Читать книгу Koniec śmierci - Cixin Liu - Страница 10

CZĘŚĆ I
Lata 1–4 ery kryzysu
Cheng Xin

Оглавление

Cheng Xin popłynęła do Sanyi na wyspie Hainan, żeby zgłębić sprawę hibernacji.

Ta tropikalna wyspa wydawała się niestosownym miejscem dla największego ośrodka badań nad hibernacją, którym zarządzała Chińska Akademia Nauk Medycznych. Chociaż na kontynencie był środek zimy, tutaj panowała wiosna.

Ośrodek mieścił się w białym budynku ukrytym za gęstą roślinnością. Wewnątrz paręnaście osób było pogrążonych w krótkiej, eksperymentalnej hibernacji. Na razie nikogo nie wprowadzono w ten stan z zamiarem przeskoczenia stuleci.

Cheng Xin zapytała najpierw, czy można zmniejszyć do stu kilogramów wagę oprzyrządowania potrzebnego do utrzymywania kogoś w hibernacji.

Dyrektor ośrodka wybuchnął śmiechem.

– Do stu kilogramów? To byłby olbrzymi sukces, gdyby udało się ją zmniejszyć do stu ton!

Dyrektor przesadził, ale tylko trochę. Oprowadził Cheng Xin po ośrodku. Zorientowała się wtedy, że sztuczna hibernacja niezupełnie przystaje do jej publicznego obrazu. Przede wszystkim nie stosowano niezwykle niskich temperatur. Procedura polegała na zastąpieniu krwi w ciele niezamarzającym roztworem krioochronnym, a następnie na obniżeniu temperatury ciała do minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Czynności narządów podtrzymywał na niezwykle niskim poziomie biologicznym zewnętrzny układ sercowo-płucny.

– To jest jak stan uśpienia w komputerze – powiedział dyrektor.

Cały układ – zbiornik hibernacyjny, układ podtrzymania życia, aparatura chłodząca – ważył około trzech ton.

Kiedy Cheng Xin rozmawiała z personelem technicznym o możliwych sposobach zminiaturyzowania sprzętu do hibernacji, tknęła ją nagle myśl, że skoro temperaturę ciała należy utrzymywać na poziomie około minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza, to w lodowatej przestrzeni kosmicznej komorę hibernacyjną trzeba by było podgrzewać, nie ochładzać. Zwłaszcza podczas długiej podróży poza Neptunem temperatura zewnętrzna byłaby bliska absolutnemu zeru. W porównaniu z nią we wnętrzu statku, gdzie temperatura wynosiłaby minus pięćdziesiąt stopni Celsjusza, byłoby gorąco jak w piecu. Ponieważ podróż potrwałaby od stu do dwustu lat, najbardziej praktycznym rozwiązaniem byłoby ogrzewanie radioizotopowe. Twierdzenie dyrektora, że całość ważyłaby sto ton, nie było dalekie od prawdy.

Cheng Xin wróciła do centrali PAW i zdała sprawozdanie z wizyty w ośrodku. Po zebraniu wszystkich związanych z tematem wyników badań personel ponownie popadł w depresję. Jednak tym razem spoglądali na Wade’a z nadzieją.

– Co tak na mnie patrzycie? Nie jestem Bogiem! – Wade potoczył wzrokiem po sali konferencyjnej. – Jak myślicie, po co was tu przysłały wasze kraje? Po to, żebyście odbierali wypłatę i przynosili mi złe wiadomości? Nie mam rozwiązania. To wy macie je znaleźć!

Odepchnął się od stołu konferencyjnego, a jego krzesło odsunęło się dalej niż zwykle. Lekceważąc zakaz palenia w sali, wyciągnął cygaro.

Zebrani przenieśli uwagę na nowych – ekspertów od hibernacji. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem, ale nawet nie starali się ukryć złości i frustracji typowej dla specjalistów postawionych wobec nieznających się na rzeczy fanatyków, którzy prosili ich o coś, co jest niemożliwe.

