Читать книгу Wyzwolony - Э. Л. Джеймс - Страница 10
CZWARTEK, 23 CZERWCA 2011
ОглавлениеKiedy zjawia się Ros, przez okna mojego gabinetu wlewa się poranne słońce. Siadamy przy niewielkim stole konferencyjnym.
– Jak się czujesz? – pytam.
– Dobrze, dziękuję, Christianie. Myślę, że już całkiem doszłam do siebie po zeszłotygodniowej eskapadzie zakończonej rozbiciem helikoptera.
– A twoje stopy?
Śmieje się.
– Też w porządku. Odciski pod kontrolą. A jak u ciebie?
– Chyba też nieźle. Chociaż wkurza mnie świadomość, że to był sabotaż.
– Kto mógł zrobić coś takiego?
– Nie mam pojęcia.
– Może jakiś niezadowolony pracownik?
– Zespół Welcha przegląda teczki wszystkich aktualnych i byłych, żeby sprawdzić, czy ktoś nie wyda się podejrzany. Na razie znaleźliśmy tylko Jacka Hyde’a, faceta, którego zwolniłem z wydawnictwa.
– Tego redaktora? – Sądząc po tonie, Ros trudno w to uwierzyć. Jej zszokowana mina szczerze mnie rozśmiesza.
– Tak.
– Nie wydaje mi się.
– A jednak. Welch próbuje go namierzyć. Wygląda na to, że ten facet nie był w swoim mieszkaniu, odkąd go wywaliłem. Welch dalej nad tym pracuje.
– Może to Woods? – wpada na pomysł Ros.
– Zdecydowanie nie można go wykluczyć. Nad tym Welch też pracuje.
– Obojętnie, kto to, mam nadzieję, że złapią drania.
– Ja też. – Oby prędzej niż później. – Od czego dzisiaj zaczynamy?
– Kavanagh Media. Musimy to w końcu ogarnąć. Zatwierdziłeś koszty?
– Wiem, wiem. Mam kilka pytań, które omówię z Fredem. Ale jak tylko to zrobię, możemy przedstawiać ostateczną ofertę. Gdy ich ludzie zatwierdzą cenę jednostkową, natychmiast możemy zaczynać badania nad światłowodami.
– Okej. Zaczekam, aż porozmawiasz z Fredem.
– Jestem z nim umówiony później. Wtedy to przedyskutujemy. Ma mi pokazać najnowszą wersję tabletu. Myślę, że jesteśmy gotowi na kolejny prototyp.
– To dobra wiadomość. Zastanawiałeś się już nad kolejnym krokiem z Tajwanem?
– Czytałem raporty. Są interesujące. Widać, że ich stocznie doskonale prosperują, i rozumiem, dlaczego chcą się rozwijać. Nie umiem tylko rozgryźć, czemu szukają inwestora w Stanach.
– Wujek Sam jest po naszej stronie – zapewnia Ros.
– To prawda. Na pewno będą ulgi podatkowe, ale to duże wyzwanie przenosić niektóre nasze budowy z Seattle. Muszę mieć pewność, że to będzie pewne i korzystne dla GEH.
– Christianie, na dłuższą metę zaoszczędzimy. Przecież wiesz.
– Bez wątpienia, a biorąc pod uwagę, jak ceny stali idą w górę, być może tylko dzięki temu nie trzeba będzie zamykać naszej stoczni i zwalniać ludzi.
– Myślę, że należy dokładnie oszacować, jak to wpłynie na stocznię i siłę roboczą.
– Tak – zgadzam się z nią. – Mądra sugestia.
– W porządku. Porozmawiam z Markiem, niech jego ludzie się tym zajmą. Obawiam się jednak, że nie możemy zbyt długo zwlekać.
– Rozumiem. Co dalej?
– Fabryka. W Detroit. Bill wybrał trzy tereny poprzemysłowe i czekamy na twoją decyzję. – Spogląda na mnie znacząco. Wie doskonale, że się ociągam.
Czemu, do kurwy nędzy, ma to być Detroit?
