Читать книгу Wyzwolony - Э. Л. Джеймс - Страница 12

PIĄTEK, 1 LIPCA 2011

Оглавление

Rozlega się pukanie do drzwi i zjawia się Andrea. Podnoszę wzrok znad wzornika ślubnej papeterii, który przysłała mi Ana.

– Tak? – pytam zdziwiony jej najściem.

– Przyszedł pana ojciec.

Co takiego?

– Tutaj? Do biura?

– Właśnie jedzie na górę.

Niech to szlag!

– Bardzo pana przepraszam – tłumaczy się Andrea. – Ale nie chciałam go zostawiać w holu. – Przepraszająco wzrusza ramionami. – To przecież pański ojciec.

Na miłość boską! Patrzę na zegarek. Jest kwadrans po piątej, a o wpół do szóstej wychodzę, bo wyjeżdżam na długi weekend.

– Poproś go, żeby zaczekał.

– Tak jest. – Wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

Co, u diabła?

Nie mam ochoty na kolejną dyskusję z kochanym staruszkiem. Ostatnia nie poszła nam najlepiej. Jednak moja osobista asystentka chyba nie pozostawiła mi wyboru.

Niech to.

Nigdy nie zjawia się niezapowiedziany, w przeciwieństwie do matki. Biorę głęboki oddech, wstaję i się przeciągam. Spuszczam rękawy koszuli i wpinam spinki do mankietów, które wcześniej rzuciłem na biurko. Z oparcia krzesła zdejmuję marynarkę, zakładam ją i zapinam na jeden guzik. Poprawiam mankiety koszuli, prostuję krawat i palcami przeczesuję włosy.

Czas na przedstawienie, Grey.

Carrick stoi przed drzwiami do mojego gabinetu, ze swoją sfatygowaną teczką w ręce.

– Tato – staram się, by mój głos brzmiał neutralnie.

Jego usta układają się w szeroki, serdeczny uśmiech, za którym kryją się dwadzieścia cztery lata miłości i ojcowskiej dumy.

Rany. Stoję jak wmurowany w podłogę.

– Synu – mówi.

– Wejdź. Czym mogę cię poczęstować? – pytam, starając się zapanować nad budzącymi się we mnie nagle sprzecznymi emocjami.

Przyszedł się kłócić? Pogodzić się? O co chodzi?

– Andrea już mnie o to pytała. Podziękowałem – odpowiada. – Nie zabawię długo. – Wchodzi do gabinetu i zamykając drzwi, szybkim spojrzeniem lustruje wnętrze. – Długo tu nie zaglądałem.

– Owszem – bąkam.

– Jaki piękny portret Any.

Na ścianie naprzeciwko mojego biurka wisi zniewalające czarno-białe zdjęcie Any, na którym uśmiecha się czarująco nieśmiało, co daje mylne wyobrażenie o jej poczuciu humoru i prawdziwej sile. Lubię myśleć, że na fotografii śmieje się ze mnie, jak to ma w zwyczaju, w sposób, który sprawia, że sam zaczynam się z siebie śmiać.

– Niedawno go kupiłem. Zrobił go jej kolega ze studiów, niejaki José Rodriguez. Miał wystawę w Portlandzie. Poznałeś go u mnie. Tego samego dnia, kiedy mój „Charlie Tango” spadł. Jest seria tych zdjęć. W sumie siedem. To kazałem powiesić na początku tygodnia. Tak pięknie się na nim uśmiecha. – Co ja plotę?

Spojrzenie Carricka jest ciepłe, ale też czujne. Przesuwa ręką po włosach.

– Christianie, ja… – przerywa w pół zdania, jakby znienacka naszła go jakaś bolesna myśl.

– Co? – pytam.

– Przyszedłem przeprosić.

I tak po prostu moje żagle straciły wiatr, a ja znalazłem się zagubiony na bezwietrznym oceanie.

– To, co powiedziałem, było niewłaściwe. Ale wpadłem w gniew. Na siebie. – Próbuje spojrzeć mi w oczy, zaciskając dłoń na rączce starej teczki, z którą nie rozstaje się od lat.

