Читать книгу Najstarszy - Christopher Paolini - Страница 21

Az Sweldn rak Anhûin

Оглавление

Drzwi otwarły się ciężko i do tunelu wtargnęło światło. Eragon skrzywił się – po długim pobycie pod ziemią jego oczy odwykły od blasku dnia. Saphira syknęła i wygięła szyję, by lepiej przyjrzeć się otoczeniu.

Pokonanie podziemnego szlaku z Farthen Dûru zajęło im pełne dwa dni. Eragonowi jednak zdawało się, że minęło znacznie więcej czasu. Sprawił to otaczający ich zewsząd mrok i milczenie, jakie narzucił wędrowcom. Przez cały ten czas zamienili ze sobą najwyżej kilka słów.

Miał nadzieję, że podczas wspólnej podróży dowie się czegoś więcej o Aryi, lecz jedyne dotąd informacje stanowiły efekt zwykłej obserwacji. Wcześniej nie posilał się z nią i ze zdumieniem odkrył, że zabrała własny prowiant i nie jadła mięsa. Spytał ją nawet, dlaczego.

– Gdy zakończysz szkolenie, nigdy więcej nie spożyjesz ciała zwierząt, a jeśli nawet, to bardzo, bardzo rzadko.

– Czemu miałbym rezygnować z mięsa? – prychnął.

– Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Zrozumiesz, gdy dotrzemy do Ellesméry.

Teraz, śpiesząc przez próg, zapomniał o wszystkim, nie mogąc się już doczekać chwili, gdy ujrzy cel wędrówki. Odkrył, że stoi na granitowej półce ponad sto stóp nad fioletowymi wodami jeziora, połyskującego w promieniach wschodzącego słońca. Podobnie jak Kóstha-mérna, tu także woda rozlewała się między górami, wypełniając dokładnie kraniec doliny. Z drugiej strony jeziora wypływała na północ rzeka Az Ragni, wijąca się między szczytami aż do miejsca, gdzie w oddali wylewała się na wschodnie równiny.

Po jego prawej wznosiły się nagie góry, oprócz kilku niewyraźnych szlaków pozbawione śladów życia. Natomiast po lewej... Po lewej ujrzał krasnoludzkie miasto Tarnag. Tu krasnoludy przekształciły pozornie niezmienne Beory w serię tarasów. Na niższych mieściły się głównie farmy – ciemne półkola ziemi czekającej na obsianie. Tu i tam wyrastały z niej przysadziste chaty, z tego co widział Eragon zbudowane wyłącznie z kamienia. Nad tymi pustymi poziomami piętrzyły się kolejne warstwy połączonych budynków, zwieńczonych gigantyczną kopułą w złocie i bieli – zupełnie jakby całe miasto stanowiło jedynie wiodące do niej schody. W promieniach słońca połyskiwała, niczym wypolerowany kamień księżycowy, mleczna kula osadzona na szczycie piramidy z szarego łupku.

Orik odgadł pytanie Eragona.

– To Celbedeil – oznajmił. – Największa świątynia krasnoludzka i dom Dûrgrimst Quan, klanu Quan, sług i posłańców bogów.

Czy oni władają Tarnagiem? – spytała Saphira. Eragon powtórzył jej słowa.

– Nie. – Arya wyminęła ich szybko. – Choć Quan są silni, jest ich niewielu. Mimo władzy, jaką dzierżą nad zaświatami... i złotem, to Ragni Hefthyn – Straż Rzeczna – włada Tarnagiem. Podczas pobytu tutaj zamieszkamy u ich przywódcy, Ûndina.

Gdy w ślad za elfką zeskoczyli z półki i zaczęli przedzierać się przez karłowaty las porastający górę, Orik odwrócił się do Eragona.

– Nie przejmuj się nią – wyszeptał. – Od wielu lat spiera się z Quan. Za każdym razem, gdy odwiedza Tarnag i rozmawia z kapłanem, kończy się to kłótnią wystarczająco zaciętą, by wystraszyć Kulla.

– Arya?

