Читать книгу Wyzwolony - Э. Л. Джеймс - Страница 17

SOBOTA, 16 LIPCA 2011

Оглавление

Pobudka, śpiochu. – Łagodnie kąsam ją w koniuszek ucha.

– Hmm… – jęczy. Oczy ma wciąż zamknięte, więc ponawiam pieszczotę. – Ach! – biadoli, ale uchyla powieki.

– Dzień dobry, panno Steele.

– Dzień dobry. – Gładzi mnie po policzku.

Leżę obok niej, kompletnie ubrany.

– Dobrze spałaś? – Całuję jej dłoń.

Zaspana kiwa głową.

– Mam niespodziankę.

– O?

– Wstawaj. – Schodzę z łóżka.

– Jaką niespodziankę?

– Gdybym ci powiedział…

Odwraca głowę, kompletnie niewzruszona. Muszę jej powiedzieć.

– Chcesz polatać nad Zachodnim Wybrzeżem?

Otwiera usta ze zdumienia i natychmiast siada.

– Szybowcem? – pyta.

– Otóż to.

– Będziemy ścigać… – wygląda przez okno – …deszcz? – pyta zmartwiona.

– Tam, dokąd się wybieramy, jest słonecznie.

– W takim razie będziemy ścigać południowe słońce.

– Na przykład. Tylko musisz wstać.

Piszcząc z zachwytu, wyskakuje z łóżka. Przystaje, żeby mnie pocałować, po czym pędzi do łazienki.

– Powinno być ciepło – wołam za nią, uśmiechając się od ucha do ucha. Chyba jest zadowolona.

KIEDY PĘDZIMY AUTOSTRADĄ I-90 w moim R8, uciekając przed paskudną pogodą, rozkoszuję się chwilą. Mam obok swoją dziewczynę. Z głośników rozlegają się The Killers, a my będziemy latać moim nowym szybowcem. Wszystko jest tak, jak powinno.

Flynn byłby dumny.

Naturalnie Sawyer i Reynolds podążają tuż za nami, ale nie można mieć wszystkiego.

– Dokąd jedziemy? – pyta Ana, patrząc przez okno na mżawkę.

– Do Ephraty.

Kątem oka widzę, że nie bardzo wie, o czym mówię.

– To jakieś półtorej godziny jazdy. Tam trzymam swoje szybowce.

– Masz ich więcej?

– Dwa. Aktualnie.

– To blanik? – pyta, a kiedy marszczę brwi, mówi dalej, już nie tak pewna siebie. – Rozmawiałeś o tym z pilotem, kiedy lataliśmy nad Georgią. – Patrzy na swoje palce i zaczyna bawić się pierścionkiem zaręczynowym. – Dlatego kupiłam ci ten model. – Mówi tak cicho, że muszę się wysilić, aby ją usłyszeć.

– Jedyny blanik, jaki mam, to ten mały szybowiec. Zajmuje dumne miejsce na moim biurku w pracy. – Kładę jej rękę na kolanie i przez chwilę widzę tamten moment, kiedy wręczała mi samolocik.

Nie wracaj do tego, Grey.

– Uczyłem się latać na blaniku. Teraz mam najnowszego ASH 30. Jednego z pierwszych na świecie. To będzie mój, nasz dziewiczy lot. – Uśmiecham się do niej szeroko.

Ona także się uśmiecha i kręci głową rozczulona.

– Co? – pytam.

– Ty.

– Co ja?

– No ty. Ty i twoje zabawki.

– Facet musi się wyluzować, Ano. – Puszczam do niej oko, a ona się rumieni.

– Będziesz mi to zawsze wypominać, prawda?

– To i pytanie „czy jesteś gejem”.

Wybucha śmiechem.

– Masz kosztowne upodobania.

– To żadna nowina.

Powstrzymuje uśmiech i znowu potrząsa głową, a ja nie wiem, czy śmieje się ze mnie, czy ze mną.

Plus ça change, Anastasia.

TUŻ PRZED JEDENASTĄ wjeżdżamy na parking lotniska w Ephracie. Przed chwilą pojawiło się obiecane słońce, przeganiając deszczowe chmury, których miejsce zajęły śliczne, białe cumulusy, idealne do szybowania. Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć mój nowy szybowiec i wzbić się nim w powietrze.

– Gotowa? – pytam.

– Tak! – Oczy Any błyszczą, a jej podniecenie jest namacalne. Tak samo jak moje.

– Jest tak jasno, że będą nam potrzebne okulary słoneczne. – Ze schowka wyjmuję dla siebie parę awiatorów, wayfarerów dla Any, do tego dwie czapeczki Marinersów.

– Dzięki. Nie zabrałam swoich.

Kiedy wysiadam z R8, obok parkuje Sawyer w Q7. Macham do niego, więc opuszcza szybę.

– Możecie zaczekać na nas w sali dla pilotów – mówię. – Chodźcie za nami.

– Proszę pana. – Ton Sawyera mnie zatrzymuje.

No tak, chce sprawdzić pomieszczenia, zanim wejdziemy z Aną. Puszczam jego i Reynoldsa przodem.

To się zaczyna robić nudne.

Biorę głęboki oddech. Nie pozwolę, żeby jego ostrożność zepsuła mi humor – w końcu za to mu płacę. Biorę Anę za rękę i idziemy za naszymi ochroniarzami do biura, gdzie czeka na nas Darius Jackson.

– Christian Grey – wykrzykuje i serdecznie ściska moją dłoń.

Bardzo się cieszę, że go widzę. Jest dużym mężczyzną, wysokim, ale też nieco go przybyło, odkąd widzieliśmy się ostatnio.

