Читать книгу Wyzwolony - Э. Л. Джеймс - Страница 13

WTOREK, 5 LIPCA 2011

Оглавление

Siedzę przy biurku i patrzę na widoczną w oddali cieśninę. Uświadamiam sobie, że z mojej skóry, a może gdzieś z głębi piersi emanuje podnoszące na duchu ciepło. Być może to zasługa morza, słońca i wiatru, którymi cieszyłem się na pokładzie „Grace” przez długi weekend, a może czuję się tak dlatego, że cały ten czas mogłem spędzić z Aną i nikt nam nie przeszkadzał. I chociaż w ostatnich tygodniach wydarzyło się wiele niemiłych rzeczy, dawno już nie byłem tak zrelaksowany jak na moim katamaranie. Ana jest pokarmem dla mojej duszy.

Anastasia leży pogrążona w głębokim śnie. Poranne światło wlewa się przez bulaje, sprawiając, że jej piękne włosy lśnią złociście. Siadam na skraju łóżka i stawiam filiżankę z herbatą na nocnym stoliku. „Grace” kołysze się łagodnie na wodach Zatoki Bowmana. Nachylam się i delikatnie całuję swoją dziewczynę w policzek.

– Pobudka, śpiochu. Czuję się samotny.

Mruczy niezadowolona, ale twarz jej łagodnieje. Znowu ją całuję i otwiera oczy, trzepocząc rzęsami. Cudownie się do mnie uśmiecha. Wyciąga rękę i gładzi mnie po policzku.

– Dzień dobry, przyszły mężu.

– Dzień dobry, przyszła żono. Zrobiłem ci herbatę.

Śmieje się cichutko, chyba z niedowierzaniem.

– Kochany jesteś – mówi. – To jedna z najważniejszych rzeczy na mojej liście.

– No raczej.

– Widzę, że jesteś z siebie nad wyraz zadowolony. – Odwzajemnia mój uśmiech.

– Panno Steele. Oczywiście, że jestem. Zrobiłem doskonałą herbatę.

Siada i ku memu rozczarowaniu podciąga kołdrę pod brodę, zakrywając swoje nagie piersi. Nie przestaje się uśmiechać.

– Jestem pod wrażeniem. To bardzo skomplikowana operacja.

– W rzeczy samej – odpowiadam. – Musiałem zagotować wodę i w ogóle.

– I wrzucić torebkę. Panie Grey, jest pan nad wyraz kompetentny.

Śmieję się i mrużę oczy.

– Umniejszasz mój talent do robienia herbaty?

Wstrzymuje oddech, udając przerażenie, i chwyta wyimaginowane perły.

– Nie śmiałabym – mówi i sięga po filiżankę.

– Wolałem sprawdzić…

Pukanie do drzwi przywraca mnie do rzeczywistości. Do gabinetu zagląda Andrea.

– Proszę pana, przyszedł krawiec.

– Och, doskonale. Wprowadź go.

Potrzebny mi nowy garnitur na ślub.

MARCO WRĘCZA MI portfolio firmy razem z naszymi fuzjami i przejętymi biznesami. Dzisiejszego ranka ma zapoznać zespół z nabytymi ostatnio przez GEH udziałami.

– Obecnie posiadamy dwadzieścia pięć procent Blue Cee Tech, trzydzieści cztery FifteenGenFour i sześćdziesiąt sześć Lincoln Timber.

Słucham go jednym uchem, ale ta wiadomość przykuwa całą moją uwagę. Zajmuję się tym projektem od dawna i cieszę się, że w tej chwili mamy większościowy udział w Lincoln Timber za pośrednictwem jednej z naszych firm fasadowych. Linc chyba potrzebuje pieniędzy. Interesujące.

Zemsta to danie…

Wystarczy, Grey. Skup się.

Marco przechodzi do najnowszej listy potencjalnych przejęć. Dwie firmy są szczególnie warte zachodu. Marco wymienia korzyści, ja tymczasem wracam do wspomnień weekendu z Aną.

Ana stoi za sterem „Grace” mknącej po lśniącym oceanie obok Admiralty Head na Wyspie Whidbeya. Wiatr rozwiewa jej włosy połyskujące w słońcu. Jej uśmiech zmiękczyłby najtwardsze serca.

