Читать книгу Najstarszy - Christopher Paolini - Страница 22

Celbedeil

Оглавление

Pozbawiony świtu ranek zastał Eragona we dworze Ûndina. Przywódca klanu rozmawiał właśnie z Orikiem po krasnoludzku. Na widok Eragona podszedł do niego.

– Cieniobójco, dobrze spałeś?

– Tak.

– To świetnie. – Gestem wskazał Orika. – Zastanawialiśmy się nad tym, kiedy wyruszycie w drogę. Miałem nadzieję, że zdołacie spędzić z nami trochę czasu, lecz w tych okolicznościach chyba będzie najlepiej, jeśli podejmiecie podróż jutro wczesnym rankiem, gdy niewiele krasnoludów wychodzi na ulice i mogłoby stawić wam czoło. Służba szykuje już dla ciebie zapasy i transport. Na rozkaz Hrothgara strażnicy mają towarzyszyć ci aż do Ceris. Pozwoliłem sobie zwiększyć ich liczbę z trzech do siedmiu.

– A co z dzisiejszym dniem?

Ûndin wzruszył okrytymi futrem ramionami.

– Zamierzałem ci pokazać cuda Tarnagu, ale teraz byłoby niemądrze, gdybyś wędrował po ulicach miasta. Jednakże Grimstborith Gannel zaprosił cię na cały dzień do Celbedeilu. Zgódź się, jeśli chcesz. Z nim będziesz bezpieczny.

Przywódca klanu jakby zapomniał o swych wcześniejszych zapewnieniach, że Az Sweldn rak Anhûin nie skrzywdzą gościa.

– Dziękuję, chętnie to zrobię.

Wychodząc z dworu, Eragon odciągnął na bok Orika.

– Jak poważny jest ten spór? – spytał. – Muszę znać prawdę.

Krasnolud odpowiedział z wyraźną niechęcią.

– W przeszłości zdarzało się często, że krwawa waśń trwała całe pokolenia. Waśnie doprowadziły do śmierci całych rodów. Az Sweldn rak Anhûin zbytnio się pośpieszyli, przywołując dawne zwyczaje. Nie robiono tego od czasu ostatnich wojen klanów. Dopóki nie odwołają przysięgi, musisz strzec się ich zdrady; nieważne, czy to będzie trwało rok, czy wiek. Przykro mi, że przyjaźń z Hrothgarem ściągnęła to na ciebie, Eragonie. Ale nie jesteś sam. Dûrgrimst Ingeitum stoją u twego boku.

***

Gdy Eragon znalazł się na zewnątrz, pośpieszył do Saphiry, która spędziła noc zwinięta w kłebek na dziedzińcu. Nie masz nic przeciwko temu, bym odwiedził Celbedeil?

Idź, jeśli musisz. Ale zabierz Zar’roca.

Posłuchał jej, po czym wsunął za tunikę zwój Nasuady.

Gdy Eragon podszedł do zewnętrznych bram dworu, pięć krasnoludów pchnięciem otworzyło odrzwia z ledwo ociosanych pni, a potem ustawiło się wokół niego, kładąc dłonie na toporach i mieczach. Jego eskorta szybko sprawdziła okolicę. Strażnicy pozostali z Eragonem, który cofał się śladem wczorajszych kroków aż do strzeżonego wejścia na najwyższy poziom Tarnagu.

Zadrżał. Miasto wydawało się nienaturalnie puste – zamknięte drzwi, zaryglowane okiennice. Nieliczni przechodnie osłaniali twarze i skręcali w boczne uliczki, by nie przechodzić obok niego. Nie chcą, by ich widziano blisko mnie. Może to świadomość, że Az Sweldn rak Anhûin zemści się na wszystkich, którzy mi pomogą, wywołuje takie zachowanie, myślał. Nie mogąc się doczekać opuszczenia ulicy, Eragon uniósł rękę, by zastukać we wrota. Jednakże, nim to uczynił, jedne z odrzwi ze zgrzytem uchyliły się na zewnątrz. Krasnolud w czarnej szacie wezwał go gestem. Zaciągając ciaśniej pas od miecza, Eragon wszedł do środka, pozostawiając na ulicy swoją eskortę.

