Читать книгу Wyzwolony - Э. Л. Джеймс - Страница 20
NIEDZIELA, 24 LIPCA 2011
ОглавлениеZaczynamy podchodzić do lądowania na Boeing Field. Kiedy sięgam po pas, chce mi się śmiać. Przez cały dzień tylko zapinałem i rozpinałem klamry.
Siedzący naprzeciwko Elliot patrzy na mnie pytająco.
– Co cię tak bawi?
– Nic. Chcę ci podziękować. Za dzisiaj. Było świetnie.
Elliot patrzy na zegarek.
– Technicznie rzecz biorąc, to było wczoraj.
– Wspaniale się bawiłem. Spisałeś się jako drużba. Teraz już tylko musisz napisać przemówienie. Niekoniecznie długie.
Elliot blednie.
– Chłopie. Nie przypominaj mi.
– Rozumiem cię. – Robię kwaśną minę. – Sam muszę napisać przysięgę.
– Cholera. Poważna sprawa. – Wygląda na przerażonego. – O tej porze za tydzień będzie po wszystkim. A ty będziesz żonaty.
– No. I znowu w tym samolocie.
– Super. Dokąd zabierzesz Anę?
– Do Europy. Ale to niespodzianka. Nigdy nie wyjeżdżała ze Stanów.
– Wow.
– Wiem. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym… Nie mogę… – Milknę, bo zalewa mnie fala niespodziewanych emocji. Nie wiem, czy to strach, podekscytowanie czy niepokój. A może szczęście? Trudno powiedzieć, ale wrażenie jest przytłaczające.
Kurwa. Żenię się.
Elliot marszczy brwi.
– Chłopie, czemu? Jesteś przystojny. Na ogół wredny, ale to dlatego, że jesteś panem świata z wielkim kutasem. – Kręci głową. – Nigdy nie mogłem zrozumieć, czemu nie zainteresowałeś się żadną z koleżanek Mii. Wszystkie się w tobie kochały. Stary, myślałem, że jesteś gejem. – Wzrusza ramionami.
Uśmiecham się, bo wiem, że cała moja rodzina tak myślała.
– Po prostu czekałem na odpowiednią kobietę.
– I chyba się doczekałeś. – Twarz mu łagodnieje, ale w jego błękitnych oczach pojawia się melancholijny błysk.
– Chyba tak.
– Miłość dobrze na ciebie wpływa – mówi Elliot, a ja przewracam oczami, bo to chyba najbardziej ckliwa rzecz, jaką kiedykolwiek powiedział.
– Chłopcy, nie przy ludziach! – wykrzykuje Mac, kiedy koła samolotu dotykają ziemi.
– Nigdy nie dam ci zapomnieć, że jesteś jedynym facetem na Zachodnim Wybrzeżu, który nie upił się na własnym kawalerskim.
– Cieszę się, że nie skończyłem nagi i przypięty kajdankami do jakiejś latarni w Vegas – mówię ze śmiechem.
– Chłopie, gdybym ja miał się żenić, dokładnie wiem, jak chciałbym zakończyć swój kawalerski! – odpowiada Elliot.
– Zapamiętam to sobie.
Śmieje się.
– Pora budzić Ethana – mówi.
SIEDZIMY Z ELLIOTEM W Q7. Taylor wiezie nas z powrotem do Escali. Mac i Ethan, po wylewnych pożegnaniach, wsiedli do czekającej taksówki.
– Dzięki za dzisiejszy wieczór, Taylorze – mówię, rozsiadając się wygodnie z tyłu. Elliot chyba zasnął.
– To była przyjemność, proszę pana. – Patrzy na mnie przez wsteczne lusterko i chociaż jest ciemno, zauważam wesołe zmarszczki w kącikach jego oczu. Z kieszeni marynarki wyjmuję telefon.
Żadnych wiadomości.
– Czy Sawyer albo Reynolds się odzywali?