– Dobrze się trzymasz – zauważa.

– Ty też, Darius. Przedstawiam ci moją narzeczoną, Anastasię Steele.

– Panno Steele. – Darius uśmiecha się do niej szeroko.

– Ana – poprawia nas obu, ale z uśmiechem wymienia z nim uścisk dłoni.

– Darius był moim instruktorem latania – wyjaśniam Anie.

– Christianie, byłeś moim najlepszym uczniem – mówi Darius. – Urodzony pilot.

Ana patrzy na mnie i mam wrażenie, że jej śliczna twarz wyraża dumę.

– Gratuluję zaręczyn – odzywa się Darius.

– Dziękuję. Szybowiec gotowy? – pytam, bo krępuje mnie, że Ana jest ze mnie dumna, poza tym bardzo już chcę zobaczyć swój najnowszy nabytek.

– Jasna sprawa. Czeka na ciebie. Mój syn Marlon was zaprowadzi.

– Rany! Marlon! – wykrzykuję. Marlon, już nastolatek, ma krótko obcięte włosy, a uśmiech i uścisk dłoni odziedziczył po ojcu. – Aleś ty wysoki!

– Dzieci. Rosną jak na drożdżach. – W oczach Dariusa widać ojcowską dumę.

– Dzięki za pomoc, Marlon.

– Spoko, proszę pana.

Przed hangarem czeka mój N88765CG. To bez wątpienia najpiękniejszy szybowiec na świecie: Schleicher ASH 30, lśniąco biały, ze skrzydłami o rozpiętości dwudziestu sześciu i pół metra i wielkim kokpitem. Nawet z tej odległości widać, że to prawdziwy cud nowoczesnej inżynierii.

Cudeńko.

Darius zdaje mi szczegółową relację z dziewiczego lotu, a twarz aż mu się ożywia na to wspomnienie. Całą trójką przechadzamy się wokół maszyny, podziwiając jej piękno i elegancję.

– Ma wszystko, Christianie. To jak spacer w powietrzu – mówi, a podziw w jego głosie tylko potwierdza, jaki to wspaniały i nowatorski szybowiec.

– Wygląda naprawdę imponująco – zgadzam się z Dariusem.

Podnoszę osłonę kabiny, a Darius wszystko mi objaśnia.

– Zwiększyliśmy też balast – obrzuca wzrokiem Anę. – Będzie wam potrzebny.

– Rozumiem.

– Przyniosę spadochrony.

– Wow! – Ana nie kryje podziwu, zaglądając do kokpitu. – Więcej tu światełek i pokręteł niż w starym szybowcu.

Śmieję się.

– To prawda.

Ana patrzy na mnie.

– Na dodatek jest posłuszny – dodaję ze złośliwym uśmieszkiem.

Ana przekrzywia głowę i mruży oczy, na próżno starając się ukryć rozbawienie.

– Posłuszny, tak?

Patrzę na nią z góry.

– Łatwy w obsłudze. Robi, co mu się każe…

Wraca Darius i wręcza mi spadochrony, po czym idzie z powrotem do biura. Siadamy z Aną na ziemi i pomagam jej założyć spadochron, zaciągając pasy biodrowe.

– Jak pani wie, panno Steele, lubię posłuszeństwo.

– Do pewnego stopnia, panie Grey – mówi, kiedy wstaję. – Czasem lubi pan też sprzeciw.

Uśmiecham się.

– Tylko wtedy, kiedy ty się sprzeciwiasz. – Dociągam klamry na ramionach.

– Uwielbiasz to robić, prawda? – pyta szeptem.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.

– Chyba mam pomysł. Może później spróbujemy.

Przyciągam ją do siebie, żeby poczuć jej zapach.

– Może powinniśmy – mruczę. – Bardzo bym chciał.

Ana zerka na mnie spod rzęs.

– Ja też.

Jej słowa są lekkie niczym letnia bryza. Tuli się do mnie i mnie całuje. Wstrzymuję oddech, gdy jej usta dotykają moich, i czuję, jak zalewa mnie fala pożądania. Ona jednak szybko się odsuwa, bym mógł założyć swój spadochron.

Podpuszczalska.

Przygląda się, jak ze szczególną starannością dociągam na sobie uprząż, a oczy jej błyszczą.

– To jest bardzo sexy – mówi szeptem.

Śmiejąc się pod nosem, jeszcze raz okrążam swój szybowiec, zanim zrobię głupców z nas obojga. Tym razem sprawdzam, czy wszystko jest w porządku i na miejscu – zawsze tak robię przed lotem. Darius, mój nauczyciel latania, dokładnie tego by oczekiwał.

Jest w idealnym stanie.

Jak moja narzeczona.

Ana wciąż mi się przygląda, kiedy przesuwam dłonią po czubku skrzydła.

– Jest okej – mówię, wracając do niej.

Ana zakłada czapeczkę i przeciąga koński ogon przez otwór z tyłu.

– Pani też niczego nie brakuje, panno Steele – dodaję cicho i wkładam na nos awiatory.

Podchodzą do nas Darius z Marlonem i razem wypychamy szybowiec na pas startowy.

Kiedy stoi gotowy do startu, pomagam Anie wsiąść do kokpitu i z wielką przyjemnością po raz kolejny zapinam ją w pasy.

– Tak nigdzie mi nie uciekniesz – szepczę do niej z szelmowskim uśmiechem, po czym sam wskakuję do kokpitu i zamykam osłonę.

Darius doczepia linę holowniczą i unosząc kciuk, idzie do czekającej jednosilnikowej cessny skyhawk.