Najpierw uderzyła go barwa. Kolumny dźwigające Celbedeil otaczała zgryźliwie zielona murawa, niczym płaszcz zarzucony na wierzchołek symetrycznego wzgórza. Zwoje bluszczu wiły się wokół starożytnych ścian budynku, dusiły je w swych uściskach. Na szpiczastych liściach wciąż migotały kropelki rosy. A ponad wszystkim, prócz gór, wznosiła się wielka biała kopuła ze złotymi żebrami.

Następnie zareagował zmysł węchu. Kwiaty i kadzidło pachniały oszałamiająco, a ich wonie mieszały się, tworząc aromat tak natchniony i zwiewny, że Eragon odniósł wrażenie, iż mógłby żywić się owym zapachem.

Jako ostatni dotarł do niego dźwięk, mimo bowiem obecności grupek kapłanów wędrujących po wykładanych mozaikami ścieżkach i rozległych trawnikach, Eragon słyszał jedynie cichy łopot skrzydeł przelatującego nad głową gawrona.

Krasnolud ponownie wezwał go gestem i ruszył główną aleją w stronę Celbedeilu. Po drodze Eragon mógł zachwycać się bogactwem i mistrzowskim rzemiosłem, którego ślady widział wszędzie wokół. W mury wprawiono klejnoty wszelkich barw i szlifów, lecz wszystkie bez skazy. Kamienne sufity, ściany i posadzki pokrywała koronka kutego czerwonego złota, tu i ówdzie akcentowanego perłami i srebrem. Od czasu do czasu mijali fragmenty muru wyrzeźbione całkowicie z jadeitu.

W świątyni nie dostrzegł ani jednej ozdobnej tkaniny, ale za to wciąż spotykał ustawione pod ścianami posągi. Wiele z nich przedstawiało potwory i bóstwa w scenach bitewnych.

Pokonawszy kilka pięter, przeszli przez miedziane drzwi, powleczone zielonkawą śniedzią i ozdobione misternymi plecionkami, i znaleźli się w pustej komnacie o drewnianej podłodze. Na ścianach wisiały zbroje, a obok nich półki z zakończonymi ostrzami kijami, identycznymi jak ten, którym Angela walczyła w Farthen Dûrze.

W tej komnacie był Gannel i ćwiczył właśnie walkę z trzema młodszymi krasnoludami. Przywódca klanu zakasał szatę, by poruszać się swobodnie. Miał wykrzywione usta, a w jego dłoniach wirowało drzewce, tępe ostrza świszczały niczym rozgniewane szerszenie.

Dwa krasnoludy rzuciły się na Gannela tylko po to, by runąć w brzęku metalu i drewna, gdy w piruecie wyminął je, trafiając w kolana i głowy, i posyłając na ziemię. Eragon uśmiechnął się, obserwując, jak Gannel rozbraja ostatniego przeciwnika i zasypuje go gradem ciosów.

W końcu przywódca klanu zauważył Eragona i odprawił swych towarzyszy.

– Czy wszyscy Quan tak świetnie władają tym ostrzem? – spytał Eragon, patrząc, jak Gannel odkłada broń. – To niezwykła umiejętność jak na kapłana.

Gannel odwrócił się do niego.

– Musimy być gotowi do obrony, nieprawdaż? Wielu wrogów krąży po tej krainie.

Eragon skinął głową.

– To niezwykłe miecze. Tylko raz widziałem podobny, posługiwała się nim pewna zielarka w bitwie o Farthen Dûr.

Krasnolud gwałtownie wciągnął w płuca powietrze, po czym wypuścił je z sykiem przez zęby.

– Angela. – Jego oblicze zachmurzyło się. – Wygrała swą broń od kapłana w grze w zagadki. To był niegodny podstęp, bo tylko nam wolno posługiwać się hûthvírnami. Ona i Arya... – Wzruszył ramionami i podszedł do niewielkiego stolika. Tam napełnił dwa kamienne kufle piwem. Jeden wręczył Eragonowi. – Zaprosiłem cię dziś tutaj na prośbę Hrothgara. Powiedział, że skoro przyjąłeś jego ofertę i stałeś się jednym z Ingeitum, mam cię zaznajomić z tradycjami krasnoludzkimi.