Ze ściśniętym gardłem staram się znaleźć jakieś słowa i nagle przypomina mi się, jak ta jego teczka zawsze leżała na zniszczonym krześle w jego gabinecie.

– Christianie, to już druga szkoła, z której musieli cię usunąć za twoje agresywne zachowanie. – Ojciec nie posiada się ze złości. Jest w nastroju totalnego dupka. – To absolutnie niedopuszczalne. Twoja matka i ja jesteśmy bezsilni. – Chodzi tam i z powrotem przed swoim biurkiem, ręce trzyma za plecami.

Stoję przed nim. Kłykcie mam poranione i pulsujące z bólu. Bok też mnie boli po kopniakach, które na mnie spadły. Ale gówno mnie to obchodzi. Wilde sobie zasłużył. Głupi kutas, dręczyciel. Lubi się znęcać nad mniejszymi od siebie. I biedniejszymi. To śmieć, ale zasrańca też wyrzucili.

– Synu, kończą się nam możliwości.

Mama i tato mają znajomości. Wiem, że znajdą mi jakąś inną szkołę. Pieprzyć to, nie potrzebuję dalszej edukacji.

– Rozważaliśmy nawet szkołę wojskową.

Zdejmuje okulary jak w jakimś filmie i patrzy na mnie, czekając i licząc na jakąś reakcję. Ale ja go mam gdzieś. I mam gdzieś szkołę wojskową. Jeśli chcą się mnie w ten sposób pozbyć, pieprzyć ich. Proszę bardzo. Spuszczam wzrok i gapię się na tę głupią teczkę, którą ojciec wszędzie ze sobą taszczy, próbując nie zwracać uwagi na palenie w gardle.

Dlaczego nie stanie po mojej stronie?

Nigdy tego nie robi.

Gość się na mnie rzucił.

Nie ustąpiłem.

Pieprzyć go.

Teraz bruzdy wokół oczu ma głębsze, soczewki okularów grubsze i patrzy na mnie, w ten swój spokojny i cierpliwy sposób czekając na odpowiedź.

Tato.

Kiwam głową.

– Ja też przepraszam – bąkam.

– Dobrze. – Chrząka i raz jeszcze spogląda na Anę na mojej ścianie. – To bardzo piękna dziewczyna.

– To prawda. Pod każdym względem.

Spojrzenie robi mu się miękkie.

– Cóż, nie będę cię zatrzymywał.

– Okej.

Posyła mi szybki uśmiech i zanim zdążę złapać oddech, już go nie ma, a drzwi się za nim zamykają.

Wypuszczam powietrze. Ucisk w gardle narasta i sięga serca.

Kurwa. Przyszedł przeprosić. Mój ojciec. Pierwszy raz w życiu. Trudno mi w to uwierzyć. Spoglądam na uśmiechniętą tajemniczo Anę i mam wrażenie, że wiedziała, iż do tego dojdzie. Christianie, to twój ojciec. On się tylko o ciebie troszczy. Słyszę w głowie jej głos i nagle ogarnia mnie nieprzeparta potrzeba usłyszenia go w rzeczywistości. Natychmiast.

Wracam do biurka i łapię za telefon.

Odbiera już po pierwszym sygnale, jakby się spodziewała, że zadzwonię.

– Cześć. – Głos ma cichy i lekko chropawy, działający na mą zbolałą duszę jak kojący balsam.

– Cześć – odpowiadam równie cicho. – Tęsknię.

– Ja też, Christianie.

– Gotowa na dzisiejszy wieczór?

– Tak.

– Narada wojenna?

– Owszem – chichocze.

Dzisiaj wieczorem. Planowanie ślubu. U niej w mieszkaniu.