– Tak, proszę pana – odpowiada Taylor. – Panna Steele i panna Kavanagh jeszcze nie wróciły.
Co takiego? Patrzę na zegarek: jest prawie pierwsza w nocy.
– Gdzie ona jest? – Zdenerwowany przełykam ślinę i patrzę na śpiącego Elliota.
– W nocnym klubie.
– Którym?
– Trinity.
– Na Pioneer Square?
– Tak, proszę pana.
– Zawieź mnie tam.
Taylor zerka na mnie z powątpiewaniem.
– Uważasz, że to zły pomysł? – pytam.
– Tak, proszę pana.
Cholera.
Policz do dziesięciu, Grey.
Tylko raz byłem z Aną w nocnym klubie, w tamtym barze w Portlandzie, gdzie świętowała swój dyplom.
Tak się upiła, że urwał jej się film.
Odleciała w moich ramionach.
Niech to szlag.
– Proszę pana, Sawyer i Reynolds są tam z nią.
To prawda.
Postaw się na jej miejscu. Przypominają mi się słowa Flynna.
Daj jej spokój, Grey.
– Dobrze, jedziemy do Escali.
– Tak jest, proszę pana.
Mam nadzieję, że podjąłem słuszną decyzję.
WJEŻDŻAMY DO GARAŻU w Escali i trącam Elliota.
– Pobudka, jesteśmy na miejscu.
– Chcę wracać do domu. Ale gdybyś miał ochotę na drinka przed snem, chętnie się przyłączę. – Ledwie może otworzyć oczy.
– Taylor odwiezie cię do domu, brachu.
– Najpierw odprowadzę pana do mieszkania – mówi Taylor.
– Okej. – Wzdycham, bo wiem, że wciąż zatroskany o moje bezpieczeństwo zachowuje się jak matka kwoka.
Elliot otwiera oczy.
– Zaczekam w samochodzie.
Wyciągam rękę, żeby uścisnąć jego dłoń, ale on chwyta mnie z całej siły.
– Odwal się z tymi swoimi pieprzonymi uściskami dłoni – bełkocze i obejmuje mnie niezręcznie, niezgrabnie, bardzo po męsku i… sympatycznie.
– Pognieciesz mi garnitur – ostrzegam, dziwnie ujęty jego gestem.
Puszcza mnie.
– Dobranoc, brachu.
Klepię go w kolano.
– Jeszcze raz dziękuję. Potrzebujesz rzeczy, które u mnie zostawiłeś?
– Przyjdę w piątek na próbny obiad.
– Okej. Dobranoc, Lelliot.
Uśmiecha się i zamyka oczy.
TAYLOR IDZIE ZE mną do mieszkania.
– Wiesz, że nie musisz tego robić, Taylorze.
– To moja praca, proszę pana. – Patrzy prosto przed siebie.
– Masz broń?
Rzuca mi szybkie spojrzenie.
– Mam, proszę pana.
Nie znoszę broni. Ciekawe, czy wziął ją do Kanady, a jeśli tak, to jak przeszedł przez kontrolę. W gruncie rzeczy nie chcę znać szczegółów.
Wygodna wymówka.
– Czemu nie poprosisz Reynoldsa, żeby odwiózł Elliota do domu? Musisz być wykończony.
– Nic mi nie jest, proszę pana.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc w zorganizowaniu tego wszystkiego.
Obraca się ku mnie z serdecznym uśmiechem.
– To była prawdziwa przyjemność.
Otwierają się drzwi do apartamentu, za którymi czeka na mnie Ryan.
– Dobry wieczór, Ryan. Spokojny wieczór?
– Tak, proszę pana. Życzy pan sobie czegoś?
– Nie, dziękuję. Dobranoc.
Zostawiam go we foyer i idę do kuchni, gdzie wyjmuję z lodówki wodę mineralną i piję prosto z butelki.