Eragon pociągnął łyk piwa. Milczał, patrząc, jak promienie słońca oświetlają gęste brwi Gannela, rzucając na jego twarz długie cienie, skapujące powoli ku brodzie.

– Nigdy wcześniej – ciągnął przywódca klanu – nikt z zewnątrz nie poznał naszych tajemnych wierzeń. Nie wolno ci o nich rozmawiać z ludźmi i elfami. Bez tej wiedzy jednak nie zdołasz zrozumieć w pełni, co to znaczy być knurla. Jesteś Ingeitum, z naszej krwi, naszego ciała, naszego honoru. Rozumiesz?

– Tak.

– Chodź. – Gannel zabrał piwo i poprowadził Eragona z pokoju ćwiczeń przez pięć pysznych korytarzy aż do wejścia wiodącego do pogrążonej w mroku komory. W powietrzu unosiła się ciężka woń kadzidła. Naprzeciwko nich przysadzista sylwetka posągu wznosiła się dumnie od podłogi aż po sufit. Słaby blask oświetlał zamyślone krasnoludzkie oblicze, wyciosane zdumiewająco prymitywnie z brązowego granitu.

– Kto to? – spytał oszołomiony Eragon. Poczuł się nagle bardzo mały.

– Gûntera, król bogów. To wojownik i uczony, choć wpada w kapryśne nastroje. Składamy mu zatem całopalne ofiary, w każdą równonoc przed zasiewami, a także z okazji śmierci i narodzin. Prosimy wówczas, by dalej darzył nas swą łaską. – Gannel obrócił dłoń w jakimś niezwykłym geście i skłonił się przed posągiem. – To do niego modlimy się przed bitwą, on bowiem wykuł ten świat z kości olbrzyma i zaprowadził na nim porządek. Wszystkie krainy należą do Gûntery.

Następnie poinstruował Eragona, jak właściwie okazać cześć bogu, opisując gesty i słowa do tego stosowane. Opowiedział o znaczeniu kadzidła, o tym jak symbolizuje życie i szczęście, i przez wiele minut powtarzał legendy o Gûnterze, o tym jak bóg urodził się w pełni sprawny matce wilczycy u zarania gwiazd; jak walczył z potworami i olbrzymami, żeby zdobyć w Alagaësii miejsce dla swych pobratymców, i jak wziął sobie za żonę Kílf, boginię rzeki.

Następnie przeszli do posągu Kílf, wyrzeźbionego niezwykle misternie z jasnobłękitnego kamienia. Jej włosy opadały łagodnymi falami, spływając po szyi i okalając wesołe ametystowe oczy. W dłoniach trzymała lilię wodną i kawałek porowatego czerwonego kamienia, którego Eragon nie znał.

– Co to? – spytał, wskazując ręką.

– Koral wydobyty z głębin morza graniczącego z Beorami.

– Koral?

Gannel pociągnął łyk piwa.

– Nasi nurkowie znaleźli go, szukając pereł. Wygląda na to, że w słonej wodzie pewne kamienie rosną jak rośliny.

Eragon patrzył zachwycony. Nigdy nie myślał o kamykach i głazach jak o czymś żywym, oto jednak miał przed sobą dowód, że potrzebują tylko wody i soli, by się rozrastać. W końcu wyjaśniało to, skąd kamienie biorą się ciągle na polach w dolinie Palancar, choć każdej wiosny wieśniacy starannie je wybierali. One rosły!

Przeszli do Urûra, władcy powietrza i niebios, i jego brata Morgothala, boga ognia. Przed karminową rzeźbą Morgothala kapłan wyjaśnił, że bracia kochali się tak bardzo, że żaden nie mógł istnieć niezależnie. Dlatego na dziennym niebie widać płonący pałac Morgothala, a nocą nad głowami rozbłyskują iskry z jego kuźni. Stąd też wieczna troska Urûra, który karmi swego brata, by nie umarł.

Pozostało im już tylko dwoje bogów: Sindri – matka ziemi – i Helzvog.

