Читать книгу Najstarszy - Christopher Paolini - Страница 17

Wizyta, wąż i wiadomość

Оглавление

Gdy tego wieczoru Eragon po kąpieli wracał do swej komnaty, zdumiał się, zastawszy czekającą przed drzwiami wysoką kobietę. Miała ciemne włosy, niezwykłe błękitne oczy i usta wykrzywione w cierpkim uśmiechu. Jej przegub okalała złota bransoleta przedstawiająca syczącego węża. Eragon miał nadzieję, że nie jest to jedna z Vardenów przychodząca z prośbą o radę.

– Argetlamie. – Kobieta dygnęła z wdziękiem.

W odpowiedzi skłonił głowę.

– Mogę czymś służyć?

– Mam nadzieję. Jestem Trianna, czarodziejka z Du Vrang Gata.

– Naprawdę czarodziejka? – Spojrzał na nią, zaintrygowany.

– A także magiczna wojowniczka, szpieg i cokolwiek, czym powinnam być dla Vardenów. Brakuje nam władających magią, toteż każdy z nas pełni różne role. – Uśmiechnęła się, odsłaniając równe, białe zęby. – Dlatego właśnie dziś tu przyszłam. Bylibyśmy zaszczyceni, gdybyś zechciał objąć przywództwo nad naszą grupą. Tylko ty możesz zastąpić Bliźniaków.

Eragon niemal nieświadomie uśmiechnął się w odpowiedzi. Była taka miła i czarująca, że naprawdę nie chciał odmawiać.

– Niestety, nie mogę. Wkrótce opuszczamy z Saphirą Tronjheim. Poza tym i tak musiałbym najpierw zasięgnąć opinii Nasuady. – I nie chcę mieszać się głębiej w politykę, zwłaszcza w sprawy grupy, którą kierowali Bliźniacy.

Trianna przygryzła wargę.

– Przykro mi to słyszeć. – Zbliżyła się o krok. – Może przed twym odejściem zdołalibyśmy spędzić razem nieco czasu? Pokazałabym ci, jak przyzywać i poskramiać duchy. Dla obojga z nas byłoby to bardzo pouczające.

Eragon poczuł, jak pieką go policzki.

– Jestem niezmiernie wdzięczny za tę propozycję, ale w tej chwili mam zbyt wiele zajęć.

W oczach Trianny rozbłysła iskierka gniewu, po czym zniknęła tak szybko, że zastanawiał się, czy naprawdę ją dostrzegł. Czarodziejka westchnęła.

– Rozumiem.

Sprawiała wrażenie bardzo zawiedzionej i wyglądała tak żałośnie, że Eragon poczuł wyrzuty sumienia. Kilka minut rozmowy mi nie zaszkodzi, uznał.

– Ciekaw jestem, jak nauczyłaś się władać magią?

Trianna rozpromieniła się.

– Pochodzę z Surdy, moja matka była tam uzdrowicielką. Miała odrobinę mocy i zdołała udzielić mi nauk, przekazać tradycję. Oczywiście nie dorównuję siłą Jeźdźcowi. Nikt z Du Vrang Gata nie pokonałby w pojedynkę Durzy. To czyn godny bohatera.

Zakłopotany Eragon zaszurał nogami.

– Gdyby nie Arya, nie przeżyłbym.

– Jesteś zbyt skromny, Argetlamie – upomniała go. – To ty zadałeś ostateczny cios. Powinieneś być dumny ze swych osiągnięć. Nie powstydziłby się ich sam Vrael. – Trianna nachyliła się ku niemu. Serce Eragona zabiło szybciej, nozdrza wypełniła mu woń perfum, ciężka, piżmowa, z odrobiną egzotycznych korzeni. – Słyszałeś układane o tobie pieśni? Vardeni śpiewają je co wieczór przy ogniskach. Twierdzą, że przybyłeś, by odebrać Galbatorixowi tron.

– Nie – uciął szybko, ostro; akurat tej pogłoski nie zamierzał tolerować. – Może i tak twierdzą, ale to nieprawda. Nieważne jaki czeka mnie los, nie chcę nikim rządzić.