Moje pod jego wpływem topnieje.

Wygląda pięknie. Rozluźniona. Wolna.

– Trzymaj kurs – wołam, przekrzykując szum morza.

– Aj, aj, kapitanie. To znaczy, tak jest. – Ana zagryza wargę, a ja wiem, że jak zwykle mnie podpuszcza.

Widząc mój udawany gniew, salutuje, a ja wracam do zaciskania węzła ratowniczego, nawet nie próbując tłumić uśmiechu na twarzy.

Marco wspomina o firmie zajmującej się energią słoneczną, która ma kłopoty ze znalezieniem inwestorów.

Kiedy wchodzę do kambuza, wita mnie zniewalający aromat ciasta i boczku. Moja dziewczyna smaży naleśniki. Ma na sobie podkoszulek i o wiele za krótkie dżinsowe szorty. Włosy zaczesała w kucyki.

– Dzień dobry. – Obejmuję ją od tyłu ramionami, mocno tuląc, i muskam ustami jej kark. Cudownie pachnie: mydłem, ciepłem i słodką, przesłodką Aną.

– Dzień dobry, panie Grey. – Odchyla głowę, odsłaniając przede mną szyję.

– To mi coś przypomina – mruczę, nie odrywając ust od jej skóry, i delikatnie pociągam ją za jeden kucyk.

Chichocze.

– Wydaje się, że minęły całe wieki. To jednak nie będą ozdobione-wisienką-naleśniki-w-wydaniu-przyszłej-dominy. To naleśniki na czwartego lipca. Wszystkiego najlepszego z okazji święta.

– Możemy świętować wyłącznie przy naleśnikach. – Całuję ją tuż poniżej ucha. – No, może znalazłby się jeszcze inny sposób. – Raz jeszcze łagodnie ciągnę ją za kucyk. – I tak zasługujesz wyłącznie na szóstkę.

– Christianie. – Ton Ros jest przynaglający.

Wpatruje się we mnie siedem par oczu.

Cholera. Patrzę na Ros tępym wzrokiem, całą resztę ignorując, i przekrzywiam głowę na bok.

– Co sądzisz? – Nawet nie stara się ukryć irytacji i muszę założyć, że pytała mnie już o to kilkakrotnie.

Nie kłam, Grey.

– Wybaczcie. Zamyśliłem się.

Ros zaciska usta i spogląda na Marca, który uśmiecha się do mnie serdecznie i zwięźle streszcza to, co właśnie przedstawił.

– Okej – stwierdzam, kiedy kończy. – Zajmijmy się Geolumarą. Może być korzystnym dodatkiem do naszego działu energetyki. Musimy zwiększyć nasz udział w obszarze zielonej energii.

– A reszta?

Potrząsam głową.

– Musimy konsolidować. Skupmy się na Geolumarze. Prześlijcie mi szczegóły.

– Załatwione.

– Musimy podjąć decyzję w sprawie stoczni na Tajwanie. Niecierpliwie czekają na naszą odpowiedź. – Ros spogląda na mnie wymownie.

– Czytałem szacunki.

– I?

– To ryzyko.

– Owszem – zgadza się ze mną.

– Z drugiej strony całe życie to ryzyko, a w ramach joint venture podzielimy się ryzykiem, może też uda się zabezpieczyć przyszłość stoczni tutaj.

Ros i Marco kiwają zgodnie głowami.

– Załatwmy to.

– Przekażę sprawę zespołowi – odzywa się Marco.

– Doskonale. To chyba wszystko. Dziękuję.

Zebrani wstają, z wyjątkiem Ros.

– Mogę na słówko? – zwraca się do mnie.

– Jasne.

Czeka, aż wszyscy wyjdą.

– W czym rzecz? – Czekam, aż zruga mnie za oddawanie się marzeniom.

– Woods wycofał się z gróźb o podjęciu kroków prawnych. Wszystko załatwione.

– Spodziewałem się, że powiesz coś innego.

– Wiem. Słowo daję, Christianie, zachowujesz się, jakbyś już był na miesiącu miodowym.

– Coś takiego! Nawet jeszcze o nim nie myślałem.

Cholera. Kolejna rzecz do załatwienia.

Ros krzywi się złośliwie.