Posąg Helzvoga różnił się od pozostałych. Nagi bóg stał zgięty wpół nad bryłą szarego krzemienia wielkości krasnoluda, gładząc ją czubkiem palca. Mięśnie jego twarzy napinały się w nadludzkim wysiłku, lecz samo oblicze miało nieskończenie czuły wyraz, jakby bóg przypatrywał się nowo narodzonemu dziecku.

Głos Gannela opadł do cichego szeptu.

– Owszem, Gûntera jest królem bogów, lecz to Helzvog panuje w naszych sercach. To on uznał, że po pokonaniu olbrzymów należy zasiedlić ten świat. Reszta bogów nie zgadzała się, ale Helzvog puścił ich słowa mimo uszu i w tajemnicy ukształtował pierwszego krasnoluda z korzeni góry.

Gdy odkryto jego czyn, zazdrość ogarnęła bogów i Gûntera stworzył elfy, by w jego imieniu zawładnęły Alagaësią. Wówczas Sindri ulepiła z ziemi ludzi, a Urûr i Morgothal połączyli swoją wiedzę i powołali do życia smoki. Tylko Kílf się powstrzymała. Tak właśnie na świat przybyły pierwsze rasy.

Eragon chłonął słowa Gannela. Wierzył w szczerość przywódcy klanu, nie potrafił jednak opędzić się od jednego prostego pytania: „Skąd on to wie?”. Czuł podświadomie, że zadanie go nie byłoby zbyt uprzejme, toteż jedynie kiwał głową i słuchał.

– To – oznajmił Gannel, opróżniając do końca kufel – prowadzi nas do najważniejszego rytuału. Wiem, że Orik rozmawiał o nim z tobą. Wszystkie krasnoludy muszą po śmierci spocząć w kamieniu. W przeciwnym razie nasze dusze nie dołączą do Helzvoga, nie trafią na jego dwór. Nie jesteśmy dziećmi ziemi, powietrza czy ognia, lecz kamienia. Jako Ingeitum masz obowiązek zapewnić stosowne miejsce spoczynku każdemu krasnoludowi, który zginie w twym towarzystwie. Jeśli zawiedziesz, a nie będziesz ranny bądź zajęty walką z wrogiem, Hrothgar wygna cię i aż do śmierci żaden krasnolud nie dostrzeże twojej obecności. – Wyprostował plecy, wbijając wzrok w Eragona. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Przestrzegaj zwyczajów, które ci dziś opisałem, a nie stanie się nic złego.

– Nie zapomnę – obiecał Eragon.

Zadowolony Gannel poprowadził ich krętymi schodami, oddalając się od posągów. Podczas wspinaczki przywódca klanu wsadził rękę pod szatę i wyjął prosty naszyjnik – łańcuszek z wisiorkiem w kształcie miniaturowego srebrnego młota. Wręczył go Eragonowi.

– To kolejna przysługa, o którą prosił mnie Hrothgar – wyjaśnił Gannel. – Martwi się, że Galbatorix mógł wydobyć z umysłów Durzy, Ra’zaców bądź żołnierzy, których spotkałeś podczas swych wędrówek, twoją podobiznę.

– Czemu miałbym się tego bać?

– Bo wówczas Galbatorix mógłby cię postrzegać. Może już to uczynił.

Po plecach Eragona przepełzł lodowaty wąż strachu.

Powinienem był o tym pomyśleć, upomniał się w duchu.

– Naszyjnik nie pozwoli nikomu postrzegać ciebie ani twego smoka. Aby działał, musisz go mieć na szyi. Rzuciłem zaklęcie osobiście, powinno więc zachować moc nawet w obliczu najpotężniejszego umysłu. Ostrzegam jednak, po uruchomieniu naszyjnik będzie czerpał z twojej siły, do czasu aż go zdejmiesz albo minie niebezpieczeństwo.

– A jeśli będę spał? Czy naszyjnik mógłby pochłonąć całą moją energię, nim się ocknę?

– Nie, po prostu by cię obudził.

Eragon przesunął w palcach młot. Trudno jest odeprzeć cudze zaklęcia, a co dopiero zaklęcia Galbatorixa. Jeśli Gannel jest tak zręcznym magiem, to jakie jeszcze czary może kryć jego dar? Zauważył linijkę runów wyciętych wzdłuż rękojeści młota. Układały się w słowa Astim Hefthyn.

