Читать книгу Koniec śmierci - Cixin Liu - Страница 18

CZĘŚĆ II
61 rok ery odstraszania
Dzierżyciel Miecza

Оглавление

Cheng Xin patrzyła ze szczytu gigantycznego drzewa na swoją gwiazdę. To ze względu na nią ją obudzono.

Podczas krótkiego trwania programu Gwiazdy Naszym Przeznaczeniem sprzedano ogółem siedemnaście gwiazd piętnastu osobom fizycznym. Pozostałych czternastu właścicieli gwiazd zniknęło w mrokach historii, nie można też było odnaleźć ich prawnych spadkobierców. Wielki Jar był niczym sito i zbyt wielu osobom nie udało się przedostać przez jego oczka. Teraz jedyną osobą, która posiadała prawny tytuł własności gwiazdy, była Cheng Xin.

Chociaż ludzkość nie podjęła jeszcze nawet próby dotarcia do żadnej gwiazdy poza Układem Słonecznym, szybki postęp technologiczny sprawił, że wartość tych, które znajdowały się w odległości do trzech lat świetlnych od Ziemi, nie była już czysto symboliczna. Okazało się, że wokół DX3906, gwiazdy Cheng Xin, krążą jednak planety. Z dwóch dotąd odkrytych jedna, sądząc z masy, orbity i analizy spektralnej jej atmosfery, wydawała się bardzo podobna do Ziemi. W rezultacie jej wartość wzrosła astronomicznie. Ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że ma ona właścicielkę.

ONZ i Flota Słoneczna chciały odzyskać DX3906, ale nie mogły tego zrobić bez zgody właścicielki na przekazanie im praw. A zatem po dwustu sześćdziesięciu czterech latach hibernacji obudzono Cheng Xin z drzemki.

Pierwszą rzeczą, którą odkryła po wyjściu z hibernacji, było to, że – jak się spodziewała – nikt nic nie wiedział o programie Klatka Schodowa. Trisolarianie nie przejęli sondy i nie mieli pojęcia, gdzie się znajduje. Historia zapomniała o Klatce Schodowej, a mózg Tianminga zaginął w otchłani kosmosu. Ale ten człowiek, który pogrążył się w nicości, zostawił swojej ukochanej rzeczywisty świat, świat składający się z gwiazdy i dwóch planet.

Planety krążące wokół DX3906 odkryła doktor astronomii nazwiskiem 艾 AA3. W ramach pracy doktorskiej AA opracowała nową technikę, w której wykorzystywano jedną gwiazdę jako soczewkę grawitacyjną do obserwacji innej.

AA przypominała Cheng Xin pełnego życia, wirującego wokół niej bez przerwy ptaka. Powiedziała, że zna takie, pochodzące z przeszłości, osoby jak ona – zwane przez odniesienie do starego kalendarza „ludźmi z ery powszechnej” – ponieważ promotorem jej rozprawy był fizyk z tamtych odległych czasów. Właśnie dzięki tej znajomości ludzi z ery powszechnej została wyznaczona przez Agencję Kosmiczną Organizacji Narodów Zjednoczonych do kontaktów z nią. Było to jej pierwsze zajęcie po doktoracie.

Prośba ONZ i floty, by odsprzedała im gwiazdę, postawiła Cheng Xin w niezręcznej sytuacji. Czuła się winna z powodu posiadania całego świata, ale na myśl o tym, że mogłaby sprzedać prezent, który otrzymała z czystej miłości, robiło się jej niedobrze. Zaproponowała, że zrzeknie się wszelkich praw do DX3906 nieodpłatnie i zadowoli się tylko upamiętnieniem tego gestu, ale odpowiedziano jej, że to niemożliwe. Zgodnie z prawem żadna organizacja ani władza nie mogły przyjąć tak cennej nieruchomości bez rekompensaty dla pierwotnego właściciela, więc nalegano na sprzedaż. Cheng Xin odmówiła.