– To bardzo mądre z twojej strony. Bo kimże jest król, jeśli nie człowiekiem uwięzionym w klatce obowiązków? Kiepska to nagroda dla ostatniego swobodnego Jeźdźca i jego smoka. Nie, tobie przypada zdolność robienia tego, co zechcesz, i przez to kształtowania przyszłości Alagaësii. – Urwała i dodała po chwili: – Czy pozostawiłeś w imperium rodzinę?

Co takiego?

– Tylko kuzyna – odparł.

– Zatem nie jesteś zaręczony?

Pytanie to całkowicie go zaskoczyło. Nigdy wcześniej nikogo to nie interesowało.

– Nie, nie jestem.

– Z pewnością musi istnieć ktoś, na kim ci zależy. – Znów zbliżyła się o krok i ozdobiony wstążkami rękaw musnął jego ramię.

– W Carvahall nie byłem z nikim blisko... – Zająknął się. – A później cały czas podróżowałem.

Trianna cofnęła się odrobinę, po czym uniosła przegub i wężowa bransoleta znalazła się na poziomie jego oczu.

– Podoba ci się? – spytała. Eragon zamrugał i kiwnął głową, choć w istocie wąż niezbyt go zachwycił. – Nazywam go Lorga, to mój obrońca i towarzysz. – Pochyliła się i dmuchnęła na bransoletkę, mamrocząc: – Sé orúm thornessa, hávr sharjalví lífs.

Z cichym szelestem wąż ożył. Eragon patrzył zafascynowany, jak maleńki gad wije się wokół bladej ręki czarodziejki, a potem unosi głowę i spogląda na niego rubinowymi źrenicami, poruszając szybko językiem. Jego oczy wyglądały, jakby rosły i się powiększały, aż w końcu stały się równie wielkie jak pięści Eragona. Miał wrażenie, że zapada się w ich ognistą głębię, jak zahipnotyzowany.

A potem na krótką komendę wąż zesztywniał i wrócił do pierwotnej pozycji. Trianna westchnęła ciężko i oparła się o ścianę.

– Niewielu ludzi rozumie to co robimy, my, znający magię. Ale chciałam, byś pojął, że są inni tacy jak ty, i jeśli będziemy mogli, na pewno ci pomożemy.

Eragon położył rękę na jej dłoni. Nigdy wcześniej nie próbował się tak zbliżyć do kobiety, lecz zbudzony instynkt kazał mu nie ustawać, zaryzykować. Było to przerażające i jednocześnie upajające.

– Jeśli chcesz, możemy pójść coś zjeść. Niedaleko stąd jest kuchnia.

Trianna musnęła wierzch jego dłoni gładkimi, chłodnymi palcami, jakże innymi od szorstkich twardych rąk, do których przywykł.

– Bardzo chętnie. Czy... – Zachwiała się nagle, gdy za jej plecami gwałtownie otwarły się drzwi. Czarodziejka odwróciła się i zachłysnęła własnym krzykiem, ujrzawszy Saphirę.

Smoczyca pozostała bez ruchu, jedynie jej warga uniosła się, odsłaniając rząd ostrych zębów. A potem warknęła. Było to doprawdy wspaniałe warknięcie – przesycone głęboką pogardą i groźbą. Przez ponad minutę wznosiło się i opadało w korytarzu, przypominając nieco wściekłą, złowieszczą tyradę.

Eragon tymczasem mierzył ją gniewnym spojrzeniem.

Gdy Saphira umilkła, Trianna wciąż zaciskała obie ręce na fałdach sukni, mimowolnie szarpiąc materiał. Twarz miała bladą i przerażoną. Szybko dygnęła przed smoczycą, po czym, ledwie panując nad sobą, odwróciła się i uciekła. Zachowując się jak gdyby nigdy nic, Saphira uniosła nogę i polizała szpon. Ledwie zdołałam otworzyć te drzwi – powiedziała i pociągnęła nosem.

Eragon nie zdołał dłużej zapanować nad sobą.

Czemu to zrobiłaś?! – wybuchnął. Nie miałaś powodów, by się wtrącać!

Potrzebowałeś mojej pomocy – odparła, niewzruszona.

Gdybym jej potrzebował, wezwałbym cię!