Wzdycham.
– Okej. Wiem, że Detroit daje najlepsze warunki. Zróbmy porównawczą analizę kosztów, potem omówimy wady i zalety każdego miejsca. Spróbujmy uporać się z tym do przyszłego tygodnia.
– Dobrze.
Wracamy do Woodsa i zastanawiamy się, jakie powinniśmy podjąć kroki prawne, jeśli w ogóle, za nieprzestrzeganie naszej umowy o zachowaniu poufności.
– Myślę, że sam się załatwił – bąkam z pogardą. – Prasa nie była dla niego łaskawa.
– Wystosowałam do niego pismo i zagroziłam pozwem.
– Dałaś też wyraz naszemu niezadowoleniu.
Śmieje się.
– Oczywiście.
– Przekonamy się, czy to go uciszy. Dupek – mruczę pod nosem, Ros jednak krzywi się z przyganą na ten epitet.
– Jest dupkiem – wykrzykuję na swoją obronę. – I jest podejrzany.
Jak zwykle profesjonalna w każdym calu Ros ignoruje mój brak manier.
– Jeśli chodzi o sprawy osobiste, zajmujemy się domem, który planujesz kupić. Będziesz musiał przekazać pieniądze do depozytu. Wyślę ci szczegóły i przeprowadzimy kontrolę budynku.
– Poinformowałem wykonawców, że zaczniemy w przyszłym tygodniu. Chociaż nie wiem, czy potrzebuję kontroli. Postanowiłem przebudować dom.
– Kontrola nie zaszkodzi. Przynajmniej wykonawca będzie wiedział, z czym ma do czynienia.
Kiwam głową.
– Masz rację.
Ros znowu marszczy brwi.
– Słuchaj, tak sobie myślałam. – Milknie.
– O czym?
– Biorąc pod uwagę, że grozi ci niebezpieczeństwo, zastanawiałeś się, czy nie zrobić w mieszkaniu schronu?
Oniemiałem.
– Nie, nigdy mi to nie przyszło do głowy, ponieważ mieszkam w penthousie. Ale masz rację, może teraz powinienem o tym pomyśleć.
Uśmiecha się niewesoło.
– Cóż, ja skończyłam.
– Jeszcze moment. – Wyjmuję spod stołu torbę z Nordstrom, którą Taylor dostarczył rano. – To dla ciebie. Jak obiecałem.
– Co to takiego? – Zaskoczona Ros bierze ode mnie torbę i zagląda do środka.
– Szpilki od Manola – mówię. – Mam nadzieję, że w odpowiednim rozmiarze.
– Christianie, nie… – zaczyna protestować.
Podnoszę ręce.
– Obiecałem. Podobają ci się?
Przekrzywia głowę i patrzy na mnie ze wzruszeniem. Wytrąca mnie to nieco z równowagi.
– Dziękuję – mówi. – Dla jasności, wbrew temu, co się stało, bez wahania znowu bym z tobą poleciała.
Wow. Cóż za komplement.
PO JEJ WYJŚCIU siadam przy biurku i dzwonię do Vanessy Conway z działu zamówień. Planowałem to zrobić od kilku dni.
– Słucham, proszę pana – odzywa się.
– Cześć, Vanesso. Wiem, że proszę o dużo, ale posłuchaj: kiedy spadł mój helikopter, Ros i mnie uratował facet o imieniu Seb, kierowca tira. Był sam. Miał taki wielki ciągnik siodłowy.
– Chce pan, żebym się z nim skontaktowała?
– Owszem. Ale najpierw musisz go znaleźć. Nie wiem, jak się nazywa ani skąd jest.
– Hmm. Zobaczę, co da się zrobić.
– Jeździ głównie między Portlandem a Seattle.
– Okej. Zajmę się tym.
– Dzięki, Vanesso. – Rozłączam się, po raz nie wiadomo który żałując, że Seb nie dał mi wizytówki. Przynajmniej ma moją, jeśli oczywiście jej nie wyrzucił. Chciałbym mu się jakoś odwdzięczyć.