ANA OTWIERA DRZWI do swojego mieszkania i widzę jej sylwetkę w padającym od tyłu świetle z kuchni. Ma na sobie nieznaną mi dotąd kwiecistą sukienkę, która, jak się okazuje, jest przezroczysta. Wszystkie linie i zaokrąglenia rysują się pod cienką tkaniną niczym idealna rzeźba, widoczna tylko dla mnie. Wygląda olśniewająco.

– Cześć – mówi.

– Cześć. Ładna sukienka.

– Ten stary łach? – Okręca się wokół własnej osi i tkanina oblepia jej nogi, a ja wiem, że Ana ubrała się tak specjalnie dla mnie.

– Już nie mogę się doczekać, kiedy ją z ciebie zdejmę. – Wręczam jej bukiet kolorowych peonii, które kupiłem na targu.

– Kwiaty? – rozpromienia się, biorąc ode mnie bukiet i wtulając w niego nos.

– Nie mogę kupić narzeczonej kwiatów?

– Możesz i kupujesz. Chociaż chyba dostarczasz je osobiście po raz pierwszy.

– Pewnie masz rację. Mogę wejść?

Ze śmiechem wyciąga do mnie ramiona, więc przekraczam próg i tulę ją do siebie mocno. Wdycham oszałamiający zapach jej włosów.

Dom. To. Ana.

Jest moim życiem.

– Wszystko w porządku? – Kładzie mi dłoń na policzku i wpatruje się we mnie błękitnymi oczami.

– Teraz już tak. – Nachylam się, żeby ją pocałować.

Nasze usta się stykają i to, co miało być wyrażającym wdzięczność pocałunkiem w stylu tak-się-cieszę-że-cię-widzę, staje się czymś znacznie więcej. Wolną rękę kładzie mi na karku i otwiera się przede mną niczym egzotyczny kwiat. Usta ma ciepłe i serdeczne. Wciąga powietrze, kiedy przez cienki, opinający jej ciało materiał sukienki ściskam mocno jej pośladki. Nasze języki się spotykają i po chwili oddechy przyśpieszają, a ja czuję, jak w moich żyłach pulsuje pożądanie domagające się spełnienia.

Z jękiem odsuwam się od niej, nie odrywając wzroku od jej ślicznej twarzy.

– Okej, Taylorze, możesz już iść – mówię.

– Dziękuję, proszę pana.

Za moimi plecami Taylor wyłania się z mroku klatki schodowej, stawia na podłodze przy drzwiach moją torbę, żegna nas oboje skinieniem głowy i zbiega po schodach.

Ana zaczyna chichotać.

– Nie wiedziałam, że tu jest.

– Ja też o tym zapomniałem – odpowiadam z uśmiechem.

Ku memu rozczarowaniu Ana wypuszcza mnie z objęć.

– Muszę włożyć te piękne kwiaty do wazonu.

Patrzę, jak podchodzi do betonowej wyspy na środku kuchni, i przypomina mi się, jak byłem tu ostatnio, a Ana stała przed uzbrojoną i obłąkaną Leilą. Po plecach przebiega mi niemiły dreszcz. To mogło się skończyć naprawdę tragicznie. Nic dziwnego, że Ana tak nalegała, żebyśmy spędzili tu jeszcze jedną noc we dwójkę. Na pewno pragnie w ten sposób zatrzeć to straszne wspomnienie. Na szczęście Leila wróciła do zdrowia i jest już na drugim końcu kraju, w domu swoich rodziców w Connecticut.

– Gdzie Kate? – pytam, przypominając sobie, że przecież Ana ma współlokatorkę.

– Umówiła się z twoim bratem. – Nalewa wodę do wazonu.

– Mamy więc całe mieszkanie dla siebie. – Zdejmuję marynarkę i krawat i odpinam dwa górne guziki koszuli.

– Owszem. – Ana pokazuje mi notes. – A ja zrobiłam listę wszystkiego, co powinniśmy omówić w związku ze ślubem.

– Możemy to odłożyć na później?

– Nie, bo wiem, co ci chodzi po głowie. Naprawdę musimy się tym zająć, Christianie. Narada wojenna, pamiętasz? – Macha mi przed nosem notesem z tą swoją zadziornie zadartą brodą.