Orik przytaknął z ponurą miną.

– Niewiele o tym wiem, ale słyszałem, że zdecydowanie nie zgadza się z wieloma praktykami Quan. Najwyraźniej elfy nie wierzą w szeptanie w powietrze próśb o pomoc.

Eragon zapatrzył się w plecy Aryi, zastanawiając się, czy Orik mówi prawdę, a jeśli tak, to w co wierzy sama elfka. Odetchnął głęboko, przeganiając te myśli. Cudownie było znów znaleźć się pod gołym niebem, poczuć zapach mchu, paproci i leśnych drzew, i ciepłe dotknięcie słońca na twarzy, usłyszeć brzęk pszczół i innych owadów.

Ścieżka zawiodła ich na skraj jeziora, a potem znów w górę, w stronę Tarnagu i jego otwartych bram.

– Jak udało się wam ukryć Tarnag przed Galbatorixem? – spytał Eragon. – Rozumiem, Farthen Dûr, ale to... Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.

Orik zaśmiał się cicho.

– Ukryć? To byłoby niemożliwe. Nie, po upadku Jeźdźców musieliśmy porzucić wszystkie nasze miasta na powierzchni i wycofać się do tuneli; tylko tak mogliśmy umknąć Galbatorixowi i Zaprzysiężonym. Często przelatywali nad Beorami, zabijając każdego, kogo spotkali.

– Sądziłem, że krasnoludy zawsze żyły pod ziemią.

Orik ściągnął brwi.

– Niby czemu? Owszem, łączy nas pokrewieństwo z kamieniem, ale lubimy otwartą przestrzeń tak samo jak elfy i ludzie. Jednak dopiero przez ostatnie półtora dziesięciolecia od śmierci Morzana ośmieliliśmy się wrócić do Tarnagu i innych starożytnych miast. Galbatorix dysponuje nienaturalną potęgą, ale nawet on nie zaatakowałby sam całego miasta. Oczywiście wraz ze swym smokiem mogliby wyrządzić nam olbrzymie szkody, gdyby tylko chcieli, lecz w dzisiejszych czasach rzadko opuszczają Urû’baen, nie wyjeżdżają nawet na krótkie wycieczki. Nie zdołałby też sprowadzić tu armii, nie pokonawszy najpierw Buraghu bądź Farthen Dûru.

I omal tego nie zrobił – skomentowała Saphira.

Gdy dotarli na szczyt niewielkiego pagórka, Eragon wzdrygnął się, zaskoczony widokiem zwierzęcia, które wypadło z krzaków wprost na ścieżkę. Kudłate stworzenie przypominało górską kozę z Kośćca, tyle że większą o jedną trzecią i obdarzoną olbrzymimi prążkowanymi rogami, zakręconymi wokół głowy. W porównaniu z nimi rogi urgala wydawały się małe niczym jaskółcze gniazda. Jeszcze dziwniejsze było siodło przypięte do grzbietu kozy i siedzący w nim krasnolud, celujący w powietrze z na wpół naciągniętego łuku.

– Hert dûrgrimst? Fild rastn?! – krzyknął krasnolud.

– Orik Thrifkz menthiv oen Hrethcarach Eragon rak Dûrgrimst Ingeitum – odparł Orik. – Wharn, az vanyali-carharûg Arya. Né oc Ûndinz grimstbelardn.

Koza przyglądała się czujnie Saphirze. Eragon dostrzegł w jej spojrzeniu inteligencję, choć zakończony kędzierzawą brodą smutny pysk sprawiał raczej zabawne wrażenie. Skojarzył mu się z Hrothgarem i Eragon z trudem powstrzymał uśmiech, myśląc, jak bardzo krasnoludzko wygląda to zwierzę.

– Azt jok jordn rast – padła odpowiedź.

Bez żadnego słyszalnego polecenia krasnoluda koza skoczyła naprzód, pokonując tak wielki dystans, że przez moment zdawało się, że leci. A potem jeździec i wierzchowiec zniknęli wśród drzew.