– Gotowa? – pytam Anę.

– No jasne!

– Tylko niczego nie dotykaj.

– Zaczekaj.

Co jest?

– Nigdy wcześniej tym nie latałeś.

Zaczynam się śmiać.

– Nie latałem. Ale blanikiem L23 też wcześniej nie latałem i jakoś przeżyliśmy.

Milczy.

– Ano, one w zasadzie niczym się nie różnią. Poza tym masz spadochron. Nie panikuj.

– Okej.

Chyba jej nie przekonałem.

– Słowo. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.

Dokładnie sprawdzam wszystkie kontrolki: klapy, lotki, drążek – sprawne i gotowe. Pasy w porządku. Hamulce też w porządku, zablokowane. Klapa zamknięta. Instrumenty w porządku – nic nie popękało – ale też nie powinno, przecież to nówka.

W słuchawkach trzeszczy głos Dariusa, więc go informuję, że jesteśmy gotowi. Zerkam w bok i widzę Marlona, który stoi i przytrzymuje czubek skrzydła, Darius tymczasem odpala silnik swojej cessny.

– Ruszamy! Będziemy ścigać prądy termalne i południowe słońce! – wołam, przekrzykując jazgot silnika samolotu.

Darius puszcza hamulec i nagle pędzimy po pasie startowym. Stopami naciskam pedały, steruję drążkiem i unosimy się w powietrze, zanim cessna zdąży oderwać się od ziemi.

Jak szybko się wzbija!

Wznosimy się coraz wyżej i wyżej. Zabudowania na lotnisku wyglądają jak zabawki, by po chwili zniknąć zupełnie. Darius skręca i lecimy w stronę wzgórz Beezley, gdzie na pewno znajdziemy jakieś prądy wznoszące.

– Gładko poszło – odzywa się Ana ze spokojnym podziwem w głosie.

– Lepiej niż w blaniku – zgadzam się z nią.

ASH jest niesamowity. Leciuteńki i wspaniale reaguje.

Osiągamy wysokość tysiąca metrów i przez radio daję znać Dariusowi, że zwalniam linę. Dociągnął nas do prądów wznoszących i teraz odlatuje, zataczając szeroki krąg, cały czas na tej samej wysokości, my natomiast jesteśmy coraz wyżej i wyżej, i wyżej. Pod nami rozciąga się szachownica stanu Waszyngton w całym swym urzekającym pięknie.

– Rany – wzdycha Ana.

– Na bakburcie widać Góry Kaskadowe.

– Bakburcie?

– Z lewej strony.

– Ach, tak.

Chociaż jest lipiec, szczyty gór wciąż połyskują bielą śnieżnych czap.

– A ta woda pod nami?

– Jezioro Banks.

– Christianie, to jest piękne.

Jesteśmy na wysokości dwóch tysięcy pięciuset metrów i wiem, że możemy wznieść się jeszcze wyżej. Moglibyśmy tak lecieć i lecieć, i wylądować gdzieś na jakimś polu setki kilometrów stąd. Kusząca myśl – Ana i ja sami w jakiejś dziczy – obawiam się jednak, że ani Sawyer, ani Reynolds, pewnie też sama Ana nie byliby tym zachwyceni.

– Patrz! – krzyczy Ana.

Pod nami widzę wir pyłowy.

Wzniesiemy się!

Skręcam w jego stronę i szybko mkniemy w górę.

– Wow! – woła podekscytowana Ana. – Żadnych akrobacji?

– Jeszcze się go uczę.

Pieprzyć to. Uwielbiam, kiedy Ana krzyczy. Robię obrót przez skrzydło. Ana piszczy z zachwytu, kiedy ziemię mamy pod głowami. Zapiera się rękami o osłonę, jej koński ogon zwisa, a jak okiem sięgnąć rozciągają się równiny stanu Waszyngton.

– Jasna cholera! – wykrzykuje.

Prostuję szybowiec, a Ana nie przestaje się śmiać. Ten cudowny dźwięk wypełnia mnie całego i czuję się, jakbym miał sto metrów wzrostu. ASH to fenomenalna maszyna. Wyniósł nas na szczyt świata, gdzie ponad chmurami króluje słońce, panuje cisza, a nas otaczają zapierające dech widoki. Jesteśmy razem, ukołysani niebem, a mnie serce niemal pęka ze szczęścia.

Nie chcę, żeby to uczucie minęło.

Ta wysokość jest oszałamiająca.

Skup się na tym, gdzie chcesz być.

Jak chcesz być.

Chyba udawało ci się to przez ostatnie tygodnie. Wydajesz się szczęśliwszy.

Wracają do mnie słowa Flynna.

Ana jest moim szczęściem. Trzyma do niego klucz.

Ta myśl jest zbyt wielka, zbyt wszechogarniająca. Wiem, że jeśli pozwolę, pochłonie mnie całego. Dla odwrócenia uwagi pytam, czy Ana chce spróbować swoich sił jako pilot.

– Nie. To twój pierwszy lot. Ciesz się nim, Christianie. I tak jestem szczęśliwa, że mogę ci towarzyszyć.

Uśmiecham się.

– Kupiłem go dla ciebie.

– Poważnie?

– Tak. Mam już szybowiec, ale jednoosobowy, ten natomiast to marzenie. Jest fantastyczny.

– To prawda. – Ana patrzy na horyzont przed nami. – Unosimy się w powietrzu – mówi cichym, rozmarzonym tonem.

– Tak, kochanie, unosimy się.