– Czemu krasnoludy piszą tymi samymi runami, co ludzie? – zapytał, stając u szczytu schodów.

Po raz pierwszy, odkąd się poznali, Gannel się zaśmiał. Jego głos zabrzmiał gromko w świątyni. Potężne ramiona zadrżały.

– Jest dokładnie odwrotnie. To ludzie piszą naszymi runami. Gdy twoi przodkowie wylądowali w Alagaësii, byli równie wielkimi analfabetami jak króliki. Wkrótce jednak przyjęli nasz alfabet i dopasowali go do swego języka. Niektóre wasze słowa pochodzą nawet z naszej mowy, na przykład ojciec, pater. Pierwotnie słowo to brzmiało farthen.

– Zatem Farthen Dûr to znaczy... – Eragon przełożył przez głowę naszyjnik i schował go pod tunikę.

– Nasz Ojciec.

Gannel zatrzymał się przy drzwiach i wyprowadził Eragona na kolistą galerię, umiejscowioną bezpośrednio pod kopułą. Galeria okrążała Celbedeil; spomiędzy łuków roztaczał się widok na góry za Tarnagiem i tarasy miasta w dole.

Eragon nie poświęcił większej uwagi widokom, bo zafascynowała go wewnętrzna ściana galerii, pokryta w całości jednym wielkim obrazem, olbrzymią barwną historią rozpoczynającą się od wizerunku przedstawiającego stworzenie krasnoludów przez Helzvoga. Wypukłe postaci i przedmioty odcinały się od powierzchni, nadając panoramie hiperrealistyczny wygląd. Kolory lśniły żywo, wszystko było doskonałe do najmniejszego szczegółu.

– Jak to zrobiono? – spytał z zachwytem Eragon.

– Każdą ze scen wyryto w niewielkich marmurowych płytach, które wypalono wraz z emalią i złożono w jedną całość.

– Nie łatwiej byłoby użyć zwykłej farby?

– Owszem – odrzekł Gannel. – Ale nie dbając o to, by obraz przetrwał wieki, tysiące lat bez żadnych zmian. Emalia nigdy nie blaknie, nie traci barw w odróżnieniu od farb olejnych. Tę pierwszą część wyrzeźbiono zaledwie dziesięć lat po odkryciu Farthen Dûru, na długo, zanim elfy postawiły stopę w Alagaësii.

Krasnolud ujął rękę Eragona i poprowadził go wzdłuż obrazu. Za każdym krokiem pokonywali niezliczone lata historii.

Eragon ujrzał, że krasnoludy były niegdyś nomadami wędrującymi po bezkresnej równinie, w końcu jednak ziemia stała się tak gorąca i jałowa, że musieli przenieść się na południe w Góry Beorskie. Tak właśnie powstała Pustynia Hadaracka, uświadomił sobie ze zdumieniem.

Podczas wędrówki wzdłuż muralu oglądał kolejne ważne wydarzenia, od oswojenia feldûnostów, po wyrzeźbienie Isidar Mithrimu, pierwsze spotkanie krasnoludów i elfów, i koronację każdego krasnoludzkiego króla. Wśród wizerunków często pojawiały się smoki, palące i mordujące bez litości. Przy tych fragmentach Eragon z trudem powstrzymywał się od komentarzy.

Po chwili zwolnił kroku, bo dotarł do wydarzenia, które miał nadzieję ujrzeć – wojny pomiędzy elfami i smokami. Krasnoludy poświęciły wiele miejsca zniszczeniom poczynionym w Alagaësii przez obie rasy. Zadrżał ze zgrozy na widok elfów i smoków zabijających się nawzajem. Walki ciągnęły się przez wiele jardów, każda z nich bardziej krwawa niż poprzednia. Aż w końcu ciemność zniknęła i Eragon ujrzał młodego elfa klęczącego na skraju urwiska i trzymającego w objęciach białe smocze jajo.

– Czy to...? – wyszeptał.

– O tak, to Eragon, Pierwszy Jeździec. Całkiem wierna podobizna, zgodził się bowiem pozować naszym mistrzom.

