Читать книгу Najstarszy - Christopher Paolini - Страница 20

Zapłata

Оглавление

Gdy Roran zgodził się na ich plan, Horst zaczął rozdawać zebranym szpadle, widły, cepy – wszystko, co nadawało się do przegnania żołnierzy i Ra’zaców.

Roran zważył w dłoni kilof i odłożył go na bok. Choć nigdy nie przepadał za opowieściami Broma, jedna z nich, „Pieśń o Gerandzie”, poruszyła w nim jakąś strunę, gdy usłyszał ją po raz pierwszy. Opowiadała o Gerandzie, największym wojowniku swych czasów, który zamienił miecz na żonę i farmę, nie znalazł jednak spokoju, bo zazdrosny miejscowy pan rozpoczął krwawą waśń z jego rodziną. To zmusiło Geranda, by znów zaczął zabijać. Nie stanął jednak do walki z mieczem w dłoni, tylko ze zwykłym młotem.

Roran podszedł do ściany i zdjął z niej średni młot z długim drzewcem. Z jednej strony młot kończył się zaokrąglonym ostrzem. Podrzucając go, podszedł do Horsta.

– Mogę go wziąć?

Horst zmierzył wzrokiem narzędzie i Rorana.

– Używaj go mądrze. – Odwrócił się do reszty grupy. – Posłuchajcie, chcemy ich wystraszyć, nie zabić. Złamcie parę kości, jeśli trzeba, ale niech was nie poniesie. I cokolwiek zrobicie, nie stawajcie do walki. Może czujecie się jak bohaterowie, ale pamiętajcie, że mamy do czynienia z wyszkolonymi żołnierzami.

Gdy wszyscy znaleźli sobie broń, opuścili kuźnię i przekradli się przez Carvahall na skraj obozowiska Ra’zaców. Żołnierze w większości już spali, pozostawili tylko czterech wartowników okrążających szare namioty. Dwa konie Ra’zaców stały przywiązane do kołków obok dymiącego ogniska.

Horst cicho wydał rozkazy. Posłał Albriecha i Delwina, by z zaskoczenia zaatakowali dwóch strażników. Parr i Roran mieli zająć się pozostałą dwójką.

Roran wstrzymał oddech, skradając się w stronę nieświadomego niczego żołnierza. Serce zadrżało mu, a w kończynach poczuł ukłucia energii. Rozdygotany, ukrył się za narożnikiem domu, czekając na sygnał Horsta. Czekaj.

Czekaj.

Horst wyskoczył z wrzaskiem z ukrycia, prowadząc atak na namioty. Roran śmignął naprzód i zamachnął się. Młot trafił z upiornym chrzęstem w ramię wartownika. Żołnierz zawył i upuścił halabardę. Zachwiał się, gdy Roran rąbnął go w żebra i plecy. Znów uniósł młot i mężczyzna uciekł, wzywając pomocy.

Roran pobiegł za nim, krzycząc bez ładu i składu. Jednym ciosem zwalił bok wełnianego namiotu, depcząc wszystkich, którzy zostali w środku. Walnął wyłaniający się z innego namiotu hełm; metal zadźwięczał niczym dzwon. Roran ledwie dostrzegł przebiegającego obok Loringa – stary piekarz zanosił się śmiechem i wydawał radosne okrzyki, dźgając żołnierzy widłami. Wokół panował zamęt.

Obróciwszy się, Roran ujrzał żołnierza próbującego nałożyć cięciwę na łuk. Podbiegł do niego i uderzył drzewce stalowym młotem, przełamując je na dwoje. Żołnierz uciekł. Skrzeczący upiornie Ra’zacowie wygramolili się ze swego namiotu z mieczami w dłoniach. Nim zdążyli zaatakować, Baldor odwiązał ich konie i pogonił je w stronę dwóch zniekształconych postaci. Ra’zacowie rozdzielili się i przegrupowali – tylko po to, by dać się porwać żołnierzom, którzy w panice rzucili się do ucieczki.