W mieszkaniu panuje cisza. Słychać tylko cichy szum lodówki i przytłumione odgłosy ruchu ulicznego. Bardzo tu pusto.
Bo nie ma Any.
Podchodzę do okna. Księżyc stoi wysoko na bezchmurnym niebie i rozświetla je, zapowiadając kolejny cudowny dzień. Ana jest niedaleko, ten sam księżyc świeci też dla niej. Niedługo wróci do domu. Na pewno. Opieram czoło o szybę. Jest chłodna, ale nie zimna. Wzdycham głęboko i na szybie pojawia się kółeczko pary.
Cholera.
Widziałem ją ledwie kilka godzin temu, ale już za nią tęsknię.
Na miłość boską, Grey. Źle do tego podchodzisz. Weź się w garść.
Mam za sobą wyjątkowy dzień. Beztroski. Pełen przygód. Spędzony w miłym towarzystwie.
Flynn byłby ze mnie dumny. Pamiętam, jak pierwszy raz wypłynęliśmy „Grace”. Ana zapytała, czy mam przyjaciół. Cóż, teraz mogę powiedzieć, że tak. Chyba.
Nie pojmuję, skąd nagle u mnie to przygnębienie – zaczyna mnie ogarniać aż nadto znajome poczucie osamotnienia. Rozpoznaję jego pierwsze oznaki: wrażenie pustki, tęsknotę, jakby mi czegoś brakowało. Ostatni raz doświadczyłem tego jako nastolatek.
Do diabła.
Od lat nie czułem się samotny. Mam rodzinę, chociaż trzymam ją na dystans. Była też, oczywiście, Elena, poza tym wystarczało mi własne towarzystwo, od czasu do czasu zjawiała się również jakaś uległa.
Ale teraz, kiedy Any nie ma przy mnie, czuję się zagubiony.
Jej nieobecność sprawia mi ból – rani moją duszę.
Cisza staje się nie do zniesienia.
Można by pomyśleć, że po całym tym rwetesie – barach, nocnym klubie, kasynie – teraz powinienem się rozkoszować spokojem.
Ale nic z tego.
Cisza mnie przytłacza i wpędza w melancholię.
Pieprzyć to.
Podchodzę do fortepianu, unoszę nakrywę i siadam na hokerze. Chwilę zbieram myśli i kładę ręce na klawiaturze, ciesząc się powierzchnią kości słoniowej pod opuszkami palców. Zaczynam grać pierwszy utwór, jaki przychodzi mi do głowy: Bacha/Marcella. Wkrótce zatracam się w smutnej muzyce, tak bardzo oddającej mój nastrój. Kiedy zaczynam grać od nowa, przeszkadza mi jakiś hałas.
– Cii…
Podnoszę wzrok i widzę stojącą przy kuchennym blacie Anę, która lekko się chwieje. W jednej ręce trzyma swoje sandałki, na głowie ma plastikową tiarę, mocno przekrzywioną. Pierś przecina jej szarfa ze starannym napisem „Panna młoda”. Ana trzyma jeden palec przyłożony do ust.
To bez wątpienia najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
Nie posiadam się z radości, że jest już w domu.
Za nią stoją z kamiennymi twarzami Sawyer i Reynolds. Wstaję i brodą daję im znać, że mogą odejść. Uśmiechają się równocześnie i wychodzą.
Ana obraca się, przy okazji się potykając.
– Pa, pa! – krzyczy prawie i macha im zamaszyście.
Jest mocno wstawiona.
Obraca się ku mnie i obdarza najszerszym, najcieplejszym, najbardziej pijanym uśmiechem, po czym, zataczając się, idzie w moją stronę.
– Pan Christian Grey.
Chwytam ją, zanim zdąży się przewrócić, i obejmuję, a ona patrzy na mnie uradowana, chociaż z trudem udaje jej się skupić wzrok.
– Panna Anastasia Steele. Pani widok sprawia mi niekłamaną radość. Dobrze się pani bawiła?