– Co to było? – Eragon odprowadził ich zdumionym wzrokiem.

Orik ruszył naprzód.

– Feldûnost, jedno ze zwierząt żyjących wyłącznie w tych górach. Każde z nich dało imię naszemu klanowi. Lecz Dûrgrimst Feldûnost to chyba najodważniejszy i najbardziej szanowany klan.

– Czemu?

– Feldûnosty dają nam mleko, wełnę i mięso. Bez nich nie przeżylibyśmy w Beorach. Gdy Galbatorix i jego zdradzieccy Jeźdźcy siali wśród nas terror, to właśnie Dûrgrimst Feldûnost ryzykowali życie, i wciąż ryzykują, doglądając stad i pól. Wszyscy jesteśmy ich dłużnikami.

– Czy wszystkie krasnoludy dosiadają feldûnostów? – Z trudem wymówił to osobliwe słowo.

– Tylko w górach. Feldûnosty są zręczne i wytrzymałe, ale bardziej nadają się na skały niż na otwarte przestrzenie.

Saphira trąciła nosem Eragona, sprawiając, że Śnieżny Płomień cofnął się spłoszony. Cóż za wspaniała zwierzyna. To byłyby lepsze łowy, lepsze niż jakiekolwiek w Kośćcu czy później. Gdybym miała dość czasu w Tarnagu...

Nie – uciął Eragon. Nie możemy sobie pozwolić na obrażanie krasnoludów.

Smoczyca parsknęła z irytacją. Mogłabym najpierw poprosić je o zgodę.

Ścieżka kryjąca się dotąd w cieniu czarnych gałęzi dotarła na wielką polanę otaczającą miasto. Grupki obserwatorów zaczęły już zbierać się na polach. Z miasta wyjechało siedem feldûnostów w wysadzanych klejnotami uprzężach. Ich jeźdźcy trzymali w dłoniach lance zwieńczone proporcami, które łopotały w powietrzu niczym bicze. Ściągając wodze niezwykłego wierzchowca, jadący na czele krasnolud odezwał się pierwszy.

– Witajcie, mieście Tarnag. Mocą otho Ûndina i Gannela ja, Thorv, syn Brokka, ofiaruję wam w pokoju schronienie w naszych progach. – Jego akcent był szorstki, zgrzytliwy, zupełnie niepodobny do Orikowego.

– Mocą otho Hrothgara my z Ingeitum przyjmujemy waszą gościnę – odparł Orik.

– Ja także, w imieniu Islanzadí – dodała Arya.

Najwyraźniej usatysfakcjonowany Thorv wezwał gestem swych towarzyszy, którzy ustawili feldûnosty w formacji wokół czwórki przybyszów. Z dumnymi minami krasnoludy ruszyły naprzód, prowadząc ich do Tarnagu i dalej przez bramy miasta.

Zewnętrzny mur liczył sobie czterdzieści stóp grubości. Mroczny tunel wiódł na pierwszą z wielu farm okalających Tarnag. Po pokonaniu pięciu kolejnych poziomów, z których każdego strzegła ufortyfikowana brama, zostawili za sobą pola i znaleźli się w mieście.

W odróżnieniu od masywnych fortyfikacji budynki wewnątrz murów, choć wzniesione z kamienia, ukształtowano tak zręcznie, że wydawały się lekkie i pełne wdzięku. Sklepy i domy ozdabiały mocarne, śmiałe rzeźby. Lecz większe wrażenie robił sam kamień, pokrywały go bowiem warstwy glazury w żywych barwach, od jaskrawego szkarłatu po najdelikatniejszą zieleń.

W całym mieście wisiały na ścianach pozbawione płomieni krasnoludzkie lampy. Ich wielobarwne światła zwiastowały nadejście długiego, górskiego zmierzchu i nocy.

W odróżnieniu od Tronjheimu Tarnag wzniesiono wyłącznie z myślą o krasnoludach, bez żadnych ustępstw na rzecz ludzi, elfów bądź smoków. W najlepszym razie drzwi miały pięć stóp wysokości, a zazwyczaj cztery i pół. Eragon mimo swego średniego wzrostu czuł się niczym olbrzym, który trafił na scenę dla lalek.