Do twarzy jej z hardą miną.

Wiem, że się stresuje ślubem, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Panna Gutierrez wydaje się kompetentna i zajmuje się wszystkim w sposób zdecydowany i skuteczny. Rozmowa z Aną nie powinna zająć zbyt wiele czasu.

– Nie dąsaj się – dodaje ze znajomym uśmieszkiem rozbawienia.

Śmieję się.

– Okej. Bierzmy się do roboty.

GODZINĘ PÓŹNIEJ SIEDZIMY na stołkach przy kuchennym blacie i zdążyliśmy już wypełnić online wniosek o wydanie pozwolenia na małżeństwo. Wybraliśmy papeterię. Kolorystykę. Menu. Wzór tortu. I upominki dla gości.

Upominki dla gości!

– Christianie, nie powinniśmy robić listy.

– Jakiej listy?

– Prezentów ślubnych.

– Boże, nie.

– Ale jeżeli goście koniecznie chcą coś dać, może powinna to być darowizna na rzecz fundacji twoich rodziców?

Patrzę na nią z mieszaniną podziwu i pokory.

– Jesteś genialna.

Ana kiwa głową.

– Cieszę się, że pomysł ci się podoba.

Nachylam się, żeby ją pocałować.

– Dlatego właśnie się z tobą żenię.

– Myślałam, że to z powodu moich talentów kulinarnych.

– To też.

Śmieje się i jest to radosny dźwięk.

– Dobrze. Poprosiłam Kate, żeby została moją świadkową – mówi Ana.

– To ma sens – odpowiadam, starając się stłumić zawód.

Katherine to najbardziej irytująca kobieta, jaką znam. Ale jest przyjaciółką Any, więc… Walić to, Grey.

– A Mię chcę poprosić na druhnę.

– Będzie zachwycona, jestem tego pewien.

– Ty potrzebujesz drużby.

– Drużby?

– Tak.

Cóż, w grę wchodzi tylko Elliot. Będę musiał go poprosić, a on mi nagada.

– Nie jesteś tym wszystkim zachwycony, prawda? – Patrzy mi głęboko w oczy.

– Będę zachwycony, kiedy w końcu się pobierzemy.

Przekrzywia głowę i wiem, że moja odpowiedź nie przypadła jej do gustu. Wzdycham.

– Masz rację. Nie jestem. Nigdy nie lubiłem być w centrum uwagi. To jeden z powodów, dla których się z tobą żenię.

Ana ściąga brwi, a ja muskam jej policzek wierzchem dłoni, bo już całe wieki jej nie dotykałem.

– Ty będziesz w centrum uwagi.

Ana przewraca oczami.

– To się jeszcze okaże. Ale jestem przekonana, że będzie się pan wspaniale prezentował w ślubnym stroju, panie Grey.

– Masz już suknię?

– Mama Kate ją dla mnie projektuje. – Spuszcza wzrok na swoje dłonie i dodaje: – Poprosiłam tatę, żeby za nią zapłacił.

– Odpowiada mu to?

Kiwa potakująco głową.

– Chyba odetchnął z ulgą, że nie musi płacić za całe wesele, ale cieszy się, że może się dołożyć.

Uśmiecham się wesoło.

– Anastasio Steele, jesteś genialna. Wiedziałem, że znajdziesz kompromis. Świetna z ciebie negocjatorka. – Nachylam się i całuję ją w usta.

– Głodny? – pyta.

– Tak.

– Zrobię steki.

– NO DOBRZE, SCHRON. Na czym to polega? – pyta Ana, krojąc swój filet mignon.

– Będzie jedno wejście z gabinetu Taylora, drugie z garderoby przy naszej sypialni. Naciska się guzik i drzwi są nie do sforsowania. Będzie dość czasu na przyjazd pomocy. Przynajmniej w założeniu.

– Och. – Ana odrobinę blednie.

Chwytam ją za rękę.

– To tylko na wszelki wypadek. Miejmy nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli tego sprawdzać. – Unoszę kieliszek z winem.