– Może… – Cheng Xin rozejrzała się niepewnie. Nadal nie mogła przywyknąć do zachowania dyrektora naczelnego.

– Naprzód! Nic nas nie powstrzyma! – rzekł do niej Wade, wydmuchując te słowa razem z dymem.

– Może… nie musimy wysyłać w kosmos żywego człowieka.

Reszta zespołu popatrzyła na nią, potem po sobie nawzajem, a później zwróciła oczy na ekspertów od hibernacji. Tamci potrząsnęli głowami, niepewni, o czym mówi Cheng Xin.

– Moglibyśmy szybko zamrozić człowieka do minus dwustu stopni Celsjusza, a potem wystrzelić go w kosmos. Nie potrzebowalibyśmy aparatury podtrzymującej życie ani systemów ogrzewania, więc kapsuła z ciałem mogłaby być bardzo mała i lekka. Jej masa całkowita nie powinna przekraczać stu dziesięciu kilogramów. Dla nas takie ciało jest trupem, ale może nie dla Trisolarian.

– Bardzo dobrze – powiedział Wade, kiwając do niej głową. Po raz pierwszy pochwalił kogoś spośród personelu.

– Mówi pani o krioochronie, nie o hibernacji – rzekł jeden z ekspertów. – Największą przeszkodę w ponownym ożywieniu zamrożonego w błyskawicznym tempie ciała stanowi zapobieżenie uszkodzeniu komórek przez kryształki lodu podczas rozmrażania. To samo dzieje się z zamrożonym tofu: kiedy się je rozmrozi, zamienia się w gąbkę. Aha, domyślam się, że większość państwa nie jadła mrożonego tofu. – Ekspert, który był Chińczykiem, uśmiechnął się na widok zdezorientowanych ludzi z Zachodu. – Cóż, być może Trisolarianie znają metody zapobiegania takim uszkodzeniom. Może potrafią przywrócić ciału normalną temperaturę w bardzo krótkim czasie, w mili- czy nawet w mikrosekundę. My nie wiemy, jak to zrobić, w każdym razie bez zamienienia ciała w parę.

Cheng Xin niezbyt uważnie przysłuchiwała się tej dyskusji. Zastanawiała się, kto miałby być tą osobą zamrożoną do minus pięćdziesięciu stopni i wystrzeloną w przestrzeń kosmiczną. Starała się iść naprzód bez względu na konsekwencje, ale na myśl o tym zadrżała.


Na bieżącym zebraniu ROP miało się odbyć głosowanie nad najnowszą wersją programu Klatka Schodowa. Prywatne rozmowy Wade’a z przedstawicielami różnych krajów napawały optymizmem. Ponieważ zmodyfikowany plan miał doprowadzić do pierwszego kontaktu ludzkości z cywilizacją pozaziemską, jego znaczenie różniło się jakościowo od wysłania zwykłej sondy. Poza tym można było powiedzieć, że osoba wysłana do Trisolarian będzie tykającą bombą wszczepioną w serce wroga. Umiejętnie wykorzystując przewagę ludzi w sferze forteli i podstępów, będzie mogła zmienić przebieg całej wojny.

Jednak tego wieczoru Zgromadzenie Ogólne miało ogłosić na specjalnej sesji program Wpatrujących się w Ścianę, więc spotkanie ROP przesunęło się o ponad godzinę. Personel PAW czekał w holu sali posiedzeń Zgromadzenia Ogólnego. W poprzednich spotkaniach ROP pozwalano brać udział tylko Wade’owi i Wadimowowi, a pozostali musieli siedzieć poza salą i czekać na wezwanie, jeśli potrzebne były wyjaśnienia techniczne z zakresu ich specjalizacji. Jednak tym razem Wade poprosił Cheng Xin, by towarzyszyła jemu i Wadimowowi podczas samego spotkania, co dla asystentki technicznej niskiego szczebla było wielkim wyróżnieniem.