GODZINĘ PÓŹNIEJ LĄDUJEMY, co odbywa się tak samo gładko jak start. Jestem zachwycony swoim nowym samolotem. Jest dokładnie taki, jak się spodziewałem, a nawet przewyższył moje oczekiwania. Któregoś dnia chciałbym się przekonać, jak daleko moglibyśmy nim polecieć. Może pod koniec lata.

Podnoszę osłonę i widzę biegnącego ku nam Dariusa.

– Jak było? – dopytuje się zdyszany.

– Niesamowicie. Fenomenalna maszyna.

– Ano? – zwraca się Darius do niej.

– Zgadzam się z Christianem. Coś wspaniałego.

Odpinam pasy, wychodzę na pas startowy i przeciągam się. Potem nachylam się, żeby uwolnić z uprzęży Anę.

– To inspirujące – szepczę i całuję ją, szybko rozprawiając się z pasami.

Zdumiona rozchyla wargi, ja jednak odwracam się do Dariusa, który wciąż stoi przy nas.

– Zabierzmy go do hangaru.

RAZEM Z SAWYEREM I REYNOLDSEM wracamy do samochodów. Ana idzie przede mną. Jej koński ogon podskakuje zawadiacko. Wciąż ma na głowie czapkę, poza tym nosi krótką niebieską kurtkę i obcisłe dżinsy. Kiedy idzie, jej biodra poruszają się rytmicznie jak metronom, co działa na mnie hipnotyzująco. Wygląda tak cholernie seksownie. Podchodzę do auta od strony pasażera i otwieram drzwiczki.

– Wyglądasz przepięknie. Chyba dzisiaj jeszcze ci tego nie mówiłem.

– Chyba mówiłeś – odpowiada ze słodkim uśmiechem.

– W takim razie chętnie to powtórzę.

– I nawzajem, Christianie. – Muska palcami mój biały podkoszulek, a mnie przeszywa rozkoszny dreszcz.

Muszę ją zabrać do domu.

Ale najpierw lunch. Późny lunch. Zamykam za nią drzwiczki i idę na swoją stronę.

Zatrzymujemy się w Ephracie na pizzę.

– Może weźmiemy na wynos? – pytam, kiedy wchodzimy do niewielkiej restauracji.

– Będziemy jeść w samochodzie?

– Tak.

– Twoim nieskazitelnym R8?

– Dokładnie tak.

– Jasne. – Ana jest zaskoczona.

– Chcę być jak najszybciej w domu.

– Dlaczego?

Patrzę na nią z uniesioną brwią, bo tylko jedna myśl przychodzi mi do głowy. A jak myślisz, Ano?

– Och – mówi. Wbija zęby w dolną wargę, próbując powstrzymać uśmiech, a na policzki wypływa jej słodki rumieniec, który tak bardzo lubię. – Okej. Niech będzie na wynos – dodaje bez zastanowienia, a ja parskam śmiechem.

– CHOLERNIE DOBRA TA pizza – mówi Ana z pełnymi ustami. Całe szczęście, że wziąłem więcej serwetek.

– Daj jeszcze kawałek – proszę.

Ana podsuwa mi kawałek pizzy, a kiedy otwieram usta, cofa go gwałtownie i sama gryzie.

– Hej!

Chichocze.

– Moja pizza.

Robię obrażoną minę. Ale prowadzę i nic nie mogę poradzić.

– Masz – mówi i tym razem pozwala mi ugryźć.

– Wiesz, że się zemszczę.

– Zemścisz się, tak? – kpi. – Chcę to zobaczyć, Grey.

– Zemszczę się, oj, zemszczę… – Zaczynam obmyślać różne scenariusze, na co moje ciało natychmiast reaguje. Poprawiam się na siedzeniu. – Poproszę jeszcze kawałek.

Ana karmi mnie dalej. I drażni się ze mną. Co niezmiernie podoba się nam obojgu.

Powinniśmy to robić częściej.

– Koniec – mówi Ana i upycha pudełko po pizzy pod nogami.

Jestem zadowolony. Mam obok siebie swoją dziewczynę, siedzę w ulubionym samochodzie, gra Radiohead, pędzimy wzdłuż majestatycznej rzeki Columbia w stronę mostu Vantage. Ogarnia mnie przemożne poczucie przynależności.

Jak spędzałem weekendy przed Aną?

Szybowałem. Żeglowałem. Uprawiałem seks…

Zabawne. W sumie robię to samo, lecz nie do końca to prawda – zmieniło się w zasadzie wszystko, i to wyłącznie dzięki siedzącej obok kobiecie. Nie wiedziałem, jaki jestem samotny, dopóki jej nie spotkałem. Nie wiedziałem, że tak jej potrzebuję, a teraz mam ją obok. Zerkam na Anę, która ssie koniuszek wskazującego palca. Podniecający widok. Przypomina mi się, co wcześniej mówiła o uprzęży.

Uwielbiasz to robić, prawda?

Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.

Chyba mam pomysł. Może później spróbujemy.

Może powinniśmy…

Zaraz oszaleję. Dociskam pedał gazu i audi gna prawie sto pięćdziesiąt na godzinę. Chcę już być w domu.

JESTEM W NAJWYŻSZEJ GOTOWOŚCI bojowej, kiedy wreszcie wjeżdżamy do garażu pod Escalą.

– Nareszcie w domu – wzdycha Ana, kiedy wyłączam silnik.

Jej niski, chrapliwy głos przykuwa moją uwagę. Patrzymy sobie w oczy, a atmosfera w samochodzie gęstnieje.

Jest tutaj. Pomiędzy nami. Łączące nas pożądanie.

Tak potężne, że wręcz namacalne.

Przyciąga nas ku sobie.

Pochłania mnie… Nas.