– Najlepiej na świecie!
– Proszę, powiedz, że coś jadłaś.
– Tak. Jedzenie było spożywane. – Puszcza buty, które ze stukotem spadają na podłogę, i zarzuca mi ramiona na szyję.
– Pozwolisz, że poprawię ci koronę? – Próbuję naprostować plastikową tiarę.
– Zrobiłeś to już dawno temu – bełkocze.
Słucham?
– Masz bardzo piękne usta. – Niepewnie muska palcem moje wargi.
– Doprawdy?
– Hmmm… Tak. I robisz mi nimi różne rzeczy.
– Lubię robić ci ustami różne rzeczy.
– Może spróbujemy teraz? – Jej uciekający wzrok przesuwa się z moich oczu na usta.
– Bardzo kusząca propozycja, ale teraz to chyba nie najlepszy pomysł.
Chwieje się lekko, więc chwytam ją mocniej.
– Zatańcz ze mną – mówi bełkotliwie z szerokim uśmiechem.
Przesuwa dłonią po klapie mojej marynarki, przyciąga mnie do siebie, tak że czuję dotyk jej całego ciała.
– Powinnaś iść do łóżka.
– Chcę zatańczyć… Z tobą – szepcze i podsuwa mi usta do pocałunku.
– Ano – mówię ostrzegawczym tonem. Kusi mnie, żeby zanieść ją do sypialni, ale miło jest ją trzymać w objęciach, kiedy tak intensywnie wpatruje się we mnie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. – Co mam puścić? – Jestem w pobłażliwym nastroju.
– Muuuzykę.
Śmieję się bezsilnie. Prowadzę ją do kuchennego blatu, gdzie leży pilot. Naciskam „play” i z głośników rozbrzmiewa Bodyrock Moby’ego. To jeden z moich ulubionych utworów z czasów wczesnej młodości, teraz jednak wydaje się zbyt żywy. Szukam czegoś innego, aż w końcu trafiam na My Baby Just Cares for Me Niny Simone.
– Może być? – pytam, widząc zachwycony uśmiech Any.
– Tak! – Odrzuca w tył ramiona i głowę tak gwałtownie, że niemal się przewraca.
– Cholera, Ano! – Całe szczęście, że obejmuję ją w pasie, bo inaczej wylądowałaby na podłodze. Zaczyna się słaniać, myślę, że za chwilę straci przytomność, okazuje się jednak, że to ma być taniec.
Rany.
Obejmuję ją. Nigdy nie tańczyłem z kimś równie pijanym. Wszędzie są jej ręce i nogi, kiedy co chwilę zaskakuje mnie jakimś szalonym obrotem.
Prawdziwe wyzwanie.
Biorę ją za obie ręce i prowadzę wokół pokoju, by choć stworzyć pozory tańca. Niestety, bardziej przypomina to nieskładne wygibasy, co trochę mnie denerwuje.
Nagle się zatrzymuje i chwyta za głowę.
– Matko. Wszystko wiruje.
O nie.
– Chyba powinnaś się położyć.
Patrzy na mnie przez palce.
– Dlaczego? Co ci chodzi po głowie?
Flirtuje ze mną czy pyta na poważnie?
– Muszę cię ułożyć do snu – odpowiadam z kamienną twarzą.
Krzywi się, chyba niezadowolona, ale trzymając ją za rękę, prowadzę ją z powrotem do kuchennego blatu. Napełniam wodą szklankę.
– Wypij to. – Podaję jej, a ona posłusznie zaczyna pić. – Wszystko. Do dna.
Mruży oczy i patrzy na mnie lekkim zezem – pewnie chce na mnie skupić wzrok.
– Robiłeś to już wcześniej.
– Owszem. Z tobą. Kiedy upiłaś się ostatnim razem.
– Będziemy się pieprzyć?
– Nie. Dzisiaj nie.
Marszczy czoło.