Po długim zastanowieniu wystąpiła z inną propozycją: sprzeda planety, ale zatrzyma gwiazdę. Jednocześnie podpisze z ONZ i flotą umowę, na mocy której ludzkość będzie miała prawo korzystać z energii wytwarzanej przez DX3906. Specjaliści z zakresu prawa ostatecznie orzekli, że ta propozycja jest możliwa do przyjęcia.

AA powiedziała Cheng Xin, że skoro chce sprzedać tylko planety, kwota zaoferowana przez ONZ będzie dużo niższa. Jednak nadal będzie to astronomiczna suma, więc będzie musiała założyć firmę w celu właściwego zarządzania tymi pieniędzmi.

– Chciałabyś, żebym ci pomogła kierować tą firmą? – zapytała AA.

Cheng Xin zgodziła się, zatem AA natychmiast zadzwoniła do Agencji Kosmicznej ONZ i złożyła rezygnację.

– Teraz pracuję dla ciebie – powiedziała – porozmawiajmy więc chwilę o interesach. Zwariowałaś? Wybrałaś najgorszą ze wszystkich możliwości! Mogłabyś sprzedać gwiazdę z planetami i zostać jedną z najbogatszych osób we Wszechświecie! Mogłabyś też odmówić sprzedaży i zatrzymać cały ten układ dla siebie. Ochrona prawna własności prywatnej nie dopuszcza żadnych wyjątków, więc nikt nie mógłby ci go odebrać. A potem mogłabyś znowu poddać się hibernacji i kazać się obudzić dopiero wtedy, kiedy podróż na DX3906 stanie się możliwa. Mogłabyś tam polecieć! Całą tę przestrzeń miałabyś dla siebie! Oceany, kontynenty… oczywiście zrobisz, co chcesz, ale powinnaś zabrać mnie ze sobą…

– Już podjęłam decyzję – przerwała jej Cheng Xin. – Dzielą nas prawie trzy wieki. Nie sądzę, żebyśmy się od razu zrozumiały.

– Dobrze. – AA westchnęła. – Ale powinnaś przewartościować swoje pojęcia obowiązku i sumienia. Obowiązek kazał ci pozbyć się planet, a sumienie zatrzymać gwiazdę, ale ponownie doszło do głosu poczucie obowiązku i sprawiło, że oddałaś wytwarzaną przez nią energię. Jesteś, jak mój promotor, jedną z tych osób z przeszłości, które są wewnętrznie rozdarte między dwoma ideałami. Ale w naszej epoce sumienie i obowiązek nie są ideałami: nadmiar któregokolwiek z nich postrzegany jest jako choroba psychiczna, zaburzenie osobowości spowodowane presją społeczną. Powinnaś się leczyć.


Mimo bijącej z dołu łuny świateł miasta Cheng Xin łatwo znalazła DX3906. Powietrze było dużo czyściejsze niż w dwudziestym pierwszym wieku. Potem przeniosła wzrok z nieba na otaczającą ją rzeczywistość: stały z AA niczym mrówki na szczycie jakby rozjarzonej bożonarodzeniowej choinki, a wokół nich wznosił się las innych choinek. Na gałęziach wisiały jak liście rozświetlone budynki. Ale to ogromne miasto zbudowano nie pod ziemią, lecz na jej powierzchni. Pokój, który zapanował w erze odstraszania, zakończył drugą epokę jaskiniową w dziejach ludzkości.

Poszły konarem do jego końca. Każda gałąź była aleją pełną dryfujących przezroczystych okien z informacjami. Za ich sprawą ulica wyglądała jak wielobarwna rzeka. Od czasu do czasu jakieś okno czy dwa odrywały się od reszty i podążały przez chwilę za nimi, po czym, gdy nie przejawiały nim zainteresowania, wracały do strumienia pozostałych. Wszystkie budynki zwisały z gałęzi, a ponieważ ta gałąź była najwyższa, Cheng Xin i AA miały nad głowami rozgwieżdżone niebo. Gdyby znalazły się na jednej z niższych gałęzi, byłyby otoczone jasnymi domami zwisającymi z wyższych konarów i poczułyby się jak owady fruwające w baśniowym lesie, w którym każdy liść i owoc skrzył się i lśnił.