Zafascynowany Eragon zapatrzył się w twarz swego imiennika. Zawsze wyobrażałem go sobie starszego, pomyślał. Elf miał skośne oczy osadzone nad haczykowatym nosem i wąski podbródek. Wszystko to sprawiało, że wyglądał groźnie i drapieżnie. Była to obca twarz, całkowicie odmienna od jego własnej... a jednak układ ramion, uniesionych, spiętych, przypomniał Eragonowi, jak on sam się czuł, gdy znalazł jajo Saphiry. Nie jesteśmy aż tacy różni, ty i ja, pomyślał, muskając palcami chłodną emalię. A kiedy moje uszy upodobnią się do twoich, naprawdę staniemy się braćmi w otchłani czasu. Ciekawe, czy podobałoby ci się moje postępowanie? Wiedział, że dokonali co najmniej jednego identycznego wyboru – obaj zatrzymali jaja.

Usłyszał odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, i odwróciwszy się, ujrzał Aryę zbliżającą się z drugiego końca galerii. Elfka powiodła wzrokiem po ścianie z tą samą obojętną miną, którą Eragon dostrzegł u niej podczas konfrontacji z Radą Starszych. Choć nie potrafił rozpoznać emocji Aryi, wyczuwał, że cała ta sytuacja budzi w niej niesmak.

Elfka skłoniła głowę.

– Grimstborith.

– Aryo.

– Udzielałeś Eragonowi lekcji waszej mitologii?

Gannel uśmiechnął się niezbyt przyjaźnie.

– Każdy winien rozumieć wiarę społeczeństwa, do którego należy.

– Lecz pojąć nie znaczy uwierzyć. – Pogładziła ręką jedną z kolumn. – I nie oznacza, że ci, którzy strzegą podobnych wierzeń, czynią to dla czegoś więcej niż materialnego zysku.

– Zaprzeczasz ofiarom, które ponosi mój klan, by zapewnić dostatek naszym braciom?

– Niczemu nie zaprzeczam. Pytam jedynie, ile dobrego moglibyście zdziałać, gdybyście rozdali swe bogactwa potrzebującym, głodującym, bezdomnym, czy nawet kupili zapasy dla Vardenów. Zamiast tego usypaliście z nich pomnik swych własnych pobożnych życzeń.

– Dosyć! – Krasnolud zacisnął pięści. Na jego twarz wystąpiły ciemne plamy. – Bez nas susza wypaliłaby zbiory, rzeki i jeziora wylałyby, nasze stada zrodziłyby jednookie potworki. Same niebiosa runęłyby, strzaskane gniewem bogów! – Arya uśmiechnęła się. – Tylko nasze modły i obrzędy zapobiegają temu wszystkiemu. Gdyby nie Helzvog, gdzie...

Eragon wkrótce pogubił się w dyskusji. Nie rozumiał ogólnikowej krytyki Dûrgrimst Quan wygłoszonej przez Aryę, lecz z reakcji Gannela wywnioskował, że w mocno oględny sposób zasugerowała, iż bogowie krasnoludzcy nie istnieją, zakwestionowała sprawność umysłową każdego krasnoluda, który odwiedza świątynię, i wskazała argumenty w ich rozumowaniu, które uznała za błędne – a wszystko to powiedzia miłym i uprzejmym tonem.

Po kilku minutach Arya uniosła dłoń, powstrzymując Gannela.

– Na tym właśnie polega różnica między nami, Grimstborith. Ty poświęcasz się temu, w co wierzysz, ale nie umiesz tego dowieść. Musimy zatem pogodzić się z tym, że mamy odmienne poglądy. – Odwróciła się do Eragona. – Az Sweldn rak Anhûin podburzyli mieszkańców Tarnagu przeciwko tobie. Ûndin uważa, i ja także, że najlepiej byłoby, gdybyś do odjazdu pozostał we dworze.

Eragon zawahał się. Bardzo chciał zwiedzić Celbedeil, jeśli jednak szykowały się kłopoty, jego miejsce było u boku Saphiry. Skłonił się przed Gannelem i przeprosił go, wyjaśniając, że musi odejść.

– Nie musisz przepraszać, Cieniobójco – rzekł przywódca klanu, posyłając nieprzychylne spojrzenie Aryi. – Rób to co konieczne i niechaj towarzyszy ci błogosławieństwo Gûntery.

