Читать книгу Wyzwolony - Э. Л. Джеймс - Страница 9

WTOREK, 21 CZERWCA 2011

Оглавление

Oczy Eleny są ciemne jak ołów. Zimne. Okrutne. Twarz ma tuż przy mojej. Jest wściekła. Byłam najlepszym, co ci się kiedykolwiek przytrafiło. Tylko spójrz na siebie. Jeden z najbogatszych i odnoszących największe sukcesy przedsiębiorców w Stanach Zjednoczonych. Opanowany, zdeterminowany. Nie potrzebujesz niczego. Jesteś panem własnego wszechświata. Teraz klęczy. Przede mną. W pokłonie. Naga. Czoło opiera o podłogę piwnicy. Jej włosy lśnią złociście na tle ciemnych desek. Rękę ma wyciągniętą. Palce rozłożone. Zakończone jaskrawoczerwonymi paznokciami. Błaga. Nie podnoś głowy. Mój głos odbija się echem od betonowych ścian. Chce, żebym przestał. Ma dość. Zaciskam mocniej palce na jej włosach. Wystarczy, Grey. Chwytam swój członek, nabrzmiały i sztywny, ze smugami jej czerwonej szminki. Moja dłoń porusza się w górę i w dół. Coraz szybciej. I szybciej. I szybciej. Tak. Szczytuję i szczytuję. Z głośnym, dobywającym się z głębi moich trzewi okrzykiem. Opryskuję spermą jej plecy. Stoję nad nią. Dyszę. W głowie mi się kręci. Jestem zaspokojony. Rozlega się huk. Drzwi otwierają się gwałtownie. Widzę wielki zarys jego sylwetki. Ryczy i pomieszczenie aż dudni od jego mrożących krew w żyłach wrzasków. Nie. Elena krzyczy. Kurwa. Nie. Nie. Nie. On tutaj jest. Wie. Elena staje między nim a mną. Nie, krzyczy, a on uderza ją tak mocno, że ona przewraca się na podłogę. Krzyczy. I krzyczy. I krzyczy. Zostaw go. Zostaw go. Ale on mnie bije. Wali prosto w szczękę. Upadam i upadam. W głowie mi wiruje. Jestem słaby. Nie. Przestań krzyczeć. Przestań. Krzyk nie milknie. Jestem pod stołem w kuchni. Zasłaniam uszy rękami. Ale wciąż słyszę krzyk. On tutaj jest, słyszę jego buciory. Wielkie buciory. Ze sprzączkami. Ona krzyczy. I krzyczy. Co on zrobił? Gdzie ona jest? Czuję jego smród, jeszcze zanim go widzę. Zagląda pod stół z zapalonym papierosem w ręce. Tu jesteś, ty mały gnojku.

Budzę się gwałtownie, rozpaczliwie łapiąc oddech, zlany potem, ze strachem pulsującym w całym ciele.

Gdzie ja jestem?

Oczy przyzwyczajają mi się do światła. Jestem w domu. W Escali. Śpiąca sylwetka Any skąpana jest w srebrzystym blasku księżyca. Ten widok działa na mnie kojąco jak chłodna jesienna bryza.

Dzięki Ci, Boże.

Ona jest tutaj. Ze mną.

Z ulgą wypuszczam powietrze, próbując uspokoić myśli.

O co, do cholery, w tym chodziło?

Elena rzadko mi się śni, a tym bardziej tamta straszliwa chwila w naszej wspólnej historii. Przeszywa mnie dreszcz i wiem, że jestem zbyt roztrzęsiony, żeby dalej spać. Zastanawiam się, czy nie obudzić Any – pragnę się w niej znowu zatracić – ale to byłoby nie fair. Wczoraj wieczorem dała aż nadto dowodów swojej wytrzymałości, dzisiaj idzie do pracy i musi się wyspać. Poza tym jestem zdenerwowany, przechodzą mnie ciarki, a koszmarny sen zostawił mi w ustach kwaśny posmak. Zapewne dręczy mnie świadomość, że zerwałem przyjaźń i wszelkie stosunki biznesowe z Eleną. W końcu pani Lincoln była moją opoką przez ponad dziesięć lat.

Cholera.

Musiałem to zrobić.

To koniec. Koniec ze wszystkim.

Siadam i przeczesuję palcami włosy, uważając, żeby nie obudzić Any. Jest wcześnie – pięć po piątej – i muszę natychmiast napić się wody.