– Wypiję za to. – Stuka się ze mną kieliszkiem.

– Nie musisz się martwić. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś była bezpieczna.

– Nie o siebie się martwię, Christianie. Przecież wiesz. Jak… Jak idzie śledztwo?

– Nie dość szybko, co mnie denerwuje. Ale nie myśl o tym. Moi ludzie wszystkim się zajmują. – Nie chcę martwić Any wiadomością, że w zasadzie brak jakichkolwiek postępów. – Stek był wyśmienity. – Odkładam sztućce.

– Dziękuję. – Ana odsuwa na bok swój pusty talerz.

– Co będziemy teraz robić? – pytam zniżonym głosem w nadziei, że moje intencje są oczywiste. Mamy dla siebie całe mieszkanie, co u mnie jest niemożliwe.

Ana zerka na mnie spod spuszczonych rzęs.

– Nie mam pojęcia – odpowiada zmysłowym głosem, co działa na mnie podniecająco.

Koniuszkiem języka oblizuje górną wargę i kładzie mi dłoń na kolanie. Powietrze między nami aż iskrzy od mojego pożądania.

Ano.

Nachyla się, ukazując w pełnej krasie swój cudowny dekolt, i mruczy mi do ucha:

– Będziemy cali mokrzy.

Och. Przesuwa kciukiem po wewnętrznej stronie mojego uda.

Kurwa.

– Właśnie tak. – Nachyla się jeszcze bardziej, łaskocząc mnie oddechem w ucho. – Będziemy… zmywać.

Co?!

Kpiny sobie robi.

Cóż, tego się nie spodziewałem. Ale to wyzwanie.

Tłumię uśmiech i zaczynam sunąć wskazującym palcem po jej policzku w dół, do brody, a potem wzdłuż szyi, aż docieram na sam koniec dekoltu w kształcie litery V w jej sukience. Ana rozchyla usta i słyszę, że oddycha coraz szybciej. Chwytam palcami brzeg dekoltu i przyciągam ją do siebie.

– Mam lepszy pomysł.

Wstrzymuje oddech.

– O niebo lepszy – ciągnę.

– A mianowicie?

– Będziemy się pieprzyć.

– Christianie Grey!

Uśmiecham się. Uwielbiam ją szokować.

– Albo możemy się kochać.

Łagodnie, Grey. Łagodnie.

– Twój pomysł bardziej mi odpowiada. – Tym razem w jej głosie słychać prawdziwe podniecenie.

– Doprawdy?

– Yhmm. Wybieram pierwszą opcję. – Oczy ma zamglone.

Ano, jesteś prawdziwą boginią.

– Dobry wybór. Zdejmuj sukienkę. Powoli.

Schodzi ze stołka i staje między moimi nogami. Już myślę, że zrobi, o co proszę, ale ona opiera się rękami o moje uda i zaczyna wargami pieścić kąciki moich ust.

– Ty to zrób – szepcze, nie przerywając pieszczoty, a mnie jeżą się włoski na skórze.

Podniecenie ogarnia mnie całego.

– Jak sobie pani życzy, panno Steele.

Sięgam do jej paska, pociągam i poły kopertowej sukienki rozchodzą się.

Ana nie ma stanika. Cóż za radość.

Przesuwam dłońmi po jej plecach, a ona ujmuje moją twarz i zaczyna całować. Usta ma zachłanne, język uparty. Z jękiem przymykam oczy, kiedy zatracamy się w pocałunku. Jej skóra jest taka miękka w dotyku. Przyciągam ją mocniej do siebie, przyciskając do piersi. Chwyta mnie za włosy i ciągnie, zmuszając, bym zadarł głowę.

Kurwa.

Chwyta zębami moją dolną wargę i pociąga.

Ał!

Ano!

Wyrywam się jej i chwytam ją za nadgarstki.

– Trochę cię ponosi – szepczę nieco przestraszony.