Cheng Xin przyglądała się przechodniom: kobieta, dwie kobiety, grupa kobiet, kobieta, trzy kobiety – same kobiety, wszystkie piękne. Odziane w śliczne, świetliste ubrania, wyglądały jak nimfy w tym zaczarowanym lesie. Co pewien czas mijały je starsze osoby, również kobiety, którym wiek nie odebrał urody. Gdy dotarły do końca gałęzi i przyglądały się morzu świateł w dole, Cheng Xin zadała pytanie, które nurtowało ją od kilku dni:

– Co się stało z mężczyznami?

Odkąd się obudziła, nie widziała ani jednego.

– O co ci chodzi? Są wszędzie. – AA wskazała ludzi wokół nich. – O tam. Widzisz tego, który opiera się o balustradę? A tam stoi trzech. Dwóch idzie w naszą stronę.

Cheng Xin uważnie się im przyjrzała. Osoby wskazane przez AA miały gładkie, ładne twarze, opadające na ramiona włosy i szczupłe, miękkie ciała, jakby ich kości były z bananów. Poruszali się z gracją, a ich głosy, niesione przez lekki wiatr, były słodkie i łagodne… W stuleciu, z którego pochodziła, uznano by ich za skrajnie zniewieściałych.

Po chwili zrozumiała. Ten trend widoczny był już wcześniej. Lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku były prawdopodobnie ostatnią dekadą, w której tradycyjnie zdefiniowaną męskość uważano za ideał. Potem społeczeństwo i moda preferowały mężczyzn wykazujących tradycyjnie kobiece cechy. Przypomniała sobie azjatyckich piosenkarzy, gwiazdy muzyki popularnej ze swoich czasów, którzy na pierwszy rzut oka wyglądali jak śliczne dziewczyny. Wielki Jar przerwał ten kierunek ewolucji ludzkiego społeczeństwa, ale pół wieku pokoju i dobrobytu ery odstraszania doprowadziło do jego odrodzenia, a nawet przyspieszenia.

– To prawda, że początkowo ludziom z ery powszechnej odróżnienie mężczyzn od kobiet sprawia zwykle kłopot – powiedziała AA. – Ale dam ci pewną wskazówkę. Zwracaj uwagę na sposób, w jaki na ciebie patrzą. Taka klasyczna piękność jak ty jest dla nich bardzo pociągająca.

Cheng Xin spojrzała na nią z pewnym zdenerwowaniem.

– Nie, nie! – AA się roześmiała. – Ja naprawdę jestem kobietą i nie w ten sposób mi się podobasz. Ale, szczerze mówiąc, nie wiem, co może być atrakcyjnego w mężczyznach z twojej ery. Gruboskórni, dzicy, brudni, zupełnie jakby nie w pełni wyewoluowali. Przyzwyczaisz się i spodoba ci się ta epoka piękna.

Niemal trzy wieki temu, kiedy Cheng Xin przygotowywała się do hibernacji, wyobrażała sobie różne problemy, z którymi będzie się musiała uporać w przyszłości, ale na coś takiego nie była przygotowana. Teraz wyobraziła sobie, jakby wyglądało jej życie, gdyby jego resztę spędziła w tym sfeminizowanym świecie… i ogarnęła ją melancholia. Spojrzała na niebo, szukając swojej gwiazdy.

– Znowu o nim myślisz, prawda? – AA chwyciła ją za ramię. – Nawet gdyby nie poleciał w kosmos i resztę życia spędził z tobą, nie żyłyby już wnuki waszych wnuków. To nowa epoka, nowe życie. Zapomnij o przeszłości!

Cheng Xin poszła za radą AA i zmusiła się do powrotu do rzeczywistości. Była tu dopiero od kilku dni i zaledwie w zarysie poznała historię minionych trzech stuleci. Najbardziej wstrząsnęło nią to, że w wyniku odstraszania groźbą wysłania w głąb ciemnego lasu informacji o położeniu ich układów słonecznych między ludźmi i Trisolarianami zapanowała równowaga.