Wyślizguję się z łóżka i widzę, że stoję na moim krawacie, rzuconym po nocnych błazenadach. Wraca cudowne wspomnienie Any, z rękami skrępowanymi nad głową, ciałem napiętym jak cięciwa łuku, odchyloną w ekstazie głową, dłońmi zaciśniętymi na zagłówku, podczas gdy ja całą swoją uwagę mam skupioną na jej łechtaczce, którą pieszczę językiem. To znacznie milsze niż roztrząsanie sennego koszmaru. Podnoszę krawat, zwijam go i odkładam na nocną szafkę.

Zwykle nie nawiedzają mnie koszmary, gdy Ana śpi obok mnie. Mam nadzieję, że to jednorazowy przypadek. Dobrze, że w ciągu dnia idę do Flynna – będziemy mogli omówić tę nową sytuację.

Wciągam spodnie od piżamy, chwytam telefon i wychodzę z sypialni. Może odrobina Bacha albo Chopina nieco mnie ukoi.

Siadając przy fortepianie, sprawdzam wiadomości. Jedna, przysłana o północy przez Welcha, przykuwa moją uwagę.

WELCH

Podejrzenie sabotażu.

Wstępny raport z samego rana.

Kurwa. Czuję, jak włosy stają mi dęba i krew odpływa z głowy.

Moje obawy się potwierdziły. Ktoś pragnie mojej śmierci.

Kto?

Przywołuję w pamięci wspólników, których w ostatnich latach przechytrzyłem.

Woods? Stevens? Carver? Kto jeszcze? Waring?

Posunęliby się do tego?

Wszyscy zarobili kupę forsy. Potracili tylko swoje firmy. Nie chce mi się wierzyć, że to ma związek z moimi interesami.

Może sprawa ma osobiste podłoże?

Jest tylko jedna osoba, która nasuwa się w tym kontekście. Linc. Ale były mąż Eleny zemścił się już na niej i było to lata temu. Czemu nagle teraz miałby się uaktywnić?

Może to ktoś inny. Jakiś niezadowolony pracownik? Była? Nikt, kto byłby do tego zdolny, nie przychodzi mi na myśl. Poza Leilą, wszystkim świetnie się powodzi.

Muszę to przeanalizować.

Ana! Jasna cholera!

Skoro chodzi im o mnie, mogą skrzywdzić i ją. Czuję, jak strach pełznie po mojej skórze, powodując gęsią skórkę. Muszę chronić Anę, za wszelką cenę. Piszę wiadomość do Welcha.

Spotkanie dziś rano.

O 8 w Grey House

WELCH

Przyjąłem

Piszę również do Andrei, żeby odwołała wszystkie ewentualne spotkania, następnie wysyłam maila do Taylora.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Sabotaż

Data: 21 czerwca 2011, 05:18

Adresat: J B Taylor

Welch poinformował mnie, że mogło dojść do sabotażu helikoptera. Wstępny raport będzie rano. Spotykamy się w Grey House o 8 rano.

Zatrudnij ponownie Reynoldsa i Ryana, jeśli są dostępni. Ana ma mieć ochronę przez cały czas. Dzisiaj zostanie z nią Sawyer.

Dzięki.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Muszę dać upust nagromadzonej nerwowej energii i postanawiam, że poćwiczę. Na palcach wchodzę do garderoby, szybko i po cichu się przebieram, żeby przypadkiem nie obudzić Any.

Uruchamiam bieżnię i przy okazji sprawdzam w telewizji notowania rynków, słucham Foo Fighters, cały czas myśląc, kto, do cholery, chce mnie zabić.

ANA PACHNIE SNEM, seksem i odrobinę jesiennym sadem. Przez chwilę jestem w szczęśliwszych czasach, wolny od kłopotów, tylko ja i moja dziewczyna.

– Hej, maleńka, pora wstawać. – Muskam ustami jej ucho.

Otwiera oczy. Jej wciąż jeszcze zaspana twarz lśni niczym złoty świt.

– Dzień dobry – mówi. Przesuwa palcami po moich ustach i szybko mnie całuje.

– Dobrze spałaś? – pytam.

– Hmmm… Tak ładnie pachniesz. I wyglądasz.

Uśmiecham się. To tylko dobrze skrojony garnitur.

– Muszę być wcześnie w biurze.

Siada.

– Już? – Zerka na radio z zegarem. Jest osiem minut po ósmej.

– Coś mi wyskoczyło. Sawyer będzie ci dzisiaj towarzyszył. Dopilnuje, żeby media cię nie atakowały. Nie masz nic przeciwko?

Kręci głową.

Dobrze. Nie chcę jej straszyć wieściami o helikopterze.

– Widzimy się później. – Całuję ją w czoło i wychodzę, zanim ulegnę pokusie, by zostać.