Po zakończeniu sesji Zgromadzenia Ogólnego Cheng Xin i inni patrzyli, jak przez hol przechodzi i opuszcza budynek jakiś mężczyzna otoczony tłumem reporterów, widocznie jeden z przedstawionych przed chwilą Wpatrujących się w Ścianę. Ponieważ wszyscy z PAW koncentrowali się na programie Klatka Schodowa, większości personelu agencji nie obchodzili Wpatrujący się w Ścianę i tylko kilkoro z nich wyszło na zewnątrz, by rzucić na niego okiem. Dlatego też kiedy doszło do zamachu na życie Luo Ji, nikt z PAW nie słyszał odgłosu strzału, zobaczyli tylko przez szklane drzwi jakieś zamieszanie. Wybiegli na zewnątrz, gdzie natychmiast oślepiły ich reflektory helikopterów.

– O mój Boże, zastrzelono jednego z Wpatrujących się w Ścianę! – krzyknął jeden z kolegów Cheng Xin. – Słyszałem, że wpakowano mu kilka kul. W głowę!

– A kim są ci Wpatrujący się w Ścianę? – zapytał Wade. W jego głosie nie słychać było szczególnego zainteresowania.

– Też nie bardzo wiem. Chyba trzech z nich pochodzi z grona dobrze znanych kandydatów, ale czwarty, ten, którego zastrzelono, to pani rodak. – Kolega wskazał Cheng Xin. – Ale nikt o nim wcześniej nie słyszał. Po prostu zwykły facet.

– W tym wyjątkowym czasie nikt nie jest „zwykłym facetem” – powiedział Wade. – Na przypadkowej osobie może nagle spocząć wielka odpowiedzialność, a kogoś ważnego można w każdej chwili zastąpić kimś innym. – Spojrzał najpierw na Cheng Xin, a potem na Michaiła Wadimowa. Po chwili odwołał go sekretarz ROP.

– Grozi mi – szepnął Wadimow do Cheng Xin. – Wczoraj wpadł w szał i oświadczył, że może się mnie łatwo pozbyć.

– Michaił, ja…

Wadimow uciszył ją podniesieniem ręki. Silne światło z helikoptera przeświecało przez jego dłoń i ukazywało krew pod skórą.

– On nie żartował. Nasza agencja nie musi przestrzegać normalnych procedur zarządzania zasobami ludzkimi. Jesteś zrównoważona, spokojna, ciężko pracujesz, a do tego myślisz kreatywnie i czujesz się odpowiedzialna za sprawy, które daleko wykraczają poza to, co musisz robić na swoim oficjalnym stanowisku. To rzadki zespół cech u osoby w twoim wieku. Xin, naprawdę się cieszę, że mogłabyś mnie zastąpić… ale niezupełnie potrafisz robić to co ja. – Rozejrzał się po otaczającym ich tłumie ludzi. – Nie sprzedasz matki do burdelu. Jeśli chodzi o ten aspekt naszej profesji, wciąż jesteś dzieckiem. Mam szczerą nadzieję, że zawsze taka pozostaniesz.

Podeszła do nich Camille ze spiętym plikiem papierów. Cheng Xin domyśliła się, że jest to wstępna analiza wykonalności programu Klatka Schodowa. Camille podniosła dokumenty i przez chwilę trzymała je w górze, a potem, zamiast im je dać, walnęła nimi o ziemię.

– Pierdolić ich wszystkich! – wrzasnęła. Mimo że nad ich głowami huczały helikoptery, parę osób odwróciło się i spojrzało na nią. – Jebane świnie! Nie wiedzą nic oprócz tego, jak się tarzać w błocie!

– O kim mówisz? – zapytał Wadimow.

– O wszystkich! O całej ludzkości! Pół wieku temu chodziliśmy po Księżycu, a teraz nic nie mamy, niczego nie możemy zmienić!

Cheng Xin schyliła się i podniosła papiery. Faktycznie było to studium wykonalności. Przekartkowała je z Wadimowem, ale napisane było bardzo technicznym, trudnym do szybkiego zrozumienia językiem. Wrócił też Wade – sekretarz ROP poinformował go, że sesja zacznie się za piętnaście minut.