– Lepiej się tym zajmij. – Potrząsa głową. – Ja najchętniej porwałabym Gwen do Europy.

Dziwi mnie ta otwartość Ros – rzadko mówi o swoim życiu prywatnym, chociaż wiem, że żyje w związku z Gwen. Próby zalegalizowania związków homoseksualnych w stanie Waszyngton jak dotąd spełzły na niczym. Notuję w pamięci, żeby przy najbliższej okazji porozmawiać o tym z senator Blandino – na pewno znajdzie sposób, żeby przycisnąć gubernatora i pomóc przepchnąć tę sprawę.

– Myślałem, że moglibyśmy spędzić noc gdzieś w pobliżu Bellevue. Oboje pracujemy.

– Grey, naprawdę stać cię na więcej. – Ros wykrzywia twarz w grymasie udawanego obrzydzenia. Zbiera swoje papiery.

Zaczynam się śmiać.

– Masz rację. Poza tym będę się dobrze bawić, kombinując, co by tu zorganizować. Europa, powiadasz?

Ana zawsze chciała zobaczyć Europę. Zwłaszcza Anglię.

Wstając, Ros uśmiecha się dobrotliwie.

– Powodzenia.

Jej ostatnie słowo odbija się echem w pustej sali konferencyjnej, a ja się zastanawiam, gdzie by tu, do licha, zabrać przyszłą panią Grey na miesiąc miodowy.

Liczę, że Ana ma paszport.

Wracam do gabinetu i widzę, że przed godziną przyszedł od niej mail.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Rufy i foki, cumy i fały

Data: 5 lipca 2011, 9:54

Adresat: Christian Grey

Mój kochany Panie Grey,

cóż za spektakularny weekend! Najlepszy Dzień Niepodległości w życiu. Dziękuję.

Przy okazji z góry informuję, że piątkowy wieczór spędzam z Kate w mieszkaniu. Będę się pakować, żeby w sobotę się do Ciebie wprowadzić. Ale ostrzegam, to babski wieczór, wobec czego Twoja obecność nie jest wymagana, choć tęsknić będę za nią ogromnie.

Może napiszesz swoją ślubną przysięgę?

Taka sugestia.

Na razie, Kochanie

Axxx

Nadawca: Christian Grey

Temat: Opuszczony statek

Data: 5 lipca 2011, 11:03

Adresat: Anastasia Steele

Droga Narzeczono,

dziękuję TOBIE za najspokojniejszy dzień 4 lipca, jaki przeżyłem.

Będę tęsknić w piątek.

Ale w sobotę przewieziemy Twój majątek.

Jesteś spełnieniem moich snów.

Może napiszę kilka słów…

Te rymy nie były zamierzone!

Christian Grey

poeta i prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

PS Masz paszport?

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Obywatelka USA

Data: 5 lipca 2011, 11:14

Adresat: Christian Grey

Drogi Poeto,

na Twoim miejscu zostałabym przy finansach.

Choć cieszy mnie wielce, że raduje się Twoje serce.

Z radością i dumą donoszę, że nowiuteńki paszport w torebce swej noszę.

Lecz zapytać teraz muszę, czy w podróż lotniczą wyruszę.

Radość to wielka świat zwiedzać z Tobą,

nie sama, lecz we dwójkę nową ruszyć drogą.

Zawsze ciekawa Seattle xxx

(I nie poetka, jak widać!)

Moja przyszła żona jest koszmarną poetką! Ubawiony jej odpowiedzią, chwytam torbę ze sportowymi rzeczami i wychodzę z gabinetu, by zjechać na dół do siłowni.

ODŚWIEŻONY PO TRENINGU kończę kanapkę z sałatką z kurczaka i podnoszę słuchawkę. Pora zadzwonić do Elliota.

– Ważniaku, co tam?

– Cześć, Elliot. Jak się masz?

Parska śmiechem.

– Jezu, gadasz jak stary znudzony pierdziel!

Czemu to takie trudne?

– Nie jestem znudzony. Pracuję. I właśnie zrobiłem sobie przerwę, żeby z tobą pogadać.

– Teraz jesteś wkurzony.

– Owszem.

– Powiedziałem coś nie tak? – Rechocze, a ja mam ochotę się rozłączyć i zadzwonić jeszcze raz.

Biorę głęboki wdech.