RAPORT JEST ZWIĘZŁY.

FAA System Raportowania Wypadków i Zdarzeń (SRWZ)

INFORMACJE OGÓLNE

Źródło danych: BAZA DANYCH O WYPADKACH I ZDARZENIACH

Numer raportu: 20110453923

Data: 17-CZERW-11

Miasto: CASTLE ROCK Stan: WA

Nazwa lotniska: PORTLAND HELIPORT

Rodzaj wydarzenia: ZDARZENIE

Zderzenie w powietrzu: NIE

INFORMACJE O STATKU POWIETRZNYM

Uszkodzenie: POWAŻNE

Marka: EURCPT

Model: EC-135

Seria: EC-135-P2

Liczba wylatanych godzin: 1470

Właściciel: GEH INC

Rodzaj działalności: PRZEWÓZ OSÓB

Numer rejestracji: N124CT

Liczba osób na pokładzie: 2

Ofiary śmiertelne: 0

Ranni: 0

Klasa wagowa: PONIŻEJ 6000 KG

Liczba silników: 2

Marka silnika: TURBOM

Model silnika: ARRIUS 2B2

OKOLICZNOŚCI ZDARZENIA/WYPADKU

Podstawowe warunki lotu: LOT Z WIDOCZNOŚCIĄ

Drugorzędne warunki lotu: BRAK WPŁYWU POGODY

Plan lotu: PODANY

PILOT DOWODZĄCY

Certyfikat pilota: PILOT KOMERCYJNY

Uprawnienia: WIROPŁAT/HELIKOPTER

Kwalifikacje: UPRAWNIONY

Suma wylatanych godzin: 1180

Suma wylatanych godzin na modelu: 860

Suma wylatanych godzin w ciągu ostatnich 90 dni: 28

UWAGI

21 CZERWCA 2011, OKOŁO GODZ. 14:20 CZASU PACYFICZNEGO EC-135, N124CT, NALEŻĄCY DO I EKSPLOATOWANY PRZEZ GREY ENTERPRISES HOLDING INC. ULEGŁ POWAŻNEMU WYPADKOWI. HELIKOPTER BYŁ STABILNY, GDY NAGLE ZACZĄŁ PIKOWAĆ I ZAPALIŁA SIĘ LAMPKA KONTROLNA SILNIKA #1. PILOT ZDUSIŁ OGIEŃ I PODJĄŁ PRÓBĘ POWROTU NA SEA-TAC NA DRUGIM SILNIKU. ZAPALIŁA SIĘ LAMPKA KONTROLNA SILNIKA #2. PILOT DOKONAŁ AWARYJNEGO LĄDOWANIA W PÓŁNOCNO-WSCHODNIM REJONIE SILVER LAKE. PILOT AKTYWOWAŁ DRUGĄ GAŚNICĘ, UNIERUCHOMIŁ SILNIK I DOKONAŁ EWAKUACJI. ŻADNE OBRAŻENIA NIE ZOSTAŁY ODNOTOWANE. PILOT URUCHOMIŁ PRZENOŚNĄ GAŚNICĘ ZNAJDUJĄCĄ SIĘ NA POKŁADZIE. PRODUCENT MASZYNY PRZEPROWADZA BADANIE SILNIKÓW I WSTĘPNY RAPORT STWIERDZA, ŻE PRZYCZYNA AWARII JEST PODEJRZANA I BYĆ MOŻE DOPROWADZIŁY DO NIEJ DZIAŁANIA CELOWE OSÓB TRZECICH. NRBT ZARZĄDZA DALSZE BADANIA.

W moim gabinecie z Welchem i Taylorem studiujemy raport. W jaskrawym świetle poranka twarz Welcha wydaje się jeszcze bardziej pobrużdżona niż zwykle. Jej wyraz jest co najmniej ponury.

– W tej chwili NRBT jedynie podejrzewa sabotaż, ale my powinniśmy zakładać, że działanie było celowe. Dlatego sprawdziliśmy monitoring na lądowisku w Portlandzie, ale jak dotąd nie stwierdziliśmy niczego podejrzanego. – Poprawia się na krześle i chrząka. – Mamy jednak coś z hangaru GEH na Boeing Field.

O?

– Dwie kamery nie działały, więc materiał jest niekompletny.

– Słucham? Jak do tego doszło? – Za co ja, kurwa, tym ludziom płacę?

– Usilnie staramy się to ustalić – odpowiada Welch głosem ponurym i chrapliwym jak silnik starego samochodu. – To bardzo poważne naruszenie.

Wolne żarty, Sherlocku.

– Kto ponosi odpowiedzialność?