Eragon i Arya razem opuścili świątynię i pod eskortą tuzina wojowników przeszli przez miasto. Gdy znaleźli się na ulicach, Eragon usłyszał krzyki rozgniewanego tłumu zebranego na niższym poziomie. Od najbliższego dachu odbił się kamień. Ruch przyciągnął wzrok Eragona; obróciwszy głowę, ujrzał czarny pióropusz dymu wznoszący się ze skraju miasta.

Gdy dotarli do dworu, Eragon pośpieszył do swojej komnaty. Tam naciągnął kolczugę, przypiął do łydek nagolenniki, a do przedramion karwasze, założył na głowę skórzaną czapkę, kaptur z kolczugi i wreszcie hełm, a na końcu chwycił tarczę. Zgarniając juki i swój worek, wybiegł na dziedziniec, gdzie usiadł przy prawej przedniej nodze Saphiry.

Tarnag przypomina kopnięte mrowisko – zauważyła.

Miejmy nadzieję, że nic nas nie pogryzie.

Wkrótce dołączyła do nich Arya oraz oddział pięćdziesięciu uzbrojonych po zęby krasnoludów, które usiadły pośrodku dziedzińca. Krasnoludy czekały spokojnie, porozumiewając się cichymi pomrukami. Cały czas obserwowały zamkniętą na głucho bramę i wznoszącą się za nimi górę.

– Boją się – oznajmiła Arya, siadając obok Eragona – że tłumy mogą nie dopuścić nas do tratew.

– Zawsze może nas przenieść Saphira.

– Śnieżnego Płomienia także? I strażników Ûndina? Nie, jeśli nas zatrzymają, będziemy musieli zaczekać, dopóki wzburzenie w mieście nie osłabnie. – Spojrzała w ciemniejące niebo. – Wielka szkoda, że zdołałeś urazić tak wiele krasnoludów. Zapewne jednak nie dałoby się tego uniknąć. Klany zawsze toczyły spory. To, co raduje jeden, rozwściecza inne.

Ścisnął w palcach skraj kolczugi.

– Teraz żałuję, że przyjąłem ofertę Hrothgara.

– A, tak. Podobnie jak z Nasuadą, uważam że dokonałeś jedynego możliwego wyboru. Nie masz się za co winić. Jeśli ktokolwiek jest tu winien, to Hrothgar, dlatego że w ogóle ci to zaproponował. Musiał przecież zdawać sobie sprawę z konsekwencji.

Przez kilkanaście minut milczeli. Grupa krasnoludów chodziła wokół dziedzińca, by rozprostować nogi.

W końcu Eragon odezwał się pierwszy.

– Masz w Du Weldenvarden rodzinę?

Minęła długa chwila.

– Nikogo, z kim byłabym blisko – odparła w końcu elfka.

– Dlaczego?

Znów się zawahała.

– Nie byli zachwyceni moją decyzją zostania ambasadorem królowej. Uznali to za niestosowne. Gdy zignorowałam ich obiekcje i pozwoliłam sobie wytatuować na łopatce yawë, co oznacza, że poświęcam się większemu dobru naszej rasy – to samo zresztą znaczy twój pierścień, który dostałeś od Broma – moja rodzina mnie odtrąciła. Nie chcą się ze mną widywać.

– Ale to było ponad siedemdziesiąt lat temu! – zaprotestował.

Arya odwróciła wzrok, ukrywając twarz pod zasłoną włosów. Eragon próbował sobie wyobrazić, co musiała czuć wygnana z rodziny elfka, mieszkająca w otoczeniu dwóch zupełnie innych ras. Nic dziwnego, że tak bardzo zamknęła się w sobie, pomyślał.

– Czy poza Du Weldenvarden są jeszcze jakieś elfy?

– Naszą trójkę wysłano z Ellesméry. – Wciąż nie odsłaniała twarzy. – Fäolin i Glenwing zawsze podróżowali ze mną, gdy przewoziliśmy jajo Saphiry pomiędzy Tronjheimem i Du Weldenvarden. Tylko ja przeżyłam zasadzkę Durzy.

– Jacy oni byli?