Nagle w jej głowie pojawiła się myśl: „Świat uległ zniewieścieniu… ale jak to wpływa na odstraszanie?”.

Wracały tą samą drogą po konarze. I znowu przepłynęło z nimi kilka okien informacyjnych, ale tym razem jedno z nich przyciągnęło uwagę Cheng Xin. Pokazywało mężczyznę, ewidentnie z przeszłości: chudego, wymizerowanego, ze zmierzwionymi włosami. Stał przy czarnym nagrobku. I on, i nagrobek pogrążeni byli w cieniu, ale w jego oczach zdawało się odbijać światło odległego świtu. U dołu ekranu pojawił się wiersz tekstu:

W czasach, w których żył, zabójca zostałby skazany na karę śmierci.

Twarz mężczyzny wydała się Cheng Xin znajoma, ale obraz zniknął, zanim przyjrzała się mu dokładniej. W jego miejsce pojawiła się kobieta w średnim wieku, a przynajmniej tak się Cheng Xin wydawało. Miała oficjalny, nieświecący strój, który przypominał Cheng Xin ubiór polityka, i właśnie wygłaszała mowę. Wcześniejszy tekst był podtytułem jednej z części tego przemówienia.

Wydawało się, że okno zauważyło zainteresowanie Cheng Xin. Powiększyło się i zaczęło odtwarzać nagranie audio towarzyszące wideo. Głos przemawiającej był miły i słodki, jakby słowa były połączone ze sobą pasemkami waty cukrowej, ale treść wypowiedzi była przerażająca.

– Dlaczego kara śmierci? Dlatego, że zabił. Ale to tylko jedna z poprawnych odpowiedzi. Inną byłaby taka, że zabił za mało osób. Zabicie jednego człowieka było morderstwem, zabicie kilku lub kilkudziesięciu osób wielokrotnym morderstwem, a zatem za zabicie kilku lub kilkudziesięciu tysięcy powinno się wymierzyć mordercy tysiąckrotną karę śmierci. A gdyby ofiar było więcej? Kilkaset tysięcy? Kara śmierci, prawda? Tak, ci z was, którzy znają trochę historię, zaczynają się wahać. A gdyby zabił miliony ludzi? Mogę was zapewnić, że takiej osoby nie uznano by za mordercę. Ba, może nawet uznano by, że nie złamała prawa. Jeśli mi nie wierzycie, poznajcie historię! Każdy, kto zabił miliony, uznawany jest za „wielkiego” człowieka, za bohatera. A gdyby ta osoba zniszczyła cały świat i zabiła wszystkie formy życia na nim, byłaby wysławiana jako zbawiciel!

– Mówią o Luo Ji – wyjaśniła AA. – Chcą go postawić przed sądem.

– Dlaczego?

– To skomplikowane. Ale zasadniczo z powodu tego świata, którego położenie ujawnił Wszechświatu, przyczyniając się w ten sposób do jego zniszczenia. Nie wiemy, czy na tamtym świecie istniało życie. Mogło tak być. A więc podejrzany jest o światobójstwo, największe przestępstwo według naszego prawa.

– Hej, ty pewnie jesteś Cheng Xin!

Te słowa były szokiem dla Cheng Xin. Wydobyły się z okna unoszącego się przed nią. Polityk z tego okna gapiła się na nią, a na jej twarzy widać było radość zmieszaną ze zdumieniem, jakby niespodziewanie spotkała dawną koleżankę.

– Jesteś tą kobietą, która ma odległy świat! Jesteś jak promyk nadziei, który zawitał do nas z twojej pięknej epoki. Jako jedyny człowiek, który ma cały świat na własność, ocalisz nasz świat. Wszyscy w ciebie wierzymy. Och, przepraszam, powinnam się przedstawić…

AA kopnęła w okno i zamknęła je. Cheng Xin zdumiewał poziom technologii tej epoki. Nie miała pojęcia, jak jej obraz został przetransmitowany do mówczyni ani w jaki sposób ta polityk zdołała wyłuskać ją z miliardów osób, które oglądały transmisję.