Nie krzycz na mnie – ucięła Saphira, kłapiąc głośno szczękami. Czuł kipiące w niej emocje, równie potężne jak jego własne. Nie pozwolę, żebyś prowadzał się z dziewką, która dba bardziej o Eragona Jeźdźca niż o ciebie jako człowieka.

Ona nie była dziewką! – ryknął Eragon i z wściekłością walnął pięścią w ścianę. Jestem mężczyzną, Saphiro, nie pustelnikiem. Nie możesz oczekiwać, że z powodu tego, kim się stałem, przestanę dostrzegać... dostrzegać kobiety. Ta decyzja nie należy do ciebie. Mogłem przynajmniej zakosztować rozmowy, zająć myśli czymś innym niż tragedie, z którymi ostatnio mamy do czynienia. Przebywasz w mojej głowie, wiesz, co czuję. Czemu nie mogłaś zostawić mnie w spokoju? Co by się stało?

Ty nie rozumiesz. Unikała jego wzroku.

Nie rozumiem! Czy kiedyś zabronisz mi mieć żonę i dzieci, rodzinę?

Eragonie. W końcu spojrzało na niego zielone oko smoczycy. Jesteśmy silnie złączeni.

Oczywiście!

I jeśli zwiążesz się z kimś, z moim błogosławieństwem lub bez niego, i się... zaangażujesz... poruszysz też moje uczucia. Powinieneś to wiedzieć. Zatem, i ostrzegę cię tylko jeden raz, bardzo uważaj kogo wybierzesz, bo będzie to dotyczyło nas obojga.

Przez moment zastanawiał się nad jej słowami.

Nasza więź działa w obie strony. Jeśli ty kogoś znienawidzisz, ja także to odczuję. Pojmuję twoją troskę. Nie byłaś zatem po prostu zazdrosna?

Ponownie oblizała szpon.

Może odrobinę.

Tym razem to Eragon warknął. Minął smoczycę, wpadł do komnaty, chwycił Zar’roca i odszedł szybko, przypinając po drodze miecz.

Godzinami włóczył się po Tronjheimie, unikając kontaktu z kimkolwiek. To, co zaszło, sprawiło mu ból, choć nie mógł zaprzeczyć prawdzie zawartej w słowach Saphiry. Ze wszystkich wspólnych spraw, ta była najdelikatniejsza i co do niej najmniej się zgadzali. Tej nocy po raz pierwszy od dnia schwytania w Gil’eadzie, spał z dala od Saphiry, w koszarach krasnoludzkich.

Następnego ranka powrócił do ich komnaty. W ramach niewypowiedzianej zgody unikali rozmów o tym co zaszło. Dalsze spory nie miały sensu, skoro żadna ze stron nie zamierzała ustąpić. Poza tym oboje odczuli tak wielką ulgę, gdy znów się połączyli, że nie chcieli raz jeszcze narażać na szwank swojej przyjaźni.

Jedli właśnie drugie śniadanie i Saphira z zapałem szarpała zębami krwawy udziec, gdy w drzwiach stanął Jarsha. Jak zwykle, zapatrzył się na smoczycę szeroko otwartymi oczami, śledząc każdy jej ruch, gdy w skupieniu obgryzała główkę kości.

– Tak? – spytał Eragon, wycierając podbródek i zastanawiając się, czy to Rada Starszych posłała po niego. Od czasu pogrzebu nie miał od nich żadnych wieści.

Jarsha na moment odwrócił wzrok od Saphiry.

– Nasuada chce cię widzieć, panie. Czeka w gabinecie swego ojca.

Panie! Eragon omal nie wybuchnął śmiechem. Jeszcze niedawno to on nazywał tak ludzi, nie oni jego. Zerknął na smoczycę.

Skończyłaś czy mam zaczekać parę minut?

Saphira wywróciła oczami, pochłonęła resztkę mięsa i z donośnym hukiem wypluła kość. Jestem gotowa.

– W porządku. – Eragon wstał. – Możesz odejść, Jarsho, znamy drogę.