– Dumni i wojowniczy. Glenwing uwielbiał rozmawiać w myślach z ptakami. Stawał w lesie otoczony przez stadko rozśpiewanych ptaków i godzinami słuchał ich muzyki. Potem czasami śpiewał nam najpiękniejsze melodie.

– A Fäolin?

Tym razem Arya nie odpowiedziała, choć jej dłonie zacisnęły się na łuku. Nie zrażony Eragon poszukał szybko innego tematu.

– Czemu tak bardzo nie lubisz Gannela?

Niespodziewanie spojrzała na niego i miękko pogładziła policzek Eragona, który wzdrygnął się, zdumiony.

– Ta rozmowa – oznajmiła – musi zaczekać na inną okazję.

Następnie wstała i spokojnie przeniosła się na drugą stronę dziedzińca.

Oszołomiony Eragon wbijał wzrok w jej plecy.

Nic nie rozumiem – rzekł, opierając się o brzuch Saphiry.

Smoczyca parsknęła z rozbawieniem, a potem owinęła go szyją i ogonem, po czym natychmiast zasnęła.

W dolinie szybko zapadał zmrok. Eragon walczył z nadchodzącą sennością. Zdjął naszyjnik Gannela i kilkanaście razy zbadał go magicznie, ale znalazł tylko zaklęcie ochronne kapłana. W końcu poddał się, z powrotem włożył naszyjnik i ukrył go pod tuniką, nasunął na siebie tarczę i usiadł wygodnie, czekając na świt.

***

O pierwszym brzasku, który rozjaśnił niebo nad ich głowami – choć dolinę wciąż skrywał cień i miała w nim pozostać aż do południa – Eragon obudził Saphirę. Krasnoludy już wstały i krzątały się, owijając szmatami broń, by móc bezszelestnie przekraść się przez Tarnag; Ûndin kazał nawet obwiązać szmatami szpony Saphiry i kopyta Śnieżnego Płomienia.

Gdy wszystko było gotowe, Ûndin i jego żołnierze ustawili się w czworobok wokół Eragona, Saphiry i Aryi. Ostrożnie otwarto wrota, które przesunęły się bezdźwięcznie na naoliwionych zawiasach, po czym cały oddział wyruszył w stronę jeziora.

Tarnag wyglądał na kompletnie opustoszały. Wzdłuż pustych ulic stały domy, mieszkańcy których leżeli pogrążeni w snach. Nieliczne napotykane po drodze krasnoludy przyglądały im się w milczeniu, po czym odchodziły niczym duchy, znikając wśród cieni.

Przy bramie każdego poziomu strażnicy przepuszczali ich bez słowa. Wkrótce grupa zostawiła za sobą budynki. Maszerowali teraz przez puste pola u podstawy Tarnagu. W końcu dotarli do kamiennego nabrzeża tuż nad nieruchomą szarą wodą. Czekały już tam na nich dwie szerokie tratwy zacumowane przy nadbrzeżu. Trzy krasnoludy przykucnęły na pierwszej tratwie, cztery na drugiej. Na widok Ûndina wstały pośpiesznie. Eragon pomógł im spętać Śnieżnego Płomienia i przesłonić mu oczy, a potem zwabić konia na drugą tratwę, gdzie zmusili go, by ukląkł, i przywiązali. Tymczasem Saphira ześlizgnęła się z brzegu do jeziora i nad powierzchnią była widoczna tylko jej głowa.

Ûndin ścisnął ramię Eragona.

– Tu się rozstajemy. Masz moich najlepszych ludzi, będą cię chronić aż do samego Du Weldenvarden.

Eragon próbował mu dziękować, lecz przywódca klanu pokręcił głową.

– Nie, to nie kwestia wdzięczności. To mój obowiązek. Wstyd mi tylko, że nienawiść Az Sweldn rak Anhûin rzuciła cień na twój pobyt u nas.

Eragon pokłonił się. Potem wszedł na pierwszą tratwę wraz z Orikiem i Aryą. Rozwiązano cumy i krasnoludy odepchnęły tratwę od brzegu długimi tyczkami. Zbliżał się świt, gdy obie tratwy popłynęły w stronę ujścia Az Ragni. Saphira podążała między nimi.

Najstarszy

Подняться наверх