AA wybiegła przed Cheng Xin i szła tyłem, podejmując rozmowę:

– Zniszczyłabyś jakiś świat, by stworzyć w ten sposób formę odstraszania? I co ważniejsze, nacisnęłabyś guzik, który spowodowałby zniszczenie dwóch światów, gdyby wroga nie udało się jednak odstraszyć?

– To bezsensowne pytanie. Nigdy nie postawiłabym się w takiej sytuacji.

AA zatrzymała się i chwyciła Cheng Xin za rękę. Spojrzała jej w oczy.

– Naprawdę? Nie postawiłabyś się?

– Oczywiście, że nie. Znaleźć się w takiej sytuacji to najgorsze, co przychodzi mi na myśl. To gorsze niż śmierć.

Nie pojmowała, dlaczego AA wydaje się tak poważna. Ta jednak kiwnęła głową.

– To mnie uspokaja… Może porozmawiamy jeszcze jutro? Jesteś zmęczona i powinnaś odpocząć. Potrzeba tygodnia, żeby po hibernacji dojść w pełni do siebie.


Następnego ranka AA zadzwoniła do Cheng Xin. Ukazała się na ekranie z podekscytowaną miną.

– Mam dla ciebie niespodziankę. Zabieram cię w fajne miejsce. Na szczycie drzewa czeka samochód.

Cheng Xin poszła tam i zobaczyła latający samochód z otwartymi drzwiami. Wsiadła, ale w środku nie było AA. Drzwi zamknęły się bezgłośnie, a siedzenie przystosowało się do jej kształtów i objęło ją niczym rękawiczka. Samochód ruszył łagodnie i włączył się w strumień pojazdów miasta-lasu.

Było jeszcze wcześnie i gdy auto mknęło przez ten las, przez szyby wpadały snopy światła słonecznego, niemal równoległe do ziemi. Ogromne drzewa zaczęły się powoli przerzedzać i w końcu zniknęły. Pod niebieskim niebem Cheng Xin widziała tylko tereny trawiaste i zadrzewione, oszałamiającą zieloną mozaikę.

Na początku ery odstraszania większość zakładów przemysłu ciężkiego przeniesiono na orbitę, dzięki czemu odrodziła się ziemska przyroda. Powierzchnia planety wyglądała teraz tak, jak w czasach przed rewolucją przemysłową. Dzięki spadkowi liczby ludności i dalszemu uprzemysłowieniu produkcji żywności wiele gruntów rolnych leżało odłogiem i pozwolono tam wrócić dzikim roślinom. Ziemia zamieniała się w ogromny park.

Ten piękny świat wydawał się Cheng Xin nierzeczywisty. Chociaż obudziła się z hibernacji, czuła się, jakby śniła.

Po półgodzinnym locie samochód wylądował i drzwi automatycznie się rozsunęły. Cheng Xin wysiadła, a samochód wzbił się w powietrze i odleciał. Gdy ustały zawirowania powietrza, nastała kompletna cisza, z rzadka przerywana odległym śpiewem ptaków. Cheng Xin rozejrzała się i stwierdziła, że znajduje się pośród zespołu opuszczonych budynków. Wyglądały na domy mieszkalne z ery powszechnej. Każdy z nich był do połowy porośnięty bluszczem.

Widok przeszłości pokrytej bujną zielenią nowej ery przywrócił Cheng Xin poczucie rzeczywistości, którego dotąd jej brakowało.

Zawołała AA, lecz odpowiedział jej męski głos:

– Cześć.

Odwróciła się i ujrzała mężczyznę stojącego na porośniętym bluszczem balkonie pierwszego piętra. Nie wyglądał jak łagodny, śliczny mężczyzna z czasów współczesnych, lecz jak mężczyzna z przeszłości. Cheng Xin miała wrażenie, że znowu śni, że to dalszy ciąg koszmaru z ery powszechnej.

Był to Thomas Wade. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, ale wydawał się nieco starszy. Może poddał się hibernacji po Cheng Xin, może obudził się wcześniej, a może zrobił i jedno, i drugie.