– Muszę cię o coś poprosić.

– Chodzi o dom?

– Nie.

No dalej, Grey. Wyduś to z siebie.

– Gadajże wreszcie, człowieku – mówi, kiedy wciąż milczę. – Jakbym czekał, aż beton stężeje.

– Zostaniesz moim drużbą?

No. Zrobiłem to. Po drugiej stronie zapada ogłuszająca cisza, słyszę tylko, jak gwałtownie wciąga powietrze. Cholera. Odmówi?

– Elliot?

– Jasne – odpowiada bez typowej dla siebie nonszalancji. – Mmm… Będę zaszczycony. – Jest autentycznie zaskoczony. Czemu? Chyba się tego spodziewał?

– Świetnie. Dziękuję ci. – W moim głosie słychać wyraźną ulgę.

Śmieje się i już wiem, że mój brat odzyskał swoje głupkowate poczucie humoru.

– Jasne, ale to też znaczy, że muszę ci zorganizować cholerny kawalerski! – Porykuje jak obłąkany goryl.

Kawalerski? To chyba jakiś żart.

– Jak chcesz, Elliot. – Do głowy wpada mi pomysł. – Przyjdź w piątek. Zagramy w bilard. Ana spędza wieczór z Kate.

– Tak, słyszałem. Jasna sprawa. Pogadamy o striptizerkach i zastanowimy się, gdzie cię przykujemy kajdankami na koniec pijackiej eskapady.

Zaczynam się śmiać, bo chłopak nie ma o niczym pojęcia.

– My? – pytam.

– Wiem, że nie masz kolegów, pieprzony odludku. Zorganizuję paczkę, która się zna na imprezowaniu.

O nie.

– Pogadamy w piątek – odpowiadam.

– Już nie mogę się doczekać. A tak przy okazji, kontaktowałeś się z Gią?

– Tak. Obejrzeliśmy z Aną jej portfolio w Internecie. Bardzo nam się spodobało. Pani Matteo miała obejrzeć posiadłość z agentem nieruchomości, żeby wiedziała, o czym mowa, kiedy się spotkamy.

– Ja też muszę ją zobaczyć, ważniaku.

– Wiem. Zrobimy to w piątek, po pracy.

– Pasuje.

– Okej. Na razie, Elliot. – Nieoczekiwanie czuję, jak ogarnia mnie fala ciepła. – I, hm… dziękuję ci.

– Od czego są bracia?

– Więc to jest twoje nowe biuro, ważniaku. – Elliot wkracza do mojego gabinetu, równie wyluzowany jak jego ton.

– Musisz mnie tak nazywać, Lelliot? – Kładę nacisk na jego przezwisko i wskazuję na kanapę z białej skóry.

– To cały ty. Rozejrzyj się. – Macha ręką w stronę sekretariatu.

W dżinsach, podkoszulku i indiańskiej kurtce uniwersytetu San Diego wygląda tu nie na miejscu.

Siadam naprzeciwko niego i widzę, że nerwowo porusza kolanem i unika kontaktu wzrokowego.

Co, do diabła? Jest zdenerwowany.

Chyba nigdy go takim nie widziałem.

– O co chodzi? – pytam.

Wierci się i składa dłonie.

– Chcę założyć firmę budowlaną – wyrzuca wręcz z siebie te słowa.

Ach!

– I szukasz inwestora?

Wreszcie patrzy na mnie tymi swoimi pełnymi życia niebieskimi oczami.

– Tak – odpowiada ze stanowczością, która mnie zdumiewa.

– Ile potrzebujesz?

– Jakieś sto kawałków.

Jak na ironię, z dokładnie taką samą sumą zaczynałem swój biznes.

– Dostaniesz je.

Jest zaskoczony.

– Nie pytasz o biznesplan? Żadnej ściemy?

– Nie. Zdarza ci się być kompletnym dupkiem, ale ciężko pracujesz. Przecież widzę. Kochasz to, co robisz. To zawsze było twoje marzenie. I ja w nie wierzę, tak jak ty. Wszyscy powinniśmy się rozwijać. Poza tym jesteś moim bratem, a od czego są bracia?

Kiedy Elliot się uśmiecha, w pokoju robi się jaśniej.