– Pracują na zmiany. W grę wchodzą cztery osoby, może pięć.

– Jeśli okażą się winni zaniedbania, są zwolnieni. Wszyscy.

– Proszę pana. – Welch zerka na Taylora.

– W tej chwili nic nie wskazuje na to, kto za tym stoi – odzywa się Taylor.

– Helikopter zostanie zbadany przez techników kryminalistycznych – dodaje Welch. – Mam nadzieję, że coś znajdą.

– Nadzieja to za mało! – podnoszę głos.

– Tak jest, proszę pana – mówią jednocześnie. Obaj są szczerze skruszeni.

Do diabła. To nie ich wina. Weź się w garść, Grey.

Mówię dalej już bardziej wyważonym tonem.

– Dowiedzcie się, kto zawalił w hangarze. Natychmiast do zwolnienia. Informujcie mnie na bieżąco, jak tylko będzie wiadomo, co się stało. Tymczasem sprawdźcie odrzutowiec i dopilnujcie, żeby był bezpieczny.

– Tak jest, proszę pana – mówi Taylor.

– Już nad tym pracujemy – warczy Welch. Jest autentycznie wkurzony. I słusznie, w końcu do tego wszystkiego doszło na jego zmianie. – Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu też to bada i zapewne powiadomią służby o swoich ustaleniach, może nawet poproszą o równoległe śledztwo. Jeszcze to u nich potwierdzę.

– Mówisz o policji? – pytam.

– Nie. Chodzi o FBI.

– Okej. Może oni coś ustalą. Co z ochroną bezpośrednią?

– Reynolds i Ryan są dostępni i zaczynają dzisiaj.

– Nie chcę mieszać w to Anastasii. Niech się bez potrzeby nie martwi. Wytypujcie tych, którzy mogą za tym stać. Przyznaję, że jestem w kropce.

– Mój zespół już pracuje nad listą potencjalnych podejrzanych – oznajmia Welch.

– Też się tym zajmę.

– Proszę pana, jeżeli to się znalazło na stronie FAA, prasa może zacząć zadawać pytania – odzywa się Taylor.

Jasna cholera.

– Masz rację. Możesz poinformować Sama. Zresztą idę do niego.

– Oczywiście – kiwa głową Taylor.

Jeśli to wyjdzie na jaw, będę musiał powiedzieć Anie.

Do diabła, jak do tego doszło?

Sabotaż!

Masz lepsze rzeczy do roboty niż zajmować się tym gównem.

Podczas gdy Welch i Taylor dyskutują o możliwych podejrzanych, otwieram drzwi i wyglądam do sekretariatu. Andrea podnosi głowę znad swojego komputera.

– Proszę pana?

– Poproś, żeby dołączyli do nas Sam i Ros.

– Oczywiście.

ROZLEGA SIĘ PUKANIE do drzwi.

– Życzy pan sobie kawy? – pyta Andrea.

– Poproszę.

Na ekranie komputera widnieje lista wszystkich przejętych przeze mnie firm. Dokładnie ją przeglądam, żeby sprawdzić, czy znajdę kogoś, kto może być podejrzany. Jak dotąd nic. Bardzo to frustrujące. Martwię się o Anę – jeśli ktoś chce mnie skrzywdzić, ona może ucierpieć przy okazji. Jak będę mógł żyć, jeśli do tego dojdzie?

– Latte?

– Nie. Czarną. I mocną.

– Tak, proszę pana. – Zamyka za sobą drzwi, a na ekranie pojawia się ikonka, że przyszedł mail od mojej dziewczyny.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Cisza przed burzą / po burzy?

Data: 21 czerwca 2011, 14:18

Adresat: Christian Grey

Najdroższy Panie Grey,

jest Pan dzisiaj wyjątkowo cichy. To mnie martwi.

Mam nadzieję, że w świecie finansów i biznesu wszystko w porządku.

Dziękuję za ostatnią noc. Jest Pan bardzo łapczywy. ;)

Axx

PS Po południu widzę się z panem Bastillem.

Ano! Zalewa mnie fala gorąca i muszę poluzować krawat. Doprawdy figlarnie potrafi dobierać słowa. Odpisuję.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Burza trwa

Data: 21 czerwca 2011, 14:25

Adresat: Anastasia Steele

Moja kochana Narzeczono,

gratuluję, że pamiętałaś o swoim blackberry. Twoja wytrzymałość i twoje usta nie przestają wprawiać mnie w zachwyt. ;) ;) ;)

Christian Grey

meteorolog i prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Chciałbym w tym tygodniu zabrać resztę Twoich rzeczy z mieszkania. I tak nigdy Cię tam nie ma…

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Prognoza pogody

Data: 21 czerwca 2011, 14:29

Adresat: Christian Grey

Twój mail nie zdołał zagłuszyć moich obaw.