Kołysze się między moimi udami i nagimi sutkami napiera na moją koszulę. Widzę, jak jej brodawki sztywnieją. Włosy opadają jej na ramiona, a ja czuję, jak z każdą sekundą spodnie uciskają mnie coraz bardziej.

Co w nią wstąpiło?

Jest porywająca. Prowokuje.

– Drażnisz się ze mną? – pytam.

– Tak. Weź mnie.

– Och, zrobię to. Tutaj. Kiedy będę gotowy.

Wstrzymuje oddech, patrząc na mnie zapraszająco, z pożądaniem, a ja zaczynam myśleć, że wypiła więcej wina, niż mi się wydawało. Łagodnie ją odsuwam i puszczam jej ręce. Podnoszę się ze stołka, a ona zerka na mnie spod swoich długich rzęs.

– Może tutaj? – Klepię dłonią w stołek.

Zaskoczona mruga i rozchyla usta.

– Pochyl się – szepczę.

Zagryza dolną wargę i zostawia na niej delikatne wgłębienie. Wiem, że robi to celowo.

– Zdaje się, że wybrałaś opcję pierwszą – przypominam jej.

– To prawda.

– Drugi raz nie zapytam. – Rozpinam spodnie i wolno rozsuwam zamek w rozporku, dając wreszcie trochę miejsca swojemu nabrzmiałemu penisowi.

Ana nie odrywa ode mnie wzroku. Wygląda tak lubieżnie i cudownie, w samej tylko sukience, białych majteczkach i sandałkach na wysokich obcasach. Unosi ręce i przez chwilę myślę, że chce zdjąć sukienkę.

– Zostaw – mówię zdecydowanie. Sięgam do slipów i uwalniam swój członek. – Gotowa? – pytam.

Zaczynam rytmicznie poruszać ręką, sam sobie dając rozkosz. Jej wzrok wędruje od mojej ręki do twarzy, po czym z domyślnym uśmiechem obraca się i kładzie na stołku.

– Złap się za nogi – mówię, a ona posłusznie obejmuje palcami żelazne podpory, włosami dotykając podłogi.

Odsuwam jej sukienkę na bok, żeby zwisała z jednej strony i odsłaniała jej cudowny tyłeczek.

– Pozbądźmy się ich – mruczę, muskając palcem jej skórę wzdłuż gumki w majteczkach.

Klękam i powoli zsuwam majtki po jej nogach, po czym odrzucam je na bok. Chwytam dłońmi jej pośladki i ściskam.

– Od tej strony wygląda pani cudownie, panno Steele – szepczę i całuję ją w pośladek.

Kręci pupą, a ja już nie mogę się powstrzymać. Krzyczy, kiedy daję jej mocnego klapsa. Wsuwam w nią palec. Jęczy głośno i napina ciało, napierając na moją rękę.

Podoba się jej.

Jest wilgotna.

Taka wilgotna.

Ano. Nigdy nie zawodzisz.

Całuję ją jeszcze raz i wstaję, nie przestając poruszać w niej palcem. Tam. I z powrotem. I jeszcze raz.

– Nogi. Rozszerz je – rozkazuję, nie przerywając pieszczoty. Rozsuwa stopy. – Szerzej. – Robi, co każę, i w końcu jestem usatysfakcjonowany.

Idealnie.

– Trzymaj się, maleńka. – Wyjmuję palec i z ogromną ostrożnością wchodzę w nią.

Gwałtownie wciąga powietrze.

Kurwa. Jest boska.

Jedną rękę kładę jej na plecach, drugą chwytam się kuchennego blatu. Nie chcę, żebyśmy się oboje przewrócili.

– Trzymaj się – powtarzam i wysuwam się z niej, żeby za chwilę wbić się z powrotem.

– Ach! – krzyczy.

– Za mocno?

– Nie. Nie przerywaj! – jęczy.

Jej życzenie jest dla mnie rozkazem. Zaczynam ją pieprzyć. Z całej siły. Z każdym pchnięciem wszystko znika – spory, zmartwienia. Jest tylko Ana. Moja dziewczyna. Moja kochanka. Moje światło.