– Dziękuję – mówi Ana.

– Ależ proszę bardzo.

Patrzy na mnie spod rzęs, w pociemniałych oczach widzę zmysłową obietnicę. Nie jestem w stanie oderwać od niej wzroku. Zupełnie jakby mnie zaczarowała. Obok podjeżdża Q7 z Sawyerem i Reynoldsem. Parkują, wysiadają, zamykają samochód. Idą w stronę windy. Nie wiem, czy na nas czekają, ale mnie to nie obchodzi. Oboje z Aną nie zwracamy na nich uwagi, skupieni wyłącznie na sobie. Cisza w aucie jest ogłuszająca, pełna niewypowiedzianych myśli.

– Ten nowy szybowiec jest powalający.

– Wiesz, jak lubię cię powalać.

Rozciąga usta w powolnym, uwodzicielskim uśmiechu.

– Ja też to lubię.

– Mam plan.

– O? A jakiż to?

Wstrzymuję oddech, bo oczami wyobraźni widzę już Anę w pokoju zabaw, skrępowaną w uprzęży.

– Czerwony pokój? – pyta z wahaniem.

Kiwam głową.

Źrenice jej się rozszerzają, a piersi unoszą i opadają w przyśpieszonym oddechu.

– Zróbmy to.

Wysiadam z samochodu.

Ona też, jeszcze zanim zdążę podejść, by otworzyć jej drzwi.

– Chodź.

Biorę ją za rękę i idziemy szybkim krokiem do windy. Szczęśliwie czeka na nas i wsiadamy w pośpiechu. Stoimy pod ścianą, trzymając się za ręce. Ana przysuwa się do mnie i wiem, o co jej chodzi, kiedy unosi ku mnie twarz.

– Nie. Zaczekaj. – Puszczam jej rękę i nieco się odsuwam.

– Christianie – szepcze.

Kręcę głową.

Nie tak szybko, maleńka.

Zaciska usta, wyraźnie niezadowolona, ale w jej oczach pojawia się stalowy błysk. Moja dziewczyna nie cofa się przed wyzwaniem.

Zabawa się zaczęła.

Drzwi windy się otwierają, a ja z teatralnym gestem odsuwam się, by przepuścić Anę.

– Panie przodem.

Uśmiechnięta ironicznie, z wysoko uniesioną głową dziarsko wychodzi z windy i zatrzymuje się w holu.

Czeka na nas Sawyer.

A to paskudna niespodzianka.

– Czy jeszcze czegoś sobie pan życzy? – Wie, że Taylor pojechał w odwiedziny do córki i chyba próbuje go godnie zastąpić. Spogląda na nas wyczekująco, a ja widzę, jak Ana spuszcza wzrok, usilnie starając się nie wybuchnąć śmiechem.

– Nie, wszystko w porządku, dziękuję – odpowiadam, kryjąc rozbawienie. Coś mnie podkusza i dodaję: – Ano?

– Niczego mi nie trzeba, dziękuję.

Posyła mi spojrzenie w rodzaju co-do-diabła i dużo mnie kosztuje, żeby nie wybuchnąć śmiechem w obecności Sawyera. Ana opuszcza hol.

– Macie wolne z Reynoldsem. Nigdzie się dzisiaj nie wybieramy. Anastasia wychodzi jutro rano. Wyślę SMS-em kiedy.

Ana ma przymiarkę sukni ślubnej.

– Rozumiem, proszę pana. – Odwraca się, a ja idę za nim korytarzem.

Zaglądam do salonu, ale Any tam nie ma. Sawyer znika w gabinecie Taylora, a ja idę poszukać panny Steele. Jest w sypialni, gdzie właśnie zdejmuje buty.

Podnosi na mnie wzrok.

– Panie Grey, prawdziwy z pana drań.

– Staram się. Pokój zabaw. Za dziesięć minut. – Obracam się i wychodzę, a ona zostaje z otwartą buzią w mojej… naszej sypialni.

ŚWIATŁO W POKOJU ZABAW jest łagodne, odbija się od czerwonych ścian. To moje schronienie. Minęło kilka tygodni, odkąd byłem tu po raz ostatni. Jak to? Gdzie się podział ten czas? Śmieję się pod nosem – to takie w stylu taty. Zdejmuję kurtkę, buty i skarpetki. Miło jest poczuć ciepło drewnianej podłogi pod bosymi stopami. Z dolnej szuflady komody wyjmuję skórzaną uprząż do podwieszania. Cieszę się, że za chwilę założę ją Anie. Ależ jestem podniecony. Nie będzie tak do końca wisieć, więc chyba da radę. Kładę uprząż na łóżku, potem wyjmuję jeszcze kilka rzeczy. Dwie wkładam do tylnej kieszeni dżinsów, resztę zostawiam na komodzie, potem przez łazienkę wchodzę do pokoju uległej.

W drzwiach przystaję. Pokój wygląda tak samo jak wtedy, gdy opuściła go Susannah. Ana w zasadzie nigdy go nie zajęła. Wydaje się opuszczony. Wystrój wciąż jest neutralny. Biały. Zimny. Susannah nie chciała go urządzać po swojemu.

Grey, przestań.

Nie mam ochoty wchodzić do tej króliczej nory. Zwłaszcza teraz, kiedy czeka na mnie moja dziewczyna.

Wracam do pokoju, w którym Ana, bosa, stoi obok łóżka i patrzy na uprząż. Na jej widok zamieram. Założyła koronkową bieliznę. Widzę długie nogi, smukłe ramiona, czarną koronkę, delikatne, prześwitujące majteczki.

To wszystko dla mnie.