Skrępowany nagłym przypływem uczuć do brata, dzwonię do Welcha po najnowsze informacje na temat śledztwa.

W MOIM GABINECIE W ESCALI zapada zmrok. Siedzę nad dokumentami dotyczącymi Geolumary, które przesłał mi Marco. Mają farmy słoneczne w Nevadzie i już produkują dość energii, by zasilić pobliskie miasta. Wiedzą, jak dostarczać tańszą odnawialną energię do innych rejonów USA. Według mnie mają ogromny potencjał. Cieszę się, że ich kupimy, i chętnie się przekonam, co możemy wnieść do ich modelu biznesowego. Wysyłam do Marca entuzjastycznego maila z potwierdzeniem i idę poszukać Any.

Siedzi zwinięta w fotelu w bibliotece z laptopem na kolanach. W tle cicho gra Snow Patrol. Zakładam, że pracuje nad książką, którą właśnie wydają, i dochodzę do wniosku, że powinna mieć tu swoje biurko.

– Cześć – mówię, kiedy podnosi na mnie wzrok.

– Cześć – odpowiada, uśmiechając się do mnie.

– Czytasz kolejny rękopis?

– Układam wstępną wersję swojej przysięgi.

– Rozumiem. – Wchodzę do biblioteki. – I jak ci idzie?

– Przeraża mnie to, panie Grey. Trochę tak jak pan.

– Przerażający? Moi? – Z ręką przyciśniętą do piersi udaję, że jestem zaskoczony.

Ściąga usta, żeby ukryć cisnący się na nie uśmiech.

– To pańska specjalność.

Siadam w fotelu naprzeciwko Any i nachylam się ku niej, łokciami wspierając się o kolana.

– Och, a myślałem, że specjalizuję się w innych rzeczach…

Nawet z odległości wyczuwam jej słodki zapach.

Czystej Any. Jest upajający.

Uroczo się rumieni.

– Cóż, to prawda. Jest pan też specjalistą w innych dziedzinach. – Zamyka laptop, wsuwa pod siebie stopy i zadziera brodę z miną pruderyjnej, staromodnej nauczycielki.

Śmieję się. Zbyt dobrze ją znam. Mieszka w niej diabełek.

– Jestem pewny, że twoja przysięga będzie idealna, pod warunkiem że obiecasz mi miłość, szacunek i posłuszeństwo.

Ana parska śmiechem.

– Christianie, na pewno nie będę ci przysięgać posłuszeństwa.

– Słucham? – Myśli, że to żarty?

– Nie ma takiej opcji.

– Co to znaczy, że nie będziesz posłuszna? – Mam wrażenie, że żołądek opadł mi poniżej kolan.

Powiedziałem to w żartach, ale jej odpowiedź mnie zmroziła. Ana odrzuca włosy na plecy. W świetle stojącej na stole lampy długie pasma połyskują rudo-złoto. Ich piękno mnie rozprasza. Moja uwaga skupia się jednak na jej ustach. Ściągniętych w wąską linię wyrażającą upór. Ana krzyżuje ramiona i prostuje plecy jak zawsze, kiedy szykuje się do walki.

Do diabła. Będzie się ze mną kłócić?

– Chyba nie mówisz poważnie! Zawsze będę cię kochać i szanować, Christianie. Ale żebym była posłuszna? Nie wydaje mi się.

– Czemu nie? – pytam całkowicie poważnie.

– Bo mamy dwudziesty pierwszy wiek!

– I co w związku z tym? – Jak może mi się sprzeciwiać? Ta rozmowa nie zmierza w kierunku, którego się spodziewałem.

– Cóż, liczyłam, że będziemy dochodzić do porozumienia poprzez rozmowę. No wiesz… że będziemy się komunikować – ciągnie.

– Ja też na to liczę. Ale gdyby się nie udało, doszłoby do impasu, a ty narażałabyś się na coś niepotrzebnie niebezpie… – Przez głowę przelatuje mi milion straszliwych scenariuszy i aż robi mi się niedobrze.

Twarz Any łagodnieje, w jej oczach pojawia się błysk zrozumienia.

– Christianie, zawsze sobie wyobrażasz najgorsze. Za bardzo się przejmujesz. – Nachyla się, żeby pogłaskać mnie po twarzy. Jej dotyk jest ciepły i delikatny.

