Читать книгу Trucizna - Dario Correnti - Страница 8
17 lipca
Оглавление– Corrado! Nie wiedziałem, że też tu jesteś!
Wychodząc z przyjęcia, Besana natyka się na schodach na swojego kolegę Frangiego, który po trzydziestu latach w dziale gospodarczym podobnie jak on przeszedł na emeryturę, ale nadal pisuje wstępniaki. Jest trochę ociężały, choć prezentuje się bez zarzutu w swoim granatowym garniturze.
– Wiesz, było sporo ludzi – mówi Frangi, ściskając go. – Może wypijemy po kieliszku grappy w barze na rogu jak za dawnych lat?
– Twój dyrektor nie wyglądał na szczególnie zbolałego po śmierci swojego przyjaciela D’Ambrosio – zauważa Marco, gdy już siedzą w barze.
– Cóż, „przyjaciel” to chyba za dużo powiedziane. Kilka razy gościł na jego jachcie.
– Ale byli na tyle zaprzyjaźnieni, że poprosił, abym mówiąc o nim, nie używał słowa „bankrut”.
– Dobrze zrobił – odpowiada Frangi. – Gdybyś tak napisał, z pewnością skończyłoby się to skargą. Nie było wyroku, sąd pierwszej instancji skazał go tylko za przywłaszczenie, teraz miała być apelacja.
Besana wściekłym gestem odstawia na stolik pusty kieliszek.
– Skoro nie „bankrut”, to mogłem chociaż napisać „zrujnowany”, wyszłoby na jedno. Uniknął więzienia, ale jego pracownicy są w dupie.
– To skomplikowana sprawa – wyjaśnia kolega, poprawiając krawat. – Mówimy o spółce ochroniarskiej, którą kupił jakieś dwadzieścia lat temu, był jej prezesem. Interesy szły źle, wielokrotnie napadano na opancerzone furgonetki, które miał nadzorować, firmy ubezpieczeniowe nie chciały wypłacać odszkodowań. Zadłużenie było bardzo poważne, banki zaczęły tracić cierpliwość. Równocześnie depozyt gotówkowy w firmowym sejfie coraz bardziej topniał. Oskarżono go, że to on pobrał te pieniądze, miliony euro, żeby kupować sobie zabytkowe samochody, motorówki, rowery wyścigowe, a nawet krajalnice.
– A to nieprawda? – pyta Besana.
– Kto wie, jestem zwolennikiem gwarantyzmu i nie wypowiadam się do ostatecznego wyroku, którego w tym wypadku nie będzie.
– Niedźwiedź pomyślał o ostatecznym wyroku.
– Nic się nie zmieniasz, Marco.
– Cieszę się, że się spotkaliśmy, Corrado – mówi Besana, wstając z krzesła. – Dziś stawiam ja. Dobrej nocy.
Otwiera aplikację, żeby znaleźć jakiś transport, i nieco odurzony alkoholem rozmyśla o Corradzie i o ich jakże różnych losach. Zaczynali razem jako praktykanci. Co wieczór, o jedenastej lub o północy, przynosili wicenaczelnemu próbne odbitki gazety, potem wychodzili czegoś się napić, mieli nawet wspólną dziewczynę. I proszę spojrzeć, pomimo wieku Corrado ciągle jest w formie, co drugi dzień zapraszają go do telewizji, żeby komentował działania gospodarcze. Rzecz jasna, zajmowanie się giełdą i finansami zamiast kroniką kryminalną robi różnicę.
Pierwszy spotyka się z bankowcami, przemysłowcami, politykami i jest zapraszany na salony. Drugi nawet na starość łazi po komisariatach i pisze o poćwiartowanych kobietach lub o bankrutach rozszarpanych przez niedźwiedzie. Chociażby były dyrektor. Posądzono go o fałszerstwo, ponieważ wymyślił sobie nieistniejących prenumeratorów i kazał drukować egzemplarze, które kończyły w śmieciach. A teraz zarządza dużą instytucją publiczną. Oto czemu służy brylowanie w ważnym świecie: kiedy upadniesz, jakaś ręka prosto z nieba z pewnością pomoże ci wstać. Tym bardziej jeśli w szufladzie masz odpowiednie dossier, którym możesz kogoś zaszantażować. Jeśli natomiast jesteś samotnym wilkiem, dzień i noc harującym z pochyloną głową, bez litości pozwolą ci pójść na dno. „Ale ze mnie był kretyn”. Mówi to sam do siebie na głos. Para przechodniów odwraca się i kręci głową ze śmiechem.