę patrzyła w niebo. Szepnęła coś tak cicho, że nie dosłyszał.

– Co?

– Spytałam, czy się go boisz?

– Oczywiście, że nie! Ja...

– Musisz zatem uzyskać jego zgodę, już jutro, i ustalić termin zaręczyn. Musisz go przekonać, że choć teraz nic nie masz, zapewnisz mi dobry dom i będziesz zięciem, z którego może być dumny. Oboje wiemy co czujemy; nie ma sensu, żebyśmy marnowali całe lata.

– Nie mogę tego zrobić. – W jego głosie zadźwięczała rozpacz. Tak bardzo pragnął, by zrozumiała. – Nie zdołam cię utrzymać, nie mogę...

– Nie rozumiesz? – Cofnęła się o krok. – Kocham cię, Roranie, i chcę być z tobą, ale ojciec ma co do mnie inne plany. Jest wielu lepszych kandydatów od ciebie. Im dłużej zwlekasz, tym mocniej naciska na mnie, żebym zgodziła się na jednego z nich. Lęka się, że zostanę starą panną, i ja też się tego obawiam. Mam mało czasu, a w Carvahall nie ma wielkiego wyboru. Jeśli będę musiała wziąć innego mężczyznę, to wezmę.

W oczach Katriny zalśniły łzy. Spojrzała przenikliwie na Rorana, czekając na odpowiedź. Potem uniosła lekko sukienkę i pobiegła do domu.

Roran został na miejscu, wstrząśnięty. Jej nieobecność była równie bolesna jak utrata farmy. Otaczający go świat stał się nagle zimny, nieprzyjazny – zupełnie jakby Roran stracił część siebie.

Minęło kilka godzin, nim zdołał wrócić do domu Horsta i położyć się spać.

Najstarszy

Подняться наверх