– Ano. Ja tego potrzebuję – szepczę.

Z ciężkim westchnieniem cofa rękę i wpatruje się we mnie, jakby chciała mi coś przekazać telepatycznie.

– Christianie, nie jestem religijna, ale nasza ślubna przysięga będzie święta i nie zamierzam składać takiej, którą mogłabym złamać.

Jej odpowiedź jest jak cios w splot słoneczny, bo przypomina mi słowa wypowiedziane przez Carricka na temat Eleny. Mówimy o świętości małżeństwa. A skoro jej nie szanujesz, nie powinieneś się żenić.

Patrzę na Anę, a mój niepokój przeradza się we frustrację.

– Ano, bądź rozsądna.

Potrząsa głową.

– Christianie, ty bądź rozsądny. Wiesz, że masz skłonność do przesady. Odpowiedź brzmi nie.

Ja? Do przesady?

Wpatruję się w nią i po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiem, co powiedzieć.

– Denerwujesz się przed ślubem – mówi łagodnie. – Oboje się denerwujemy.

– Dużo bardziej denerwuję się teraz, kiedy wiem, że nie zamierzasz być mi posłuszna. Ano, rozważ to jeszcze raz. Proszę cię. – Przeczesuję palcami włosy i patrzę w jej niebieskie oczy, ale widzę w nich tylko zdecydowanie i odwagę. Nie ustąpi.

Kurwa.

To prowadzi donikąd i czuję, że zaczynam tracić panowanie. Pora się wycofać, zanim powiem coś, czego będę żałował. Wstaję i podejmuję jeszcze jedną próbę.

– Przemyśl to. Na razie ja muszę jeszcze popracować.

Zanim zdąży mnie zatrzymać, wychodzę z biblioteki i wracam do gabinetu, usilnie starając się znaleźć sposób, żeby przemówić jej do rozsądku.

Jedno z nas musi mieć głos decydujący, do kurwy nędzy.

Wpadam do gabinetu i z impetem siadam w fotelu, ogłuszony jej postawą i świadomością, że dopiero teraz się okazało, iż nie ma zamiaru być mi posłuszna.

Do diabła z tym.

Muszę ją przekonać.

Tylko jak?

Cholera.

Jestem zbyt spięty, by myśleć jasno, odsuwam więc na bok frustrację i otwieram komputer, żeby przejrzeć pocztę. Jest dobra wiadomość: mój nowy szybowiec przybędzie w przyszłym tygodniu z Niemiec. Odstawią go do hangaru na lotnisku w Ephracie. Pozwalam sobie na chwilę radości. Dwuosobowy szybowiec. Chcę pobiec i powiedzieć o tym Anie, ale w tej chwili jestem na nią wściekły.

Niech to szlag.

Wkurza mnie to. Dla poprawy nastroju czytam specyfikację szybowca, a kiedy kończę ją studiować, wracam do finansowych raportów.

Przerywa mi ostrożne pukanie.

– Proszę.

Ana wsuwa głowę przez drzwi.

– Już prawie północ – mówi z ujmującym uśmiechem.

Otwiera drzwi szerzej i staje w nich, ubrana w jedną ze swoich satynowych koszulek nocnych. Miękki materiał pieści jej ciało, układając się na każdym zaokrągleniu i wgłębieniu i niczego nie pozostawiając wyobraźni. W ustach mi zasycha, a moje ciało natychmiast reaguje, podniecone i tęskne.

– Idziesz do łóżka? – pyta szeptem Ana.

Nie zwracam uwagi na podniecenie.

– Mam jeszcze kilka spraw.

– Okej. – Uśmiecha się, ja odpowiadam półuśmiechem, ponieważ ją kocham. Ale teraz się do tego nie przyznam. Musi odzyskać zdrowy rozsądek.

Ana odwraca się, by wyjść, ale przez ramię posyła mi szybkie, prowokujące spojrzenie. Rusza i zamyka za sobą drzwi.

I znowu zostaję sam.

Do diabła.

Pragnę jej.

Ale nie chce być posłuszna i to mnie wkurza. Porządnie.

Wracam do danych z działu Barneya w GEH. Nie są ani trochę uwodzicielskie jak cudowna – i nieposłuszna – panna Steele.

Wyzwolony

Подняться наверх