Widzę ją całą.

Absolutnie całą.

Spowitą w koronki.

Kiedy się zbliża, zasycha mi w ustach. Włosy ma rozpuszczone, ich podwinięte końce sięgają poniżej piersi.

– Panie Grey, jest pan przesadnie ubrany.

Mogę to rozegrać na dwa sposoby. Wciąż jeszcze się tu odnajdujemy. Ale dzisiaj zwycięża dominujący.

– Chcesz się zabawić?

– Tak.

– Tak co?

Zaskoczona rozchyla wargi.

– Tak, panie.

– W takim razie obróć się.

Mruga zdziwiona moim tonem, chyba, i zaczyna marszczyć brwi.

– Nie marszcz brwi.

– Podwiesisz mnie?

– Nie do końca. Palcami będziesz dotykać podłogi. Ale będzie gorąco.

No, Ano. Nie poddawaj się.

Uśmiecha się wyzywająco. Najwyraźniej rozważa swoje opcje. Przechylam głowę, a ona zerka na czekającą na łóżku uprząż. Widzę, że jest zaintrygowana. Unoszę jej brodę i całuję w usta.

– Chcesz ją założyć, czy nie?

– Co mi zrobisz? – pyta ledwie słyszalnie. Jest podniecona. Na samą myśl.

– Wszystko, co zechcę.

Bierze gwałtownie oddech i natychmiast się odwraca.

Tak!

Chwytam ją za włosy i zaczynam je zaplatać.

Nie mogę pozwolić, żeby te jej cudowne loki zaplątały się w uprząż.

Kiedy warkocz jest już gotowy, lekko za niego pociągam. Ana wpada mi w objęcia.

– Cudownie pani wygląda, panno Steele – szepczę jej do ucha. – Bielizna bardzo mi się podoba. Pamiętaj, nie musisz robić niczego, na co nie masz ochoty. Po prostu powiedz, żebym przestał. A teraz idź, zajmij pozycję przy drzwiach.

Patrzy na mnie zupełnie nie uległym wzrokiem, za co w tamtym innym życiu spuściłbym jej porządne lanie. Podchodzi do drzwi i klęka, kładąc dłonie na rozsuniętych udach.

Grzeczna dziewczynka.

Wygląda przepięknie. Mógłbym dojść, tylko na nią patrząc.

Spokojnie, Grey. Opanuj się.

Nie bacząc na podniecenie, wracam do komody, wyjmuję iPoda i podłączam go. Uruchamiam system nagłaśniający, wybieram utwór i opcję „powtarzaj”.

„Sinnerman”. Nina Simone. Idealnie.

Ana patrzy na mnie.

– Spuść oczy – mówię ostrzegawczo, a ona posłusznie opuszcza wzrok na podłogę.

Zamykam oczy. Za każdym razem, kiedy jest mi posłuszna, czuję się jak w raju. Poza tym pokojem nie mogę jej zmusić do uległości, ale tutaj zamierzam w pełni z tego skorzystać. Staję dokładnie przed nią.

– Nogi. Szerzej.

Rozsuwa kolana. Z pomrukiem zadowolenia zdejmuję podkoszulek i rzucam go na podłogę. Wolno rozpinam pasek i wysuwam go ze szlufek. Widzę, że Ana zaciska palce na udach.

Zastanawia się, co zrobię z paskiem?

Tamte czasy to już przeszłość, Ano.

Ale dla pełnego efektu rzucam pasek na podłogę, o którą głośno uderza. Ana aż podskakuje na ten dźwięk.

Cholera.

Pochylam się i gładzę ją po włosach.

– Hej, Ano, spokojnie.

Podnosi na mnie oczy. Jest ucieleśnieniem lubieżnych marzeń każdego dominującego, o czym dobitnie świadczy mój nabrzmiały członek. Rozkoszując się chwilą, rozsuwam zamek spodni, chwytając ją przy tym mocniej za włosy. Moje zamiary są oczywiste. Ana patrzy na mnie z miną, która rozpala mnie jeszcze bardziej. Otwiera usta, gotowa mnie przyjąć.

– Nie, jeszcze nie – szepczę. Nie puszczając jej włosów, uwalniam mego twardego penisa i tam i z powrotem przesuwam po nim dłonią. Ana nie odrywa ode mnie oczu. Kciukiem wcieram w główkę kropelkę, która się pojawiła, i znowu przesuwam dłonią wzdłuż całego członka. Marzę, żeby wzięła mnie do ust. Ale też pragnę, by ta chwila trwała jak najdłużej.

– Pocałuj mnie – szepczę.

Piersi Any falują coraz szybciej. Sutki nabrzmiewają i twardnieją. Jest podniecona. Przywiera ustami do mojego penisa.

– Otwórz się dla mnie.

Wsuwam się w jej szeroko otwarte, wilgotne, spragnione mnie usta.

Kurwa.

Cofam się, po czym wracam. Tym razem chowa zęby i zaczyna mnie ssać.

O tak.

Z jękiem rozkoszy chwytam ją za włosy i poruszam się. Tam. I z powrotem. Pieprzę jej usta, a ona niczym bogini mnie przyjmuje.

Całego.

Raz za razem. Coraz bardziej i bardziej. Głębiej i głębiej.

Zatracam się kompletnie w jej cudownych ustach.

Kurwa. Zaraz dojdę. Ale mam to gdzieś. Puszczam ją, opieram się ręką o ścianę dla utrzymania równowagi i idę na całość.

Krzyczę, kiedy potężny orgazm wstrząsa moim ciałem. Ana nie przestaje się poruszać, tylko chwyta mnie za biodra i bierze wszystko, co mam do dania.