Pocieszam się, wiedząc, że jako właściciel stoczni możesz zbudować arkę. Wszak jesteś jednym z najbardziej kompetentnych ludzi, jakich znam.

Twoja kochająca Ana xxx

PS Wieczorem porozmawiamy o mojej przeprowadzce.

PPS Naprawdę interesujesz się meteorologią?

Uśmiecham się, czytając jej mail. Palcem wskazującym muskam trzy literki x.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Interesuję się Tobą

Data: 21 czerwca 2011, 14:32

Adresat: Anastasia Steele

Zawsze.

Christian Grey

zakochany do szaleństwa prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

JEST 17:30, KIEDY wchodzę do gabinetu doktora Flynna.

– Dzień dobry, Christianie.

– Witaj, John.

Bez pośpiechu podchodzę do kanapy i siadam, czekając, aż on zajmie swój fotel.

– Masz za sobą wyjątkowy weekend – zagaja przyjaznym tonem.

Odwracam wzrok. Nie wiem, od czego zacząć.

– W czym rzecz? – pyta.

– Ktoś próbuje mnie zabić.

Flynn robi się blady – chyba po raz pierwszy w życiu.

– Mówisz o wypadku? – pyta.

Kiwam potakująco głową.

– Przykro mi to słyszeć. – Marszczy brwi.

– Moi ludzie już się tym zajmują. Ale nie mam pojęcia, kto to może być.

– Żadnych podejrzeń?

Kręcę głową.

– Cóż – mówi. – Mam nadzieję, że policja prowadzi dochodzenie i znajdą sprawcę.

– Sprawę przejmie FBI. Ale przede wszystkim martwię się o Anę.

John kiwa głową.

– O jej bezpieczeństwo?

– Właśnie. Zleciłem już dodatkową ochronę, ale nie wiem, czy to wystarczy. – Przełykam, bo w gardle mi zaschło ze zdenerwowania.

– Rozmawialiśmy o tym – mówi. – Wiem, że nie znosisz, kiedy tracisz kontrolę. Wiem też, że umierasz ze strachu o Anę, i rozumiem, skąd to uczucie. Ale masz środki i podjąłeś kroki, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. To wszystko, co można w tej sytuacji zrobić. – Patrzy na mnie spokojnie i szczerze.

Jego słowa dodają mi otuchy.

Uśmiecha się i kontynuuje:

– Przecież nie możesz jej zamknąć.

Wybucham śmiechem, który działa na mnie oczyszczająco.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

– Jestem też świadom tego, że najchętniej znalazłbyś się na jej miejscu.

– Tak. Wiem. Już rozumiem. Nie chcę jej odstraszyć.

– Otóż to. Bardzo dobrze.

– Ale nie tylko o tym chcę porozmawiać.

– Jest coś jeszcze?

Wzdycham ciężko i możliwie jak najzwięźlej streszczam mu awanturę z Eleną na moim urodzinowym przyjęciu, a także kłótnie z rodzicami, do których w konsekwencji doszło.

– Muszę przyznać, Christianie, że przy tobie człowiek nie wie, co to nuda. – W odpowiedzi na mój pełen rezygnacji uśmiech Flynn pociera ręką brodę. – Mamy tylko godzinę. O czym chcesz porozmawiać?

– W nocy śnił mi się koszmar. O Elenie.

– Rozumiem.

– Zerwałem z nią wszelkie kontakty, jak życzyli sobie moi rodzice. I podarowałem jej firmę.

– To bardzo hojne z twojej strony.

Wzruszam ramionami.

– W rzeczy samej. Nie przeszkadza mi to jednak, przynajmniej tak myślę. Naturalnie, ona do mnie dzwoni, ale dzisiaj tylko dwa razy.

– Wywarła ogromny wpływ na twoje życie.

– Tak. Ale przyszła pora na zmianę.

Flynn pogrąża się w zadumie.

– Co było dla ciebie gorsze: kłótnia z Eleną czy z rodzicami?

– Ta z Eleną była krępująca, bo w pokoju była Ana. Byliśmy dla siebie bardzo niemili. – W moim głosie słychać szczery żal. Naprawdę jest mi przykro, że nie rozstaliśmy się w nieco lepszej atmosferze. – A Grace się wściekła. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby przeklinała. Ale najgorsza była kłótnia z tatą. Zachował się jak dupek.

– Był zły?

– I to bardzo. – Próbuję zignorować poczucie winy, że jestem nielojalny wobec Carricka.