Wzrok Cheng Xin skupił się na jego prawej ręce, obciągniętej czarną rękawiczką. Trzymał w niej pistolet z ery powszechnej i mierzył w nią.

– Nabój, który w nim jest, został zaprojektowany do strzelania pod wodą – rzekł Wade. – Podobno ma długi okres przydatności. Minęło jednak ponad dwieście siedemdziesiąt lat. Kto wie, czy zadziała?

Na jego twarzy pojawił się ten dobrze jej znany uśmiech zadowolenia z nieszczęścia innych ludzi.

Błysk. Wybuch. Cheng Xin poczuła mocne uderzenie w lewe ramię, które rzuciło ją na kruszący się mur za jej plecami. Gęsty bluszcz stłumił w dużym stopniu huk strzału. Dalekie ptaki nadal ćwierkały.

– Nie mogę użyć pistoletu współczesnego – powiedział Wade. – Teraz każdy strzał jest automatycznie rejestrowany w bazie danych ochrony porządku publicznego.

Mówił takim samym spokojnym tonem jak wtedy, kiedy omawiał z nią rutynowe zadania.

– Dlaczego? – Cheng Xin nie czuła bólu. Lewa ręka była zdrętwiała, jakby nie należała do niej.

– Chcę zostać Dzierżycielem Miecza. Jesteś moją rywalką i masz szanse wygrać. Nie żywię do ciebie żadnej wrogości. Możesz mi nie wierzyć, ale w tej chwili czuję się okropnie.

– Zabiłeś Wadimowa? – zapytała. Z kącika jej ust płynęła krew.

– Tak. Był potrzebny dla programu Klatka Schodowa. A w moim obecnym planie ty nie jesteś potrzebna. Obydwoje byliście bardzo dobrzy, ale teraz stoisz mi na drodze. Muszę iść naprzód bez względu na konsekwencje.

Drugi strzał. Tym razem pocisk trafił w lewą część jej brzucha. Nadal nie czuła bólu, ale ogarniało ją coraz większe odrętwienie i nie mogła utrzymać się na nogach. Osunęła się po murze, zostawiając na bluszczu krwawą smugę.

Wade znowu nacisnął spust. W końcu jednak upływ niemal trzech stuleci dał o sobie znać i broń nie wypaliła. Odciągnął zamek i usunął niewypał, po czym ponownie wycelował w Cheng Xin.

Jego prawa ręka eksplodowała. W powietrze wzbił się obłoczek białego dymu. Wade nie miał prawego przedramienia. Na zielonych liściach wokół niego rozsypały się spalone kawałki kości i mięśni, a nieuszkodzony pistolet upadł u podnóża budynku. Wade się nie poruszył. Spojrzał na kikut swojej ręki, a potem podniósł wzrok. W jego stronę zmierzał lotem nurkowym samochód policyjny.

Gdy pojazd zbliżył się do ziemi, wyskoczyło z niego kilku funkcjonariuszy i wylądowało w gęstej trawie falującej pod wpływem uderzeń powietrza spowodowanych obrotami śmigieł. Wyglądali jak szczupłe, zwinne kobiety. Ostatnia wyskoczyła AA. Cheng Xin zamazywał się widok, ale dostrzegła jej przerażoną minę i usłyszała przerywane szlochem wyjaśnienia.

– …podał się za mnie i sfałszował mój obraz…

Cheng Xin ogarnęła fala paniki. Straciła przytomność.

Kiedy się ocknęła, znajdowała się w latającym samochodzie. Jej ciało było ciasno owinięte przywierającą do niego błoną. Nie czuła bólu, nie czuła nawet ciała. Znowu zaczęła się jej zacierać świadomość. Zapytała słabym głosem, którego nie słyszał nikt oprócz niej:

– Kim jest Dzierżyciel Miecza?

3

Zapis tego nazwiska i imienia jest połączeniem znaków chińskich i liter łacińskich. 艾 jest nazwiskiem, które wymawia się „Ai” [imię „AA” natomiast należy w zamyśle autora wypowiadać jako „eiei”, zgodnie z wymową w języku angielskim].

Koniec śmierci

Подняться наверх