Rozmiary miasta-góry sprawiły, że do gabinetu dotarli po niemal półgodzinie. Tak jak za czasów rządów Ajihada, pod drzwiami zastali straże, lecz zamiast dwóch mężów, tym razem wartę pełnił cały oddział zahartowanych w bojach wojowników, wyczulonych na nawet najlżejszą oznakę niebezpieczeństwa. Było wyraźnie widać, że są gotowi poświęcić życie, byle tylko ochronić nową przywódczynię przed zasadzką bądź atakiem. I choć z całą pewnością poznali Eragona i Saphirę, zagrodzili im drogę, chcąc najpierw powiadomić o przybyciu gości Nasuadę. Dopiero potem pozwolili im wejść do środka.

Eragon natychmiast dostrzegł drobną zmianę w gabinecie, a mianowicie obecność wazonu z kwiatami. Niewielkie, fioletowe kwiatki nie rzucały się w oczy, napełniały jednak powietrze miłym aromatem, który sprawił, że Eragon przypomniał sobie lato na wsi, świeże, dojrzałe maliny i skoszone pola, brązowiejące w promieniach słońca. Odetchnął głęboko, doceniając zręczność, z jaką Nasuada nadała komnacie własne piętno, nie zacierając wspomnienia Ajihada.

Siedziała za szerokim biurkiem, wciąż odziana w żałobną czerń. Gdy Eragon zajął miejsce z Saphirą u boku, Nasuada pozdrowiła go, wypowiadając jego imię. Uczyniła to z prostotą, ani przyjaźnie, ani wrogo. Na moment odwróciła głowę, po czym skupiła na nim uważne, badawcze spojrzenie.

– Przez ostatnie kilka dni sprawdzałam sytuację Vardenów i to, jak się mają ich sprawy. A mają się katastrofalnie. Jesteśmy biedni, wyczerpani, brak nam zapasów i niewielu rekrutów z imperium wstępuje w nasze szeregi. Zamierzam to zmienić. Krasnoludy nie zdołają nas dłużej utrzymywać, tego lata zbiory były kiepskie, a zresztą klany także poniosły duże straty. Z tej przyczyny postanowiłam przenieść Vardenów do Surdy. To trudna decyzja, ale wierzę, że niezbędna dla naszego bezpieczeństwa. Gdy znajdziemy się w Surdzie, będziemy w końcu dość blisko, by móc bezpośrednio stawić czoło imperium.

Nawet Saphira poruszyła się, zdumiona. Jakiej ogromnej to wymaga pracy! – rzekł w myślach Eragon. Przeniesienie całego dobytku do Surdy może trwać miesiącami, nie mówiąc o ludziach. A po drodze zapewne będą musieli walczyć.

– Sądziłem, że król Orrin nie odważy się otwarcie przeciwstawić Galbatorixowi – zaprotestował głośno.

Nasuada uśmiechnęła się ponuro.

– Gdy pokonaliśmy urgale, zmienił zdanie. Da nam schronienie, strawę i będzie walczył u naszego boku. Wielu Vardenów już przebywa w Surdzie, głównie kobiety i dzieci, które nie mogą bądź nie chcą walczyć. Udzielą nam wsparcia albo pozbawię ich miana Vardenów.

– Jakim sposobem tak szybko nawiązałaś łączność z królem Orrinem? – spytał Eragon.

– Krasnoludy korzystają z systemu zwierciadeł i lamp, dzięki którym przekazują wiadomości poprzez tunele. W niecały dzień mogą wysłać wiadomość stąd na zachodni skraj Gór Beorskich. Stamtąd kurierzy zanoszą ją do Aberonu, stolicy Surdy. Jednakże, choć szybka, ta metoda wciąż okazuje się zbyt powolna, gdy Galbatorix może zaskoczyć nas, wysyłając armię urgali, i mamy niecały dzień na przygotowanie się do walki. Nim wyruszymy, zamierzam przygotować coś skuteczniejszego pomiędzy Du Vrang Gata i magami Hrothgara.

Nasuada otworzyła szufladę biurka i wyjęła gruby zwój.

– Vardeni w ciągu miesiąca opuszczą Farthen Dûr. Hrothgar zgodził się zapewnić nam bezpieczną przeprawę przez tunele. Co więcej, wysłał oddziały do Orthíadu, by zlikwidować ostatnie grupki urgali i zablokować tunele, żeby nikt już nie zdołał tą drogą napaść na krasnoludy. Ponieważ jednak to może nie wystarczyć do zapewnienia przetrwania Vardenów, chcę cię prosić o przysługę.