Na szerokich ulicach panował tłok; krasnoludy z najróżniejszych klanów krzątały się, doglądając swych spraw, albo targowały zacięcie w kramach. Wiele miało na sobie osobliwe, egzotyczne stroje – choćby grupka groźnych czarnowłosych krasnoludów noszących srebrne hełmy wykute na kształt wilczych łbów.

Eragon głównie przyglądał się krasnoludzkim kobietom. Wcześniej w Tronjheimie widywał je zaledwie przelotnie. Były bardziej przysadziste od mężczyzn, twarze miały okrągłe, rysy toporne, lecz ich oczy błyszczały, włosy opadały na plecy pysznymi kaskadami, a dłonie delikatnie podtrzymywały maleńkie dzieci. Nie uznawały ozdóbek, prócz niewielkich, misternie wykutych brosz z żelaza i kamienia.

Słysząc ostry tętent feldûnostów, krasnoludy odwracały głowy, przyglądając się przybyszom. Wbrew oczekiwaniom Eragona nie wiwatowały, lecz raczej skłaniały głowy, mamrocząc: „Cieniobójca”; gdy zaś dostrzegały młot i gwiazdy na hełmie Eragona, podziw znikał, zastąpiony szokiem i w wielu przypadkach oburzeniem. Pierścień rozgniewanych krasnoludów zacisnął się wokół feldûnostów; zebrani wodzili wściekłym wzrokiem pomiędzy zwierzętami i Eragonem, wykrzykując nieprzychylne komentarze.

Eragon poczuł mrowienie na karku. Najwyraźniej przyjęcie mnie do klanu nie było najpopularniejszą decyzją w życiu Hrothgara.

Owszem – zgodziła się Saphira. Być może wzmocnił swą władzę nad tobą, ale kosztem zniechęcenia wielu krasnoludów. Lepiej zejdźmy z widoku, nim poleje się krew.

Thorv i pozostali strażnicy jechali naprzód i nie zważając na tłum, prowadzili ich przez kolejne siedem poziomów. W końcu tylko jedna brama dzieliła przybyszów od olbrzymiego masywu Celbedeilu. Wówczas Thorv skręcił w lewo, w stronę wielkiego dworu, przytulonego do zbocza góry i strzeżonego przez barbakan z dwiema zębatymi wieżami.

Gdy się zbliżyli, spomiędzy domów wysypała się grupka uzbrojonych krasnoludów, tworząc zwarty szereg blokujący ulicę. Długie, fioletowe chusty osłaniały ich twarze i opadały na ramiona.

Strażnicy natychmiast zatrzymali feldûnosty, a ich twarze przybrały wrogi wyraz.

– Co się dzieje? – spytał Orika Eragon, ale krasnolud tylko pokręcił głową i ruszył naprzód z dłonią na toporze.

– Etzil nithgech! – krzyknął zamaskowany krasnolud, unosząc pięść. – Formv Hrethcarach... formv Jurgencarmeitder nos eta goroth bahst Tarnag, dûr encesti rak kythn! Jok is warrev as barzûlegûr dûr dûrgrimst, Az Sweldn rak Anhûin, môgh tor rak Jurgenvren? Né ûdim etal os rast knurlag. Knurlag ana... – przemawiał przez długą chwilę z rosnącym podnieceniem.

– Vrron! – warknął Thorv, przerywając mu i dwa krasnoludy zaczęły się kłócić. Mimo ostrej wymiany zdań Eragon dostrzegł, że Thorv żywi szacunek dla swego rozmówcy.

Eragon przesunął się na bok, próbując wyjrzeć zza feldûnosta Thorva, i zamaskowany krasnolud umilkł gwałtownie, ze zgrozą wskazując palcem jego hełm.

– Knurlag qana qirânu Dûrgrimst Ingeitum! – wrzasnął. – Qarzûl ana Hrotghar oen volfild...