Walka dobiegła końca.

Roran stał w ciszy, zdyszany, zaciskając kurczowo palce na trzonku młota. Po chwili ruszył naprzód, wymijając powalone namioty i rozrzucone koce. Horst uśmiechał się pod wąsem.

– To najlepsza bójka, w jakiej uczestniczyłem od lat.

Wioska za ich plecami ożyła; ludzie próbowali odkryć źródło hałasu. Roran patrzył, jak za okiennicami rozbłyskują lampy. Odwrócił się, słysząc cichy płacz.

Nolfavrell klęczał obok ciała żołnierza, raz po raz dźgając go w pierś. Po brodzie spływały mu łzy. Gedric i Albriech podbiegli i odciągnęli chłopaka od trupa.

– Nie powinien był iść z nami – mruknął Roran.

Horst wzruszył ramionami.

– Miał do tego prawo.

Mimo wszystko zabicie jednego z ludzi Ra’zaców tylko utrudni nam pozbycie się bezcześcicieli, pomyślał Roran.

– Powinniśmy zabarykadować drogę i prześwity między domami, żeby nie mogli zaatakować nas znienacka. – Roran rozejrzał się po swych towarzyszach, sprawdzając ich obrażenia. Dostrzegł, że przedramię Delwina przecina długie skaleczenie. Farmer zabandażował je pasem tkaniny oddartym z zakrwawionej koszuli.

Kilkoma krótkimi okrzykami Horst przywrócił porządek w grupie. Wysłał Albriecha i Baldora, by przyprowadzili stojący w kuźni wóz Quimby’ego. Synowie Loringa i Parra mieli przeczesać Carvahall w poszukiwaniu przedmiotów, które mogły się przydać do zabarykadowania wioski.

Tymczasem na skraju pola zaczęli gromadzić się ludzie. Patrzyli na to, co zostało z obozu Ra’zaców, i na martwego żołnierza.

– Co się stało?! – krzyknął Fisk.

Loring podbiegł naprzód i spojrzał prosto w oczy cieśli.

– Co się stało? Powiem ci co się stało. Przegnaliśmy tych łajnobrodych, złapaliśmy ze spuszczonymi portkami i wysmagaliśmy jak psy.

– Cieszę się – powiedziała Birgit. Rudowłosa kobieta tuliła do łona Nolfavrella, nie zważając na pokrywającą jego twarz krew. – Zasłużyli, by zginąć jak tchórze. To oni zabili mi męża.

Mieszkańcy wioski zaszemrali z aprobatą, wówczas jednak odezwał się Thane:

– Oszalałeś, Horst? Nawet jeśli przepłoszyłeś Ra’zaców i ich żołnierzy, Galbatorix po prostu przyśle kolejnych ludzi. Imperium nigdy nie zrezygnuje, póki nie schwyta Rorana.

– Powinniśmy go im oddać – warknął Sloan.

Horst uniósł ręce.

– Zgadzam się, nikt nie jest wart więcej niż całe Carvahall. Ale jeśli oddamy im Rorana, myślicie, że Galbatorix nie ukarze nas za nasz opór? W jego oczach nie jesteśmy lepsi od Vardenów.

– To czemu zaatakowaliście obóz? – chciał wiedzieć Thane. – Kto dał wam prawo podjęcia takiej decyzji? Skazaliście nas wszystkich.

Tym razem odpowiedziała Birgit:

– Pozwoliłbyś, żeby zabili ci żonę? – Przycisnęła ręce do obu stron twarzy syna i oskarżycielskim gestem pokazała Thane’owi zakrwawione dłonie. – Pozwoliłbyś im nas spalić, ziemiobijco?

Spuścił wzrok, niezdolny stawić czoła jej surowemu spojrzeniu.