I need you, śpiewa chrapliwie Nina, a ja wysuwam się z ust Any i opieram o ścianę, by ochłonąć.

Ana zerka na mnie triumfalnie. Wierzchem dłoni ociera usta i oblizuje wargi, kiedy ja zapinam rozporek.

– A – szepczę, a ona się uśmiecha. Podaję jej rękę. – Wstań.

Biorę ją w ramiona i całuję, wkładając w pocałunek całą swoją wdzięczność. Smakuje mną i słodką Aną. Potężna, prowokująca mieszanka.

Kiedy się od niej odsuwam, dyszy i ma lekko opuchnięte wargi.

– Tak lepiej.

– Hmm… – odpowiada gardłowo i seksownie.

Uśmiecham się.

– Teraz się naprawdę zabawimy. – Prowadzę ją do łóżka, gdzie czeka uprząż. Po orgazmie jestem spokojniejszy, gotowy na ciąg dalszy. Patrzę na Anę, która spogląda na mnie wyczekująco. – Chociaż bardzo mi się podoba twój strój, teraz musimy go zdjąć.

Zahacza palcem o pasek moich dżinsów.

– A ty?

– Wszystko w swoim czasie, panno Steele.

Wydyma dolną wargę, a ja chwytam ją delikatnie zębami.

– Żadnych dąsów – mówię szeptem.

Rozpinam haftki stanika i uwalniam jej piękne piersi. Zdejmuję go powoli i kładę obok uprzęży.

– Teraz to.

Klękam i wolno zsuwam jej matki, palcami muskając skórę na jej udach. Kiedy jestem przy kostkach, pozwalam, by sama z nich wyszła. Kładę majtki obok stanika.

– Witaj – mówię do jej sromu i całuję go tuż nad łechtaczką.

Ana uśmiecha się szelmowsko, a mnie przypominają się czasy, kiedy rumieniła się i wzdragała, gdy całowałem ją w tę część ciała.

Och, Ano. Przebyliśmy razem długą drogę.

Biorę uprząż.

– To jak ze spadochronem.

– Wtedy wpadłeś na ten pomysł?

– Tak. Cóż, w sumie ty mi go podsunęłaś. No dobrze, tutaj włóż nogi.

Trzymam uprząż, a Ana łapie mnie za ramię i wkłada najpierw jedną nogę, potem drugą. Wtedy zapinam jej klamry na ramionach i kolejne pasy. Jeden przechodzi przez piersi, drugi przez plecy, trzeci w pasie, a wszystkie biegną wokół ramion.

Odsuwam się, by móc nacieszyć oko swoim dziełem i przyszłą żoną.

Słowo daję, seksownie wygląda.

Och, Sinnerman, śpiewa Nina.

– W porządku? – upewniam się.

Kiwa szybko głową, a oczy ma pociemniałe od zmysłowej ciekawości.

Och, Ano. Będzie jeszcze lepiej.

Z górnej szuflady wyjmuję skórzane kajdanki. Zapinam je na jej nadgarstkach, potem karabinkami przyczepiam do metalowych kółek przy pasach na ramionach. Ana ma związane ręce na wysokości ramion i w żaden sposób nie może nimi poruszyć.

– Okej? – pytam.

– Tak – odpowiada bez tchu.

Delikatnie ciągnę za jeden z haków przy pasie na piersiach i prowadzę Anę do systemu unieruchamiającego przymocowanego do sufitu. Odpinam trapez i umieszczam go w odpowiedniej pozycji nad Aną. Na każdym końcu trapezu są dwie krótkie linki zakończone karabinkami. Przypinam je do zaczepów przy pasach na ramionach. Ana przez cały czas przygląda mi się w napięciu.

Wreszcie wszystko jest na miejscu. Stopy Any stoją płasko na podłodze. Na razie.

– Najlepsze w tym urządzeniu jest to, że mogę zrobić tak. – Podchodzę do mosiężnej knagi na ścianie i odwijam liny przymocowane do trapezu, które przechodzą przez system krępujący. Ciągnę je obiema rękami i w jednej chwili Ana może stać już tylko na palcach. W lekkim szoku zaczyna biegać we wszystkie strony, próbując złapać równowagę. Owijam liny o knagę, pozwalając Anie dalej tańczyć na koniuszkach palców.

Jest bezradna. I całkowicie zdana na moją łaskę.

Podniecająca myśl i równie podniecający widok.

– Co teraz zrobisz? – pyta.

– Mówiłem już, cokolwiek zechcę. Dotrzymuję słowa.

– Ale nie zostawisz mnie tak? – pyta w panice.

Chwytam ją pod brodę.

– Nie. Nigdy. Zasada numer jeden. Nigdy nie zostawiaj samego kogoś, kto jest związany. Przenigdy. – Całuję ją czule. – W porządku?

Ciężko oddycha, podniecona, chyba też przestraszona, ale kiwa potakująco głową. Znowu ją całuję, tym razem jeszcze czulej.

– Dobrze. Widziałaś już dość. – Z kieszeni wyjmuję opaskę i zasłaniam jej oczy. – Wyglądasz cholernie seksownie, Ano.

Wracam do komody, wyciągam z niej jeszcze jeden potrzebny mi przedmiot i wsuwam go do kieszeni. Chodzę wokół Any, podziwiając swoje dzieło, potem znowu staję naprzeciwko niej. Wodzę kciukiem po jej ustach, potem po brodzie i niżej, w dół mostka.

Władza, śpiewa z mocą Nina.

– Czy tutaj będziesz mi posłuszna? – pytam szeptem.