Na razie wracam do komputera i sprawdzam pocztę.
Jest mail od Any.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Tęsknię za Tobą
Data: 23 czerwca 2011, 11:03
Adresat: Christian Grey
To wszystko.
Axx
Nadawca: Christian Grey
Temat: Ja tęsknię bardziej
Data: 23 czerwca 2011, 11:33
Adresat: Anastasia Steele
Chciałbym, żebyś zmieniła zdanie i w ten weekend przewiozła resztę swoich rzeczy z mieszkania do Escali. Spędzasz u mnie każdą noc, jaki więc sens płacić czynsz za miejsce, w którym i tak Cię nie ma?
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
Subtelnie próbuję ją przekonać, żeby przeniosła się do mnie na stałe. Ale jak dotąd niezmiennie odmawia. Czemu tak się waha? Odkąd przyjechała do Seattle, prawie w ogóle nie mieszka u siebie. Zgodziła się za mnie wyjść, ale nie chce ze mną zamieszkać? Nic z tego nie rozumiem. Bardzo to irytujące.
Wprowadź się do mnie, Anastasio.
Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Zamieszkaj ze mną
Data: 23 czerwca 2011, 11:39
Adresat: Christian Grey
Niezłe zagranie, Grey.
Mam piękne wspomnienia ze swojego mieszkania związane z Tobą.
Mówiłam Ci. Chcę więcej.
Zawsze chcę więcej.
Zamieszkaj ze mną tam.
Axx
Och, Ano, Ano, Ano. Zawsze chcesz więcej. Też bym chciał, gdybyśmy byli bezpieczni.
Nadawca: Christian Grey
Temat: Twoje bezpieczeństwo
Data: 23 czerwca 2011, 11:42
Adresat: Anastasia Steele
W tej chwili to dla mnie ważniejsze od gromadzenia wspomnień.
W mojej wieży z kości słoniowej mogę zapewnić Ci bezpieczeństwo.
Proszę, rozważ to jeszcze raz.
Christian Grey
prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.
PS Mam nadzieję, że spodoba Ci się pani od planowania wesel.
Dzisiaj wieczorem mamy spotkanie w Escali z moją matką i właśnie kobietą, która zajmuje się planowaniem wesel. Wolałbym spędzić ten czas inaczej. Czemu nie możemy polecieć do Las Vegas i tam wziąć ślubu? Już moglibyśmy być mężem i żoną. Czułbym się zdecydowanie lepiej, gdyby Ana przestała zwlekać z przeprowadzką.
Skąd u niej ta niechęć?
Traktuje swoje mieszkanie jako miejsce ucieczki, gdyby zmieniła zdanie?
Kurwa.
Wątpliwość to paskudne słowo oznaczające jeszcze paskudniejsze uczucie.
Czemu nie chce się w pełni zaangażować?
Wystarczy, Grey.
Zgodziła się za ciebie wyjść!
Zmęczony tymi myślami dzwonię do Welcha. Może ma nowe dane w sprawie śledztwa, chcę go też zapytać, czy udało mu się namierzyć Jacka Hyde’a, poza tym potrzebuję informacji o schronach.
Taylor się nie zgadza, żebym poszedł piechotą do biura burmistrza, o powrocie w ten sam sposób nie wspominając, więc po ciągnącym się w nieskończoność lunchu z włodarzem miasta niechętnie wsiadam do audi, w którym droga do Grey House zajmuje chwilę. Nie jestem pewny, czy mi się podoba, że mój ochroniarz troszczy się o mnie jak matka kwoka. To sprawia, że się duszę. Wzdycham głęboko, bo przypomina mi się, że Ana oskarża mnie dokładnie o to samo.
Do diabła. Mam nadzieję, że jakoś znosi nieustanną czujną obecność Sawyera.