– Spalili moją farmę – oznajmił Roran. – Pożarli Quimby’ego i o mało nie zniszczyli Carvahall. Podobne zbrodnie nie mogą ujść płazem. Czyżbyśmy stali się spłoszonymi królikami, które bez walki przyjmują swój los? Nie! Mamy prawo się bronić. – Urwał, widząc Albriecha i Baldora, ciągnących ulicą wóz. – Możemy dyskutować później, teraz musimy się przygotować. Kto nam pomoże?

Natychmiast zgłosiło się ponad czterdziestu mężczyzn. Razem zabrali się do pracy. Czekało ich trudne zadanie: zamiana Carvahall w twierdzę. Roran pracował bez wytchnienia, przybijając między domami sztachety, ustawiając zaimprowizowane barykady z pełnych kamieni beczek i wlokąc kłody na główną drogę, którą zablokowali dwoma przewróconymi wozami.

W pewnym momencie Katrina zdybała go w bocznej alejce i uściskała.

– Cieszę się, że wróciłeś i że jesteś bezpieczny.

Ucałował ją lekko.

– Katrino... porozmawiam z tobą, gdy tylko skończymy. – Uśmiechnęła się niepewnie, z iskierką nadziei. – Miałaś rację, to niemądre z mojej strony, że zwlekałem. Każda chwila spędzona razem jest cenna i nie zamierzam marnować pozostałego nam czasu, gdy kaprys losu w każdej chwili może rozłączyć nas na zawsze.

***

Oblewał właśnie wodą strzechę domu Kiselta, by nie zajęła się płomieniami, gdy Parr krzyknął.

– Ra’zacowie!

Roran upuścił wiadro i podbiegł do wozów, gdzie zostawił młot. Chwytając broń, ujrzał jednego z Ra’zaców. Siedział na koniu, daleko na drodze, poza zasięgiem strzał. Trzymana w lewej dłoni pochodnia oświetlała stwora, prawą odchylił w tył, jakby szykował się do rzutu.

Roran wybuchnął śmiechem.

– Zamierza ciskać w nas kamieniami? Jest zbyt daleko, żeby trafić w... – Urwał, bo Ra’zac wziął potężny zamach. W powietrzu poszybowała szklana fiolka i roztrzaskała się o wóz po prawej. W sekundę później kula ognia wyrzuciła go w górę, a niewidzialna pięść rozpalonego powietrza cisnęła Roranem o ścianę.

Oszołomiony, upadł na czworaki, dysząc gwałtownie. Przez dźwięczący w uszach huk przebił się rytmiczny tętent galopującego konia. Roran dźwignął się z trudem z ziemi i spojrzał w stronę źródła dźwięku tylko po to, by odskoczyć gwałtownie, gdy Ra’zacowie wpadli do Carvahall przez ognistą wyrwę między wozami.

Błyskawicznie ściągnęli wodze i błysnęły klingi, gdy zaatakowali otaczających ich ludzi. Roran ujrzał śmierć trzech z nich – a potem Horst i Loring dotarli na miejsce i zaczęli dźgać Ra’zaców widłami. Nim wieśniacy zdążyli zareagować, przez wyrwę wlali się żołnierze, zabijając w ciemności wszystkich bez wyboru.

Roran wiedział, że muszą ich zatrzymać, w przeciwnym razie Carvahall padnie. Skoczył z boku na nieświadomego niczego żołnierza i uderzył go w twarz ostrzem młota. Mężczyzna, nie wydając z siebie najlżejszego głosu, runął na ziemię. Gdy pozostali żołnierze popędzili ku nim, Roran zerwał z bezwładnej ręki trupa tarczę. W ostatniej chwili zdążył ją unieść, zasłaniając się przed pierwszym ciosem.

Szybko odparował pchnięcie miecza i cofając się w stronę Ra’zaców, zamachnął się młotem, uderzając napastnika pod brodę i posyłając na ziemię.

– Do mnie! – krzyknął. – Brońcie swoich domów! – Uskoczył przed cięciem; pięciu żołnierzy próbowało go okrążyć. – Do mnie!