– Być może tak naprawdę był zły na siebie. Bez wątpienia rozumiesz, dlaczego tak się czuł.

Nie. Tak. Być może.

Tymczasem Flynn mówi dalej.

– Czy się z tym zgadzasz, czy nie, twój ojciec zapewne uważa, że Elena wykorzystała bezbronnego nastolatka. A on miał cię chronić. I zawiódł. Sądzę, że widzi to w ten sposób.

– Nie wykorzystała mnie. Byłem bardziej niż chętny. – W moich słowach pobrzmiewa frustracja.

Mam dość tego argumentu.

John wzdycha.

– Rozmawialiśmy o tym wiele, wiele razy i nie zamierzam po raz kolejny wdawać się z tobą w tę dysputę. Spróbuj jednak spojrzeć na to z perspektywy twojego ojca.

– Powiedział, że niekoniecznie nadaję się na męża.

Flynn wydaje się zaskoczony.

– Och. A co ty o tym sądzisz?

– Złości mnie to. Bo może mieć rację. – Raczej się tego wstydzę.

– W jakim kontekście to powiedział?

Macham lekceważąco ręką.

– Pouczał mnie o świętości małżeństwa. Powiedział, że jej nie szanuję i nie powinienem się żenić.

John marszczy brwi.

– Elena była mężatką – dodaję gwoli wyjaśnienia.

– Rozumiem. – Flynn zaciska usta. – Christianie – odzywa się łagodnie. – Twój ojciec może mieć rację.

Słucham?

– Albo świadomie wdałeś się w romans z mężatką, co kosztowało ją małżeństwo i nie tylko, zważywszy na to, co ją spotkało, albo byłeś bezbronnym nastolatkiem, który został wykorzystany. Ku czemu się skłaniasz? Bo tylko jedno może być prawdą.

Wbijam w niego wzrok. Co. Do. Jasnej cholery?

– Małżeństwo to nie przelewki – mówi.

– Kurwa, John, przecież wiem. Gadasz jak on!

– Doprawdy? Nie taka była moja intencja. Jestem tu, żeby pomóc ci spojrzeć z dystansu.

Dystansu? Kurwa!

Jeszcze przez chwilę na niego patrzę, po czym spuszczam wzrok na dłonie, a cisza, która zapada, robi się coraz cięższa.

Dystans, też coś.

– Uważam, że Carrick się myli – bąkam w końcu i dociera do mnie, że powiedziałem to jak gówniarz, za którego uważa mnie ojciec.

– Oczywiście, że się myli. Bez względu na to, co sądzę o twoim związku z panią Lincoln, przez te wszystkie lata udowodniłeś, że jesteś jej bardzo oddany. I uważam, że najbardziej ciąży ci żal, że zerwałeś z nią wszelkie stosunki.

– Niczego nie żałuję! Zrobiłem to, bo tak chciałem.

– W takim razie może czujesz się winny?

Wzdycham.

– Winny? Nie, nie czuję się winny.

Czy aby na pewno?

John pozostaje niewzruszony.

– Stąd te koszmary? – pytam.

– Być może. – Stuka się palcem wskazującym w wargi. – Rezygnujesz z długotrwałego i bardzo dla ciebie ważnego związku, żeby zadowolić rodziców.

– Nie chodzi o rodziców. Robię to dla Any.

Kiwa głową.

– Dla Anastasii, ukochanej kobiety, odrzucasz wszystko, co znasz. To wielki krok naprzód. – Znowu się uśmiecha. – W dobrym kierunku, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Patrzę na niego i nie wiem, co powiedzieć.

– Przemyśl sobie to, o czym tu dzisiaj rozmawialiśmy. Nasz czas się skończył – mówi. – Możemy kontynuować rozmowę podczas następnego spotkania.

Wstaję, nieco otumaniony. Flynn jak zwykle dał mi dużo do przetrawienia. Zanim wyjdę, muszę mu zadać jeszcze jedno, niezmiernie ważne pytanie.

– Co u Leili?

– Robi niezłe postępy.

– Cóż, dobrze to słyszeć.

– Owszem. Widzimy się za tydzień.

PRZED BUDYNKIEM CZEKA Taylor w audi.

– Wrócę do domu pieszo – informuję go. Potrzebuję czasu, żeby sobie wszystko przemyśleć. – Widzimy się w Escali.

Patrzy na mnie zbolały.

– Co jest?

– Proszę pana, byłoby wygodniej, gdyby pojechał pan samochodem.

Ach tak. Ktoś próbuje mnie zabić.

Z grymasem niezadowolenia czekam, aż Taylor otworzy drzwiczki, i wsiadam.