– Jok is frekk dûrgrimstvren? – przerwał mu cicho Orik, dobywając topora.

Eragon z niepokojem zerknął na Aryę, elfka jednak w zbytnim napięciu słuchała wymiany zdań, by to zauważyć. Ukradkiem opuścił dłoń i odszukał owiniętą drutem rękojeść Zar’roca.

Obcy krasnolud wbił w Orika groźne spojrzenie, po czym wyjął z kieszeni żelazny pierścień, wyrwał z brody trzy włosy, owinął je wokół pierścienia i cisnął wyniośle na ulicę, spluwając w ślad za nim. Następnie odziane w fiolet krasnoludy odeszły bez słowa.

Thorv, Orik i pozostali wojownicy wzdrygnęli się, gdy pierścień z brzękiem wylądował na granitowym chodniku. Nawet Arya wyglądała na wstrząśniętą. Dwa młodsze krasnoludy zbladły i sięgnęły po miecze. Thorv jednak warknął: „Eta!” i natychmiast opuściły ręce.

Ich reakcje zaniepokoiły Eragona znacznie bardziej niż dziwaczne spotkanie. Gdy Orik ruszył samotnie naprzód i schował pierścień do sakiewki, Eragon nie zdołał dłużej kryć ciekawości.

– Co to znaczy?

– To znaczy – odparł Thorv – że masz wrogów.

Pośpieszyli przez barbakan na szeroki dziedziniec, na którym ustawiono trzy stoły bankietowe, przystrojone proporcami i latarniami. Przed stołami czekała grupa gospodarzy, a na ich czele siwobrody krasnolud w narzuconej na ramiona wilczej skórze. Szeroko rozłożył ręce.

– Witajcie w Tarnagu, ojczystym mieście Dûrgrimst Ragni Hefthyn. Słyszeliśmy o tobie wiele dobrego, Eragonie Cieniobójco. Jestem Ûndin, syn Derûnda i przywódca klanu.

Kolejny krasnolud wystąpił naprzód. Miał barki i pierś wojownika, spojrzenie ciemnych oczu pod wypukłym czołem wbił w twarz Eragona.

– Ja jestem Gannel, syn Orma Krwawego Topora i przywódca klanu Dûrgrimst Quan.

– To zaszczyt gościć u was. – Eragon skłonił głowę. Poczuł irytację zignorowanej Saphiry. Cierpliwości – mruknął, zmuszając się do uśmiechu.

Smoczyca prychnęła.

Przywódcy klanów powitali kolejno Aryę i Orika, ten jednak całkowicie zlekceważył ich gościnność i w odpowiedzi tylko wyciągnął dłoń, na której spoczywał żelazny pierścień.

Oczy Ûndina rozszerzyły się. Ostrożnie ujął pierścień, trzymając go w dwóch palcach niczym jadowitą żmiję.

– Kto ci to dał?

– Az Sweld rak Anhûin. I nie mnie, tylko Eragonowi.

Na widok troski widocznej na twarzach krasnoludów wcześniejsze obawy Eragona powróciły. Widział, jak samotne krasnoludy z mniejszym lękiem stawiały czoło całym oddziałom Kullów. Pierścień musiał symbolizować coś naprawdę strasznego, skoro tak bardzo nimi wstrząsnął jego widok.

Ûndin zmarszczył brwi, słuchając szeptów doradców.

– Musimy naradzić się w tej sprawie – rzekł w końcu. – Cieniobójco, przygotowaliśmy na twą cześć ucztę. Jeśli pozwolisz, moi słudzy zaprowadzą cię do komnat. Tam możesz się odświeżyć i wówczas zaczniemy.

– Oczywiście.

Eragon oddał wodze Śnieżnego Płomienia czekającemu krasnoludowi i podążył za przewodnikiem w głąb dworu. Mijając drzwi, obejrzał się i ujrzał Aryę i Orika naradzających się gorączkowo z przywódcami klanów. Zaraz wrócę – przyrzekł Saphirze.