Pierwszy na wezwanie odpowiedział Baldor, potem Albriech. W kilka sekund później dołączyli do nich synowie Loringa, a po nich kilkunastu innych. Z bocznych uliczek kobiety i dzieci zasypywały żołnierzy kamieniami.

– Trzymajcie się razem – polecił Roran, nie ustępując. – Nas jest więcej.

Żołnierze zatrzymali się na widok gęstniejącej linii wieśniaków. Gdy za plecami Rorana zebrała się ich ponad setka, powoli ruszył naprzód.

– Atakujcccie, głupcccy! – wrzasnął Ra’zac, uskakując przed widłami Loringa.

Samotna strzała śmignęła ku Roranowi. Odtrącił ją tarczą i roześmiał się. Ra’zacowie zrównali się już z żołnierzami, sycząc z wściekłości. Spod czarnych kapturów spoglądali gniewnie na wieśniaków. Nagle Roran poczuł, jak ogarnia go dziwna senność, poczucie niemocy. Nie miał siły się ruszyć, nawet myślenie przychodziło mu z trudem. Zmęczenie zdawało się przykuwać do ziemi ręce i nogi.

I wówczas z głębi Carvahall dobiegł go ochrypły okrzyk Birgit. W sekundę później nad jego głową przeleciał kamień i pomknął ku pierwszemu z Ra’zaców, który z nadludzką szybkością uchylił się przed pociskiem. Ta chwila dekoncentracji, choć krótka, wystarczyła, by umysł Rorana uwolnił się spod usypiającego wpływu. Czy to była magia?

Odrzucił tarczę, chwycił oburącz młot i wzniósł go wysoko nad głowę, tak jak czynił to Horst, gdy przekuwał świeżą sztabę metalu. Roran uniósł się na palcach, wyginając do tyłu całe ciało, po czym z rozmachem opuścił ręce. Młot obrócił się w powietrzu i uderzył z hukiem o tarczę Ra’zaca, pozostawiając potężne wgniecenie.

Te dwa ataki wystarczyły, by rozproszyć resztki dziwnych mocy Ra’zaców. Stwory zaczęły klekotać do siebie. Tymczasem wieśniacy ruszyli z głośnym okrzykiem naprzód. Wówczas Ra’zacowie szarpnęli wodze i zawrócili wierzchowce.

– Wycofać sssię! – wrzasnęli, wymijając żołnierzy. Odziani w szkarłat wojownicy wymaszerowali tyłem z Carvahall, dźgając mieczami wszystkich, którzy zanadto się zbliżyli. Dopiero gdy odeszli spory kawałek od płonących wozów, odważyli się odwrócić plecami.

Roran westchnął i podniósł młot. Pomacał ręką stłuczone miejsca, czując ból w boku i na plecach, pamiątki zderzenia ze ścianą. Pochylił głowę, odkrywszy, że wybuch zabił Parra. Zginęło też dziewięciu innych mężczyzn. Żony i matki zaczęły już zawodzić z rozpaczy i ich głosy wzlatywały ku nocnemu niebu.

Jak mogło do tego dojść? – zastanawiał się Roran.

– Chodźcie tu wszyscy! – krzyknął Baldor.

Roran zamrugał i wybiegł na środek drogi, dołączając do niego. Zaledwie dwadzieścia jardów dalej, na grzbiecie konia przycupnął Ra’zac; tkwił na nim niczym olbrzymi żuk. Stwór skinął palcem na Rorana.

– Ty... pachnieszszsz jak twój kuzzzyn. Nigdy nie zzapominamy zzapachu.

– Czego ode mnie chcecie?! – krzyknął Roran. – Po co tu przyszliście?!

Ra’zac zachichotał upiornie, nieludzko.

– Chcemy... informacccji. – Obejrzał się przez ramię za swymi znikającymi towarzyszami, po czym wrzasnął: – Oddajcie Rorana, a sssprzedamy wasss w niewolę! Chrońcie go, a pożremy wasss wszszyssstkich. Nassstępnym razem wysssłuchamy odpowiedzi. Oby była właściwa!

Najstarszy

Подняться наверх