W obecności szefa PAW Camille trochę się uspokoiła.

– NASA przeprowadziła w kosmosie dwie małe próby z jądrowym napędem pulsacyjnym – powiedziała. – O wynikach możecie przeczytać w tym studium. Sprowadzają się do tego, że proponowany przez nas statek jest nadal za ciężki, by osiągnąć wymaganą prędkość. Według ich szacunków cały zespół musi mieć jedną dwudziestą proponowanej przez nas masy. Jedną dwudziestą! To dziesięć kilogramów! Ale poczekajcie, mają też dla nas dobrą wiadomość. Okazuje się, że masę żagla można zmniejszyć do poziomu poniżej tych dziesięciu kilogramów. Zlitowali się nad nami i napisali, że możemy tam umieścić ładunek o ciężarze pół kilograma. To jednak nieprzekraczalna granica, bo każde zwiększenie ładunku wymaga grubszych lin, którymi połączony jest z żaglem. Każdy dodatkowy gram ładunku oznacza trzy gramy lin więcej. Tak więc utknęliśmy na zero, przecinek, pięć kilograma. Ha, ha, dokładnie tak, jak przewidziała nasza anielica – sonda lekka jak piórko!

Wade się uśmiechnął.

– Powinniśmy poprosić Monnier, kotkę mojej mamy, żeby tam poleciała. Chociaż nawet ona musiałaby stracić połowę wagi.

Gdy wszyscy ochoczo zajmowali się pracą, Wade wydawał się ponury; gdy byli przybici, stawał się odprężony i tryskał humorem. Początkowo Cheng Xin myślała, że to dziwne zachowanie jest częścią jego stylu kierowania zespołem, ale Wadimow wyprowadził ją z błędu. Powiedział, że nie ma to nic wspólnego ze stylem kierowania zespołem pracowników ani dowodzenia oddziałem żołnierzy, że on po prostu lubi patrzeć, jak inni tracą nadzieję, nawet jeśli sam należy do tych, którzy powinni wpaść w rozpacz. Cheng Xin zdziwiła się, że Wadimow, który zawsze starał się mówić o innych pochlebnie, ma taką opinię o Wadzie. Teraz jednak rzeczywiście wyglądało na to, że widok przygnębionych min ich trojga sprawia Wade’owi przyjemność.

Zrobiło jej się słabo. Wiele dni wyczerpującej pracy dało o sobie znać i osunęła się na ziemię.

– Wstań – powiedział Wade.

Po raz pierwszy Cheng Xin odmówiła wykonania jego polecenia. Pozostała na ziemi.

– Jestem zmęczona – odparła beznamiętnym głosem.

– Ty i ty – rzekł Wade, wskazując palcem ją i Camille. – W przyszłości nie wolno wam tracić panowania nad sobą. Musicie iść naprzód i nie cofnąć się przed niczym!

– Nie ma żadnej drogi naprzód – stwierdził Wadimow. – Musimy się poddać.

– Uważasz, że nie ma żadnej drogi naprzód, bo nie wiesz, jak lekceważyć konsekwencje.

– A co ze spotkaniem z ROP? Mamy je odwołać?

– Nie, powinniśmy postępować tak, jakby nic się nie stało. Ale nie możemy przygotować nowych dokumentów, więc musimy przedstawić im nowy plan ustnie.

– Jaki plan? Z pięćsetgramowym kotem?

– Oczywiście, że nie.

Oczy Wadimowa i Camille pojaśniały. Zdawało się, że w Cheng Xin też wstąpiły nowe siły. Wstała z ziemi.

W asyście samochodów eskorty i helikopterów odjechała sprzed budynku karetka z czwartym Wpatrującym się w Ścianę. Na tle świateł Nowego Jorku Wade ze swoim zimnym wzrokiem wyglądał jak duch.

– Wyślemy tylko mózg – oznajmił.

Koniec śmierci

Подняться наверх