Pokonawszy w kucki krasnoludzkie korytarze, z ulgą przekonał się, że przydzielony mu pokój jest dość przestronny, by mógł stanąć swobodnie. Służący ukłonił się nisko.

– Wrócę. gdy Grimstborith Ûndin będzie gotów.

Kiedy służący zniknął, Eragon odetchnął głęboko, napawając się ciszą. Spotkanie z zamaskowanymi krasnoludami wciąż nękało mu umysł, utrudniając odpoczynek. Na szczęście, niedługo zabawimy w Tarnagu, i dzięki temu raczej nie zdołają nam przeszkodzić.

Zdjął rękawicę i podszedł do marmurowej misy, osadzonej w podłodze obok niskiego łoża. Wsunął dłonie do wody i z cichym krzykiem cofnął gwałtownie. Była bliska wrzenia. To pewnie krasnoludzki zwyczaj, uznał. Zaczekał, aż trochę wystygnie, potem umył twarz i szyję, szorując je energicznie w obłokach pary.

Odświeżony, ściągnął nogawice i tunikę, i przebrał się w strój z pogrzebu Ajihada. Sięgnął po Zar’roca, uznał jednak, że w ten sposób uraziłby Ûndina. Zamiast tego przypasał nóż myśliwski.

A potem wyjął z worka powierzony przez Nasuadę zwój, przeznaczony dla Islanzadí. Zważył go w dłoni, szukając dla niego najlepszej kryjówki. Wiadomość była zbyt ważna, żeby pozostawić ją w komnacie, gdzie ktoś mógłby odczytać ją bądź ukraść. W końcu, ponieważ nic lepszego nie przyszło mu do głowy, wepchnął zwój w rękaw. Powinien być tu bezpieczny, o ile nie wdam się w walkę, a wtedy będę miał na głowie ważniejsze problemy.

***

Gdy w końcu służący wrócił, minęło zaledwie południe, lecz słońce zniknęło już za wyniosłymi górami, pogrążając Tarnag w półmroku. Po wyjściu z budynku, Eragona uderzyła przemiana, jakiej uległo miasto. Przedwczesny zmierzch ujawnił prawdziwą moc krasnoludzkich lamp – ich czysty, jasny blask zalał ulice, sprawiając, że cała dolina lśniła.

Ûndin i pozostałe krasnoludy czekały na dziedzińcu wraz z Saphirą, która usadowiła się u szczytu stołu. Nikt nie przejawiał ochoty, by dyskutować z wyborem przez nią miejsca.

Stało się coś? – spytał Eragon, śpiesząc ku niej.

Ûndin wezwał dodatkowych żołnierzy i kazał zaryglować bramy.

Spodziewa się ataku?

Przynajmniej obawia się takiej możliwości.

– Eragonie, proszę, dołącz do mnie. – Przywódca klanu wskazał gestem stojące po jego prawicy krzesło. Zaczekał, aż Eragon zajmie miejsce, po czym usiadł. Reszta kompanii pośpiesznie podążyła w ich ślady.

Eragona ucieszył fakt, że Orik zasiadł u jego boku, a Arya dokładnie naprzeciwko. Oboje mieli ponure miny. Nim zdążył spytać Orika o pierścień, Ûndin klepnął głośno w stół.

– Ignh az voth! – huknął.

Z dworu wysypali się służący, dźwigający półmiski z kutego złota, na których piętrzyły się stosy mięsiw, ciast i owoców. Rozdzielili się na trzy kolumny, jedną na każdy stół, i zamaszystym ruchem ustawili półmiski na blatach.

Wkrótce stoły uginały się pod ciężarem zup i gulaszy z najróżniejszymi bulwami, pieczonej dziczyzny, długich, gorących bochnów chleba na zakwasie i rzędów miodowych ciastek ociekających konfiturą malinową. Pośród zieleni spoczywały filety z pstrągów przybrane pietruszką, a obok z serowej urny wystawała smętna głowa marynowanego węgorza, jakby w nadziei, że jakimś cudem zdoła umknąć do rzeki. Na każdym stole posadzono łabędzia otoczonego stadkiem faszerowanych kuropatw, gęsi i kaczek.