Plusem jest to, że Taylor doradził mi, bym zrezygnował z golfa. Chyba chodzi o to, że wokół pola jest za dużo drzew, wśród których łatwo może się ukryć potencjalny zamachowiec. Nigdy nie przepadałem za tym sportem, więc bez problemów ulegam sugestiom Taylora, chociaż uważam, że odrobinę dramatyzuje.
Spoglądam przez panoramiczny dach na cudownie błękitne niebo ponad betonem i szkłem centrum Seattle. Przez chwilę żałuję, że mnie tam nie ma.
W powietrzu człowiek jest wolny.
Muszę tam wrócić z Aną. W szybowcu, frunąc po niebie, będziemy bezpieczni. Uwolnimy się też od czujnych spojrzeń naszych ochroniarzy. Pomysł niezmiernie przypada mi do gustu. Problem w tym, że jeśli chcę zabrać ze sobą Anę, muszę mieć nowy szybowiec – dla dwóch osób. Uradowany zacieram ręce. Wyjmuję z kieszeni telefon i na stronie Alexandra Schleichera sprawdzam ich najnowsze modele.
– CHRISTIANIE, ANO, BARDZO wam dziękuję. Cudownie było was poznać. Jestem przekonana, że to będzie magiczny ślub.
– My też dziękujemy, Alondro – wdzięczy się Grace. – Twoje pomysły są cudowne.
Matka zaciska dłonie z niespotykanym u niej entuzjazmem, a ja muszę się porządnie wysilić, by nie przewrócić oczami i ukryć cisnący mi się na usta uśmiech. Zachowuję się nienagannie. Panna Gutierrez przedstawiła nam naprawdę wspaniałe propozycje. Niech je realizuje, byle szybko, żebyśmy mogli się pobrać.
– Odprowadzę cię – mówi Ana i idzie wraz z Alondrą do wyjścia.
– I co myślisz? – pyta Grace.
– Jest w porządku.
– Och, Christianie – mama nie kryje irytacji – bardziej niż w porządku.
– Okej, jest istnym darem od Boga w kwestii planowania ślubów. – Mój głos ocieka sarkazmem.
Widzę, jak Grace ściąga usta i szykuje się do reprymendy, ale szczęśliwie do pokoju wraca Ana.
– I co myślisz? – pyta, bacznie mi się przyglądając.
– Uważam, że jest w porządku. A tobie się podobała? – Jej nastawienie jest dla mnie najważniejsze.
– Oczywiście. Ma naprawdę ciekawe pomysły. Pani doktor…
– Ano, proszę. Mów mi Grace.
– Grace. – Ana się poprawia i uśmiecha ze skruchą. – Teraz chyba powinniśmy zacząć zawiadamiać gości i prosić, żeby sobie zarezerwowali datę? – Ana mruga nerwowo, nagle wyraźnie wstrząśnięta. – Ale przecież nie mamy nawet listy gości – szepcze.
– Z tym nie będzie żadnego problemu – uspokajam ją. Poza rodziną muszę jeszcze zaprosić Ros i doktora Flynna z osobami towarzyszącymi. Może jeszcze Bastille’a… i Maca.
– Jest jeszcze jedna sprawa – odzywa się Grace.
– Mianowicie?
– Wiem, że nie chcesz katolickiego ślubu, ale może mógłbyś zapytać wielebnego Michaela Walsha, czy nie zgodziłby się poprowadzić ceremonii?
Wielebny Walsh. Brzmi znajomo.
– Jest kapelanem w moim szpitalu. To serdeczny przyjaciel, a ja wiem, że nigdy nie spotkałeś się osobiście z żadnym z naszych znajomych księży.
– Ach, tak. Pamiętam go. Zawsze był dla mnie miły. Nie chcę ślubu kościelnego, ale nie mam nic przeciwko, żeby on poprowadził uroczystość. Oczywiście, jeżeli Ana się zgadza.
Ana, nieco blada, kiwa głową. Wygląda na przytłoczoną.
– Wspaniale. Jutro z nim porozmawiam. Tymczasem was zostawię, żebyście mogli przygotować listę. – Grace nadstawia mi policzek, więc całuję ją przelotnie. – Do widzenia, kochanie – mówi. – Do widzenia, Ano. Zadzwonię.