– Chodź.
Prowadzę ją do sypialni i zapalam boczne światło. Zatrzymujemy się przy łóżku.
– Niedobrze ci?
– Nie! – mówi zdecydowanie.
Co za ulga.
– Chcesz iść do łazienki?
– Nie!
– Obróć się – rozkazuję.
Zdejmuję jej z głowy tiarę, a ona uśmiecha się do mnie koślawo.
– Obróć się, rozepnę ci sukienkę. – Przez głowę ściągam jej tę idiotyczną szarfę.
– Jesteś dla mnie za dobry. – Kładzie ręce na mojej piersi i rozczapierza palce.
– Wystarczy już tego. Obróć się. Ostatni raz proszę.
Uśmiecha się.
– Mam cię…
Och, maleńka.
Chwytam ją za ramiona i siłą obracam tyłem do siebie. Rozpinam zamek w sukience, a ta płynnie zsuwa się z Any i opada na podłogę. Ana ma na sobie czarny koronkowy stanik, majteczki do kompletu i biały pas do pończoch. Rozpinam stanik i przysuwam się, by poczuć jej ciało. Ana ociera się o mnie tyłeczkiem i sięga ręką, by popieścić mojego członka, którego zainteresowanie jest aż nadto oczywiste.
Ano!
Zgadzam się na tę chwilę rozkoszy, pozwalając jej wodzić palcami po całej długości mego nabrzmiałego penisa.
Tak!
Rzucam stanik na podłogę i odsuwam na bok jej włosy, by bez przeszkód móc pieścić ustami jej szyję.
– Przestań – szepczę.
Ona jednak w dalszym ciągu porusza ręką. Odsuwam się z jękiem. Klękam i zdejmuję z niej pas – jak podejrzewam, dostała go razem z tiarą i szarfą – a potem majteczki.
– Wyjdź z nich.
Robi to posłusznie, a ja zbieram z podłogi jej rzeczy i odsuwam kołdrę.
– Do łóżka.
Obraca się do mnie.
– Połóż się ze mną – mówi z prowokującym uśmiechem. Jest naga, śliczna, chętna i bardzo kusząca. I kompletnie pijana.
– Kładź się. Zaraz wrócę.
Chwiejąc się, siada na łóżku, po czym opada na plecy. Prostuję jej nogi i przykrywam kołdrą.
– Ukarzesz mnie? – bełkocze.
– Ukarzę?
– Za to, że się upiłam. Pieprzonko za karę. Możesz zrobić ze mną wszystko, co zechcesz – szepcze i wyciąga ramiona.
Wielki Boże.
Nachodzi mnie milion erotycznych myśli i z ogromnym trudem udaje mi się ją pocałować tylko w czoło. Wychodzę.
W garderobie, w której wciąż jeszcze stoją torby z wczorajszych zakupów, wrzucam jej ubrania do kosza na pranie i zdejmuję garnitur oraz koszulę.
Wkładam spodnie od piżamy i podkoszulek, po czym idę do łazienki.
Kiedy szoruję zęby, wyobrażam sobie, co mógłbym zrobić z pijaną Aną. Chce kary? Te myśli sprawiają, że moja erekcja nie mija.
– Zboczeniec – szepczę do swego odbicia w lustrze.
Gaszę światło i wracam do sypialni. Jak podejrzewałem, Ana śpi jak zabita, z włosami rozrzuconymi po poduszkach. Wygląda ślicznie. Kładę się obok niej na boku i patrzę na nią.
Rano będzie miała straszliwego kaca.
Nachylam się i całuję ją we włosy.
– Kocham cię, Anastasio – szepczę.
Kładę się na plecach i patrzę w sufit. Dziwne, że nie jestem na nią wściekły. Nie, uważam, że jest urocza i zabawna.
Może dorastam. W końcu.
Mam nadzieję. Za tydzień o tej porze będę żonatym mężczyzną.