Grzyby były wszędzie, pokrojone w pasma i smażone, nasadzane na łebki ptaków niczym czepki, bądź wyrzezane na kształt zamków pośród fos pełnych gęstego sosu. Eragon chłonął oczami niewiarygodną różnorodność odmian, od białych puszystych bryłek wielkości jego pięści, poprzez grzyby, które mógłby pomylić ze sfalowaną korą, i delikatne ropuszaki, przekrojone na pół, by widać było błękitne wnętrze.

W końcu wniesiono najważniejsze danie uczty: olbrzymiego pieczonego dzika, lśniącego od sosu. Eragon uznał, że to dzik, zwierzę jednak dorównywało wielkością Śnieżnemu Płomieniowi. Trzeba było sześciu krasnoludów, by je unieść. Kły miało dłuższe niż jego przedramię, ryj szeroki jak głowa Eragona, a zapach pieczeni przesłaniał wszystko, zalewał stoły ostrymi falami woni tak mocnej, że łzawiły od niej oczy.

– Nagra – wyszeptał Orik. – Olbrzymi dzik. Ûndin naprawdę chce cię dziś uczcić, Eragonie. Jedynie najdzielniejsze krasnoludy mają odwagę polować na nagry, a podają je tylko tym, których darzą ogromnym szacunkiem. Myślę też, że gest ten ma świadczyć, że będzie cię popierał w sporze z Dûrgrimst Nagra.

Eragon nachylił się ku niemu tak, by nikt nie słyszał ich rozmowy.

– Zatem to jest kolejne zwierzę żyjące tylko w Beorach? Mógłbyś wymienić mi pozostałe?

– Leśne wilki tak wielkie, że polują na nagry, i dość zręczne, by schwytać feldûnosta. Niedźwiedzie jaskiniowe, które my nazywamy urzhadn, a elfy beorn. Od nich to nazwali tutejsze szczyty, choć my używamy innej nazwy. Nazwa gór to sekret, którym nie dzielimy się z żadną inną rasą. I...

– Smer voth – polecił Ûndin, uśmiechając się do gości. Słudzy natychmiast dobyli niewielkich zakrzywionych noży i ukroili porcje nagry, które umieścili na talerzach wszystkich z wyjątkiem Aryi – w tym solidny kawałek dla Saphiry. Ûndin uśmiechnął się ponownie, ujął sztylet i odciął kęs mięsa. Eragon sięgnął po własny nóż, lecz Orik chwycił go za rękę.

– Zaczekaj.

Ûndin przeżuwał powoli, wywracając oczami i przesadnie kiwając głową. W końcu przełknął.

– Ilf gauhnith! – wykrzyknął.

– Teraz – rzucił Orik, wracając do przerwanego posiłku.

Eragon nigdy nie jadł nic podobnego. Mięso dzika było soczyste, miękkie i dziwnie korzenne, jakby je namoczono w miodzie i jabłeczniku. Mięta, którą zostało przyprawione, jeszcze to podkreślała.

Zastanawiam się, jak zdołali upiec coś tak wielkiego – przesłał myśl Eragon.

Bardzo wolno – skomentowała Saphira, skubiąc swoją porcję nagry.

– Pochodzący z czasów, gdy wśród klanów powszechnie zdarzało się trucicielstwo, zwyczaj – wyjaśnił Orik pomiędzy kęsami – nakazuje gospodarzowi pierwszemu kosztować jedzenia, by pokazać, że goście mogą częstować się bezpiecznie.

W czasie bankietu Eragon sprawiedliwie dzielił czas pomiędzy próbowanie różnych potraw i rozmowy z Orikiem, Aryą i siedzącymi nieco dalej krasnoludami. Godziny płynęły szybko, uczta zaś była tak bogata, że dopiero późnym popołudniem podano ostatnią potrawę, spożyto ostatnie kęsy i opróżniono kielichy. Gdy służba zaczęła sprzątać ze stołów, Ûndin odwrócił się do Eragona.