Eragon skinął głową. Spodziewał się prośby bądź polecenia. Po cóż innego miałaby go wzywać?

– Jestem na twoje rozkazy.

– Może. – Wzrok Nasuady powędrował na moment ku Saphirze. – Ale to nie jest rozkaz i zanim odpowiesz, dobrze się zastanów. Aby zyskać poparcie dla Vardenów, chciałabym rozpuścić w imperium pogłoski, że do naszej sprawy przyłączył się nowy Jeździec, zwany Eragonem Cieniobójcą, i jego smoczyca Saphira. Ale nim to uczynię, pragnę uzyskać twoją zgodę.

To zbyt niebezpieczne – zaprotestowała Saphira.

Wiadomość o naszej obecności i tak dotrze do imperium – zauważył Eragon. Vardeni będą chcieli przechwalać się swym zwycięstwem i śmiercią Durzy. Skoro i tak do tego dojdzie bez względu na nasze zdanie, powinniśmy się zgodzić.

Smoczyca prychnęła cicho. Martwi mnie Galbatorix. Do tej pory nie ujawniliśmy publicznie, gdzie leżą nasze sympatie.

Nasze czyny przemawiały dość wyraźnie – stwierdził Eragon.

Owszem, ale nawet gdy Durza walczył z tobą w Tronjheimie, nie próbował cię zabić. Jeśli zaczniemy otwarcie głosić sprzeciw wobec imperium, Galbatorix przestanie być pobłażliwy. Kto wie, jakie siły i spiski miał na podorędziu, gdy próbował nas schwytać. Póki żywi wątpliwości co do nas, nie wie jak postąpić.

Czas wątpliwości minął – oznajmił Eragon. Walczyliśmy z urgalami, zabiliśmy Durzę, a ja złożyłem hołd przywódczyni Vardenów. Wszelkie wątpliwości zniknęły. Nie. Za twoim pozwoleniem zgodzę się na tę propozycję.

Długą chwilę smoczyca milczała. W końcu pochyliła głowę. Jak sobie życzysz.

Położył dłoń na jej boku i skupił wzrok na Nasuadzie.

– Rób co uznasz za stosowne. Jeśli w ten sposób zdołamy pomóc Vardenom, niechaj tak będzie.

– Dziękuję. Wiem, że proszę o wiele. Teraz, zgodnie z tym co ustaliliśmy przed pogrzebem, oczekuję, że wyruszysz do Ellesméry i zakończysz szkolenie.

– Z Aryą?

– Oczywiście. Od czasu jej schwytania elfy zerwały kontakty z ludźmi i krasnoludami. Tylko Arya zdoła je przekonać, by wyszły z ukrycia.

– Nie mogłaby posłużyć się magią, żeby je powiadomić o swym ocaleniu?

– Niestety, nie. Gdy po upadku Jeźdźców elfy wycofały się w głąb Du Weldenvarden, wzniosły wokół puszczy magiczne ściany, które nie dopuszczają do niej żadnych myśli, przedmiotów bądź istot posługujących się metodami nadprzyrodzonymi, choć z tego, co zrozumiałam z wyjaśnień Aryi, nie wzbraniają im opuszczenia lasu. Arya zatem musi sama odwiedzić Du Weldenvarden, by królowa Islanzadí dowiedziała się, że wciąż żyje, usłyszała o istnieniu twoim i Saphiry oraz wszystkim, co spotkało Vardenów przez ostatnie miesiące. – Nasuada wręczyła Eragonowi zwój ozdobiony woskową pieczęcią. – To list do królowej Islanzadí opowiadający o sytuacji Vardenów i moich własnych planach. Strzeż go jak własnego życia, bo w niewłaściwych rękach wyrządziłby wielkie szkody. Mam nadzieję, że po tym, co się stało, Islanzadí zechce odnowić kontakty dyplomatyczne. Jej wsparcie może przeważyć szalę zwycięstwa lub klęski. Arya o tym wie i zgodziła się poprzeć naszą sprawę. Chcę jednak, abyś orientował się w sytuacji. Jeśli nadarzy się jakakolwiek okazja, wykorzystaj ją.