Znowu krzyczy. Raz, drugi, trzeci. Błaga o jeszcze. A ja nie przestaję, porywając ją ze sobą. Coraz wyżej i wyżej. Aż wreszcie zduszonym głosem po wielokroć wykrzykuje moje imię. I dochodzi, raz za razem z siłą wiosennej fali.

– Ano! – wołam i dołączam do niej.

Opadam na nią, potem zsuwam się na podłogę i ciągnę ją za sobą, tuląc w ramionach. Całuję jej oczy, nos, usta, a ona obejmuje mnie ramionami za szyję.

– Jak ci się podobała pierwsza opcja? – pytam.

– Hmm… – mruczy z sennym uśmiechem.

– To tak samo jak mnie – mówię szczęśliwy.

– Chciałabym jeszcze.

– Jeszcze? Jezu, Ano.

Całuje mnie w pierś widoczną spod rozpiętej koszuli i dociera do mnie, że wciąż jestem w ubraniu.

– Tym razem zróbmy to w łóżku – szepczę w jej włosy.

– BŁAGAM! – JĘCZY ANA. Ręce ma przywiązane paskiem od swojej sukienki do metalowego zagłówka. Jest naga, sutki ma twarde i sterczące, dzięki moim ustom i językowi. Jedną ręką przytrzymuję jej obie stopy tuż pod pośladkami, tak że nogi ma rozchylone i nie może się ruszyć. Powoli wsuwam i wysuwam z niej palec wskazujący, kciukiem pieszcząc jej łechtaczkę.

Jest unieruchomiona.

– I jak? – pytam.

– Błagam! – charczy niemal.

– Lubisz, jak się z tobą drażnię?

– Tak.

– Ja też to lubię. – Przestaję poruszać kciukiem, palec wskazujący trzymam w niej też bez ruchu.

– Christianie! Nie przestawaj!

– Wet za wet, Anastasio. – Próbuje położyć biodra na mojej ręce w nadziei, że w ten sposób się uwolni. – Nie ruszaj się – szepczę. – Leż spokojnie.

Usta jej opadły, oczy ma pociemniałe z żądzy. Czy mężczyzna może pragnąć czegoś więcej?

– Proszę – szepcze, a ja nie dręczę jej dłużej.

Puszczam jej stopy i wysuwam palec. Chwytam ją za kolana i muskając jej udo nosem i ustami, docieram do ostatecznego celu.

– Ach! – krzyczy, kiedy językiem zataczam kółka na jej nabrzmiałej łechtaczce.

Wsuwam w nią dwa palce, popycham raz, potem drugi, a ona wydaje gwałtowny okrzyk, gdy jej ciałem wstrząsa orgazm. Całuję jej brzuch, mostek, piersi i wolno w nią wchodzę, kiedy przestaje szczytować.

– Kocham cię, Ano – szepczę i zaczynam się w niej poruszać.

ANA ZASYPIA OBOK mnie, a pasek z jej sukienki wciąż wisi przywiązany do zagłówka. Rozważam, czy by jej nie obudzić i bezecnie potraktować po raz trzeci, czując, że wciąż mam ochotę na więcej. Czy kiedykolwiek zdołam się nasycić Anastasią Steele? Ale ona potrzebuje snu. Jutro wybieramy się na żagle. Tylko my dwoje i „Grace”. Musi mieć siłę, żeby pomóc mi na pokładzie. Uciekniemy od wszystkich i wszystkiego na całe trzy dni, żeby świętować 4 lipca. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się odpocząć, przynajmniej przez ten krótki czas.

Moje myśli kierują się ku tacie i jego nieoczekiwanym przeprosinom, potem ku weselnemu menu i upominkom dla gości, wypadkowi i nieznanemu zamachowcowi. Mam nadzieję, że Reynolds i Ryan radzą sobie przed domem. Trzymają straż. Ana jest bezpieczna. Oboje jesteśmy.

Wyzwolony

Подняться наверх