– Odpowiadał ci ten posiłek?

– Był przepyszny.

Ûndin skinął głową.

– Cieszę się, że ci smakowało. Kazałem wczoraj wynieść na dwór stoły, by smok mógł zjeść z nami. – Ani na moment nie spuszczał wzroku z Eragona.

Eragon poczuł ogarniający go lodowaty chłód. Świadomie bądź nie, Ûndin potraktował Saphirę jak zwyczajne zwierzę. Wcześniej zamierzał na osobności spytać go o zamaskowane krasnoludy, teraz jednak zapragnął zbić gospodarza z pantałyku.

– Dziękujemy ci z Saphirą – rzekł. – Panie, czemu rzucono nam pierścień?

Na dziedzińcu zapadła cisza. Eragon kątem oka dostrzegł, jak Orik krzywi się gwałtownie, Arya natomiast uśmiechnęła się, jakby rozumiała, o co mu chodzi.

Ûndin zmarszczył groźnie brwi i odłożył sztylet.

– Knurlagn, których spotkałeś, należą do klanu mającego tragiczną historię. Przed upadkiem Jeźdźców byli jednym z najstarszych i najbogatszych rodów w naszym królestwie. Jednakże dwa błędy przypieczętowały ich los. Mieszkali na zachodnim skraju Gór Beorskich, a ich najlepsi wojownicy wstępowali na służbę u Vraela.

W jego głosie zadźwięczała ostra gniewna nuta.

– Galbatorix i jego na wieki przeklęci Zaprzysiężeni wymordowali ich w waszym mieście Urû’baenie. Potem nadlecieli tutaj i zabili wielu. Z całego klanu przeżyła tylko Grimstcarvlorss Anhûin i jej straż przyboczna. Anhûin wkrótce zmarła ze smutku, mężczyźni zaś przyjęli miano Az Sweldn rak Anhûin, Łzy Anhûin, i zakryli twarze, by na zawsze pamiętać o stracie i pragnieniu zemsty.

Eragon poczuł, że pieką go policzki. Czuł ogromny wstyd i z trudem walczył, by jego twarz go nie zdradziła.

– W miarę upływu lat – podjął Ûndin, wpatrując się gniewnie w pozostałe na półmisku ciastko – odbudowali swój klan, czekając i szukając sposobności zapłaty. A teraz zjawiłeś się ty, ze znakiem Hrothgara na czole. To dla nich najgorsza możliwa obelga. Nieważne, jak bardzo przysłużyłeś się nam w Farthen Dûrze. Stąd pierścień, ostateczne wyzwanie. Oznacza on, że Dûrgrimst Az Sweldn rak Anhûin będą sprzeciwiać ci się ze wszystkich sił i środków, w każdej sprawie, małej czy dużej. Ogłosili się twymi najgorszymi przeciwnikami, wrogami krwi.

– Czy życzą mi śmierci? – spytał sztywno Eragon.

Ûndin na moment odwrócił wzrok. Zerknął na Gannela, po czym pokręcił głową i zaśmiał się gardłowo.

– Nie, Cieniobójco. Nawet oni nie ośmieliliby się skrzywdzić gościa. To zabronione. Chcą tylko, abyś odszedł stąd jak najdalej. – Gdy Eragon wciąż patrzył na niego wyczekująco, Ûndin dodał: – Proszę, nie rozmawiajmy dłużej o tych przykrych sprawach. Wraz z Gannelem ofiarowaliśmy ci na znak przyjaźni jadło i miód, czyż to się nie liczy?

Kapłan mruknął z aprobatą.

– Doceniam to – ustąpił w końcu Eragon.

Saphira spojrzała na niego poważnie.

Oni się boją, Eragonie. Boją się i czują złość, bo zmuszono ich do przyjęcia pomocy Jeźdźca.

Tak. Może i walczą u naszego boku, ale nie dla nas.

Najstarszy

Подняться наверх