Eragon ukrył zwój pod tuniką.

– Kiedy wyruszamy?

– Jutro rano, chyba że już coś zaplanowałeś.

– Nie.

– To dobrze. – Splotła dłonie. – Powinieneś też wiedzieć, że będzie wam towarzyszyć jeszcze ktoś. – Eragon spojrzał na nią pytająco. – Król Hrothgar nalega, by gwoli sprawiedliwości przy twym szkoleniu był obecny także przedstawiciel krasnoludów, bo wpłynie ono również na ich rasę. Wysyła zatem Orika.

Z początku Eragon zareagował irytacją. Saphira mogła zanieść ich z Aryą wprost do Du Weldenvarden, oszczędzając tygodni zbędnej podróży. Trzech pasażerów jednak nie zmieściłoby się na jej grzbiecie. Obecność Orika oznaczała, że pozostaną przykuci do ziemi.

Po dłuższym namyśle dostrzegł jednak mądrość kryjącą się w żądaniu Hrothgara. Ważne było, żeby Eragon i Saphira zachowali pozory równości w swych kontaktach z różnymi rasami. Uśmiechnął się.

– No cóż, to nas spowolni, ale musimy ugłaskać Hrothgara. Prawdę mówiąc, cieszę się, że Orik pojedzie z nami. Przeprawa przez Alagaësię w towarzystwie samej Aryi to dość onieśmielająca perspektywa. Ona jest...

Nasuada także się uśmiechnęła.

– Inna.

– Właśnie. – Znów spoważniał. – Naprawdę zamierzasz zaatakować imperium? Sama mówiłaś, że Vardeni są słabi. To nie wygląda na najmądrzejsze wyjście. Jeśli zaczekamy...

– Jeśli zaczekamy – odparła surowo – Galbatorix tylko wzrośnie w siłę. W tej chwili, po raz pierwszy od czasu śmierci Morzana, istnieje choćby cień szansy, by go zaskoczyć. Nie ma powodów sądzić, że zdołaliśmy pokonać urgale. Udało nam się tylko dzięki tobie, toteż Galbatorix nie przygotował imperium na możliwość inwazji.

Inwazji! – wykrzyknęła Saphira. A jak Nasuada zamierza zabić Galbatorixa, kiedy przyfrunie, by unicestwić ich armię swoją magią?

Gdy Eragon powtórzył głośno obiekcje smoczycy, Nasuada pokręciła głową.

– Z tego, co o nim wiemy, nie stanie do walki, jeśli coś nie zagrozi bezpośrednio Urû’baenowi. Galbatorixa nie obchodzi, czy zniszczymy pół imperium. To my musimy przyjść do niego, a nie on do nas. Czemu miałby się tym przejmować? Jeśli zdołamy doń dotrzeć, będziemy wyczerpani i zdziesiątkowani, a wtedy tym łatwiej nas zniszczy.

– Wciąż nie odpowiedziałaś na pytanie Saphiry.

– To dlatego że jeszcze nie potrafię. Czeka nas długa kampania. Być może pod jej koniec staniesz się dość silny, by pokonać Galbatorixa, może dołączą do nas elfy... a ich magowie są najsilniejsi w Alagaësii. W żadnym wypadku nie możemy sobie pozwolić na zwłokę. Nadszedł czas, by podjąć ryzyko i odważyć się uczynić coś, o co nikt by nas nie podejrzewał. Vardeni zbyt długo żyli wśród cieni. Musimy albo rzucić wyzwanie Galbatorixowi, albo się poddać i przeminąć.

Ogrom tego, co sugerowała Nasuada, wstrząsnął Eragonem. Wiązało się z tym tak wiele nieznanych zagrożeń, tak olbrzymie ryzyko, że sama myśl o podobnym przedsięwzięciu wydawała się niemal absurdalna. Nie on jednak podejmował w tej sprawie decyzje i pogodził się z tym faktem. Nie zamierzał dłużej o tym dyskutować. Teraz musimy ufać jej osądowi, pomyślał.