– Wspaniale – odpowiada Ana, ale chyba nie czuje się pewnie.
Nie odpowiada jej pani od organizacji ślubu? Jest tak samo oszołomiona jak ja? Ściskam jej rękę, pragnąc dodać jej otuchy, i razem odprowadzamy moją matkę do wyjścia. Kiedy czekamy na windę, Grace zwraca się do mnie.
– Bardzo cię proszę, Christianie, zadzwoń do ojca.
Wzdycham.
– Zastanowię się.
– Przestań się dąsać – mówi cicho ostrzegawczym tonem.
– Grace! – Odpuść.
Ana patrzy na nas, ale jest na tyle mądra, by się nie odzywać. Szczęśliwie dla mnie rozlega się sygnał oznajmiający, że winda przyjechała, i drzwi się rozsuwają. Grace wchodzi do kabiny, a ja biorę Anę za rękę.
– Dobranoc – mówi raz jeszcze moja matka i drzwi się zamykają.
– Nie rozmawiasz z ojcem? – pyta Ana.
Wzruszam ramionami.
– Tak bym tego nie nazwał.
– Chodzi o ostatni weekend? Pokłóciłeś się z nim?
Odwzajemniam jej spojrzenie, ale milczę. To sprawa między nim a mną.
– Christianie, to twój tato. On się tylko o ciebie troszczy.
Unoszę rękę w nadziei, że to ją powstrzyma.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
Ana krzyżuje ramiona na piersiach i zadziera brodę w ten swój charakterystyczny sposób.
– Anastasio, daj spokój.
W jej kobaltowych oczach pojawia się błysk, ale z westchnieniem opuszcza ręce. Patrzy na mnie z mieszaniną frustracji i współczucia.
Pięćdziesiąt twarzy, maleńka.
– Jest jeszcze jedna sprawa – odzywa się. – Mój tato chce zapłacić za ślub.
– Doprawdy?
Nic z tego. To będzie kosztowało majątek, na co go nie stać. Nie zamierzam doprowadzić mojego teścia do bankructwa.
– Uważam, że to nie wchodzi w grę.
– Słucham? Dlaczego? – Ana znowu się jeży.
– Kochanie, wiesz dlaczego. – Nie zamierzam o tym dyskutować. – Odpowiedź brzmi nie.
– Ale…
– Nie.
Zaciska usta z uporem, który znam aż za dobrze.
– Ano, daję ci carte blanche w kwestii ślubu. Możesz robić, co chcesz. Ale na to się nie zgodzę. Wiesz, że to nie fair wobec twojego ojca. Mamy rok dwa tysiące jedenasty, nie tysiąc dziewięćset jedenasty.
Wzdycha.
– Nie wiem, co mam mu powiedzieć.
– Powiedz mu, że ja chcę zadbać o wszystko. To moja głęboko zakorzeniona potrzeba.
Bo to prawda.
Znowu wzdycha, tym razem chyba z rezygnacją.
– No dobrze, możemy zająć się listą gości? – pytam w nadziei, że w ten sposób trochę się uspokoi i przestanie myśleć o Rayu.
– Jasne – godzi się i wiem, że udało mi się uniknąć kłótni.
MUSKAM JEJ UCHO, gdy po gwałtownym orgazmie próbuje uspokoić oddech. Na czole ma kropelki potu, a palcami wciąż jeszcze trzyma mnie za włosy.
– Podobało ci się, Anastasio?
Chyba wymamrotała, że prawie oszalała.
Uśmiecham się.
– Proszę cię, wprowadź się do mnie.
– Dobrze, ale nie w ten weekend. Zgódź się, Christianie. – Wciąż jeszcze z trudem oddycha. Trzepocze powiekami i spogląda na mnie. – Proszę – mówi bezgłośnie.
Cholera.
– Okej – odpowiadam szeptem. – Moja kolej. – Chwytam wargami koniuszek jej ucha i przewracam ją na brzuch.