Już nie jestem panem własnego wszechświata?

Mój nastrój pogarsza się jeszcze bardziej.

– GDZIE JEST ANA? – pytam panią Jones, wchodząc do salonu.

– Dobry wieczór panu. Bierze prysznic, jak sądzę.

– Dzięki.

– Kolacja za dwadzieścia minut? – pyta, mieszając coś w garnku na kuchence.

Pachnie bosko.

– Powiedzmy, że za pół godziny.

Ana pod prysznicem to duża pokusa. Pani Jones próbuje ukryć uśmiech, a ja udaję, że go nie dostrzegam. Idę poszukać swojej dziewczyny. Nie ma jej w łazience, stoi za to w sypialni przy oknie, zawinięta w ręcznik, wciąż jeszcze mokra po prysznicu.

– Cześć – mówi z szerokim uśmiechem, który jednak znika, kiedy do niej podchodzę. – Co się stało?

Zanim odpowiadam, zamykam ją w uścisku i bardzo mocno tulę, wdychając jej słodki, świeży zapach. Działa na moją duszę jak balsam.

– Christianie, o co chodzi? – Gładzi mnie po plecach i ściska.

– Po prostu chcę cię przytulić. – Chowam twarz w jej byle jak upiętych włosach.

– Jestem tutaj. I nigdzie się nie wybieram. – W jej drżącym głosie słyszę napięcie.

Nie znoszę, kiedy się denerwuje. Ujmuję jej głowę od tyłu i odchylam, po czym całuję żarliwie usta. Reaguje natychmiast, pieści moją twarz, otwiera się ku mnie, nasze języki się splatają.

Och, Ano.

Odsuwa się, ale oboje jesteśmy podnieceni, mój członek zrobił się twardy i nabrzmiały.

Twardy jak diabli. Dla niej.

– Co się dzieje? – pyta, spoglądając przymilnie i szukając w mojej twarzy odpowiedzi.

– Później – mruczę w jej usta i zaczynam prowadzić ją w stronę łóżka.

Chwyta za klapy mojej marynarki, próbując mnie z niej uwolnić. Ręcznik się z niej zsuwa i zostaje naga w moich ramionach.

Sięgam ręką, by ściągnąć gumkę z jej niedbałego koka, i włosy kaskadą spadają na jej ramiona i piersi. Sunę dłońmi po jej plecach i gwałtownie przyciskam ją do siebie.

– Pragnę cię.

– Nie da się ukryć. – Ociera się namiętnie o mój członek.

Kurwa. Uśmiecham się i łagodnie popycham ją na łóżko. Leży w całym swoim nagim pięknie, a ja stoję nad nią, z nogami między jej kolanami.

– Tak lepiej – mówię, zapominając kompletnie o wcześniejszej irytacji.

– Panie Grey, co prawda pański garnitur szalenie mi się podoba, uważam jednak, że jest pan przesadnie ubrany.

Jej niepokój znika, teraz patrzy na mnie błyszczącymi oczami, pełnymi kokieteryjnego pożądania. Podnieca mnie to jeszcze bardziej.

– Cóż, panno Steele, zobaczmy, czy da się temu jakoś zaradzić.

Przygryza dolną wargę i palcami sunie pomiędzy swoimi piersiami. Sutki ma zaróżowione, sterczące i gotowe. Na moje usta.

Dużo mnie kosztuje, by nie zedrzeć z siebie ubrania i się w niej nie zatracić. Zamiast tego chwytam za krawat i pociągam go łagodnie, by z wolna się rozluźnił. Wtedy rzucam go na podłogę i rozpinam górny guzik koszuli.

Ana z zachwytu rozchyla seksownie usta.

Teraz zsuwam z ramion marynarkę i pozwalam, by spadła na podłogę. Rozlega się głuchy stukot. To pewnie mój telefon. Nie bacząc na to, gwałtownie wyrywam koszulę ze spodni.

– Zdjąć czy zostawić? – pytam.

– Zdjąć, bardzo proszę. – Ana nie waha się ani sekundy.

Uśmiecham się i wyjmuję spinkę z lewego mankietu, potem robię to samo z prawym.

Ana wierci się niecierpliwie na łóżku.

– Spokojnie, maleńka – mówię szeptem, zaczynając rozpinać koszulę od dołu.

Nawet na chwilę nie odrywam od Any wzroku. Koszula ląduje obok marynarki, a ja biorę się za pasek. Ana ma rozszerzone źrenice. Sycimy się nawzajem swoim widokiem. Wysuwam koniec paska ze szlufki, rozpinam klamrę i najwolniej, jak potrafię, wyjmuję pasek ze spodni.