– Ale co z tobą, Nasuado? Czy podczas naszej nieobecności będziesz bezpieczna? Muszę myśleć o mojej przysiędze. Teraz moim obowiązkiem jest dopilnowanie, żeby zbyt szybko nie odbył się twój pogrzeb.

Twarz Nasuady stężała. Dziewczyna gestem wskazała drzwi i czekających za nimi wojowników.

– Nie lękaj się, jestem dobrze strzeżona. – Spuściła wzrok. – Przyznam jednak, że jedną z przyczyn przenosin do Surdy jest to, że Orrin zna mnie od dawna i zapewni mi ochronę. Po wyjeździe twoim i Aryi nie mogę tu zostać. Rada Starszych wciąż ma sporą władzę i nie pogodzi się z moim przywództwem, póki nie dowiodę bez cienia wątpliwości, że to ja kontroluję Vardenów, nie oni.

Nagle Eragonowi wydało się, że sięgnęła do ukrytego źródła wewnętrznej siły. Wyprostowała ramiona i uniosła głowę z wyniosłą, dumną miną.

– Idź już, Eragonie. Przygotuj konia, zbierz zapasy i czekaj o świcie przy północnej bramie.

Eragon skłonił się nisko, po czym odszedł z Saphirą.

***

Po obiedzie polecieli razem, szybując wysoko nad Tronjheimem, gdzie ząbkowane sople zwisały z krawędzi Farthen Dûru, tworząc wokół nich olbrzymi, biały pierścień. Choć od zmierzchu dzieliło ich wciąż kilka godzin, wewnątrz krateru zapadł już zmrok.

Eragon odchylił głowę, napawając się powiewami wiatru na twarzy. Tęsknił za nim – za wiatrem pędzącym wśród traw i goniącym chmury, przynoszącym zamęt i świeżość. Wiatrem, który niósł ze sobą deszcz i burze, i smagał drzewa tak, że pochylały się ku ziemi. Szczerze mówiąc, tęsknię też za drzewami – pomyślał. Farthen Dûr to niesamowite miejsce, ale tyle w nim zwierząt i roślin co w grobie Ajihada.

Krasnoludy najwyraźniej uważają, że kwiaty można zastąpić klejnotami – zgodziła się z nim Saphira. Światło wokół przygasało. Gdy zrobiło się zbyt ciemno i Eragon musiał wytężyć wzrok, by cokolwiek widzieć, smoczyca orzekła: Już późno, powinniśmy wracać.

W porządku.

Popłynęła ku ziemi, zataczając szerokie, leniwe spirale, zacieśniające się wokół Tronjheimu, który lśnił niczym pochodnia w samym sercu Farthen Dûru. Wciąż byli daleko od miasta-góry, gdy przekrzywiła głowę. Patrz.

Podążył za jej wzrokiem, widział jednak tylko szarą, monotonną równinę w dole. Na co?

Zamiast odpowiedzieć, opuściła skrzydło i poszybowała w lewo, opadając ku jednej z czterech dróg wychodzących promieniście z Tronjheimu – na północ, południe, wschód i zachód. Gdy lądowali, dostrzegł plamę bieli na pobliskim pagórku. Plama ta falowała lekko w mroku, niczym płomyk świecy, po czym zamieniła się w Angelę, odzianą w jasną, wełnianą tunikę.

Czarownica dźwigała wiklinowy kosz o średnicy niemal czterech stóp, wypełniony bogatą kolekcją grzybów. Eragon nie rozpoznał większości z nich. Gdy się zbliżyła, wskazał je ręką.

– Zbierasz psiary i ropuszaki?

– Halo! – Angela roześmiała się, odkładając kosz. – O nie, ropuszaki to zbyt ogólna nazwa. Zresztą tak naprawdę powinny nazywać się żabiaki. – Rozgarnęła grzyby dłonią. – Ten to kępka siarkowa, a ten czarniaczek. Tu masz pępniaczka, krasnoludzką tarczkę, rudego trzoniaka, krwistego pierścieniaka, a to kłamczuch nakrapiany. Uroczy, prawda? – Wskazywała je kolejno, kończąc na grzybie o kapeluszu pokrytym plamami różu, fioletu i żółci.