– A chcesz, żebym była? – odzywa się chropawym, błagalnym tonem.

Muskam dłońmi jej piersi, a sutki naprężają się pod dotykiem moich kciuków. Ciągnę za nie. Mocno.

– Ach! – krzyczy. – Tak, tak – dodaje pośpiesznie.

– Grzeczna dziewczynka.

Dalej ugniatam palcami jej sutki. Ana jęczy, głowę odrzuca do tyłu, balansując na palcach.

– Och, maleńka. Poczuj to. Chcesz dojść?

– Tak. Nie. Nie wiem.

– Chyba nie. Mam wobec ciebie inny plan.

Jej jęki wypełniają pokój. Kładę dłonie na jej biodrach, pochylam się i biorę w usta brodawkę, po czym pieszczę ją ustami i językiem. Ana krzyczy, a ja przechodzę do drugiej i poświęcam jej tyle samo uwagi co pierwszej, aż Ana zaczyna rzucać się i szarpać w uprzęży.

Kiedy myślę, że więcej nie zniesie, klękam u jej stóp, całuję jej brzuch, językiem zataczam kółka na jej pępku, potem sunę w dół. Zarzucam sobie jej nogi na ramiona i unoszę jej pochwę do ust. Odchyla się w tył i jęczy gardłowo, kiedy moje usta i język odnajdują łechtaczkę, nabrzmiałą, gotową na moje pieszczoty. Skupiam się bez reszty na tym cudownym miejscu między jej nogami.

Drażnię je. Delektuję się. Torturuję ją językiem.

– Christianie – jęczy Ana i wiem, że zaraz dojdzie.

Przerywam i stawiam ją z powrotem na palcach. Chcę, żeby doszła, opierając się palcami o podłogę. To będzie niezwykłe doznanie. Przytrzymuję ją i wyjmuję z kieszeni żłobione szklane dildo, którym przesuwam po jej brzuchu.

– Czujesz to?

– Tak. Tak. Jest zimne – dyszy.

– Zimne. To dobrze. Zaraz je w ciebie włożę, a jak dojdziesz, sam w ciebie wejdę.

Wydaje zduszony jęk.

– Nogi szeroko – rozkazuję.

Nie zwraca na mnie uwagi.

– Ano!

Niepewnie rozstawia stopy, a ja przesuwam dildo po wewnętrznej stronie jej uda, a potem powoli, bardzo powoli wsuwam je w nią.

– Aach! – Niemal rzęzi. – Zimne!

Na początku poruszam ręką łagodnie, bo wiem, że to szklane cudeńko ma kształt, dzięki któremu dotrze do przesłodkiego punktu o niebywałej mocy. Długo to nie potrwa. Jedną ręką obejmuję ją w pasie, tulę do siebie i całuję w szyję, wdychając jej podniecający zapach.

Ano, rozpadnij się w moich ramionach.

Jest już blisko. Bardzo blisko. Moja ręka wciąż się porusza. Mocniej. Szybciej. Z każdą chwilą wzmagając jej doznania. Jej nogi sztywnieją i nagle cała się napręża i krzyczy, kiedy zalewa ją fala orgazmu. Szarpie się na uprzęży, a ja wsuwam w nią dildo głęboko, by mogła w pełni doznać swego spełnienia. Kiedy głowa opada jej w tył, a usta wiotczeją, wysuwam dildo i rzucam je na łóżko. Po kolei odpinam karabinki od pasów na ramionach i przenoszę Anę na łóżko.

Wciąż ma na sobie uprząż i unieruchomione ręce. Zdejmuję jej opaskę z oczu. Jeszcze ich nie otworzyła. Sprawnie pozbywam się dżinsów i bokserek. Unoszę jej uda i z całej siły w nią wchodzę. I nie poruszam się.

Z krzykiem otwiera oczy.

Jest mokra. Naprawdę mokra.

I moja.

Patrzymy sobie w oczy. Jej są zamglone i pełne namiętności. Pragnienia. Pożądania.

– Proszę – szepcze.

Napinam pośladki i zaczynam się poruszać. Zaciskam palce na jej udach, a ona krzyżuje stopy za moimi plecami. Przytrzymuje mnie. Wchodzę w nią i wychodzę. Kiedy moje podniecenie jest bliskie zenitu, odrywam ręce od jej ud, ale wtedy ona ściska mnie nimi jeszcze mocniej. Pochylam się nad nią, ręce wspieram tuż nad jej ramionami, palcami miażdżąc czerwoną satynową pościel.

– No, kochanie. Jeszcze raz – krzyczę głosem, którego niemal nie rozpoznaję.

Ana dochodzi, porywając mnie ze sobą. Wykrzykując jej imię, osiągam orgazm, długi i gwałtowny.

Ano.

Osuwam się na łóżko obok niej. Całkowicie. Wyczerpany.

Gdy dochodzę nieco do siebie, uwalniam jej nadgarstki i biorę ją w ramiona.

– Jak było? – mruczę.

Chyba powiedziała „powalająco”, zamykając oczy i moszcząc się w moich objęciach. Uśmiecham się i tulę ją mocno do siebie.

Nina wciąż śpiewa, wkładając w to całe serce. Uciszam ją znalezionym na łóżku pilotem. Anę, mnie i cały pokój zabaw otula błoga cisza.

– Dobra robota, Ano Steele. Zaimponowałaś mi – szepczę, ale ona już głęboko śpi… w uprzęży. Z łagodnym uśmiechem całuję ją w czubek głowy.

Ano, kocham cię i kocham tego małego świra, który w tobie drzemie.

Wyzwolony

Подняться наверх