Ana przekrzywia nieco głowę, cały czas na mnie patrząc, i widzę, że jej piersi falują coraz mocniej, w miarę jak jej oddech przyśpiesza.

Składam pasek na pół i wsuwam go między palce.

Och, Ano… gdybyś wiedziała, co chciałbym nim zrobić.

Jej biodra unoszą się i opadają.

Szarpię za końce paska, które strzelają z głośnym trzaskiem. Ana nawet nie drgnie, wiem jednak, że się na to nie pisała, upuszczam więc pasek na podłogę. Wzdycha leciutko, po części z ulgą, ale po części jest też chyba nieco zawiedziona – sam nie wiem. Nie pora jednak o tym teraz myśleć. Zrzucam buty, ściągam skarpetki, odpinam guzik przy pasku spodni i rozsuwam zamek.

– Gotowa? – pytam.

– I niecierpliwa. – Głos ma chrapliwy z pożądania. – Ale występ mi się podoba.

Uśmiecham się szeroko. Zdejmuję spodnie i slipy, uwalniając mój członek. Klękam na podłodze i zaczynam całować wewnętrzną stronę jej łydek, ud, wzdłuż nasady włosów łonowych, docieram do pępka i wyżej, do piersi, aż unoszę się nad nią, gotowy.

– Kocham cię – szepczę i wchodzę w nią, jednocześnie ją całując.

Jęczy.

– Christianie.

Zaczynam się poruszać. Wolno. Rozkoszuję się nią. Swoją słodką, cudowną Aną. Swoją miłością.

Oplata mnie nogami, palcami chwyta mocno za włosy.

– Ja też cię kocham – mruczy mi do ucha i porusza się wraz ze mną, w idealnej harmonii.

Razem.

My.

Zjednoczeni.

A kiedy rozpada się w moich ramionach, porywa mnie ze sobą.

– Ano!

MUSKA NOSEM MOJĄ pierś, a ja nieruchomieję, czekając na ciemność, więc Ana przerywa i unosi głowę.

– Co prawda niezmiernie mi się twój zaimprowizowany striptiz podobał, ciąg dalszy był jeszcze lepszy, ale teraz chciałabym, żebyś mi przedstawił prognozę pogody, o której wspominałeś w swojej korespondencji, i powiedział, co się stało.

Opuszkami palców gładzę jej plecy.

– Możemy najpierw zjeść?

Uśmiecha się.

– Tak. Jestem głodna. I chyba muszę jeszcze raz wziąć prysznic.

Ja też się uśmiecham.

– Uwielbiam cię brudzić. – Siadam i daję jej klapsa w pośladek. – Wstajemy! Powiedziałem Gail, że będziemy za pół godziny.

– Poważnie? – Ana jest oburzona.

– Poważnie – szczerzę się do niej.

ZIELONE CURRY PO tajsku przygotowane przez panią Jones jest wyśmienite, podobnie jak chablis, którym delektujemy się do posiłku.

– Dobrze więc. Wstępny raport był od FAA i w którymś momencie zostanie opublikowany.

– O? – Ana podnosi wzrok znad talerza.

– Wygląda na to, że ktoś majstrował przy helikopterze.

– Sabotaż?

– Otóż to. Kazałem wzmocnić naszą ochronę do czasu, kiedy się dowiemy, kto za tym stoi. Uważam, że będzie lepiej, jeśli zostaniemy tutaj, przynajmniej na razie.

Potakuje głową, a oczy ma wielkie z niepokoju.

– Musimy mieć się na baczności.

– Okej.

Unoszę brew.

– Zgadzam się – dodaje szybko.

Doskonale. Gładko poszło.

Ale widać, że jest poruszona.

– Hej, nie martw się – mruczę. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię ochronić.

– Martwię się nie o siebie, tylko o ciebie.

– Taylor i jego ludzie wszystkim się zajmują. Spokojnie.

Marszczy czoło i odkłada widelec na talerz.

– I jedz dalej.

Ana wykrzywia dolną wargę, więc sięgam, by wziąć ją za rękę.

– Ano. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. – Zmieniam temat na bezpieczniejszy. – Jak było u Bastille’a?

Rozchmurza się i uśmiecha czule.

– Dobrze. Bardzo dokładnie. Myślę, że polubię te treningi.

– Już nie mogę się doczekać, kiedy poćwiczymy razem.

– Wydawało mi się, że właśnie to robiliśmy, Christianie.

Zaczynam się śmiać. Ach, urocze, Anastasio, urocze.

Wyzwolony

Подняться наверх