– A ten? – spytał Eragon, pokazując grzyb o jaskrawobłękitnym trzonku, ognistopomarańczowych blaszkach i lśniącym, czarnym, dwuwarstwowym kapeluszu.

Czarownica spojrzała na niego czule.

– Fricai Andlát, jak go nazywają elfy. Trzonek zawiera śmiertelną truciznę, natomiast kapelusz leczy większość zatruć. Z niego właśnie sporządza się nektar tunivor. Fricai Andlát rośnie wyłącznie w jaskiniach w Du Weldenvarden i Farthen Dûrze, a i tu by wymarł, gdyby krasnoludy zaczęły wywozić swoje łajno gdzie indziej.

Eragon przyjrzał się raz jeszcze pagórkowi i uświadomił sobie, że istotnie widzi przed sobą stertę łajna.

– Witaj, Saphiro. – Angela wyminęła go i poklepała Saphirę po nosie. Smoczyca zamrugała i z zadowoloną miną zamachała koniuszkiem ogona. W tym samym momencie pojawił się Solembum, ściskający mocno w szczękach martwego szczura. Nie poruszywszy nawet wąsikiem, kotołak usiadł na ziemi i zaczął skubać gryzonia, demonstracyjnie ignorując całą trójkę.

– A zatem – Angela odgarnęła za ucho kręcony kosmyk swych bujnych włosów – wyruszacie do Ellesméry? – Eragon kiwnął głową. Nie pytał nawet, skąd o tym wie; zawsze wiedziała o wszystkim co się dzieje. Gdy nic nie odpowiedział, czarownica skrzywiła się. – Nie bądź taki ponury, nie idziesz przecież na szafot.

– Wiem.

– Uśmiechnij się zatem, bo skoro nie idziesz na szafot, powinieneś się cieszyć. Jesteś równie oklapły jak szczur Solembuma. Oklapły. Cóż za cudowne słowo, nie sądzisz?

To w końcu zmusiło go do uśmiechu, a Saphira zachichotała w głębi gardła.

– Nie jestem pewien, czy aż tak cudowne jak sądzisz, ale owszem, rozumiem co masz na myśli.

– Cieszę się, że rozumiesz. Dobrze jest rozumieć. – Unosząc brwi, zaczepiła paznokciem jeden z grzybów i wywróciła go, oglądając uważnie blaszki. – Szczęśliwie się składa, że cię dziś spotkałam, bo jutro odjeżdżacie, a ja... ja zamierzam towarzyszyć Vardenom do Surdy. Jak już mówiłam, lubię przebywać tam gdzie coś się dzieje. I to jest właśnie takie miejsce.

Eragon uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– To musi oznaczać, że czeka nas bezpieczna podróż, inaczej wyruszyłabyś z nami.

Angela wzruszyła ramionami i spoważniała.

– Bądź bardzo ostrożny w Du Weldenvarden. Fakt, że elfy nie ujawniają uczuć, nie oznacza, że nie podlegają namiętnościom, tak jak my, śmiertelnicy. Najgroźniejsze jednak jest to, że potrafią je ukrywać, nieraz całymi latami.

– Byłaś tam kiedyś?

– Dawno temu.

– Co myślisz o planach Nasuady? – spytał po chwili.

– Mhm, jest skazana! Ty też jesteś skazany, oni wszyscy są skazani. – Zaśmiała się głośno, zgięta wpół, po czym nagle się wyprostowała. – Zauważ, że nie określiłam, na co jesteście skazani, więc, cokolwiek się stanie, przepowiedziałam prawdę. Jakież to mądre z mojej strony. – Dźwignęła swój kosz, opierając go o biodro. – Przypuszczam, że przez jakiś czas się nie zobaczymy, więc żegnaj, powodzenia, unikaj pieczonej kapusty, nie jedz woszczyny z uszu i zawsze patrz na jasną stronę życia.

Mrugnąwszy wesoło do Eragona, odeszła, pozostawiając go oszołomionego i oniemiałego.

Po krótkiej chwili Solembum podniósł z ziemi swój obiad i odmaszerował z godną miną.

Najstarszy

Подняться наверх